Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Nico, thank gods you're alive


Krok... krok... krok...

   Ciężar na moich barkach wręcz wgniata mnie w ziemię, nie pozwalając na nadanie szybszego tempa wędrówki. I nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie ciała syna Posejdona. Oprócz tego przytłacza mnie rozdzierające poczucie winy.

Jeden za drugim...

   Po czasie spędzonym na plaży mógłbym przenieść nas w samo centrum Obozu Herosów, jednak nie robię tego. Decyduję się na powolną wędrówkę z martwym Percym. W końcu co bym im wszystkim powiedział?  "Cześć, Percy oddał za mnie życie, więc stwierdziłem, że w sumie wypadałoby wam przynieść ciało"? Genialny pomysł.

Coraz cięższy oddech...

   Pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że nikt nas nie zauważy. W obozie nie ma teraz wielu osób, zostało tylko kilka dziewczyn. Przepowiednia wyraźnie wskazała kto powinien wyruszyć na tę misję, a kto nie...

Pot czy krew? A no tak... Percy już nie krwawi...

   Dlaczego nie było mnie wśród tych osób? Dlaczego ktoś pomyślał, że mogę być przydatny? Może to MOIM przeznaczeniem było zginąć? Na bogów, Percy! Ty zawsze musisz wszystko zepsuć!

Postój... Odpoczynek... 

   Nie. Nie potrzebuję przerwy. Chcę mieć to wszystko już za sobą. Chcę tylko go przynieść i się ulotnić. Chcę o nim zapomnieć. Jak najszybciej...

Chcesz zapomnieć już od kilku lat i nie możesz. Myślisz, że jego śmierć to zmieni?

– Nico!

   Unoszę głowę, jednak z początku nie koduję tego, że ktoś mnie wołał, bo w moich uszach wciąż dzwoni treść tamtego pytania. Nie muszę jednak na nie odpowiadać, doskonale znam odpowiedź. 

– Nico! Dzięki bogom, ty żyjesz!

   Te słowa sprawiają, że czuję choćby ktoś cisnął we mnie kamieniem. Wypowiada je moja przybrana siostra. Zatrzymuję się i patrzę w jej stronę. Dostrzegam jeszcze jedną postać. Ostatnią, na którą chciałbym się teraz natknąć. Nagle, dziewczyny zatrzymują się, a na ich twarzach dostrzegam przerażenie.

– O bogowie...

   Kładę jego ciało na ziemię i spuszczam wzrok. Nie mam odwagi spojrzeć im w twarz. Poczucie winy zżera mnie od środka. Naprawdę chciałem być teraz na jego miejscu. Nie zasługiwałem...

– Percy?! Czy on...?

   Jej ton głosu mrozi mi krew w żyłach. Zaciskam pięści i podnoszę głowę, by zmierzyć się z jej zrozpaczonym wyrazem twarzy. Na jej widok moje gardło zaciska się. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Spuszczam ponownie wzrok i kręcę powoli głową. Czuję jak opada na kolana i słyszę jak zaczyna płakać. Chyba wiem co czuje. 

Jestem pewien co czuje.

   Gdy pochyla się nad ciałem ukochanego, zaciskając pięści na jego koszuli, nie wytrzymuję i chowam twarz w dłoniach. Hazel mnie przytula. Wiem, że chce mnie wesprzeć, jednak nie jest w stanie mi pomóc. Nic nie sprawi, że Percy wróci. Odszedł na zawsze, a ja wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego, podczas gdy on ma przed sobą przeprawę przez Styks, ja...

Powoli osuwam się na dno, gdzie panuje pustka, rozpacz i poczucie beznadziejności.

~

    Czterdzieści osiem godzin. No może trochę więcej, nie byłem pewien. Jakieś dwa dni siedzenia w Podziemiu i odrzucania iryfonów od Hazel, Jasona, ogólnie każdej osoby, która odważyła się spróbować do mnie dodzwonić. 

   Nie mogłem dojść do siebie. Nie podnosiłem się z łóżka, nic nie jadłem, jednym słowem nie funkcjonowałem normalnie. Czułem się, choćby ktoś wytatuował mi wielkimi literami na czole "TO PRZEZE MNIE PERCY JACKSON NIE ŻYJE". Nie musiałem nawet pojawiać się w Obozie Herosów, by wiedzieć, że wszyscy mają do mnie o to żal. Nie przyznaliby się do tego, ale wiedziałem, co zobaczyłbym w ich oczach. Wiedziałem, co mówiliby za moimi plecami. 

I co narobiłeś, Jackson? 

   Pokręciłem głową i powoli podniosłem się z łóżka. Normalni ludzie mieli łatwiej. Często wystarczał im sen, by zapomnieć o tym co się wydarzyło, czy też choć na chwilę odpocząć od destruktywnych myśli i bolesnych wspomnień. Bycie półbogiem natomiast fundowało odrażające koszmary, które mogły wykończyć bardziej niż pozostanie w stanie czuwania. Co gorsza, nigdy nie wiesz, czy to nie jest jakaś kolejna powalona przepowiednia...

   Musiałem coś zrobić. Jutro miał się odbyć pogrzeb, więc... Może wypadałoby nawiązać kontakt z jego duszą, zanim przepadnie gdzieś na Polach Elizejskich. Albo co gorsza, gdyby wybrał odrodzenie. Wahałem się nad tym całe te dwa dni. Wezwać go przy wszystkich? Przy samej Annabeth? Pewnie chciałby ją zobaczyć. Tyle że nie miałem pojęcia, jak ONA by na to zareagowała. Zresztą mało kto przyzwyczajony był do widoku duchów. Mogłoby to wywołać u nich jeszcze większą rozpacz. 

   Podjąłem więc decyzję. Udałem się w podróż cieniem, by wylądować w lesie na jakimś pustkowiu. Niespecjalnie mi się spieszyło. Podczas mozolnego kopania dołu, starałem się ułożyć w głowie model konwersacji tak, aby nagle nie wybuchnąć i nie wygarnąć mu wszystkiego. W końcu jaki jest sens kłócenia się z trupem. Gdy skończyłem kopać, otworzyłem plecak i wyjąłem z niego zestawy, które niedawno kupiłem w McDonald's. Ostatnim składnikiem były niebieskie M&Msy, które powoli oddzieliłem od pozostałych kolorów. Zastanawiałem się wcześniej nad kupnem jagód i borówek, ale przypomniałem sobie, że duchy o wiele bardziej wolą fast-foody i słodycze od jakichś tam zdrowych warzyw czy owoców.

A co jeśli odrzuci moją prośbę? Przy Biance próbowałem mnóstwo razy zanim udało mi się ją sprowadzić...

   Tyle że to był Jackson. Jego składający się z samych glonów i wodorostów móżdżek nie będzie w stanie ogarnąć, co tak naprawdę się wokół niego dzieje. 

Koniec tego. Nico, weź się w garść.

   Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy. Chwilę później gdzieś z tyłu mojej głowy pojawiła się treść starogreckiej pieśni. Nie pozostało mi nic innego niż intuicyjne jej nucenie, wrzucając do dziury na przemian M&Msy i kolejne porcje cheeseburgerów, i frytek, nie zapominając o Coca Coli i niebieskiej Fancie. 

   Nie wiedziałem jak dużo czasu poświęciłem na powtarzanie wersów ballady niczym mantrę. Wiedziałem tylko, że w ostatniej chwili, gdy miałem już rezygnować, wyczułem czyjąś obecność. Zamilkłem więc i powoli otworzyłem oczy, by go ujrzeć.

P-Percy Jackson... 

   A raczej jego cień. Wyblakły, szarobury cień, którego oczy pozbawione były tego wyjątkowego zielono-niebieskiego koloru, a włosy były wypłowiałe, pozbawione blasku. Nawet ta jego obozowa koszulka i głupi rzemyk z koralikami stały się jedynie rozmytym obrazem - wspomnieniem czegoś, co kiedyś było dla niego bardzo istotne, jednak teraz z każdą sekundą traciło na znaczeniu.

...Oh. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, gdzie się znajduje i co tak naprawdę się właśnie wydarzyło. Ty...?

Taa, ale nie na długo. Odparłem bez ogródek, patrząc na niego lekko spode łba. 

   Po tych słowach, zapadła między nami cisza. Ja sam zapomniałem o tych wszystkich formułkach i schematach rozmowy, które wcześniej ułożyłem sobie w głowie. W tym jednym momencie kompletnie straciły sens.

Wiesz... Percy w końcu zabrał głos. Najwyraźniej nie chciał aby ta krótka chwila, gdy ma jakiś kontakt ze światem żywych, poszła na marne.   To wszystko, co się wydarzyło... Tak naprawdę nawet przez myśl mi nie przeszło, że faktycznie mógłbym umrzeć.

Dlaczego mnie to nie dziwi? Prychnąłem, uśmiechając się ironicznie.

   Czułem jak wzbiera we mnie gniew. Mimo wszystko Percy tylko odwrócił wzrok, najwyraźniej nie mając zamiaru się ze mną o to kłócić.

Jak... Jak się ma Annabeth? Zmienił temat, a ja poczułem, jak ściska mi się serce na dźwięk jej imienia. Jak reszta?

Minęły dwa dni. Myślisz, że jak się niby mają mieć? Po raz kolejny skwitował moją odpowiedź milczeniem i odwrócił wzrok.

  A tak poza tym, dziękuję ci. Tym razem jego ton głosu był nieco speszony, ale miał w sobie nutkę... Szczerej wdzięczności? 

Za co?

Za przyniesienie mojego ciała z powrotem do reszty i w ogóle... Złapał się za kark, a na jego usta wkradł się zakłopotany uśmiech. No i... Chyba wypadałoby przeprosić za to wszystko, co sprawiło, że tak bardzo mnie nienawidzisz.

N-nienawidzę? Nie ukrywałem zaskoczenia. Nie wiedziałem, skąd przyszło mu to do głowy.

Taa. W sensie... Za Biankę. No i prawdopodobnie za Annabeth też. Za zmuszenie cię do złożenia tamtej obietnicy. Ogólnie za sposób w jaki cię traktowałem... Wiele rzeczy.

   Nie wierzyłem w to co słyszałem. Czy on naprawdę przez te wszystkie lata myślał, że pałam do niego nienawiścią? Nie miałem o tym pojęcia.

Skończony kretyn. 

Nie nienawidziłem cię. Odparłem, zaciskając pięści i odwracając wzrok. Nie mogłem dłużej słuchać tego jego smutnego, przepraszającego tonu.

Jak to? Myślałem...

Oczywiście, że "myślałeś"! Przerwałem mu, podnosząc głos pełen pretensji. Głupi jesteś. Serio? Twierdzisz, że ktoś naprawdę chciałby obiecywać, że zaryzykuje swoje życie dla kogoś, kogo nienawidzi? To nie ma najmniejszego sensu!

Wydaje mi się... Myślałem, że obiecałeś doprowadzić ich do Wrót dla Anna...

To nie miało z nią nic wspólnego! Wrzasnąłem, po raz kolejny czując ucisk w sercu. Nie miałem już kontroli nad swoimi słowami. Obiecałem to tobie, nie Annabeth. Tobie...

   Zacisnąłem zęby i spuściłem wzrok. On nic z tego nie pojmował. To wszystko było dla niego niejasne. Bogowie, dlaczego musiałem się tu teraz z nim męczyć? Gdyby miał choć trochę oleju w tej swojej głupiej łepetynie, może by to zrozumiał.

Ja... Nie żywiłem do ciebie nienawiści. – Kontynuowałem po chwili, nie mając odwagi spojrzeć mu w twarz. Nienawidziłem siebie samego za to, że nie potrafiłem cię znienawidzić tak, jak powinienem... I nawet po tym jak Bianka... Ja wciąż... To wszystko co czuję... Jest zupełnym przeciwieństwem.

   Po tych słowach wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na niego niepewnie. Czy ja właśnie wyjawiłem mu to, co trzymałem w sobie przez cholerne, długie lata?

Zresztą to nie miało żadnego znaczenia...

Teraz i tak nie mam już nic do stracenia, więc mniejsza z tym. Wzruszyłem ramionami i utkwiłem wzrok w czubku swojego buta, którym kopnąłem od niechcenia pobliski kamień Wygląda na to, że moje paskudne sekrety wyszły na jaw.

   Nastała cisza. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Albo chociażby odesłać go jak najprędzej do świata zmarłych. Jednak nie mogłem. Chciałem usłyszeć odpowiedź, nieważne jak bolesna by była.

Yyy... Nie jestem pewien czy poprawnie zrozumiałem. Wypalił nagle, sprawiając że miałem w tej sekundzie ochotę go udusić.

   Spodziewałem się, że mnie po prostu wyśmieje, ale to? Jak można być tak opóźnionym? Spojrzałem na niego, nie ukrywając zdenerwowania.

Co jest przeciwieństwem nienawiści, Jackson?!

Miłość! Odpowiedział bez wahania, po czym zastanowił się przez chwilę nad znaczeniem tego słowa. Gdy w końcu to do niego dotarło, na jego twarzy wymalowało się zakłopotanie. Oh...

    W odpowiedzi westchnąłem ciężko, krzyżując ramiona. 

  Poważnie? Jedyne, co dostaję w odpowiedzi na moje wyznanie, to jakieś żałosne "oh"?

No tak... Na co ja liczyłem? 


***

Hello darkness, my old friend ;]

Tutaj również przybyło trochę poprawek, ale nie aż tak dużo. Mam nadzieję, że dla Was również są to zmiany na lepsze ^^

Hope you enjoyed & see ya~! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro