1. Don't you dare...
Skąd miałem wiedzieć, że ktoś taki jak on będzie w stanie poświęcić się za kogoś takiego jak ja?
On miał mamę, która kochała go całym sercem i brata, którego kochał mimo tego małego szczegółu, że posiadał tylko jedno oko. Miał grupkę przyjaciół, dla których był wszystkim i dziewczynę, którą kochał nad życie. Był bohaterem. Uratował świat i to nie jeden raz. Był herosem, któremu jakiś czas temu zaproponowano nawet jeden z tronów na Olimpie.
Czy zasługiwał na miano boga? Według Olimpijczyków owszem. Czemu nie przyjął więc tej propozycji? Ponieważ chciał zostać z Annabeth na Ziemi. Wolał zgrywać bohatera i poprosić bogów o zatwierdzanie swoich półboskich dzieci w zamian za tytuł boga.
– Nico... Zostaw... mmn...
– Zamknij się, kretynie. Po prostu się zamknij. Zaraz będziemy w obozie.
Percy Jackson. Pieprzony bohater.
I na co ci to było, co? Teraz wykrwawiasz się na moich rękach, bo stwierdziłeś, że będzie fajnie jak uratujesz mi życie. Jesteś skończonym idiotą. Oni cię potrzebują, a ty odwalasz takie coś.
Gdybym tylko mógł użyć cienia... Ale nie mogłem. Z trudem stawiałem kolejne kroki. Wyglądało na to, że wyczerpałem wszelkie pokłady mocy w trakcie tamtej walki. Gdybym nie okazał się słaby, nie musiałbym teraz wlec ledwie żywego Jacksona.
– N-Nico... Ja... – Jego głos był niepokojąco słaby. Musiałem się wziąć w garść, bo inaczej...
Nie. Nie mogę tak myśleć. Damy radę. Musimy dotrzeć do obozu.
– Dasz radę. Tylko mów do mnie, okej? – wysapałem, zatrzymując się na chwilę i złapałem mocniej jego ramię, starając się go lepiej ułożyć i ustabilizować.
Jedyne co dostałem w odpowiedzi to cichy, pełen cierpienia jęk. Zerknąłem ukradkiem na jego twarz, nie ukrywając przerażenia. Zniknął z niej ten głupi, przepraszający uśmieszek. Widząc to zacisnąłem powieki i znów spróbowałem przenieść nas cieniem. Niestety nie poczułem znajomego chłodu ciemnej mgły. Zamiast tego moją czaszkę przeszył ostry ból. Zacisnąłem zęby i otworzyłem ponownie oczy.
Nic z tego...
Przełknąłem zbierające się w oczach łzy i znów ruszyłem przed siebie. Jeszcze tylko kawałek i uda mi się nas przenieść. Wbiłem wzrok w punkt przed sobą, stawiając kolejne, chwiejne kroki. Musieliśmy dotrzeć do polany. A stamtąd dałbym radę przenieść nas do Obozu Herosów.
Jednakże... W tym tempie mieliśmy bardzo małe szanse. Może gdyby nie ważył dwa razy tyle, co ja, to może byłbym w stanie ostatkami sił nas przenieść... Mimo wszystko nie mogliśmy się poddawać. Pozostało mi mieć nadzieję, że syn Posejdona mimo wszystko utrzyma się na nogach. Zresztą... Nie miał innego wyboru. Musiał.
– Proszę, powiedz coś. Nie odpływaj – poprosiłem, ciągnąc go dalej w stronę polany.
Tym razem nie dostałem jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast tego starszy ode mnie chłopak zaniósł się kaszlem, zmuszając nas tym samym do zatrzymania się.
– N-nie... – wysapał, stawiając krok naprzód i łapiąc płytki oddech. Z jego ust pociekła strużka krwi, której tym razem nawet nie starał się zetrzeć.
Widziałem, jak w jego oczach gaśnie nadzieja, a na jej miejsce pojawia się zmęczenie i... zrezygnowanie?
Nie, nie, nie! Nie możesz się poddać, kretynie! Jeszcze tylko mały kawałeczek!
Złapałem go mocniej i przyspieszyłem na tyle, ile byłem w stanie. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mogłoby nam się nie udać. Przecież... Przecież to był Percy. Nie jeden raz wychodził z gorszych sytuacji.
Jednakże wyższy chłopak stawiał kroki coraz ciężej, aż w końcu całkowicie mnie puścił i osunął się na ziemię. Przekląłem, starając się jakkolwiek zamortyzować ten upadek i widząc jego zamknięte powieki, pokręciłem głową i złapałem go za ramię, potrząsając nim lekko.
– Jackson, nie rób mi tego, okej? Wstawaj, za chwilę wyjdziemy z tego lasu i będę mógł nas przenieść. To już naprawdę niedaleko.
Starałem się choć trochę rozbudzić w nim chęć walki o życie. Naprawdę nie chciałem myśleć o tym co się wydarzy, jeśli nie dotrzemy tam na czas.
– Nico... – wydał z siebie ledwie słyszalny pomruk, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.
– Mówię poważnie, ruszaj ten swój morski tyłek i wstawaj.
Starałem się nie patrzeć na tę wielką plamę krwi na jego piersi. Ignorowałem również ten paskudny odór śmierci w powietrzu. Nie chciałem w to uwierzyć. Wydawało mi się. Pokręciłem głową i spróbowałem nas przenieść cieniem. Na marne. Czułem jednak, że jakieś dziesięć metrów dalej, będziemy w stanie się teleportować.
– Nico... Powiedz... Powiedz Annabeth, że...
– Sam jej to powiesz, nie będę z nią rozmawiał! – wrzasnąłem na niego, czując jak gromadzące się od jakiegoś czasu łzy, zaczynają spływać mi po policzkach.
Nie doczekałem się odpowiedzi, ale też nie mogłem narzekać, bo syn Posejdona wykrzesał z siebie jeszcze trochę siły, by stanąć znów na nogi i kontynuować wędrówkę. Powoli, ale nadal do przodu. Mimo wszystko nadal przerażała mnie ilość krwi, którą tracił.
Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Po prostu nie mogę. Nie mógłbym żyć z myślą, że zginął przeze mnie.
– Nawet nie próbuj przy mnie tak zwyczajnie umierać, Jackson! – zagroziłem, widząc jak ledwie stawia kroki – Ani mi się waż!
Znów zero odpowiedzi. Nawet pomruku niezadowolenia. Nic. Miałem wrażenie, że moje słowa nawet do niego nie docierają. Przekląłem siarczyście i przyspieszyłem tempo, praktycznie ciągnąc go za sobą. Jednakże, gdy byliśmy już prawie na polanie, Percy po raz kolejny osunął się na ziemię. I może nie byłoby tak źle, gdyby całkowicie nie stracił przytomności.
Cholera.
– Nie... Nie, nie, nie! Wstawaj idioto, to nie pora na drzemkę! Otwieraj oczy!
Nie byłem w stanie nawiązać z nim jakiegokolwiek kontaktu. To nie mogło się dziać naprawdę. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć.
– Jackson...
Upadłem na kolana tuż obok niego i położyłem mu dłonie na ramionach. Musiałem coś zrobić. On nie mógł tak po prostu tutaj przy mnie umrzeć.
– Wstawaj, słyszysz? Wiem, że mnie słyszysz. – Mój głos dziwnie drżał przy wypowiadaniu tych słów. – Musisz mnie słyszeć.
Gdy po raz kolejny mi nie odpowiedział, pokręciłem głową i zacisnąłem powieki, osuwając się niżej tak, że prawie stykałem się z nim czołami.
– Nie możesz tak po prostu umrzeć, Jackson! – krzyknąłem, trącąc go nosem. – Nie możesz...
Załkałem cicho, gdy nie wyczułem jego oddechu. Nie byłem w stanie przyjąć tego do świadomości.
– Przecież... Jesteś w końcu synem Posejdona... Przecież... Nie możesz tak wziąć i...
Syn Posejdona... Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?!
– Posejdon... – wyszeptałem, unosząc się i spojrzałem na niego ponownie.
– Może woda...
Woda sprawi, że będziesz mógł się zregenerować.
Zacisnąłem zęby i przytuliłem go do siebie, przygotowując się na podróż cieniem. Plaża była bliżej niż Obóz Herosów, więc musiałem spróbować. Zamknąłem powieki i pomyślałem o szumie oceanu i miękkim piasku. Po chwili przyszedł świdrujący ból. Tym razem jednak nie zamierzałem się poddać. Zacisnąłem dłoń na potarganej koszulce Percy'ego, dając z siebie wszystko.
I wygrałem.
Kilka sekund później znaleźliśmy się na plaży. Uniosłem powieki i przekląłem cicho, czując jak strużka krwi cieknie mi pod nosem. Wytarłem ją pospiesznie, ani na sekundę nie puszczając rannego chłopaka.
– Po prostu... Niech to po prostu zadziała – wyszeptałem pod nosem, ciągnąc go wgłąb morza tak, by całe jego rany znalazły się pod wodą.
Zapomniałem o tym, że panicznie bałem się pływać. Nawet nie myślałem o lodowatej wodzie, która uderzała nas wraz z kolejnymi falami. Najważniejszy był Percy.
Nagle rozległo się dzwonienie, przez które moje źrenice dwukrotnie się poszerzyły. Teraz zapach śmierci był o wiele silniejszy, a ja właśnie patrzyłem na jego źródło. Zacisnąłem pięści na poszarpanej pomarańczowej koszulce półboga i skierowałem wzrok ku horyzontowi. Udałem, że mi się przesłyszało.
– Posejdonie – zacząłem i wziąłem głęboki wdech – I tato... Proszę was, wiem że jesteście w stanie to zrobić. Ja... Zrobię wszystko.
Po tych słowach ponownie skupiłem się na nieprzytomnym chłopaku.
– A ty, dupku, nawet... Nawet mi się nie waż tak łatwo poddawać! Twoja dziew... Annabeth. Annabeth czeka na twój powrót, prawda? – zapytałem, błądząc wzrokiem po jego bladej twarzy.
To na nic...
Powoli zaczynało do mnie dochodzić, że serce syna Posejdona stanęło w miejscu i już nic nie jest w stanie przywrócić jego bicia. Jednak nie chciałem tego zaakceptować. Po prostu nie mogłem pogodzić się z tym, że chłopak, którego kochałem, przestał oddychać i to z mojej winy.
– Dlaczego...? – wydukałem, czując jak łzy ponownie spływają po moich policzkach. – Dlaczego to nie działa...?
Znałem to uczucie, które rozrywało mnie teraz od środka. Znałem je ponieważ towarzyszyło mi po śmierci mojej siostry. Nic w tym dziwnego, w końcu straciłem kolejną osobę, na której cholernie mi zależało.
Rozpacz. Pustka. Gniew.
– Dlaczego...
Te wszystkie emocje były mi znajome. Tyle że tym razem nie byłem zły na Percy'ego, tylko na siebie.
Bo to była tylko i wyłącznie moja wina...
***
Hejo~!
Co powiecie na Percico w moim wydaniu?
Od razu mogę powiedzieć, że ta seria będzie dosyć krótka.
Dla tych którzy nie doczytali opisu: pomysł nie jest mój, wzoruję się na historyjce obrazkowej Virii i Minuiko, którą znajdziecie na ich tumblrach. (UWAGA NA SPOILERY!)
Bezpośrednie linki znajdziecie w opisie tego opowiadania.
Zachęcam także do zapoznania się z twórczością tych artystek ^^
Mam też nadzieję, że dzięki tym poprawkom opowiadanie będzie się Wam bardziej podobać ;]
Hope you enjoyed and see ya~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro