Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Don't you dare...


Skąd miałem wiedzieć, że ktoś taki jak on będzie w stanie poświęcić się za kogoś takiego jak ja?

     On miał mamę, która kochała go całym sercem i brata, którego kochał mimo tego małego szczegółu, że posiadał tylko jedno oko. Miał grupkę przyjaciół, dla których był wszystkim i dziewczynę, którą kochał nad życie. Był bohaterem. Uratował świat i to nie jeden raz. Był herosem, któremu jakiś czas temu zaproponowano nawet jeden z tronów na Olimpie.

     Czy zasługiwał na miano boga? Według Olimpijczyków owszem. Czemu nie przyjął więc tej propozycji? Ponieważ chciał zostać z Annabeth na Ziemi. Wolał zgrywać bohatera i poprosić bogów o zatwierdzanie swoich półboskich dzieci w zamian za tytuł boga.

– Nico... Zostaw... mmn...

– Zamknij się, kretynie. Po prostu się zamknij. Zaraz będziemy w obozie. 

     Percy Jackson. Pieprzony bohater.

I na co ci to było, co? Teraz wykrwawiasz się na moich rękach, bo stwierdziłeś, że będzie fajnie jak uratujesz mi życie. Jesteś skończonym idiotą. Oni cię potrzebują, a ty odwalasz takie coś. 

     Gdybym tylko mógł użyć cienia... Ale nie mogłem. Z trudem stawiałem kolejne kroki. Wyglądało na to, że wyczerpałem wszelkie pokłady mocy w trakcie tamtej walki. Gdybym nie okazał się słaby, nie musiałbym teraz wlec ledwie żywego Jacksona.

– N-Nico... Ja... – Jego głos był niepokojąco słaby. Musiałem się wziąć w garść, bo inaczej...

Nie. Nie mogę tak myśleć. Damy radę. Musimy dotrzeć do obozu.

– Dasz radę. Tylko mów do mnie, okej? – wysapałem, zatrzymując się na chwilę i złapałem mocniej jego ramię, starając się go lepiej ułożyć i ustabilizować.

     Jedyne co dostałem w odpowiedzi to cichy, pełen cierpienia jęk. Zerknąłem ukradkiem na jego twarz, nie ukrywając przerażenia. Zniknął z niej ten głupi, przepraszający uśmieszek. Widząc to zacisnąłem powieki i znów spróbowałem przenieść nas cieniem. Niestety nie poczułem znajomego chłodu ciemnej mgły. Zamiast tego moją czaszkę przeszył ostry ból. Zacisnąłem zęby i otworzyłem ponownie oczy.

Nic z tego...

     Przełknąłem zbierające się w oczach łzy i znów ruszyłem przed siebie. Jeszcze tylko kawałek i uda mi się nas przenieść. Wbiłem wzrok w punkt przed sobą, stawiając kolejne, chwiejne kroki. Musieliśmy dotrzeć do polany. A stamtąd dałbym radę przenieść nas do Obozu Herosów.

     Jednakże... W tym tempie mieliśmy bardzo małe szanse. Może gdyby nie ważył dwa razy tyle, co ja, to może byłbym w stanie ostatkami sił nas przenieść... Mimo wszystko nie mogliśmy się poddawać. Pozostało mi mieć nadzieję, że syn Posejdona mimo wszystko utrzyma się na nogach. Zresztą... Nie miał innego wyboru. Musiał.

– Proszę, powiedz coś. Nie odpływaj – poprosiłem, ciągnąc go dalej w stronę polany.

   Tym razem nie dostałem jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast tego starszy ode mnie chłopak zaniósł się kaszlem, zmuszając nas tym samym do zatrzymania się.

– N-nie... – wysapał, stawiając krok naprzód i łapiąc płytki oddech. Z jego ust pociekła strużka krwi, której tym razem nawet nie starał się zetrzeć.

     Widziałem, jak w jego oczach gaśnie nadzieja, a na jej miejsce pojawia się zmęczenie i... zrezygnowanie?

Nie, nie, nie! Nie możesz się poddać, kretynie! Jeszcze tylko mały kawałeczek!

     Złapałem go mocniej i przyspieszyłem na tyle, ile byłem w stanie. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mogłoby nam się nie udać. Przecież... Przecież to był Percy.  Nie jeden raz wychodził z gorszych sytuacji. 

     Jednakże wyższy chłopak stawiał kroki coraz ciężej, aż w końcu całkowicie mnie puścił i osunął się na ziemię. Przekląłem, starając się jakkolwiek zamortyzować ten upadek i widząc jego zamknięte powieki, pokręciłem głową i złapałem go za ramię, potrząsając nim lekko.

– Jackson, nie rób mi tego, okej? Wstawaj, za chwilę wyjdziemy z tego lasu i będę mógł nas przenieść. To już naprawdę niedaleko.

     Starałem się choć trochę rozbudzić w nim chęć walki o życie. Naprawdę nie chciałem myśleć o tym co się wydarzy, jeśli nie dotrzemy tam na czas.

– Nico... – wydał z siebie ledwie słyszalny pomruk, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

– Mówię poważnie, ruszaj ten swój morski tyłek i wstawaj.

   Starałem się nie patrzeć na tę wielką plamę krwi na jego piersi. Ignorowałem również ten paskudny odór śmierci w powietrzu. Nie chciałem w to uwierzyć. Wydawało mi się. Pokręciłem głową i spróbowałem nas przenieść cieniem. Na marne. Czułem jednak, że jakieś dziesięć metrów dalej, będziemy w stanie się teleportować.

– Nico... Powiedz... Powiedz Annabeth, że... 

– Sam jej to powiesz, nie będę z nią rozmawiał! – wrzasnąłem na niego, czując jak gromadzące się od jakiegoś czasu łzy, zaczynają spływać mi po policzkach.

   Nie doczekałem się odpowiedzi, ale też nie mogłem narzekać, bo syn Posejdona wykrzesał z siebie jeszcze trochę siły, by stanąć znów na nogi i kontynuować wędrówkę. Powoli, ale nadal do przodu. Mimo wszystko nadal przerażała mnie ilość krwi, którą tracił.

Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Po prostu nie mogę. Nie mógłbym żyć z myślą, że zginął przeze mnie.

– Nawet nie próbuj przy mnie tak zwyczajnie umierać, Jackson! – zagroziłem, widząc jak ledwie stawia kroki –  Ani mi się waż!

   Znów zero odpowiedzi. Nawet pomruku niezadowolenia. Nic. Miałem wrażenie, że moje słowa nawet do niego nie docierają. Przekląłem siarczyście i przyspieszyłem tempo, praktycznie ciągnąc go za sobą. Jednakże, gdy byliśmy już prawie na polanie, Percy po raz kolejny osunął się na ziemię. I może nie byłoby tak źle, gdyby całkowicie nie stracił przytomności.

Cholera. 

– Nie... Nie, nie, nie! Wstawaj idioto, to nie pora na drzemkę! Otwieraj oczy! 

   Nie byłem w stanie nawiązać z nim jakiegokolwiek kontaktu. To nie mogło się dziać naprawdę. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć.

– Jackson... 

   Upadłem na kolana tuż obok niego i położyłem mu dłonie na ramionach. Musiałem coś zrobić. On nie mógł tak po prostu tutaj przy mnie umrzeć.

– Wstawaj, słyszysz? Wiem, że mnie słyszysz. – Mój głos dziwnie drżał przy wypowiadaniu tych słów. – Musisz mnie słyszeć.

   Gdy po raz kolejny mi nie odpowiedział, pokręciłem głową i zacisnąłem powieki, osuwając się niżej tak, że prawie stykałem się z nim czołami. 

– Nie możesz tak po prostu umrzeć, Jackson! – krzyknąłem, trącąc go nosem. – Nie możesz...

   Załkałem cicho, gdy nie wyczułem jego oddechu. Nie byłem w stanie przyjąć tego do świadomości.

– Przecież... Jesteś w końcu synem Posejdona... Przecież... Nie możesz tak wziąć i...

Syn Posejdona... Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?! 

– Posejdon... – wyszeptałem, unosząc się i spojrzałem na niego ponownie.

– Może woda...

Woda sprawi, że będziesz mógł się zregenerować.

   Zacisnąłem zęby i przytuliłem go do siebie, przygotowując się na podróż cieniem. Plaża była bliżej niż Obóz Herosów, więc musiałem spróbować. Zamknąłem powieki i pomyślałem o szumie oceanu i miękkim piasku. Po chwili przyszedł świdrujący ból. Tym razem jednak nie zamierzałem się poddać. Zacisnąłem dłoń na potarganej koszulce Percy'ego, dając z siebie wszystko.

I wygrałem.

   Kilka sekund później znaleźliśmy się na plaży. Uniosłem powieki i przekląłem cicho, czując jak strużka krwi cieknie mi pod nosem. Wytarłem ją pospiesznie, ani na sekundę nie puszczając rannego chłopaka.

– Po prostu... Niech to po prostu zadziała – wyszeptałem pod nosem, ciągnąc go wgłąb morza tak, by całe jego rany znalazły się pod wodą.

   Zapomniałem o tym, że panicznie bałem się pływać. Nawet nie myślałem o lodowatej wodzie, która uderzała nas wraz z kolejnymi falami. Najważniejszy był Percy. 

   Nagle rozległo się dzwonienie, przez które moje źrenice dwukrotnie się poszerzyły. Teraz zapach śmierci był o wiele silniejszy, a ja właśnie patrzyłem na jego źródło. Zacisnąłem pięści na poszarpanej pomarańczowej koszulce półboga i skierowałem wzrok ku horyzontowi. Udałem, że mi się przesłyszało.

– Posejdonie – zacząłem i wziąłem głęboki wdech – I tato... Proszę was, wiem że jesteście w stanie to zrobić. Ja... Zrobię wszystko.

   Po tych słowach ponownie skupiłem się na nieprzytomnym chłopaku. 

– A ty, dupku, nawet... Nawet mi się nie waż tak łatwo poddawać! Twoja dziew... Annabeth. Annabeth czeka na twój powrót, prawda? – zapytałem, błądząc wzrokiem po jego bladej twarzy.

To na nic...

   Powoli zaczynało do mnie dochodzić, że serce syna Posejdona stanęło w miejscu i już nic nie jest w stanie przywrócić jego bicia. Jednak nie chciałem tego zaakceptować. Po prostu nie mogłem pogodzić się z tym, że chłopak, którego kochałem, przestał oddychać i to z mojej winy.

– Dlaczego...? – wydukałem, czując jak łzy ponownie spływają po moich policzkach. – Dlaczego to nie działa...?

   Znałem to uczucie, które rozrywało mnie teraz od środka. Znałem je ponieważ towarzyszyło mi po śmierci mojej siostry. Nic w tym dziwnego, w końcu straciłem kolejną osobę, na której cholernie mi zależało.

Rozpacz. Pustka. Gniew.

– Dlaczego...

   Te wszystkie emocje były mi znajome. Tyle że tym razem nie byłem zły na Percy'ego, tylko na siebie. 

Bo to była tylko i wyłącznie moja wina...



 ***

Hejo~!

Co powiecie na Percico w moim wydaniu?

Od razu mogę powiedzieć, że ta seria będzie dosyć krótka.

Dla tych którzy nie doczytali opisu: pomysł nie jest mój, wzoruję się na historyjce obrazkowej Virii i Minuiko, którą znajdziecie na ich tumblrach. (UWAGA NA SPOILERY!)

Bezpośrednie linki znajdziecie w opisie tego opowiadania.

Zachęcam także do zapoznania się z twórczością tych artystek ^^

Mam też nadzieję, że dzięki tym poprawkom opowiadanie będzie się Wam bardziej podobać ;]

Hope you enjoyed and see ya~!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro