9 // Avidale
— Nadal nie wierzę, że to robię — wymruczałam sama do siebie, przyglądając się swojej postaci w dużym lustrze stojącym w jednym z kątów w pokoju.
— Jednak się przełamałaś — stwierdził z uśmiechem Theo, opierając się o framugę.
— Nie wyglądasz na zaskoczonego — oznajmiłam, odsuwając się od lustra, aby spakować do niewielkiej, równie brokatowo błyszczącej, jak mój top kopertówki tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
— Bo nie jestem. Nie będę dociekał, co sprawiło, że się na to zdecydowałaś, tym samym zmieniając swoje zdanie, ale to dobrze, że w końcu wychodzisz do ludzi.
— Jesteś pewien? Bo jestem więcej niż pewna, że będzie tam Jack, a znasz moją skłonność do bójek ostatnio.
— No dobrze, może robisz się ostatnio lekko agresywna, ale wierzę, że to chwilowe.
— Vidy idzie na imprezę? Aż własnym oczom nie wierzę! — powiedziała Amanda, stając w podobnej pozycji co Theo, tylko po drugiej stronie.
— Zrób zdjęcie, zostanie na dłużej — wymamrotałam, związując włosy w wysokiego kucyka.
— Masz rację, nastaw się — ogłosiła moja siostra, wyciągając telefon z kieszeni dresów.
Odwróciłam się i, nie opuszczając włosów, pokazałam środkowy palec do aparatu telefonu.
— Grzeczniej może do starszej siostry, co? Bo usunę cię z roli świadkowej — zagroziła Ama. Wystawiłam język w jej stronę i związałam włosy gumką.
— Ktoś po ciebie przyjeżdża? — zapytał Theo, siadając na krześle obrotowym.
— Planowałam wpaść nagle i znienacka do Lauren, aby zrobić im niespodziankę — odparłam.
— Może cię podwieźć?
Uniosłam wzrok znad zakładanych butów.
— Chcesz się mnie szybciej pozbyć? — zadałam pytanie pół żartem, zapinając zamek sandałów na obcasie.
— Nie to, żeby się szybciej pozbyć, ale... mecz dzisiaj jest i rozumiesz. Nie chciałbym cię denerwować naszymi wrzaskami.
Uniosłam brew w geście zaskoczenia.
— Od kiedy ty się taki łaskawy zrobiłeś, co? Skoro tak bardzo chcesz, to nie odmówię podwózki. Wiesz, gdzie jest ta impreza?
— Taa, część drużyny się na nią wybiera i chyba od tygodnia o tym gadają. A jeszcze jak wszyscy ciebie tam zobaczą, to dopiero będą gadać.
— Spodziewam się tego — wymruczałam.
Pewnie zastanawia was, jaki cud sprawił, że wychodzę z domu na imprezę. Nie myślcie sobie, że jest to zasługa Hemmingsa, choć, trzeba przyznać, nękał mnie wiadomościami bardziej, niż moje przyjaciółki jego.
Były to plotki na mój temat. Cichutkie szepty za moimi plecami zaczynały doprowadzać mnie do czystego szału, a dziwne, jednocześnie świdrujące spojrzenia innych ludzi sprawiały, że już nieraz miałam ochotę komuś przywalić. Bóg mi świadkiem, że jeszcze tego nie zrobiłam.
W normalnym stanie rzeczy starałam się nimi nie przejmować, bo, jak to mówią, „ludzie zawsze będą plotkować". Jednakże w momencie, kiedy zaczęto uważać mnie za wariatkę, odludka, której siadło już na mózg i psychikę na tyle mocno, że niedługo zacznę warczeć na ludzi w tylko sobie znanym języku, zirytowałam się, lekko mówiąc. Naprawdę lekko. Równie lekko, jak lekkie obyczaje miał mój były.
Też nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jeszcze wyjdę na jakąkolwiek imprezę, lecz, uwaga uwaga, działo się to tu i teraz. Jeśli był to jedyny sposób na uciszenie chociaż jednego procenta tych wszystkich pomówień, byłam gotowa zmalować na swojej twarzy istne arcydzieło, wcisnąć się w ciasne buty i uciskające na brzuch spodnie i przez całą noc udawać, że świetnie się bawię.
— Avidale? — Głos Theo wyrwał mnie z zamyślenia. — Jesteś gotowa? Możemy jechać?
— Tak mi się wydaje — wymruczałam, ostatnio raz przeglądając się sobie w lustrze. Chwyciłam torebkę i ruszyłam za bratem do jego samochodu, jakże łudząco podobnego do mojego.
Początkowo moje wejście na imprezę nie zostało zauważone, co nie stanowiło dużego zaskoczenia — było tam tyle ludzi, że ja jedna ze swoją drobną posturą ginęłam w morzu ciał. Anonimowość nie trwała jednak długo, głównie przez w połowie celowe, w połowie nie, spóźnienie.
Pierwszą osobą, która mnie zauważyła, była jedna ze szczęśliwie tu zaproszonych, bądź też wproszonych, pierwszoklasistek. Ta szturchnęła swoją koleżankę, najpewniej z tej samej bądź z równoległej klasy, bo wyglądała równie młodo i się rozeszło.
Wśród uczniów pierwszych klas stanowiłam swoistą legendę. Choć byłam najbardziej znaną i najlepszą lekkoatletyczką w tej szkole, ciągle zdobywającą puchary dla naszego najwspanialszego liceum, to nie z tego powodu wszyscy mnie znali. Za to z ognistego temperamentu i cholerycznego charakteru już owszem.
— Vidy! — krzyknęły chórem moje przyjaciółki, od razu rzucając mi się na szyje, o mało mnie nie przyduszając.
— Czemu nas nie uprzedziłaś, że będziesz? — zapytała Lauren, nie przestając się we mnie wpatrywać z czystym zaskoczeniem pomieszanym z radością.
Wzruszyłam ramionami.
— Chciałam zrobić wam niespodziankę — oświadczyłam. — Idę po coś do picia, nie odchodźcie za daleko.
Dziewczyny zgodnie pokiwałem głową. Ruszyłam w kierunku, w którym spodziewała się znaleźć kuchnię. Jak się okazało, nie zawiodłam się.
Pomieszczenie większe niż mój pokój wizualnie zmniejszyło się od nadmiaru ludzi w nim. Co poniektórzy rzucali mi ukradkowe, zaciekawione spojrzenia.
Podeszłam do jednej z kilku misek wypełnionych lodem i chwyciwszy za butelkę piwa, postanowiłam wrócić do dziewczyn, jednakże Archie Harris, gospodarz we własnej osobie, postanowił osobiście się ze mną przywitać.
— Oczy mnie mylą, czy Avidale Johnson postanowiła w końcu pojawić się na imprezie? I to jeszcze na mojej, ależ zaszczyt mnie kopnął w tę moją starą dupę.
— Jeszcze nie taką starą Arch, dobrze o tym wiesz — zaoponowałam z uśmiechem.
— Co cię skłoniło do publicznego pojawienia się?
— Danie ludziom więcej powodów do obgadywania.
Chłopak pokiwał głową.
— To rozsądny powód. Baw się dobrze Vidy, jakbyś się czuła samotna, to zapraszamy do ogrodu. Tam zawsze jest wesoło, sama dobrze o tym wiesz.
— Tak samo, jak ty wiesz, że nie bawię się w palenie trawki.
Brunet uniósł ręce w obronnym geście i mrugnął do mnie, z szelmowskim uśmiechem wypisanym na ustach.
— Kto tu mówi o trawce, ja tylko grzecznie zapraszam do ogrodu.
Chłopak ponowił gest mrugnięcia i zginął w tłumie ludzi. Pokręciłam delikatnie głową, a następnie odwróciłam się na pięcie, aby znaleźć otwieracz do szklanych butelek.
Nagle wpadnięcie na męską, umięśnioną klatkę piersiową rozproszyło mnie. Podniosłam wysoko głowę, aby zobaczyć twarz połączoną z częścią ciała, na którą wpadłam.
— Jednak się pojawiłaś — ogłosił Luke, opierając się o wyspę kuchenną.
— Nie wyglądasz na zaskoczonego — stwierdziłam, krzyżując ramiona na wysokości piersi.
— Może odrobinę jestem. Co cię w końcu do tego skłoniło?
Uśmiechnęłam się szyderczo.
— Jeśli naprawdę wierzysz, że ci się zwierzę, to jesteś głupszy, niż myślałam.
— Tak, już kiedyś wspominałaś, że przypominam ci amebę umysłową. Zatem? Od ilu? Trzech miesięcy nie widzieli cię na żadnej imprezie i nagle jesteś tutaj niczym córka marnotrawna.
— Stwierdziłam, że nawet ja mam już dość plotek. Ile można wysłuchiwać, że się zmieniło i być podejrzewanym o chorobę psychiczną.
Luke pokiwał głową.
— Wiem, co czujesz.
Uniosłam brew do góry.
— Tak słyszałam, że głównym powodem, aby nas spiknąć, było to, że oboje zmieniliśmy swój tryb życia. Zatem jak wyglądało to u ciebie przed zerwaniem?
— Teraz chcesz, żebym ja się tobie zwierzył? Cholera, jesteś zabawniejsza, niż myślałam.
— Wrodzony talent, cóż ja poradzę. A teraz, cytując ciebie: „Zatem?"
Hemmings westchnął głośno, choć jak na standardy obecnej sytuacji, to było ono ciche.
— Przestałem czytać książki, oglądać seriale, filmy, uczęszczać na kółko filmowe. Jedyne, przy czym zostałem, to piłka.
— Uznałeś, że alkohol cię znieczuli — moja wypowiedź była stwierdzeniem, a nie zapytaniem.
— Tak, złudnie w to wierzyłem. I owszem, działał, lecz tylko momentami.
Już otwierałam usta, aby coś odpowiedzieć, lecz nagłe pojawienie się moich przyjaciółek skutecznie mi to uniemożliwiło.
— Już myślałyśmy, że ktoś cię porwał — ogłosiła Mary, przewieszając swoją rękę przez moją szyję.
Zaśmiałam się.
— Szybko by tego pożałował. Prawda, Luke?
Na twarzy blondyna pojawił się delikatny uśmiech.
— Całkowita — zgodził się ze mną chłopak, a następnie poklepał po ramieniu. — Dobrej zabawy, Vidy.
— I nawzajem.
— Chodź, skoro już tu przyszłaś, to nie możemy odpuścić sobie tańca — oznajmiła Kehli, ciągnąc mnie w stronę salonu.
— Skoro nalegasz...
Chociaż nikomu bym tego nie wyznała, to jednak odrobinę tęskniłam za imprezami. Za tą kakofonią świateł i dźwięków, tłumem dobrze bawiących się ludzi i darmowym alkoholem. Wyjścia takie jak te rzeczywiście pomagały chociaż na moment zapomnieć o problemach dnia codziennego. Oczywiście tak długo dopóty, dopóki problem dnia codziennego nie pojawia się na imprezie.
— Tego mi brakowało — wysyczałam, widząc Jacka ze swoją kolejną przyboczną. — Która to już? W poniedziałek była piętnasta.
— Siedemnasta — wymamrotała Lauren.
Zmarszczyłam czoło.
— Jeszcze nie wiem, czy czuć się zaskoczoną, czy też nie.
Pojawienie się Jacka nie stanowiło żadnego zaskoczenia, bo tego można się było spodziewać. Jednakże widok jego postaci zmierzającej w moją stronę już było pewnego rodzaju niespodzianką.
— Niczym córka marnotrawna wróciłaś do starego trybu życia — powiedział z wyraźną dozą szyderstwa, nie przestając obejmować swojego nowego "nabytku".
— Nie znowu takiego starego. Zmądrzałam na tyle, by z tobą nie być.
Na twarzy chłopaka pojawił się grymas.
— Wyparłaś z głowy fakt, że to ja z tobą zerwałem?
— Ciężko by to było zrobić. Owszem, ty to zrobiłeś i dokąd cię to zaprowadziło?
— Do dużo lepszego miejsca niż ciebie, wariatko.
— Kuźwa, zaczyna być coraz lepiej. Nauczyłeś się nowego słowa. Zacząłeś w końcu uważać na lekcjach angielskiego, czy też to twój nowy fetysz i to słowo to jedyne, co udało ci się wyciągnąć z pornosów? Bo, nie oszukujmy się, jeśli chodzi o sprawy łóżkowe to cienizna, chłopie, cienizna.
Parsknięcie śmiechem przez Davidsa było wyraźnym znakiem, że robił dobrą minę do złej gry.
— Nie jesteś już zmęczona tymi swoimi wybrykami, podchodami? Podrzucaniem liścików pełnych nienawiści do szafek każdej z moich dziewczyn, rozpowszechnianiem fałszywych plotek? Nie masz już dosyć, Vidy?
— Avidale chciałeś powiedzieć, cipeuszu — warknęłam, nie wierząc własnym uszom. — Powiem to tak, żeby twój mózg wielkości orzeszka. Chuj mnie obchodzi, z kim się umawiasz, bo złapanie HIV — a już dawno przestało być moim problemem, tak samo, jak ty. Widać ktoś zaczyna być o ciebie zazdrosny, co dopiero jest zaskoczeniem i, uwaga, niespodzianka, to nie jestem ja.
Kątem oka widziałam, jaką uwagę przyciągaliśmy, lecz postanowiłam to zignorować, w tamtym momencie, miałam do zwalczenia gorszą zarazę i gorszego pasożyta.
W chwili, gdy niespodziewanie Jack chwycił mnie za rękę, aby przyciągnąć mnie bliżej jego, moja ręka automatycznie podążyła w stronę jego twarzy. Spotkanie to zakończyło się nieprzyjemnym dźwiękiem uderzenia i czerwonym śladem na lewym policzku chłopaka.
— Jeszcze raz mnie tknij, a skończy się to dla ciebie gorzej, niż teraz — zagroziłam, warcząc, po czym szybkim krokiem wyszłam z domu. Potrzebowałam pooddychać świeżym powietrzem i to na cito.
Usiadłam na trawie, kilkanaście metrów od miejsca, w którym odbywała się impreza. Całe moje ciało dygotało ze złości, a długie paznokcie mimowolnie wbijały się w dłoń.
— Nie będę się pytał, czy wszystko w porządku, bo widziałem całe to zajście — ogłosił Luke, siadając obok mnie.
— Co tu robisz? — zapytałam cicho, zaczynając bawić się źdźbłami trawy.
— Postanowiłem sprawdzić, czy w akcie złości nie pobijesz przypadkowo napotkanego przechodnia.
— Nie jestem aż taka zła — zaprotestowałam, patrząc na blondyna z wyrzutem, na co on uniósł ręce w obronnym geście.
— Nikt nie mówi, że jesteś. No, oprócz Jacka, ale on się nie liczy. — Pomiędzy nami zapadła chwila milczenia, podczas której ja bawiłam się trawą, a chłopak wpatrywał się w niebo, lecz Hemmings dopilnował, żeby nie trwała ona długo. — Mam dla ciebie propozycję.
Zaciekawiona uniosłam głowę, zawieszając wzrok na twarzy mojego towarzysza.
— Zabiorę cię w miejsce dużo, dużo fajniejsze niż ta impreza. Gwarantuję, masz moje słowo w tej kwestii. Tam nie będzie Jacka, jego nowej laski, ani żadnych szkolnych plotkar.
Przechyliłam delikatnie głowę w lewo w geście zastanowienia. Z twarzy Luke'a wyzierała najzwyczajniejsza chęć pomocy i życzliwość.
— Zgoda.
Nie wiem, kiedy byl ostatni rozdział ,bo nie chce mi się sprawdzać, ale chyba całkiem nie tak dawno, jak porównamy do innych opowiadań XD
Bynajmniej, całkiem fajny ten rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro