6 // Avidale & Luke
Avidale
— Avidale, mogę wiedzieć, dlaczego mam nieodebrane połączenie od twojego dyrektora? — zapytała mama, stając w korytarzu z rękami założonymi na piersi.
— Pieprzony, egoistyczny, niedouczony debil! — krzyknęłam, całkowicie ignorując pytanie mojej mamy. Rzuciłam torbę na podłogę i we wściekłości zaczęłam ściągać buty.
Mama westchnęła, przewracając oczami.
— Kto, co i jak? — kobieta zadała trzy krótkie pytania.
— Najpierw debil zaparkował na trawniku i skoczył do mnie z pretensjami, że go zastawiłam, aby po południu wbić nam w czasie treningu na boisko i zacząć się ze mną kłócić, że boisko jest ich, gdzie harmonogram czytelnie i jasno mówi, że tego popołudnia drużyna lekkoatletyczna je zajmuje.
— Pobiliście się?
Zawahałam się.
— To nie do końca była bójka, bo krew się nie polała, ale dyrektor tak to uznał.
Mama westchnęła po raz drugi dzisiejszego dnia.
— Na ile dni was zawiesili?
— Nie zawiesili, zacznijmy od tego. Za to musimy skosić trawę na boisku i odmalować paski na niej.
— Vidy, nie mogłaś po prostu odpuścić?
— A mowy nie ma! — odparłam z oburzeniem. — Mój honor by na tym ucierpiał. Ja nie odpuszczam, zwłaszcza w słusznej sprawie, a to, że ten idiota nie umie czytać harmonogramów to inna bajka, ja nie będę ustępowała jego głupocie.
— Czasem powinnaś, bo kiedyś wpadniesz w większe kłopoty z tym swoim niewyparzonym językiem.
— Ale przynajmniej będę wiedziała, że walczyłam o swoje. Co dzisiaj na obiad?
— Gulasz — odparła mama, znikając w kuchni.
— A za ile mniej więcej będzie? — zapytałam z wahaniem.
— Dopiero zaczęłam go przygotowywać, także spokojnie możesz iść przebiec maraton, bo wiem, że chodzi ci to po głowie.
— Jak ty mnie znasz! — krzyknęłam z radością i wbiegłam po schodach na górę do swojego pokoju, żeby w szybkim tempie przebrać się w legginsy i koszulkę.
— Cześć Vidy, o której możemy... czy ty właśnie biegasz? — zapytała Lauren, przerywając w połowie swoje pytanie.
— Może — sapnęłam. — Szósta p. m. pasuje?
— Pasuje. Nie zamęcz się.
— A ty nie wymagaj ode mnie niemożliwego. Do później.
— Do później — odpowiedziała przyjaciółka, po czym się rozłączyła.
Przyspieszyłam tempo, wymijając pospolitych truchtaczy i nie zwracając specjalnej uwagi na ludzi. Stopy wybijały ustalony rytm na chodniku, a muzyka głośno grała w słuchawkach. Całe napięcie i złość dzisiejszego dnia schodziły ze mnie z każdym krokiem, dzięki czemu pod koniec swojej przebieżki byłam już całkowicie spokojnym człowiekiem i podchodziłam do zaistniałej dzisiaj sytuacji z ogromnym dystansem.
W momencie, gdy wchodziłam do domu, byłam cała mokra, ale i szczęśliwa z przebiegniętych piętnastu kilometrów.
— Czy dobrze słyszałem, że pobiłaś się z Hemmingsem na boisku? — zapytał zaciekawiony Theo, opierając się o ścianę i przypatrując mi się z zaciekawieniem.
Zmierzyłam go wzrokiem.
— Jeśli to świadczy o tym, że jestem lepsza od ciebie, to tak, to prawda — powiedziałam, rozwiązując sznurówki butów.
Chłopak parsknął śmiechem.
— Zabawna jesteś. A tak serio co się wydarzyło?
Kątem oka widziałam, że reszta rodziny, oprócz mamy, choć udaje, że nie, wysłuchuje z zaciekawieniem.
Wzruszyłam ramionami.
— Pokłóciliśmy się o boisko, bo według harmonogramu dzisiaj nasza drużyna miała boisko, no i doszło do małej sprzeczki i lekkich rękoczynów, ale za nim cała sprawa rozegrała się na dobre, zostaliśmy wysłani do dyrektora.
Theo gwizdnął.
— Od zawsze wiedziałem, że z mojej siostry jest fighterką, ale nie wiedziałem, że aż taka. Szkoda tylko Hemmingsa, biedaczek nie wie, z kim zadarł.
Przewróciłam oczami z uśmiechem, ściągając z ramienia opaskę do telefonu.
— Nie przesadzajmy, postrachem szkoły nie jest — stwierdziłam, wchodząc na górę po schodach, aby wziąć szybki prysznic przed obiadem.
— Jeszcze trochę, a sam zacznę się ciebie bać. Zwłaszcza że to była już druga twoja konfrontacja dzisiaj — drugą część zdania powiedział znacznie ciszej, tak, aby rodzice tego nie słyszeli.
Jęknęłam.
— Słyszałeś o tym?
Chłopak prychnął.
— Kobieto, a kto nie słyszał. Zjechałaś laskę równo. Ale jedno trzeba przyznać — należało jej się.
— W której ona w ogóle jest klasie? — zapytałam, zmierzając do swojego pokoju. Theo podążał za mną.
— W pierwszej.
Przystanęłam gwałtownie.
— Żartujesz?
— Chciałbym. Skubana ma całkiem niezłe umiejętności, jeśli chodzi o postarzanie się, co?
— Nawet ja takich nie mam.
— Ty w makijażu dopiero wyglądasz na swój wiek.
— No właśnie. Lecę pod prysznic — ogłosiłam, lecz w ostatniej chwili jeszcze się cofnęłam. — Mógłbyś mi ją wystalkować? Co jak co, ale jako jedyna z całej piętnastki miała jaja.
— Wątpisz, że jeszcze tego nie zrobiłem? Żartuję, takie rzeczy zostawiam sobie na wieczór.
Niekrótką chwilę po tym, jak zadzwonił dzwonek, otworzyłam drzwi.
— Na ile cię zawiesili? — zapytała na wejściu Lauren. Kehli i Mary, stojące za nią parsknęły śmiechem.
— Czemu wszyscy myślą, że mnie zawiesili? — zadałam pytanie, przewracając oczami, po czym przesunęłam się w bok, by wpuścić dziewczyny do środka.
— Teoretycznie rzecz biorąc, pobiliście się — zauważyła Mary.
— Za to praktycznie rzecz biorąc, nic nikomu się nie stało — dodałam, krzyżując ręce na piersi. — Chcecie coś do picia?
— Herbatę mrożoną może? — zaproponowała Kehli. Dziewczyny zgodnie pokiwały głową.
— Poczekajcie na mnie w moim pokoju, zaraz do was przyjdę.
— To jaką karę dostaliście zamiast zawieszenia? — zadała pytanie Lauren, odbierając ode mnie napój.
— Musimy posprzątać i zrobić niewielką renowację boiska — wymruczałam, siadając na łóżku.
— Razem z Luke'iem? — zapytała Mary, przyglądając mi się z nieskrywaną ciekawością. Zamiast odpowiedzieć, pokiwałam głową. Dziewczyny parsknęły śmiechem. — Wyczuwam kolejną bójkę.
Przewróciłam oczami.
— Zero wiary w przyjaciółkę. Doprawdy, zero.
— Wierzymy w ciebie! Tylko również znamy twój charakter i temperament. I uwierz nam, Vidy — to będzie dla was ciężkie zadanie.
Prychnęłam.
— Jeszcze zobaczymy — oświadczyłam.
— No to zobaczymy — odparły dziewczyny chórem.
Luke
Wkurzony rzuciłem torbę w korytarzu na podłogę, warcząc przekleństwa pod nosem. Calum szedł za mną, cały rozbawiony.
— Chcieliśmy was ze sobą poznać, ale nie wiedzieliśmy, że stanie się to w taki sposób — zaśmiał się przyjaciel.
— Jeszcze słowo, Hood, a będziesz robił ten projekt sam.
— Ale kolego, po co te groźby? — Rozbawiony chłopak uciekł przed kuksańcem w bok.
Wziąłem sok z lodówki i usiadłem na blacie, zażenowany i wściekły przebiegiem dzisiejszego dnia.
— Jak ona w ogóle się nazywa? — zapytałem, spoglądając na Caluma, który usiadł na krześle przy wyspie.
— Avidale Johnson. Jest w naszym wieku.
— Cholera, jestem pieprzonym debilem!
— Z grzeczności nie zaprzeczę — oświadczył Calum, kiwając głową.
Parsknąłem.
— Dzięki za wsparcie. Naprawdę, jak można popełnić dwie takie wielkie gafy jednego dnia? Tylko ja to potrafię!
— Tutaj również z grzeczności nie zaprzeczę.
— Dziewczyna wydaje się naprawdę intrygująca, nie taka mdła jak cała reszta, z pazurem, no cholera, aż chciałoby się ją poznać.
— Chcieliśmy zrobić to wcześniej, ale ani ty, ani ona się nie zgodziliście.
Westchnąłem.
— Teraz już nie ma szans, żeby ona zmieniła zdanie. Co nie zmienia faktu, że jestem na nią wkurzony. Jak ja będę teraz wyglądał przy chłopakach.
— Ja wiem... tragicznie?
— No właśnie!
Calum parsknął cichym śmiechem, kręcąc głową.
— Myślę, że bardzo doceni, jak zaczniesz się przed nią kajać i przepraszać.
Rzuciłem mu krótkie spojrzenie.
— Albo uzna mnie za jeszcze większego debila.
Hood zastanowił się przez moment.
— Nie, wydaje mi się, że doceni taki ukłon z twojej strony.
Westchnąłem.
— Może uda mi się coś jutro ugrać, jak będziemy razem ogarniać to boisko.
Brunet uśmiechnął się szeroko i pokazał dwa uniesione kciuki.
— Wierzę, że się nie pobijecie!
— Wsparcie roku.
— Nie narzekaj!
— Ale czy ja coś mówię?
— Tak i to nawet za dużo.
Pokazałem mu środkowy palec i zeskoczyłem z blatu, kierując się do swojego pokoju, po drodze zabierając plecak.
— Idziesz czy zostajesz? — zapytałam przyjaciela, nawet nie odwracając się w jego stronę.
— Idę. Może pomogę ci ułożyć jakieś sensowne przeprosiny.
— Ja bym na twoim miejscu nie był aż taki łatwowierny.
— Zapamiętam.
//Klasa maturalna ssie...//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro