Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6 // Avidale & Luke

Avidale

— Avidale, mogę wiedzieć, dlaczego mam nieodebrane połączenie od twojego dyrektora? — zapytała mama, stając w korytarzu z rękami założonymi na piersi.

— Pieprzony, egoistyczny, niedouczony debil! — krzyknęłam, całkowicie ignorując pytanie mojej mamy. Rzuciłam torbę na podłogę i we wściekłości zaczęłam ściągać buty.

Mama westchnęła, przewracając oczami.

— Kto, co i jak? — kobieta zadała trzy krótkie pytania.

— Najpierw debil zaparkował na trawniku i skoczył do mnie z pretensjami, że go zastawiłam, aby po południu wbić nam w czasie treningu na boisko i zacząć się ze mną kłócić, że boisko jest ich, gdzie harmonogram czytelnie i jasno mówi, że tego popołudnia drużyna lekkoatletyczna je zajmuje.

— Pobiliście się?

Zawahałam się.

— To nie do końca była bójka, bo krew się nie polała, ale dyrektor tak to uznał.

Mama westchnęła po raz drugi dzisiejszego dnia.

— Na ile dni was zawiesili?

— Nie zawiesili, zacznijmy od tego. Za to musimy skosić trawę na boisku i odmalować paski na niej.

— Vidy, nie mogłaś po prostu odpuścić?

— A mowy nie ma! — odparłam z oburzeniem. — Mój honor by na tym ucierpiał. Ja nie odpuszczam, zwłaszcza w słusznej sprawie, a to, że ten idiota nie umie czytać harmonogramów to inna bajka, ja nie będę ustępowała jego głupocie.

— Czasem powinnaś, bo kiedyś wpadniesz w większe kłopoty z tym swoim niewyparzonym językiem.

— Ale przynajmniej będę wiedziała, że walczyłam o swoje. Co dzisiaj na obiad?

— Gulasz — odparła mama, znikając w kuchni.

— A za ile mniej więcej będzie? — zapytałam z wahaniem.

— Dopiero zaczęłam go przygotowywać, także spokojnie możesz iść przebiec maraton, bo wiem, że chodzi ci to po głowie.

— Jak ty mnie znasz! — krzyknęłam z radością i wbiegłam po schodach na górę do swojego pokoju, żeby w szybkim tempie przebrać się w legginsy i koszulkę.



— Cześć Vidy, o której możemy... czy ty właśnie biegasz? — zapytała Lauren, przerywając w połowie swoje pytanie.

— Może — sapnęłam. — Szósta p. m. pasuje?

— Pasuje. Nie zamęcz się.

— A ty nie wymagaj ode mnie niemożliwego. Do później.

— Do później — odpowiedziała przyjaciółka, po czym się rozłączyła.

Przyspieszyłam tempo, wymijając pospolitych truchtaczy i nie zwracając specjalnej uwagi na ludzi. Stopy wybijały ustalony rytm na chodniku, a muzyka głośno grała w słuchawkach. Całe napięcie i złość dzisiejszego dnia schodziły ze mnie z każdym krokiem, dzięki czemu pod koniec swojej przebieżki byłam już całkowicie spokojnym człowiekiem i podchodziłam do zaistniałej dzisiaj sytuacji z ogromnym dystansem.

W momencie, gdy wchodziłam do domu, byłam cała mokra, ale i szczęśliwa z przebiegniętych piętnastu kilometrów.

— Czy dobrze słyszałem, że pobiłaś się z Hemmingsem na boisku? — zapytał zaciekawiony Theo, opierając się o ścianę i przypatrując mi się z zaciekawieniem.

Zmierzyłam go wzrokiem.

— Jeśli to świadczy o tym, że jestem lepsza od ciebie, to tak, to prawda — powiedziałam, rozwiązując sznurówki butów.

Chłopak parsknął śmiechem.

— Zabawna jesteś. A tak serio co się wydarzyło?

Kątem oka widziałam, że reszta rodziny, oprócz mamy, choć udaje, że nie, wysłuchuje z zaciekawieniem.

Wzruszyłam ramionami.

— Pokłóciliśmy się o boisko, bo według harmonogramu dzisiaj nasza drużyna miała boisko, no i doszło do małej sprzeczki i lekkich rękoczynów, ale za nim cała sprawa rozegrała się na dobre, zostaliśmy wysłani do dyrektora.

Theo gwizdnął.

— Od zawsze wiedziałem, że z mojej siostry jest fighterką, ale nie wiedziałem, że aż taka. Szkoda tylko Hemmingsa, biedaczek nie wie, z kim zadarł.

Przewróciłam oczami z uśmiechem, ściągając z ramienia opaskę do telefonu.

— Nie przesadzajmy, postrachem szkoły nie jest — stwierdziłam, wchodząc na górę po schodach, aby wziąć szybki prysznic przed obiadem.

— Jeszcze trochę, a sam zacznę się ciebie bać. Zwłaszcza że to była już druga twoja konfrontacja dzisiaj — drugą część zdania powiedział znacznie ciszej, tak, aby rodzice tego nie słyszeli.

Jęknęłam.

— Słyszałeś o tym?

Chłopak prychnął.

— Kobieto, a kto nie słyszał. Zjechałaś laskę równo. Ale jedno trzeba przyznać — należało jej się.

— W której ona w ogóle jest klasie? — zapytałam, zmierzając do swojego pokoju. Theo podążał za mną.

— W pierwszej.

Przystanęłam gwałtownie.

— Żartujesz?

— Chciałbym. Skubana ma całkiem niezłe umiejętności, jeśli chodzi o postarzanie się, co?

— Nawet ja takich nie mam.

— Ty w makijażu dopiero wyglądasz na swój wiek.

— No właśnie. Lecę pod prysznic — ogłosiłam, lecz w ostatniej chwili jeszcze się cofnęłam. — Mógłbyś mi ją wystalkować? Co jak co, ale jako jedyna z całej piętnastki miała jaja.

— Wątpisz, że jeszcze tego nie zrobiłem? Żartuję, takie rzeczy zostawiam sobie na wieczór.



Niekrótką chwilę po tym, jak zadzwonił dzwonek, otworzyłam drzwi.

— Na ile cię zawiesili? — zapytała na wejściu Lauren. Kehli i Mary, stojące za nią parsknęły śmiechem.

— Czemu wszyscy myślą, że mnie zawiesili? — zadałam pytanie, przewracając oczami, po czym przesunęłam się w bok, by wpuścić dziewczyny do środka.

— Teoretycznie rzecz biorąc, pobiliście się — zauważyła Mary.

— Za to praktycznie rzecz biorąc, nic nikomu się nie stało — dodałam, krzyżując ręce na piersi. — Chcecie coś do picia?

— Herbatę mrożoną może? — zaproponowała Kehli. Dziewczyny zgodnie pokiwały głową.

— Poczekajcie na mnie w moim pokoju, zaraz do was przyjdę.


— To jaką karę dostaliście zamiast zawieszenia? — zadała pytanie Lauren, odbierając ode mnie napój.

— Musimy posprzątać i zrobić niewielką renowację boiska — wymruczałam, siadając na łóżku.

— Razem z Luke'iem? — zapytała Mary, przyglądając mi się z nieskrywaną ciekawością. Zamiast odpowiedzieć, pokiwałam głową. Dziewczyny parsknęły śmiechem. — Wyczuwam kolejną bójkę.

Przewróciłam oczami.

— Zero wiary w przyjaciółkę. Doprawdy, zero.

— Wierzymy w ciebie! Tylko również znamy twój charakter i temperament. I uwierz nam, Vidy — to będzie dla was ciężkie zadanie.

Prychnęłam.

— Jeszcze zobaczymy — oświadczyłam.

— No to zobaczymy — odparły dziewczyny chórem.


Luke

Wkurzony rzuciłem torbę w korytarzu na podłogę, warcząc przekleństwa pod nosem. Calum szedł za mną, cały rozbawiony.

— Chcieliśmy was ze sobą poznać, ale nie wiedzieliśmy, że stanie się to w taki sposób — zaśmiał się przyjaciel.

— Jeszcze słowo, Hood, a będziesz robił ten projekt sam.

— Ale kolego, po co te groźby? — Rozbawiony chłopak uciekł przed kuksańcem w bok.

Wziąłem sok z lodówki i usiadłem na blacie, zażenowany i wściekły przebiegiem dzisiejszego dnia.

— Jak ona w ogóle się nazywa? — zapytałem, spoglądając na Caluma, który usiadł na krześle przy wyspie.

— Avidale Johnson. Jest w naszym wieku.

— Cholera, jestem pieprzonym debilem!

— Z grzeczności nie zaprzeczę — oświadczył Calum, kiwając głową.

Parsknąłem.

— Dzięki za wsparcie. Naprawdę, jak można popełnić dwie takie wielkie gafy jednego dnia? Tylko ja to potrafię!

— Tutaj również z grzeczności nie zaprzeczę.

— Dziewczyna wydaje się naprawdę intrygująca, nie taka mdła jak cała reszta, z pazurem, no cholera, aż chciałoby się ją poznać.

— Chcieliśmy zrobić to wcześniej, ale ani ty, ani ona się nie zgodziliście.

Westchnąłem.

— Teraz już nie ma szans, żeby ona zmieniła zdanie. Co nie zmienia faktu, że jestem na nią wkurzony. Jak ja będę teraz wyglądał przy chłopakach.

— Ja wiem... tragicznie?

— No właśnie!

Calum parsknął cichym śmiechem, kręcąc głową.

— Myślę, że bardzo doceni, jak zaczniesz się przed nią kajać i przepraszać.

Rzuciłem mu krótkie spojrzenie.

— Albo uzna mnie za jeszcze większego debila.

Hood zastanowił się przez moment.

— Nie, wydaje mi się, że doceni taki ukłon z twojej strony.

Westchnąłem.

— Może uda mi się coś jutro ugrać, jak będziemy razem ogarniać to boisko.

Brunet uśmiechnął się szeroko i pokazał dwa uniesione kciuki.

— Wierzę, że się nie pobijecie!

— Wsparcie roku.

— Nie narzekaj!

— Ale czy ja coś mówię?

— Tak i to nawet za dużo.

Pokazałem mu środkowy palec i zeskoczyłem z blatu, kierując się do swojego pokoju, po drodze zabierając plecak.

— Idziesz czy zostajesz? — zapytałam przyjaciela, nawet nie odwracając się w jego stronę.

— Idę. Może pomogę ci ułożyć jakieś sensowne przeprosiny.

— Ja bym na twoim miejscu nie był aż taki łatwowierny.

— Zapamiętam.




//Klasa maturalna ssie...//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro