2 // Luke
Kac — złe samopoczucie występujące kilka godzin po spożyciu nadmiernej ilości alkoholu. A przynajmniej tak mówi wiele książek, które kiedyś tak zawzięcie czytałem i internet, do którego teraz tak wiele zaglądam. Nie mówię, że nie robiłem tego wcześniej, ale niektórych rzeczy wolałem dowiadywać się z papierowego źródła.
Kaca, do tej pory, miałem tylko raz w życiu.
Zaczął się już od rana. Najpierw był okropny ból głowy i światłowstręt, a także uczucie pustyni w ustach. Gorączkowe szukanie wody i leków przeciwbólowych to etap drugi. Pamiętam do dziś, że jedyne, na co miałem wtedy ochotę, to po prostu spać cały dzień. Dopiero wieczorem przestawałem być trupem, a zaczynałem być człowiekiem. Trochę bladym i odwodnionym, ale jednak żyjącą istotą ludzką.
Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej. Utwierdziłem sam siebie w przekonaniu, że alkohol nie jest dla mnie, imprezy tym bardziej, a o innych używkach nawet wspominać nie warto. W tamtym momencie postanowiłem spędzać wieczory przy ciekawej książce, wysoko ocenianym serialu bądź z grupką naprawdę bliskich znajomych, którzy wiedzieli o mnie wszystko i nie sprawiali, że czułem się skrępowany w ich towarzystwie.
Jednak postanowienia i obietnice są bardziej niepewne niż pogoda i uwielbiają się łamać. Tak samo było w moim przypadku. Pewne wydarzenie sprawiło, że zacząłem inaczej patrzeć na świat i potrzebowałem zapomnieć o kilku nieprzyjemnych, wręcz przykrych, rzeczach.
Powoli usiadłem na łóżku, starając się jak najbardziej ograniczać gwałtowne ruchy. Na początku zakręciło mi się w głowie, jednak po chwili zawroty ustąpiły. Potarłem twarz. W ustach czułem nieprzyjemny posmak, ubrania miałem wygniecione i byłem wręcz pewien, że czuć ode mnie alkoholem na odległość kilku kilometrów. Potrzebowałem wziąć prysznic i to z całego serca.
Po wyszorowaniu się gąbką aż do czerwoności i włożeniu na siebie czystych ubrań mogłem zejść na dół, gdzie przy stole siedziała już cała rodzina. Głowa lekko mi ćmiła i potrzebowałem tabletki przeciwbólowe, ale na pewno wyglądałem na bardziej żywego niż pół godziny temu.
— Dzień dobry wszystkim — przywitałem się i, nawet nie spoglądając na mamę, skierowałem się w stronę ekspresa. Kawa to była trzecia rzecz na liście „czego potrzebuję na kacu?". I jeśli już musiałem się skonfrontować z rodzicami, to najpierw musiałem wypić napój bogów.
— O której wczoraj wróciłeś, Luke? — I się zaczęło. Zawsze od niewinnego pytania na temat godziny mojego powrotu, a potem zaczynało się piekło. Spojrzałem kątem oka na tatę, który w spokoju przeglądał dzisiejszą gazetę, popijając kawę. Wzruszyłem ramionami.
— Ciężko mi powiedzieć, nie patrzyłem na zegarek — odpowiedziałem, siadając na swoim miejscu przy stole. Odstawiłem kubek z kawą i zabrałem się za smarowanie grzanki dżemem brzoskwiniowym.
— Wróciłeś o czwartej nad ranem — podpowiedziała mama, uprzednio odchrząkając. Jej wzrok utkwiony był w obrazie wiszącym naprzeciwko jej krzesła. To nie zwiastowało dobrze, to stanowczo nie zwiastowało dobrze. — Co się z tobą dzieje Luke?
Rozejrzałem się po swoich braciach, szukając w nich pomocy, jednak mężczyźni udawali zbyt skupionych na swoich czynnościach.
— Nie wiem, o czym mówisz mamo — odpowiedziałem, interesując się niewielkimi okruszkami na stole.
— Dobrze wiesz, o czym mówię. Od miesiąca nie robisz nic innego, tylko imprezujesz. Rozumiem, że może czujesz się dorosły, bo niedawno skończyłeś osiemnaście lat i chcesz się wybawić, ile możesz, ale ty wracasz w takim stanie, że między tobą a trupem jest niewielka różnica. Luke, to nie jesteś ty.
— Skąd to wiesz, mamo? — zapytałem wyzywająco. Wystarczająco, aby to ją zraniło. Kobieta lekko się cofnęła, przenosząc swój wzrok ze mnie na czarny napój w kubku.
— Lucas... — zaczął ostrzegawczo tata. Położyłem nóż na stole i założyłem ręce na piersi.
— No co? Co „Lucas"? Mam już dosyć słuchania, że to nie jestem ja. W ciągu tego jednego miesiąca nasłuchałem się tego tyle raz, że zaraz zacznę tym rzygać. Człowiek czasami naprawdę ma już dosyć słuchania tego samego w kółku, wiecie?
— Rozumiemy, że bardzo przeżyłeś rozstanie z Lucy...
— Ja nadal przeżywam to rozstanie, mamo, nie rozumiesz? — wstałem z krzesła. — Idę do siebie.
Gdybym mógł, to bym biegł po schodach, aby tylko jak najszybciej schować się w bezpiecznych ścianach własnego pokoju, jednak nie czułem się wystarczająco dobrze, aby to zrobić. I zapomniałem wziąć leki przeciwbólowe. Szlag.
Ten dzień zapowiadał się coraz gorzej.
Ciche pukanie do drzwi mojego pokoju oderwało mnie od czytania powieści, za którą w końcu się zebrałem. Odłożyłem książkę i krzyknąłem „Proszę". W drzwiach ukazała się twarz Caluma, mojego najlepszego przyjaciela od dzieciństwa.
Z Hoodem przyjaźniłem się, odkąd specjalnie zdzielił mnie łopatką w twarz po tym, jak zabrałem mu jego ulubione, zielone wiaderko, co dawało wynik jakiś czternastu lat nieprzerwanej przyjaźni. Wspieraliśmy się zawsze, bez względu na zaistniałe okoliczności. Nieważne czy chodziło o sprawę sercową, rodzinną, czy też o poradę na temat, który serial teraz zacząć oglądać, zawsze mogłem liczyć na jego pomoc. Jeśli akurat Cal był nie do dyspozycji, dzwoniłem do Michaela bądź Ashtona, czyli do stałej grupy wsparcia, lecz ten drugi wyjechał na studia i nie zawsze dawał radę na pomóc, będąc kilkanaście kilometrów od domu.
— Cześć pijaku — przywitał się radośnie brunet, zamykając za sobą drzwi. Przewróciłem oczami.
— Nie jestem pijakiem, w przeciwieństwie do ciebie — odparłem, marszcząc nos.
— To nie upijam się w każdy weekend od miesiąca do nieprzytomności — zauważył przyjaciel, padając na łóżko, zaraz obok mnie.
Zacisnąłem mocno zęby ze złości.
— Jeśli zamierzasz dołączyć do litanii mającej zamiar przywrócić mnie do stanu przedzerwaniowego, to na twoje nieszczęście musisz ustawić się w kolejce.
— Za to na twoje szczęście dużo ludzi mnie w niej przepuściło. Zbieraj się, nie przyszedłem tu po to, żeby siedzieć w zaduchu twojego pokoju. Powinieneś trochę tu przewietrzyć, nadal capi alkoholem.
— Żeby cię odstraszyć i wygonić stąd, ale jak widać nawet zapach trupa, by nie dał sobie rady z tobą.
— Czekam na dole Kłapouszku, mam nadzieję, że nie zejdziesz do mnie w samych bokserkach. I tak już wstyd chodzić z takim pijakiem po mieście! — krzyknął, zamykając za sobą drzwi, dzięki czemu w ostatniej chwili uchronił się przed nadlatującą poduszką.
Pokręciłem tylko głową z uśmiechem i zwlokłem się z łóżka. Skoro już debil przyszedł, to było bardziej niż pewne, że nie odpuści, co znaczyło jedno — musiałem się ubrać i wyjść z domu. Zatem tak wygląda największy koszmar skacowanego człowieka?
Powoli zszedłem na dół, unikając wzroku mamy, który właśnie swobodnie żartowała sobie z Calumem. Z kuchni rozbrzmiewał zarówno jej śmiech, jak i mojego przyjaciela. Ubrałem buty, po czym przemierzyłem drogę z korytarza do kuchni. Oparłszy się o framugę, chrząknąłem nie za głośno, ale na tyle, by osoby w niej przebywające zwróciły na mnie uwagę.
— Jestem gotowy — ogłosiłem, spoglądając znacząco na przyjaciela. Moje spojrzenie wysyłało czytelny sygnał, że chcę stąd uciec jak najszybciej.
— Wychodzicie? — zapytała kobieta, skupiając się na krojeniu warzyw.
— Mhm — odparłem, sięgając po jabłko. Zaczynałem powoli żałować ucieczki ze śniadania. Sama kawa nie rekompensowała braku posiłku.
— Przyprowadzę go całego i zdrowego, pani się nie martwi.
— Postaram się — powiedziała cicho, uśmiechając się smutno w stronę bruneta. Mimowolnie poczułem niewielkie ukłucie w sercu, lecz zignorowałem je wychodząc z kuchni i kierując się w stronę drzwi wejściowych. Chyba jednak potrzebowałem świeżego powietrza.
— To gdzie mnie dzisiaj zabierasz? — zapytałem, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos. Calum parsknął śmiechem.
— To zabrzmiało źle, jakbyśmy byli parą — stwierdził brunet.
Złapałem się teatralnie za serce.
— To nią nie jesteśmy? O nie, łamiesz moje serce!
Przyjaciel uderzył mnie z całej siły w ramię, na co od razu się skrzywiłem.
— Nie dość, że mnie nie kocha, to jeszcze bije. To chyba ten czas, żeby od ciebie odejść.
Calum westchnął i zawiesił swoje ramie na moim.
— Kocham cię jak brata i dlatego też właśnie wyciągnąłem cię z chaty.
— Och, nie ma to, jak odrobina litości i współczucia ze strony najlepszego przyjaciela. Bo przecież właśnie tego dzisiaj potrzebowałem.
— Pierwsze, czego potrzebujesz, to porządnego jedzenia, właśnie dlatego zabieram cię na pizzę. Mike z Ashem już najpewniej na nas czekają.
— Ashton przyjechał? — zapytałem zaskoczony. Hood zrobił zniesmaczoną minę.
— Gdybyś tyle ostatnio nie balował i nie chodził tak zmęczony przez to, przy okazji nie tracąc rachuby czasu, to byś wiedział bądź pamiętał, że Irwin już od czwartku jest w Los Angeles.
Zmarszczyłem nos zawstydzony i uśmiechnąłem się przepraszająco.
— Wiesz, to już ten wiek, że człowiek sklerozy dostaje, a czasem nawet i Alzheimera...
Brunet delikatnie uderzył mnie ręką w tył głowy.
— Głupiś jest i głupi zawsze zostaniesz.
— Moja głupota i tak nie przebije twojej.
Weszliśmy do pizzerii. Na sam zapach pizzy mój brzuch głośno zaburczał. Calum rzucił mi znaczące spojrzenie, prowadząc w stronę jednego ze stolików, przy którym siedzieli już Michael z Ashtonem. Ten drugi od razu wstał na mój widok, biorąc w mocny uścisk.
— Słyszałem, że pijacy zapominają o swoich przyjaciołach, ale nie wiedziałem, że aż tak — zażartował blondyn.
— Jeszcze trochę, a zmienicie mi pseudonim na messengerze i zapiszecie do klubu AA.
— Raczej klubu ZDKN. Zidiociałych Do Końca Nastolatków — zauważył Clifford, bawiąc się czerwoną jak jego włosy słomką.
— Jeszcze aż tak źle ze mną nie jest — burknąłem, siadając na jednym z krzeseł.
— Polemizowalibyśmy — odparł z udawaną grzecznością Michael, uśmiechając się fałszywie wesoło w moją stronę.
Po raz drugi dzisiejszego dnia przewróciłem oczami.
— Ja po prostu korzystam z życia — ogłosiłem. Moi przyjaciele westchnęli ciężko.
— Luke, upijanie się do nieprzytomności to nie jest korzystanie z życia, tylko niszczenie go sobie. Polubiłeś imprezy, super, tylko podejdź do tego rozsądnie, bo obecnie się zachowujesz, jakby cię rodzice nagle ze smyczy spuścili — zauważył Ashton.
Skupiłem swoją uwagę na serwetce, zaczynając się nią bawić.
— Zauważ też, że tak się na tym wszystkim skupiasz, że zapominasz o swoim hobby i przyjaciołach — dodał Michael.
— Już nie wspominając o tym, że wszystko to zaczęło się od momentu, gdy związek twój i Lucy się skończył — wtrącił Calum.
— Wszystko jest w porządku — mruknąłem, biorąc kawałek dopiero co przyniesionej pizzy.
—Na pewno, Luke? Bo mi się wydaje, że nawet ty sam w to nie wierzysz.
Odpuściłem sobie komentowanie słów przyjaciela, postanawiając skupić się na jedzeniu. Reszta grupy również odpuściła na czas spożywania, zmieniając temat na znacznie lepszy, czyli nadchodzący Comic Con.
— Za kogo się przebieramy w tym roku? — zapytał podekscytowany Michael. Czerwonowłosy uwielbiał komiksy, książki fantasy i gry komputerowe, dlatego na to wydarzenie cieszył się bardziej niż na gwiazdkę.
Ciche wibracje telefonu sprawiły, że przestałem skupiać się na temacie, o którym rozprawiali moi przyjaciele, a skoncentrowałem się na odpisywaniu na wiadomość od Chrisa, znajomego, z którym zawsze chodzę na imprezy.
Konwersacja tak przyciągnęła moją uwagę, że przestałem zwracać uwagę na jedzenie, jak i na własnych przyjaciół.
— Halo, meteoryt do Luke'a, zaraz uderzę w Ziemię i rozwalę tą twoją śliczną buzię. — Dość mocny pstryczek w nos sprawił, że wróciłem do rzeczywistości.
— Co?
— Pstro kurwa, a co. Słuchasz nas w ogóle? — zapytał Ashton, choć pytanie było ewidentnie retoryczne.
Zmieszany podrapałem się po karku, nie odpowiadając, na co cała grupa westchnęła.
— Mówimy mu, czy nie? — zagadnął Calum, patrząc niepewnie na Irwina i Clifforda.
Zmarszczyłem brwi.
— Mówimy mu co?
Trójka przyjaciół spojrzała najpierw na mnie, później na siebie. Widać było, że nie do końca są pewni tego, co chcą zrobić.
— Wpadliśmy na taki pewien pomysł. Znajoma Mike'a ma przyjaciółkę, której związek też się rozpadł wcale nie tak dawno, jej styl życia również zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i pomyśleliśmy, że może warto by było, żebyście się spotkali?
Automatycznie wyprostowałem się na krześle.
— Mowy nie ma.
— Luke, ale może warto by to... — zaczął Calum, lecz szybko mu przerwałem.
— Mowy. Nie ma. Wyraźnie mówię, czy też nie?
— No wyraźnie — wymruczał Hood.
— Dam sobie radę sam, tylko po prostu potrzebuję czasu, czemu nikt tego nie rozumie?
— Rozumiemy tylko, że się martwimy o ciebie. Zanim się całkowicie po tym wszystkim wyleczysz, to zniszczysz sobie zdrowie i staniesz się kimś nie do poznania. To nie jesteś ty, Luke i nawet nie próbuj ze mną dyskutować, że może dopiero teraz to jesteś prawdziwy ty, bo to nieprawda. Trochę się już znamy i prawdziwy Luke nigdy by się taki nie stał. Także przemyśl to.
— Dziękuję wam za tę wspaniałą propozycję i fachową analizę, ale nie zgadzam się na to. Nie mam zamiaru z nikim rozmawiać o zerwaniu, a już zwłaszcza z nieznaną mi dziewczyną.
— Jak chcesz. Tylko że ja bym na twoim miejscu to przemyślał — stwierdził Michael. Uśmiechnąłem się w jego stronę.
— Na twoje szczęście, nie jesteś na moim miejscu. I miejmy nadzieję, że nigdy nie będziesz.
// Miałam zając się tym opowiadaniem jak skończę "Hate Or Love", ale jeden rozdzialik nie zaszkodzi //
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro