Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 // Avidale & Luke

Od razu wyrwałam się do przodu, tak naprawdę bez konkretnego planu, ale gotujący się w moich żyłach gniew sprawiał, że traciłam zdolność racjonalnego myślenia. Na szczęście Luke zachował przytomność umysłu, zakleszczając mnie w żelaznym uścisku.

— Wiesz dobrze, że jeszcze jedna bójka spowodowana przez ciebie i nie pojedziesz na regionalne, co wiąże się z tym, że drużyna najpewniej nie pojedzie na krajowe, a ty nie dostaniesz stypendium, na którym ci tak bardzo zależy. Zatem zastanów się teraz, czy jest to tego warte, czy może jednak podejdziemy do tej sprawy na chłodno.

Wzięłam głęboki wdech.

— Zgoda, na chłodno — ogłosiłam, tym razem już spokojnie.

— Mogę cię puścić, nie polecisz w nich stronę jak pocisk karabinu maszynowego?

— Możesz. Obiecuję nie odwalić nic głupiego ani nie wdać się w kolejną bójkę.

— Świetnie.

Wyszliśmy zza ściany, Luke opierając się o nią, natomiast ja o Hemmingsa, kładąc swoją rękę na jego ramieniu.

Blondyn odchrząknął głośno, na co para od razu się od siebie oderwała, patrząc na nas ze wstydem i zaskoczeniem, a także zapinając rozpięte guziki i zamki.

— Gdybym chciał obejrzeć pornola, to włączyłbym PornHub, oni przynajmniej robią coś pożytecznego dla środowiska — oświadczył chłodnym tonem mój towarzysz, świdrując parę spojrzeniem.

— My... ehm... — zaczęła Lucy, nie wiedząc, czy bardziej skupić się na tłumaczeniu, czy zapinaniu guzików różowej koszuli.

— Jesteśmy wolnymi ludźmi i możemy robić, co chcemy.

Kaszlnęłam, tym samym próbując ukryć śmiech, którym starałam się nie wybuchnąć. Sytuacja przeszła z wkurwiającej w naprawdę zabawną.

Na twarzy Luke'a również pojawił się lekki uśmiech.

— Wolnymi ludźmi to może i jesteście, ale za takie sceny grozi zawieszenie w prawach uczniach — poinformowałam.

Jack prychnął z pogardą.

— Monitoring tutaj i tak nie sięga — odpowiedział obcesowo.

Udałam zaskoczoną.

— Chodzi ci o tamtą kamerę? — zapytałam, wskazując na migające czerwone światełko. — Może rzeczywiście nie działa, ale jak trzy miesiące temu paliłam tutaj fajkę, to szybko mnie rozpoznano.

Twarz zarówno Lucy, jak i Jacka zrobiła się bledsza.

— Oczywiście dla pewności, że wszyscy się dowiedzą, zrobiliśmy zdjęcia — skłamał Hemmings, co ja potwierdziłam skinieniem głowy i uśmiechem. Spodziewałam się, że ta sytuacja będzie wielkim pęknięciem w obrazie dzisiejszego dnia, ale zaczynało być lepiej, niż się spodziewałam.

— Kłamiecie — wysyczał Jack.

Wzruszyłam ramionami.

— Może tak, może nie. Będzie to zależało od tego, czy dacie nam w końcu święty spokój, czy nie. Mówię tu zwłaszcza o tobie, Davids. Bardzo dobrze wiesz, że to nie ja stoję za tymi wszystkimi liścikami, a mimo to nakręcasz swoje byłe laski, przez co potem mam kłopoty.

Spojrzałam na niego pytająco, na co chłopak westchnął z irytacją.

— Zgoda, dam ci tak święty spokój, że aż będziesz się nudzić — wyburczał.

— Wolę się nudzić, niż ciągle mieć kłopoty — wysyczałam, po czym ruszyłam w stronę szkoły, nawet nie patrząc w stronę Luke'a. Będzie chciał, to za mną pójdzie, nie jest moim przybocznym pieskiem.

Luke

Odwróciłem się od pary i ruszyłem za Avidale, nie mając ani ochoty, ani siły na dalsze patrzenie czy dyskutowanie ze swoją eks.

— Lukuś, poczekaj.

— Dla ciebie Lucas, po pierwsze — warknąłem. — Po drugie między nami wszystko skończone, co zresztą dzisiaj pokazałaś. Od miesiąca nie jesteśmy razem i to ja z tobą zerwałem, bo zaczynałaś zachowywać się jak wariatka. Twoja zazdrość niszczyła wszystko i przykro mi Lucy, ale nie ma opcji, że kiedykolwiek do siebie wrócimy. Ten rozdział jest już zamknięty — ogłosiłem, a następnie ponownie odwróciłem się do niej plecami. Jednakże dla dziewczyny to chyba nie był jasny sygnał, bo ponownie podjęła próbę rozpoczęcia rozmowy, tym razem również chwytając mnie za rękaw.

— Lukeńku...

— Lucas, do ciężkiej cholery — wrzasnąłem na tyle głośno, że zarówno Avidale, jak i Jack odwrócili się w naszą stronę, jednocześnie się wyrywając. Dziewczyna spojrzała na mnie zaniepokojonym wzrokiem, widocznie czuła, że szykuje się afera. — Jesteś kurwa głucha, czy głupia?

— Luke — zaczęła Avidale, delikatnie dotykając mojego ramienia. — Nie warto, tak jak mówiłeś.

Wziąłem głęboki wdech, po czym powoli wypuściłem powietrze z ust.

— Masz rację, nie warto — burknąłem, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę budynku szkoły.


Delikatne kopnięcia w krzesło wręcz idealnie odwracały moją uwagę od dzisiejszego tematu lekcji języka angielskiego, czyli jak dobrze, że nie traciłem czasu na czytanie lektury, bo i tak była beznadziejna. W końcu rozzłoszczony odwróciłem delikatnie głowę w bok, uprzednio upewniając, że nauczycielka jest zajęta rozrysowywaniem bezsensownego wykresu czy innego drzewka. Vidy tylko wepchnęła mi karteczkę w rękę i popchnęła dość mocno moje plecy, bym wrócił do poprzedniej pozycji.

„Poprawiająca humor pizza po szkole?"

Pomimo koszmarnego humoru uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem i chwyciłem za długopis, odpisując na wiadomość zaraz pod nią.

„A nie masz przypadkiem szlabanu?"

Mogłem sobie wyobrazić, jak Vidy przewraca oczami. Po niecałej minucie na moją ławkę wróciła mała, niepozorna karteczka.

„Oo, a kto to przyszedł, pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. Możemy sami zrobić pizzę u mnie, ale nie gwarantuję, że skończy się ona dobrze i smacznie"

„Zaryzykuję"

„Zgoda. Tylko pamiętaj, że potem nie przyjmuję pozwów o próbę zabójstwa, jeśli choć przez moment pomyślisz, że specjalnie cię otrułam, to pamiętaj, że nigdy nie miałam tego na celu. A przynajmniej jeśli chodzi o rzeczywistość".

— Johnson i Hemmings! Co to za miłosne liściki? — zapytała swoim grzmiącym głosem anglistka. — Dla mnie to. Już. W tym momencie.

Kątem oka widziałem, jak Avidale walczy sama ze sobą, by coś jej odpowiedzieć, lecz chyba w końcu uznała, że ostatnio sprawiła sobie za dużo kłopotów, bo oddała naszą korespondencję bez słowa sprzeciwu, co było naprawdę wielce zaskakujące jak na samą Johnson. Jednakże widać było, jak bardzo jej się to nie spodobało. Z jej twarzy naprawdę można było czytać jak z otwartej książki.

Kobieta przeczytała całą konwersację i nie znajdując w niej nic ciekawego, wyrzuciła papier do kosza.

— Żeby mi o tym był ostatni raz — ostrzegła nas, już mając wrócić do tablicy, lecz w spowolnionym tempie widziałem, jak Vidy otwiera usta, a to się rzadko kiedy kończyło dobrze i brakiem kłopotów.

— Dobrze, następnym razem użyje telefonu. Ma pani rację, używanie papieru to rażące zaniedbanie, bardzo źle działające na środowisko, prowadzące do masowej wycinki drzew, dlatego też następnym razem restrykcyjnie to ograniczę i po prostu użyję telefonu. Co też ja bym zrobiła bez pani rad?

Cała grupa przyglądała się tej sytuacji z rozbawieniem, lecz anglistce ewidentnie nie było do śmiechu.

— Skoro tak bardzo ceni pani moją opinię, to też na pewno doceni pani tą. Proszę napisać referat na dwa tysiące słów na temat „Miłość — kwestia serca czy kwestia rozumu".

Blondynka mocniej zacisnęła szczękę.

— Zapisała pani temat, czy powtórzyć?

Johnson uśmiechnęła się szeroko, lecz ze sztywnością i widoczną nienawiścią.

— Zapamiętałam.

— Wspaniale. Na jutro.

— Na kiedy?! — zapytała oburzona nastolatka.

— Na jutro. Coś nie tak?

— Nie. Wszystko w jak najlepszym porządku.

— Czy to było tego warte? — zapytałem ją, gdy po lekcjach spotkaliśmy się na parkingu.

— To była mocna, wewnętrzna potrzeba. Jakbym się powstrzymała, to bym wybuchła. Tak, wiem, mam problem z trzymaniem języka za zębami, ale nie mam zbytniej ochoty z tym walczyć. Podobno faceci kochają zołzy.

— Urozmaicacie wtedy nudne życie mężczyzn — odpowiedziałem jej, szukając kluczyków do samochodu po kieszeniach. W końcu wymacałem chłód metalu. — Gdzie stoisz?

— Nie stoję, więc... — zaczęła Avidale, lecz nie musiała kończyć, jej uśmiech mówił wszystko. Spojrzałem na nią z dezaprobatą. — No co? Okazało się, że zabranie kluczyków do samochodu jest częścią szlabanu. A i tak jedziemy do mnie na jedzenie i napisanie eseju, więc możesz mnie podrzucić.

— Zawsze musisz jakoś wykorzystać to moje biedne, łatwowierne serce, prawda?

— Przy każdej możliwej okazji — odparła, ściskając jego policzki, by stworzyć z nich dziubek. — Jedź, mój kierowco.

— Najpierw musisz... — wymamrotałem, wskazując na swoją twarz. Z niechęcią ją puściła, postanawiając w końcu zapiąć pas bezpieczeństwa.

— To pomożesz mi z tym esejem? — poprosiła.

Pokręciłem głową.

— Mowy nie ma. I nawet jedzeniem mnie nie przekupisz.

— Mówiąc „pomoc", nie miałam na myśli „czy napiszesz go za mnie", tylko czy wesprzesz mnie swoimi pomysłami. Miłość! Też zarzuciła temat.

— Nie jest taki zły — stwierdziłem. — Tutaj w lewo, tak?

— Mhm — mruknęła, przyglądaj mi się z uwagą. — Czy romantyczna literatura angielska to guilty pleasure tylko Ashtona?

— Oczywiście — potwierdziłem od razu, lecz moje policzki od razu mnie zdradziły, robiąc się czerwone niczym najdorodniejsze pomidory. Vidy uśmiechnęła się szeroko.

— Wiedziałam.

— Nic nie wiedziałaś!

— Och nie, po twojej dzisiejszej zawziętej dyskusji na angielskim byłam już bardziej niż pewna. Dlaczego nie przeczytałaś „Wichrowych Wzgórz"?

— Bo akurat ta książka jest chujowa. A postać Heathcliffa? Jeszcze bardziej niż chujowa. Szowinista, zazdrośnik i jakie on w ogóle miał prawo tak się zachowywać i wtrącać tam, gdzie nie trzeba?

— Wow, naprawdę nienawidzisz tej powieści. Dlaczego?

— No mówię, chujowa jest.

Avi pokręciła głową.

— Nie, wyczuwam drugie dno. Detektywem może nie jestem, ale swój rozum i intuicję mam, więc widzę, że coś jest na rzeczy.

Zanim odpowiedziałem, musiało minąć dobrych kilka minut, w których czasie dojechaliśmy do domu blondynki. Normalni ludzie uznaliby temat już pewnie za skończony, ale Vidy nigdy nie była uznawana za do końca normalną, dlatego też dalej czekała, aż pociągnę go dalej. Jednocześnie nie naciskała, bo spodziewała się, że nie jest to najważniejsza kwestia.

— Chodzi o to — zacząłem w końcu, lecz z wielkim trudem, zajmując jedno z wysokich krzeseł przy wyspie kuchennej. — że to, jak momentami zachowywał się Heathcliff, jest podobne do zachowania mojej byłej dziewczyny, przez co uderza we mnie to podwójnie. Nie dość, że i tak uważam jego zachowanie za coś okropnego, to teraz, gdy widzę w tym podobieństwo do Lucy, to jest podwójnie źle. Tak, wiem, jestem facetem, a faceci nie rozmawiają o uczuciach...

— Nie zgadzam się z tym — powiedziała od razu Vidy, przerywając mi. — Czy mężczyźni to jakiś inny gatunek, że nie może mieć uczuć? Nie. Też jesteście ludźmi i owszem, nikt nie lubi beks, nieważne czy to baba, czy chłop, ale co innego bycie beksą, a co innego zdrowe rozmawianie o uczuciach. I to drugie to ja jak najbardziej szanuję i uważam, że gdyby każdy to robił, to byłoby mniej konfliktów i nieporozumień.

— Czy sama się do tego stosujesz? — zapytałem, w duchu ciesząc się, że zmieniliśmy temat na inny.

— Tu przyznaję swój błąd, nie. Sama nie robię tego często, ale to po prostu dlatego, że momentami mam wrażenie, jakby ta druga osoba wchodziła z buciorami w moje życie, a tego tym bardziej nie lubię. Naprawdę bardzo.

— A czy teraz chciałabyś o nich porozmawiać? Byłoby ci lepiej?

Avidale parsknęłam śmiechem, stawiając przede mną kubek z herbatą.

— Spokojnie, to nie jest herbatka ze wzmacniaczami, tata by mi nogi z dupy powyrywał, gdybym choćby palcem dotknęła jego alkoholu. Nie bardzo. W sensie, minęły już trzy miesiące, leci kolejny i teoretycznie powinnam być już w większym stopniu gotowa o nich rozmawiać, ale nadal nie jestem, więc... dzięki za propozycję, ale odpuszczę sobie. Za to możemy porozmawiać o miłości.

Uśmiechnąłem się, biorąc łyk herbaty.

— Naprawdę nie masz pomysłu na ten esej?

— Kompletnie — oświadczyła, biorąc czystą kartkę. — Znaczy się, mam jakąś tam swoją opinię w tej sprawie, ale nie mam odpowiednich argumentów literackich. Już bym chyba wolała kozę niż ten esej.

— A jaka jest twoja opinia? — zapytałem, zabierając od dziewczyny kartkę i długopis. Blondynka zamyśliła się na chwilę.

— Że miłość to zarówno kwestia serca, jak i rozumu. Serca, bo jednak kochamy i wkładamy w to swoje uczucia, ale też rozumu, bo musimy widzieć, kiedy nasz partner robi coś źle, albo kiedy ten związek przeradza się w coś toksycznego, bądź też my zaczynamy być toksyczni.

— Raz, bardzo się z tobą zgadzam. Dwa, wystarczy, że teraz podeprzesz to jakimiś argumentami w stylu, co się stało, gdy ktoś podchodził do uczuć tylko sercem albo tylko rozumem, możesz podać jakiś przykład bohaterów, gdzie było tak, jak ty uważasz.

— I to wszystko? To takie proste? — zapytała z niedowierzaniem, biorąc ode mnie kawałek papieru, gdzie zapisałem swoje wskazówki. — Cholera, dobry jesteś. Na pewno chcesz iść na sportową uczelnię? Nie myślałeś o studiach filologicznych, czy coś w ten deseń.

— Wyobrażasz sobie mnie jako nauczyciela języka angielskiego?

— Na pewno byłbyś lepszy niż ta stara prukwa — powiedziałam z parsknięciem śmiechu. — A tak serio, to tak, nadawałbyś się.

— Nie jara mnie uczczenie dzieci, zwłaszcza gdyby trafiłoby mi się takie z charakterem jak twoim.

— Jak będziesz chciał utrudnić sobie życie, to podaj adres szkoły, w której uczysz, poślę tam dzieci.

— Nie wystarczy, że teraz uprzykrzasz mi życie momentami?

— Ja ci uprzykrzam życie? — zapytała z udawanym zdziwieniem. Już miała coś powiedzieć, lecz dźwięk otwieranych drzwi przerwał jej wypowiedź. Avi wychyliła się delikatnie w bok, by zobaczyć, kto wrócił do domu. — Cześć mamo.

— Cześć słońce — przywitała się kobieta, wchodząc do kuchni. Avidale może i nie była czystą kopią swojej mamy, lecz mimo to podobieństwo było widoczne. Pani Johnson miała ciemny blond włosy, akurat dzisiaj związane w kucyk. Była równie szczupła, jak Vidy i równie wysoka, czyli już wiadome było, po kim Johnson odziedziczyła swój wzrost. — Nie wiedziałam, że masz gościa.

— To Luke — odpowiedziała krótko. Kiwnąłem głowo na przywitanie.

— Dzień dobry — rzekłem grzecznie.

— Wiesz, że... — zaczęła pani Johnson, lecz córka praktycznie od razu jej przerwała.

— Tak, wiem, że mam szlaban. Luke mi tylko pomaga z esejem.

Nie powiem, ugodziło to moją dumę i poczułem się, jakbym był wykorzystywany, lecz gdy jej mama odwróciła się do niej tyłem, od razu pokręciła głową, poświadczając, że to nieprawda.

— Wpadłam tylko po coś do jedzenia i zaraz znowu wychodzę. Wkopali mnie w kolejny dyżur. Przypomnisz tacie, że ma jutro przegląd samochodu?

— Przypomnę — obiecała blondynka.

Kobieta pocałowała Vidy w czoło.

— Lecę. Bawcie się dobrze z tym esejem. Aha, Avidale, w szafce są ciastka, wyciągnij je do herbaty, a nie tak na sucho.

— Przy eseju nie da się dobrze bawić — wymamrotała, obserwując, jak jej mama ubiera buty i wychodzi, machając na pożegnanie. — Wspaniale, w końcu poszła. Masz jakieś plany na piątek?

Zmarszczyłem czoło.

— Przecież...

— Och, co ty masz z tym szlabanem? Jeśli czujesz się winny przez to, że dostałam go przez twój pomysł, to się nie czuj, bo sama się na to zgodziłam. Dlatego też uznałam, że skoro ty wyciągnąłeś mnie na imprezę, czyli coś, co było częścią mojego przedzerwaniowego życia, to czas, żebyś i ty wrócił do pewnych rzeczy.

— A co powiesz rodzicom?

Avidale wzruszyła ramiona z nonszalanckim uśmiechem.

— Coś wymyślę, ewentualnie poproszę Theo, żeby mnie jakoś krył. To jak? Wchodzisz w to, cokolwiek przygotuję.

Zastanowiłem się przez kilka sekund.

— Wchodzę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro