Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 // Avidale

Ściągnęłam buty i wyrzuciłam je przez okno, licząc w duchu na to, że dziewczyny je wezmą.

— Vidy, moi przyjaciele są tutaj ze mną, żeby cię asekurować — oświadczył Luke uspokajającym tonem.

— Jak się przypadkowo zabije, to będziecie robili składkę na mój pogrzeb — odparłam, nie zważając na wcześniejsze słowa Hemmingsa. Przełożyłam jedną nogę przez okno, automatycznie szukając jakiegokolwiek podparcia. Gdy lewa stopa wyczuła chód metalowego parapetu z salonowego okna, druga kończyna podążyła za pierwszą.

Pierwszy etap był za mną. Stałam.

Kucnęłam i wyjrzałam kontrolnie przez okno. Moment, w którym zobaczyłam swojego tatę zmierzającego do salonu, na szczęście wpatrzonego w gazetę, sprawił, że spanikowałam. Chciałam jak najszybciej wydostać się z obecnej pozycji. Cofnęłam się dosłownie o pół kroku, finalnie całkowicie tracąc równowagę i wpadając w najukochańsze krzaki róż mojej rodzicielki.

Matka mnie zabije, przysięgam. Jeśli nie ze samą ucieczkę, to za kwiaty na pewno.

Przyjaciele podbiegli cicho do mnie, zniżając się tak, żeby nie byli widoczni z okna.

— Dzięki za asekurację — sarknęłam, wydostając się finalnie z krzaków, na których pozostał ślad mojej obecności.

— Staraliśmy się, jak mogliśmy, ale leciałaś szybciej, niż myśleliśmy. — stwierdził Luke, pomagając mi się wydostać i oczyścić z liści. — Sukienka żyje, makijaż też, także możemy iść balować.

— Kości też są całe, miło, że pytasz — dodałam z wyraźnym sarkazmem. — Mam tylko nadzieję, że nie idziemy na piechotę, ten upadek był bardziej bolesny, niż wyglądał.

— Zaparkowałem ulicę dalej — ogłosił jeden z kumpli Luke'a, blondyn z krótkimi, kręconymi włosami. — Ashton Irwin, tak przy okazji.

Mężczyzna przedstawił się, wystawiając rękę w moją stronę.

— Avidale Johnson — odpowiedziałam, delikatnie ściskając jego rękę. — Nie kojarzę cię ze szkoły.

Blondyn machnął rękę.

— Jestem od was dwa lata starszy, studiuję psychologię.

— Ooo! — Skupiłam całą swoją uwagę na Ashtonie. — I jak jest na studiach?

— Dużo inaczej niż w liceum — zażartował mężczyzna. — Ale naprawdę fajnie, co prawda dorosłe życie do fajnych nie należy, ale jest naprawdę spoko.

— Podziwiam, że wybrałeś psychologię.

Ashton zmarszczył brwi.

— Dlaczego podziwiasz?

Wzruszyłam ramionami.

— Bo to praca, gdzie musisz wysłuchiwać cudzych zmartwień i problemów. To trochę szlachetne, tak mi się wydaje.

Mężczyzna uśmiechnął się.

— Miło, że tak to postrzegasz, poczułem się mile połechtany.

— Do usług. — Uśmiechnęłam się w jego stronę. — Kto jeszcze dzisiaj prowadzi?

— Ja — odpowiedziała z westchnięciem Mary. — Alergia znowu daje mi się we znaki.

— To zemsta świata za to, że nie pomogłyście mi przy bójce z tą pindą — sarknęłam, nadal zmierzając do samochodu z uniesioną głową, całkowicie nie przejmując się tym, że jestem boso.

Kątem oka zauważyłam, jak dziewczyny spojrzały po sobie.

— Jesteś na nas za to zła? — zapytała Lauren, marszcząc czoło.

— Nie jestem zła, raczej zawiedziona, że nie stanęłyście w mojej obronie. Teraz ja zostałam zawieszona na trzy dni, dostałam szlaban na miesiąc i musiałam wymykać się przez okno!

— Okej, przepraszamy. Powinniśmy były coś zrobić — przyznała Kehli.

— Ja bym ci pomógł — wymamrotał Luke. Lauren spojrzała na niego z wyrzutem.

— A ty się zamknij — powiedziała z wyrzutem dziewczyna i otworzyła drzwi samochodu, do którego w końcu doszłyśmy.


Imprezę było widać i słychać już z daleka. Głośna muzyka, ciepłe światła lamp i ogniska, a także tłum ludzi.

— Kochani — zaczęłam, wychodząc z samochodu. — Zaczynamy dobrą zabawę!

Cała grupa wydała głośny okrzyk radości, po czym szybkim tempem ruszyliśmy na samą plażę. Razem z dziewczynami w biegu ściągnęłyśmy buty i od razu wskakując na prowizoryczny parkiet.

Dałam się ponieść tańcu, nie tylko z dziewczynami, ale także z Luke'iem i jego przyjaciółmi. Trzeba było przyznać, że tańczyli całkiem nieźle, czego się całkowicie nie spodziewałam.

Kontrolę nad moim ciałem przejęła nie tylko zabawa i taniec, ale również i alkohol. Postanowiliśmy z Hemmingsem zrobić sobie drinki nawzajem i, jak się okazało, oboje mieliśmy hojną rękę do nalewania alkoholu. W momencie, gdy wzięliśmy łyk napojów, automatycznie się skrzywiliśmy.

— Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, z tego, co widzę — wymamrotał blondyn, nadal się krzywiąc, lecz mimo to wziął kolejny, wręcz łapczywy łyk. Krótką chwilę po tym poszłam w jego ślady. Z każdym razem wchodziło coraz łatwiej, aż przy czwartym bądź piątym takim, po kilku godzinach zabawy, świat się zabawnie kręcił, chłopcy byli przystojniejsi i zabawniejsi, a my z Luke'iem nie mieliśmy żadnych barier, jeśli chodziło o rozmowę. Podejmowaliśmy każdy, nawet najdziwniejszy temat.

— Dobra. Gdybyś miał do wyboru... — zaczęłam, lekko się chwiejąc. — zjeść robaki bądź wykąpać się w gównie, to co byś zrobił?

Wzrok Luke'a był zamglony, pewnie podobnie jak mój.

— Robaki — odpowiedział w końcu. — Wtedy przynajmniej nie będę śmierdział przez tydzień.

Wskazałam na niego palcem.

— Twoja kolej — ogłosiłam.

— Gdybyś miała do wyboru pocałować mnie albo... albo tamtego gościa. — Wskazał na przypadkowego chłopaka. Przyjrzałam się mu uważniej. Nie był brzydki, zwłaszcza jeśli spojrzymy na to, ile wypiłam, ale mimo to nie dorównywał Hemmingsowi. — Kogo byś wybrała.

Prychnęłam.

— Oczywiście, że ciebie — odparłam, chwytając za szklankę z napojem.

Chłopak pokiwał głową, również biorąc łyk drinka. Nie przestawałam się w niego wpatrywać, co blondyn skwitował delikatnym podniesieniem brwi.

— Zastanawiam się, jakby to było cię pocałować.

Luke cicho parsknął śmiechem.

— Mówisz poważnie?

Pokiwałam głową. Hemmings, podobnie jak ja, oparł głowę na ręce.

— Jesteś porządnie nawalona, Vidy.

— Nie ja jedna, Lukey. Ty razem ze mną.

I staliśmy tak, z głowami opartymi na dłoniach, nie przestając się w siebie wpatrywać. Powoli zaczynaliśmy się do siebie przybliżać, aż w końcu połączyliśmy usta w pocałunku.

Wargi blondyna były miękkie, a on sam smakował alkoholem. Dziwne w sumie, jakby nie smakował, patrząc na to, ile wypiliśmy.

Nie rozwinęliśmy dalej tego pocałunku, finalnie odsuwając się od siebie. Musiałam jednak przyznać, że gest ten był dużo przyjemniejszy, niż bym się mogła spodziewać. Chłopak umiał całować i to na tyle dobrze, że byłam gotowa zrobić to jeszcze raz.

— Cholera, Luke. Przekroczyłeś moje oczekiwania — ogłosiłam. Blondyn spróbował się ukłonić, lecz wyszło mu to nieudolnie.

— Ty moje też, Avi.

Wskazałam na niego palcem.

— Pierwszy raz mnie tak nazwałeś.

— Podoba mi się ten skrót od twojego imienia, podobnie jak Vidy. Są równie ładne, jak ty.

— Nie czaruj, bo nie jesteś czarodziejem — powiedziałam, delikatnie trzepiąc jego włosy.

— Hej, przestałaś na mnie warczeć, to kto wie! — odparł ze śmiechem mój towarzysz.

Wzruszyłam ramionami.

— Po prostu cię polubiłam, tyle.

— Aż tyle.

Przewróciłam oczami.

— Zgoda. Aż tyle.



W momencie, gdy Mary mnie odwoziła, było już dobrze koło czwartej nad ranem. Najciszej jak tylko mogłam, wyciągnęłam klucze z torebki, lecz trafienie w otwór po pijaku wcale nie było takie łatwe, a fakt, że mi się to nie udawało, sprawiał, że śmiałam się cicho pod nosem z własnej nieudolności.

Po kilku minutach walki w końcu mi się udało. Po cichu przekręciłam klucz dwa razy w lewą stronę i nacisnęłam klamkę.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi i na paluszkach, trzymając się ściany, by się nie przewrócić. Jak się okazało, moje wysiłki były całkowicie na marne. W momencie, gdy światło się zapaliło, a ja zobaczyłam rodziców stojących w korytarzu z założonymi rękami, już wiedziałam, że dawno odkryli całą akcję.

Uśmiechnęłam się najpiękniej, jak tylko potrafiłam i byłam w stanie.

— Cześć mamo, cześć... — zanim dokończyłam, czknęłam. — ... tato.

Miałam przejebane.




Dzisiaj trochę krótszy, buzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro