Zaczarowany Las
Cordelius szedł leśną ścieżką, oglądał różnego rodzaju grzyby, na których widok jego oczy lśniły. Uwielbiał rośliny, to było dosyć logiczne, ale grzyby... one były jak jego uzależnienie (jak głupio to nie zabrzmi). Naprawdę je kochał, uwielbiał poświęcać uwagę im oraz ich właściwością. Dlatego też chronił swój las, był jego strażnikiem. Nie wpuszczał tutaj nikogo, ponieważ, jak sądził, „obcy zniszczą to wszystko". Można było to nazwać przewrażliwieniem z jego strony, ale on sądził, że to tylko czysta prawda. W końcu nie raz ktoś próbował tu wtargnąć i bóg jeden wie, co złego zrobić.
Ruszył powoli w stronę swojej małej chatki. Nie była w lesie, bardziej na jego obrzeżach. Urządził ją sobie tak, żeby była przytulna, ale też praktyczna. Było tam też pełno przyrządów do grzybów, na przykład suszarki i mikroskopy. Poza tym wyglądało to jak zwyczajny dom; był tam ciepły salon z kanapą, łazienka, kuchnia i sypialnia.
Otworzył drzwi, które były bardzo solidne, chroniła je do tego porządna kłódka. Był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa swojego domu i bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Gdy wszedł do środka zobaczył mężczyznę o białych włosach i brodzie, która była idealnie przystrzyżona, jakby ciął ją z linijką w ręce. Byron, jego stały klient, przyszedł najpewniej po magiczne grzyby, które wykorzystywał w swoich miksturach. Cordelius nie wiedział, jak mężczyzna w zielonym, opinającym płaszczu, wszedł do jego domu. I chyba wolał tego nie wiedzieć.
Byron spojrzał na niego i uśmiechnął się nonszalancko. Poprawił okulary na swoim nosie, wstał z fotela, na którym siedział, i złapał do ręki swoją laskę.
-W końcu jesteś, Cordeliusie.-powiedział w końcu.
Był dżentelmenem, jego zachowanie, jak i styl bycia mocno to pokazywały. Jednak coś w jego zachowaniu sprawiało, że strażnik nie pałał do niego sympatią. Może to była ta zbytnia pewność siebie, którą okazywał, może to, że wkradał mu się do domu. Cordelius nie lubił towarzystwa, więc każda chwila mężczyzny w jego domu sprawiała, że miał ochotę skoczyć z dachu.
-Po co tutaj przyszedłeś?-strażnik nie ukrywał swojego poddenerwowania.
-Jak zawsze chętny do ludzi.-obydwoje wiedzieli, że to była ironia.-Sprowadzają mnie interesy.
-Taa... jakie grzyby chcesz tym razem? Tylko błagam, nie przedłużaj.
Byron zaśmiał się, nonszalancko oczywiście, tak jak prawdziwy dżentelmen. Ten śmiech był dosyć sztuczny, każdy kto go usłyszał stwierdziłby podobnie. Miał nim wywrzeć na rozmówcy wrażenie pewności siebie, nic więcej.
-Tym razem nie o to chodzi.-rzekł spokojnie.
-Nie? A więc myślę, że możesz już sobie iść... cokolwiek chcesz mi zaproponować, ja się nie zgodzę.
-Cordeliusie... zaczekaj, aż powiem, o co mi chodzi.
Ten uśmiech Byrona. Ta pewność siebie. To sprawiało, że strażnik miał wrażenie, jakby jego gość z niego kpił. Nie był onieśmielony, nie o to chodziło, po prostu narastała w nim złość.
-Masz dwie minuty.-powiedział niechętnie.
-Świetnie!-rozchmurzył się Byron.-Widzisz, potrzebuje pomocy.
-Nie jestem caritasem.
-Ależ daj mi dokończyć! No więc widzisz, mam zatargi z pewnymi osobami, dzisiaj chcą się ze mną mierzyć. Widziałem jak pokonujesz osoby, które próbują wtargnąć na twój teren.
-To nie jest mój teren, ja tylko go chronię, on nie ma właściciela.-mruknął pod nosem.
-Tak, tak. Kontynuując... poszedłbyś tam ze mną, pokonalibyśmy dwie osoby, to naprawdę nie dużo. Ja zapłaciłbym ci później, ile tylko sobie zażyczysz.
Cordelius nie pogardziłby pieniędzmi, chyba nikt by tego nie zrobił. Jednak tym razem wiązałoby się to z wyjściem z jego chatki, z zostawieniem lasu. Nie na długo, oczywiście. Ale przecież walka wiązała się z niepotrzebnym ryzykiem, mógł nawet umrzeć.
-Nie.-powiedział od razu Cordelius.
Byron zrobił minę, która całkowicie do niego nie pasowała. Można by ją było określić jednym słowem: desperacja. Naprawdę musiał mocno podpaść ludziom, z którymi miał dzisiaj walczyć.
-Zrobię wszystko, co tylko zechcesz!-złożył ręce tak, jakby właśnie się modlił.
-Myślę, że to już czas, żebyś sobie poszedł.-Cordelius podszedł do drzwi.-Mam jeszcze coś do załatwienia-wcale nie miał.
-Błagam cię. Jedna przysługa. Przecież jesteśmy dobrymi znajomymi...
-Byron.
-Naprawdę zrobię wszystko. Błagam, to tylko godzina, może dwie.
-Wypierdalaj stąd.
Irytacja Cordeliusa była naprawdę duża. Nie miał już ochoty nawet na staranie się, żeby być miłym dla swojego gościa. Chciał zostać sam i zająć się swoim największym hobby, czyli grzybami. Chociaż nie wiedział, czy to jeszcze hobby, czy już obsesja.
-Dobrze, nie sądziłem, że będę musiał tego użyć, ale mam coś, co powinno cię zainteresować.-sięgnął po swój plecak, który położył zaraz przy fotelu. Wyciągnął z niego świecącego na czerwono grzyba, który kształtem przypominał pospolitą pieczarkę.
Oczy Cordeliusa powiększyły się, można było w nich zobaczy nawet jakąś iskrę. Odszedł od drzwi i podszedł do Byrona. Wyciągnął rękę, chcąc chwycić grzyba, ale mężczyzna szybko cofnął się o kawałek.
-Dam ci to, obiecuję.-powiedział Byron.-Ale najpierw musisz coś dla mnie zrobić.
-Niech będzie...-stwierdził niechętnie.
***
-Więc... maja zjawić się równo o dwudziestej?-zapytał Cordelius, gdy szli pod odsłoną nocy wydeptaną ścieżką.
-Tak. Będzie ich najpewniej trójka. To gang.
Oczy strażnika powiększyły się, gdy usłyszał drugie zdanie. Stanął w miejscu i patrzył na Byrona osłupiały.
-Ja-jak to... gang?
-Nie powiedziałem ci?-udał zdziwionego.-Ah, wybacz. To gang złotorękich. Wiesz Sam i Belle to mili ludzie, ale ani dla mnie, ani dla ciebie, dla reszty społeczeństwa najpewniej też nie. Ale Pearl jest fajna! Robi ciasteczka i jest robotem.
-Miała być ich dwójka, nie trójka.-strażnik wypowiedział te słowa z pewną złością, ale nie taką mocną, jaką zdążył okazać jeszcze w jego chatce.
-Myślisz, że co ci zrobi ten robot? Co najwyżej ciasteczka.-zaśmiał się.
Doszli na miejsce. Małą polane, gdzieś z boku był domek, w którego oknach paliło się światło, z jego komina natomiast leciał dym. Była noc i gdyby nie fakt, że zaraz mieli walczyć, obydwoje uznaliby to miejsce za dosyć klimatyczne i przyjemne.
Cordelius spojrzał na Byrona wyczekująco. Nie chciało mu się czekać na przeciwników, w zasadzie to miał nadzieję, że to oni przyjdą jako drudzy. Niestety, zjawili się jako pierwsi i musieli teraz w cierpliwości czekać na gang złotorękich.
Po około piętnastu minutach, które trwały wieczność, na miejscu zjawiły się trzy osoby. Dwie, jeżeli nie liczyć robota jako osobę. Kobieta o śmiesznie ułożonych, białych włosach i złotym zębie. I mężczyzna, stary, ale barczysty, jednak nie wyglądał na zbyt urodziwego, jego fryzura wprowadziłaby w depresję niejednego fryzjera. No i robot, okrągły, przypominający piec albo piekarnik, bardzo stary.
-Spóźniliście się.-Byron zaczął udawać rozdrażnienie jednocześnie śmiejąc się pod nosem. Cordelius może by się nawet zaśmiał, gdyby nie to, że nie lubił mężczyzny, no i sytuacja, w której właśnie byli, niezbyt sprzyjała.
Gang złotorękich niewiele zrobił sobie z uwagi Byrona. Praktycznie od razu wycelowali bronią w tamtą dwójkę. Cordelius uznałby to za niegrzeczne, zdawał sobie jednak sprawę, że gang nienawidzi Byrona, tak jak strażnik w tej chwili, więc był w stanie usprawiedliwić ich zachowanie. Zresztą był im nawet wdzięczny, że nie wdają się z zbędną dyskusję, której on nie chciał słuchać. Jedyne o czym w tej chwili marzył to grzyb, którego drugi mężczyzna trzymał teraz w plecaku.
Kobieta wytoczyła pierwszy strzał ze swojego drewnianego karabinu, jeżeli można było to tak nazwać. Była wściekła, prawie jak wygłodniały tygrys, może nawet bardziej. Szpetny mężczyzna natomiast podszedł do strażnika, najprawdopodobniej chciał go obalić, ponieważ Cordelius był trzy razy mniejszy. Szybki unik, tyle starczyło, żeby uciec bandziorowi. Nie był ani zbyt ładny, ani mądry, w zasadzie, to jedyną jego zaletą była jego wielkość, która faktycznie mogła mu czasami pomagać. Jednak nie miał za grosz refleksu, robił wszystko na oślep, jak czołg.
Gdzieś z boku stał robot, o którym nie za wiele można powiedzieć; siedział całą tą walkę w miejscu. I z tego, co mogło się wydawać-piekł ciastka.
Przywódczyni gangu próbowała trafić w Byrona, z marnym skutkiem. Mężczyzna natomiast rzucał w nią różnymi, podejrzanie wyglądającymi, płynami. Nawet nie chciał myśleć o tym, jakie ślady zostawią po sobie na ciele kobiety. W głębi duszy nawet chciał, żeby duże, jednak nie przyznawał się do tego sam przed sobą. Przecież to nie po dżentelmeńsku.
Cordelius zirytował się. Chciał już wrócić do swojego domu i dostać swoją zapłatę. Był niecierpliwy, trochę jak dziecko chciał wszystko dostać od razu. Chciał, żeby wszystko było po jego myśli i tak, jak on sobie zażyczy. Czasami zapominał tylko, że to niemożliwe.
Strażnik złapał do ręki swoją broń. Złotą dmuchawę, która przypominała trochę pistolet, taki który zazwyczaj mieli piraci w bajkach dla dzieci. W zasadzie to służyła mu do rozsadzania jego ulubionych roślin-grzybów-jednak na broń też się nadawała. Szybko wycelował w szpetnego mężczyznę, po chwili oddając kilka strzałów. Trafił doskonale, patrząc na to, że tamten atakował z bliska, a Cordelius zdążył się trochę oddalić, wiadomym było, kto z tej dwójki wygra.
Bandzior zachwiał się, jego wzrok się zamglił, skóra natomiast zbladła. Po chwili zemdlał, prawdopodobnie będąc bardzo mocno rannym. Strażnik skłamałby mówiąc, że nie jest dumny z tego, co właśnie zrobił.
Spojrzał na Byrona, który wciąż mierzył się z kobietą, która jak widać była lepsza od swojego wspólnika. Łatwo jednak było dostrzec, że po mału nie daje rady, wystarczyło ją tylko dobić. Cordelius nie ingerował-postanowił dać drugiemu mężczyźnie chwilę, żeby sam uporał się z kobietą. Miał po cichu nadzieję, że szefowa gangu złotorękich zdąży go lekko zranić, tak żeby miał nauczkę, nic osobistego.
Po chwili kobieta również leżała na ziemi, prawdopodobnie straciła przytomność. Był tylko robot, który patrzył na nich w ciszy, nic jednak nie zrobił tego wieczoru.
Cordelius spojrzał na Byrona. Na jego ramieniu była rana, z której delikatnie sączyła się krew. Poza tym był cały i zdrowy. Strażnik również nie oberwał, w końcu nie miał jak od mężczyzny, który nawet nie umiał dobrze w niego trafić. Zaśmiał się pod nosem, w końcu myślał, że będzie ciężej.
-Masz tego grzyba.-powiedział od niechcenia Byron, gdy zaczęli kierować się w stronę, z której przyszli.
Zdjął plecak i faktycznie wyjął zapłatę dla Cordeliusa, który szybko wyrwał mu ją z rąk, tak w razie czego, gdyby mężczyzna miał nagle się rozmyślić. Grzyb był piękny, ale nie o to tutaj chodziło, tylko o jego rzadkość i właściwości.
Strażnik ruszył przed siebie, do swojego zaczarowanego lasu. W końcu nie miał już po co rozmawiać z Byronem; z mężczyzną, który tak go dzisiaj zirytował.
***
Cordelius właśnie oglądał nowy nabytek, czerwony grzyb o gładkiej powierzchni. Gdyby mógł poślubić jakiegoś grzyba, czego niestety nie mógł zrobić, wybrałby właśnie tego. Był piękny, mężczyzna nie wiedział co może jeszcze o nim powiedzieć, po prostu zapierał mu dech w piersiach.
Nagle usłyszał huk. Brzmiało to jakby coś wybiło szybę. Szybko obszedł dom, żeby zobaczyć czy to jego okno. I faktycznie, była to jedna z jego szyb. Pod rozbitym oknem leżał kamień z przylepioną do niego kartką. Cordelius wziął go do ręki nieufnie i odwiązał karteczkę. Niepewnie zaczął czytać to, co było tam napisane. A zaczynało się od słów:
„Witaj. Z tej strony Park Starr..."
Liczba słów: 1762
Ej kochani zostawcie gwiazdkę, bo jak nie, to wyrucham wam matkę na stole kuchennym i powiem, że macie krzywe kolana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro