Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Napad

Sam stał oparty o beczkę tuż obok Belle. Czekali, żeby przeprowadzić napad, tym razem był to sejf chroniony przez trójkę osób. Jedną z nich był El Primo, umięśniony zapaśnik, którego łatwo było pokonać, był tam też Mortis, jego łopata lśniła jak zawsze na połysk a fioletowe włosy były idealnie ułożone. No i ich szef, Ruffs, nazywany pułkownikiem psem. I tutaj nie było się czego doszukiwać, on naprawdę był psem. Belle go nienawidziła, to właśnie on niszczył większość akcji gangu Złotorękiego. „Uwziął się" tak to sobie tłumaczyła. Gdyby nie on to może zniszczyłaby cały Part Starr! Stałaby się bohaterem. Tak, złoczyńca bohaterem! Oczy jej się świeciły na samo wyobrażenie o tym, jednak teraz nie mogła marzyć, musiała być tutaj, na ziemi i przeprowadzić dobrze akcję. Kto wie, może jeżeli zniszczy największy skarb Ruffsa... to on w końcu da jej spokój.

-Przygotuj się.-powiedziała kobieta do Sama chłodnym głosem. On tylko spojrzał na nią smutno, nienawidził tego, jak go traktowała. Darzył ją specjalnym uczuciem, traktował ją jak najlepszego przyjaciela, troszczył się o nią, powstrzymywał, gdy zachodziła za daleko w swoich czynach. A ona? Ona traktowała go jak każdego innego, czyli zwyczajnie, to było dla niego za mało. Ale nie mógł zrezygnować z tego, co do niej czuł; to wszystko zdecydowanie nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

-Po co to robimy?-zapytał smutno.-Przecież mieliśmy tylko szpiegować to, co dzieje się w Parku. Ewentualnie trochę podokuczać temu kundlowi, to już za dużo, jeżeli ci wyżsi się o tym dowiedzą...

-Teraz znalazłeś czas na swoje wywody?-zapytała zirytowana. Po chwili jednak wzięła głęboki oddech i wykrzywiła usta w szerokim uśmiechu, przez co uwidocznił się jej złoty ząb. Przecież nie mogła pokazać, że się denerwuje, nie ona.-Nie zawracaj mi tym głowy. A poza tym, to nic się nie stanie, zadbałam o to, zawsze o to dbam, nie wątp we mnie.

Sam tylko westchnął pod nosem. Wiedział, że nie ma się po co z nią kłócić, przecież i tak by nie wygrał. Ona była jak narcyz, sprawiała u drugiej osoby wrażenie, że wygrała kłótnie, chociaż jej argumenty były bezsensowne. Z drugiej strony nie była złą osobą, przynajmniej tak mówił o niej mężczyzna, tylko on w zasadzie. Ale co miał poradzić na to, że inni ich nienawidzili? Słusznie zresztą, jaki dureń lubiłby złoczyńców? Sam zdawał sobie sprawę kim jest i co robi, nie próbował nawet tłumaczyć sam przed sobą, że kradnie z dobrych powodów, oczywistym było, że to kłamstwo. On po prostu kochał kraść, uwielbiał posiadać skradzione rzeczy, na które normalnie nie mógł sobie pozwolić.

Belle dała ręką znak, żeby mężczyzna ruszył za nią. To był odpowiedni moment, żeby zaatakować. Ruffs gdzieś zniknął a dwójka strażników była zajęta rozmową. Wystarczyło, żeby zakradli się do sejfu od tyłu i zrobili w nim dziurę. Proste. Podeszli na czworaka do sejfu i gdy już wyjmowali narzędzia kobieta poczuła mocne uderzenie w głowę, chwilę potem zrobiło jej się czarno przed oczami. Sam spojrzał za siebie, ale wtedy i on oberwał i stracił przytomność.

***

-Wstawaj!-usłyszał mężczyzna chwilę po tym, jak na jego twarz wylano zimną wodę. Tuż nad nim stał Ruffs, chciał wstać i zacząć atakować, ale poczuł, że jego ręce jak i nogi są związane. Był całkowicie bezsilny.-Fajnie to sobie wyobraziliście, nie powiem, że nie, ale mój ładunek ma być zabrany jeszcze tej nocy do statku kosmicznego. Mój kapitan będzie taki dumny!-jego ogon zaczął merdać, Sam widząc to spojrzał na niego lekko zażenowany. Zwierzę od razu zaprzestało swojej czynności i spoważniało.-Mniejsza, wypuścimy was potem, jeżeli będziemy chcieli. A teraz poleżycie sobie trochę.

-Gdzie jest Belle?-zapytał wściekły Sam. Nie mógł uwierzyć, że dali się złapać.

-Leży sobie obok, ale ty jej nie zobaczysz, bo cię związaliśmy.-zaśmiał się Ruffs.

-Chce zobaczyć, że jest cała i zdrowa.

-To nie koncert życzeń.-warknął.-No, ale mniejsza, mam teraz ważną sprawę do załatwienia. El Primo, ty zostaniesz z nimi.-zwrócił się do zapaśnika w niebieskim przebraniu.

Pies poszedł sobie wraz z Mortisem. Zapaśnik natomiast spojrzał się z obrzydzeniem na złoczyńcę i usiadł na ziemi. Sam wywnioskował, że Belle nie odzyskała jeszcze przytomności, inaczej już dawno zwyzywałaby Ruffsa. Bał się, że stało się jej coś poważniejszego, w końcu obydwoje dostali w tył głowy! Poza tym szefowa gangu będzie wściekła gdy odzyska w końcu przytomność. Mężczyzna zamknął oczy dając sobie chwilę ulgi. Po chwili jednak znowu je otworzył, zadarł głowę najwyżej jak mógł i spojrzał na strażnika.

-On cię wykorzystuje.-powiedział do niego, ale on ani drgnął.-Dajesz się tak kundlowi...

-A ty tak głupiemu rabusiowi?-wybuchł niespodziewanie drugi z mężczyzn. Sam uśmiechnął się lekko, odniósł swój zamierzony cel, zdenerwować go.

-Chodzi o Belle? Wiesz, ona przynajmniej nie merda ogonem na myśl o swoim przywódcy. W zasadzie to ona go nawet nie ma.

-Siedź cicho.-powiedział zdenerwowany El Primo a jego pięści zacisnęły się mocno.

-Rozwiąż mnie, dam ci wszystko, czego tylko zachcesz. Chodzi o pieniądze, tak? Potrzebujesz ich?-Sam wiedział, że i tak ich mu potem nie da, dla zasady. On był złodziejem, kłamanie to część jego pracy.

-Nie dasz.-stwierdził to, jakby była to najlogiczniejsza rzecz na świecie. Jednak nie jest taki głupi na jakiego wygląda-pomyślał Sam.

W tym samym czasie przebudziła się Belle, od razu zdała sobie sprawę, co się stało. Siedziała jednak cicho, w końcu co dałoby jej szarpanie się albo kłócenie? Była związana tak samo, jak jej wspólnik, jednak leżała dalej od niego, mając idealny widok na jego rozmowę, a bardziej próby przekupstwa. Przekręciła tylko oczami, czy on naprawdę myślał, że to coś da? Czasami miała wrażenie, że Sam był zbyt naiwny. Ale przecież to dobrze, że próbował na różne sposoby wybrnąć z kłopotów, czyż nie? Według kobiety było inaczej, czas który on poświęcał na najgłupsze rozwiązania, ona wykorzystywała na obmyślanie sensownego planu. Sam, jak tonący, chwytał się brzytwy, nie można było go za to winić.

Kobieta wyjęła z kieszeni zielonych spodni mały nożyk. Ręce miała związane od tyłu, co bardzo jej w tej chwili pomogło. Zaczęła ciąć sznur, musiała zrobić to szybko, ale i nie za głośno, tak żeby strażnik się nie zorientował. Stresowała się, ale musiała zachować zimną krew, w końcu Sam nie uratuje jej i siebie, to było pewne, więc ona nie mogła zawieść. Cięła sznur, z każdą chwilą czuła coraz większy luz w dłoniach. Aż w końcu przecięła go całkowicie, wtedy przeczołgała się za skałę. Musiała się schować. Szybko uwolniła również swoje nogi. Teraz zostało tylko zaatakować. Ale jak miała to zrobić bez broni? Ta leżała obok zapaśnika, jej wykonany z drewna karabin strzelający plazmami energii. Sama go robiła, dlatego ten pistolet był jej ulubionym.

Belle zacisnęła pięści, spojrzała jeszcze raz na strażnika i wyskoczyła z ukrycia. Nie miała planu atakować od razu, chciała najpierw zabrać broń. El Primo od razu wstał z ziemi i ruszył na kobietę. Ta zrobiła szybki unik i podbiegła do przodu. Jednak szybko poczuła uderzenie, przez które wylądowała na ziemi. Mężczyzna już miał złapać ją za ręce i unieruchomić, ale ta zamachnęła się i z całej siły kopnęła go w kroczę. Zapaśnik skulił się obok i zajęczał z bólu. Belle nie chciała tego robić, ale jeżeli nie dał jej wyboru... Przecież ona tylko się broniła. Podbiegła do karabinu, podniosła go i wymierzyła dwa starzały w El Primo, tyle wystarczyło, żeby stracił przytomność. Potem podeszła do Sama i rozcięła jego sznur.

-Ruffs pozbywa się ładunku tego wieczora, jeżeli ci tak na tym zależy, to mamy ostatnią szansę. Chociaż wiesz, możemy też po prostu wrócić do domu.-powiedział Sam zabierając swoją broń i rozciągając obolałe mięśnie.

-A więc nie traćmy czasu. Sejf był chyba w tamtą stronę.-wskazała ręka na lewo, tam też się udali.

Po chwili byli na miejscu. Ruffs stał zadowolony, była noc, więc tylko lekkie światło pobliskiej lampy padało na jego pysk. Obok stał Mortis, wysoki mężczyzna opierał się o swoją łopatę, był wyraźnie znudzony. Sam skrzywiła się, jak mieli ich pokonać? Obydwaj mężczyźni byli dobrymi przeciwnikami, kobieta obawiała się, że lepszymi od nich. Chciała już atakować, gdy usłyszała głośny dźwięk, coś na podobę pędzącej ciężarówki. Dźwiękowi towarzyszył nagły, silny wiatr, który rozwiewał jej ubrania i włosy. Wtedy zobaczyła coś na niebie. To był prawdziwy statek kosmiczny! Czyli Ruffs nie kłamał mówiąc, że jest kosmicznych pułkownikiem. Statek opadał wolno, więc mieli jeszcze szanse zaatakować, to była idealna okazja. Kobieta machnęła ręką na Sama, że to już czas. Mężczyzna był tak samo zdziwiony tym, co się dzieje, jak ona, a nawet bardziej, jednak wykonał jej rozkaz od razu.

Wyskoczyli z ukrycia. Ruffs merdał zadowolony ogonem, jednak gdy tylko ich zobaczył, jego twarz pokryła wściekłość. Pułkownik wyjął zza swojego pasa mały pistolet i wycelował w Belle, ta jednak szybko uskoczyła i sama w niego trafiła z karabinu. W tym czasie Sam zajął się Mortisem, którego już po chwili pokonał. Nie był najlepszym wojownikiem, był przeciętny, ale dla dziewczyny mógł pokonać każdego. Po chwili wycelował w Ruffsa, który poległ. Razem z kobietą podeszli do sejfu, otworzyli go sprawnym ruchem i zobaczyli masę dziwnie wyglądających klejnotów. Były fioletowe i błyszczały. Złodziejaszkowie wymieniły zdziwione spojrzenia, ale nie skomentowali tego, w końcu musieli się spieszyć. Statek był coraz bliżej lądowania, tak im się przynajmniej zdawało. Gdy już spakowali diamenty do worka, szybko uciekli.

***

-Belle.-powiedział Sam do swojej kompanki, znajdowali się w ciasnej piwnicy domu kobiety.-Oddajmy to tym kosmitą i wróćmy do normalnego życia. Nie możemy się tutaj dłużej chować!

-Nie, nie. Nie mogę dać wygrać Ruffsowi, nie mogę.-odpowiedziała śmiejąc się jak psychopata. Powariowała, to było pewne, jednak Sam nadal nie umiał jej się sprzeciwić, więc kolejny dzień przesiedzieli w ciasnym pomieszczeniu.





Liczba słów: 1576

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro