Jak brat z siostrą
Była zimna noc, kiedy Leon wyczekiwał w krzakach na wroga. W zasadzie to nawet nie wiedział kim on będzie, znał tylko swoją drużynę. Było ich sześciu, po trzech w każdym składzie. On był z Dynamikem i Mandy, których nawet dobrze nie poznał, ale nie o to tutaj chodziło, mieli przeżyć, nie zawierać nowe znajomości. Zaraz po poznaniu się, podjęli decyzję o rozdzieleniu. Dynamike był miłym staruszkiem, który lata swojego życia spędził w kopalni, jednak Leon uznał go za trochę świrniętego. A Mandy? On...nie za dobrze wspominał ich rozmowę.
-Jestem Leon.-powiedział znudzony, próbował ukryć strach i irytację.-A ty?-zwrócił się do dziewczyny o zielonych włosach, która w ręce trzymała berło. Miała też koronę i ozdoby, które miały sprawiać wrażenie, jakby nosił je król, ale... były ozdobiony jak tort albo ciastko. Nastolatek miał wrażenie, że jako jedyny jest tu normalny. W rzeczywistości wiedział, że i mu po mału odbija.
-Jestem królową ciastek!-odpowiedziała dziewczyna. Chłopak uniósł brew, czego pozostali prawdopodobnie nie zobaczyli przez zielony kaptur zasłaniający mu oczy.
-Królową ciastek?-zapytał staruszek, sam był zdziwiony tym, co mówiła dziewczyna. Może jednak nie jest takim świrem?
-Tak! Ale jeżeli już musicie, to mówcie mi Mandy.
-Tak zrobimy.-powiedział Leon.
Potem uzgodnili, że się rozdzielą. Chłopak odszedł kawałek i ukrył się we wcześniej wspomnianych krzakach. Bał się i to bardzo, w końcu tu chodziło o jego życie. Ale jeszcze bardziej bał się o swoją siostrę, Nite. Była dla niego najważniejsza, tylko przy niej był naprawdę sobą, potrafił się przy niej otworzyć. Ale teraz nie wiedział gdzie ona jest i co robi, byli razem, aż on trafił na arenę i więcej jej nie widział. Potrafiłby oddać za nią życie, to było pewne, ale co mu to da, gdy nawet nie wie, gdzie ona jest?
Nagle usłyszał jakieś rozmowy i głośne kroki. Wychylił lekko oczy i zobaczył dwójkę osób. Jedna z nich to był... krokodyl w okularach przeciwsłonecznych? Ponadto na szyi miał zawieszony gwizdek, za to na jego łapach były kąpielówki. Był całkiem jak ratownik wodny. Obok niego szła kobieta o mocno zielonych, idealnie ułożonych włosach i eleganckiej, różowej sukience, na jej barkach widniało coś przypominającego zielonego wilka. To musieli być przeciwnicy. Chłopak patrzył na nich, postanowił nie atakować, było ich więcej i nie miałby szans z bliska. Walka była tylko ostatecznością. Zastanawiało go tylko gdzie trzeci wróg. Może oni również postanowili się rozdzielić?
-Może gdy już wszystkich pokonam umówimy się na randkę?-zapytał krokodyl.
-Buzz.-powiedziała z obrzydzeniem kobieta.
-Lola...daj mi szansę.-odparł nonszalancko. Leon skrzywił się z obrzydzenia, nie chciał tego słuchać. Coraz bardziej miał ochotę jednak wyskoczyć z ukrycia i zaatakować wrogów, byleby nie musieć słuchać zboczonego głosu krokodyla.
-Daruj sobie.-powiedziała pewnie.-Wolę Colta, jest taki przystojny...-rozmarzyła się, robiąc maślane oczy.
Leon na szczęście nie usłyszał reszty dialogu, ponieważ wrogowie odeszli dalej. Wtedy zaczął zastanawiać się, co zrobić? Może powinien iść i powiedzieć reszcie o tym, kim są ich wrogowie? Tak, to brzmiało mądrze. Ponadto doszedł do wniosku, że i tak lepiej będzie, jeżeli będą trzymać się razem. Chociaż stary górnik nie wyglądał na kogoś, kto będzie patrzeć w kogo rzuca dynamitem. No trudno, najwyżej się go pozbędziemy.
Chłopak wyskoczył z krzaków i szybko zaczął biec w stronę, w którą udał się wcześniej Dynamike. Chyba ufał bardziej jemu niż Mandy. Dziewczyna była dosyć dziwna. No... staruszek w zasadzie też. Chociaż przyzwyczaił się do tego, że otaczają go dziwni ludzie, jego siostra trzymała w domu żywego niedźwiedzia! Zwierzę nie było złe, kochało Nite i krzywdziło dopiero, gdy ktoś krzywdził ją. Czasami był do tego zmuszony, jak wszyscy gracze zresztą. Tutaj nikt nie był zły na początku, wszyscy atakowali, bo diabelska mgła znikała dopiero, gdy ktoś wygrał. To był prosty wybór: albo umierają wszyscy, albo ktoś przeżywa. Chociaż najgorzej było, gdy trafiałeś do przeciwnych drużyn z kimś ci bliskim, tego Leon bał się najbardziej, że będzie zmuszony zabić własną siostrę albo ona go.
W końcu znalazł mężczyznę, który chował się właśnie za kamieniem i rzucał bombami w buzza. Chłopak uśmiechnął się lekko na ten widok, rozśmieszył go krokodyl próbujący ugasić swój własny ogon. Niezauważony podszedł do Dynamike i przykucnął obok niego.
-Witaj dzieciaku!-powiedział rozweselony starzec.-Dawno cię nie widziałem.
-Jakąś godzinę temu...
-Tak, to bardzo dużo!-powiedział i odpalił kolejny dynamit, po chwili rzucając nim w rozzłoszczonego Buzza.-A teraz może pomógłbyś mi pokonać tego łamagę? Nie chcę tracić na niego cennego ładunku.
Chłopak przeklnął ciężko ślinę. Przecież zawsze wolał trzymać się z boku i modlić, żeby jego drużyna wygrała! Ale Dynamike miał rację, nie powinien tracić broni, która może się wyczerpać, na tak słabego wroga. Podniósł się z ziemi na chwiejnych nogach i wychylił zza schronienia. Krokodyl stał tam, poraniony, ledwo trzymał się w pionie, jego spodenki były poobcierane a twarz brudna od popiołu. Wystarczy go tylko dobić-pomyślał chłopak. Zaczął rzucać z niego swoimi shurikenami. Na początku złapał trzy, jeden wbił się w miejsce tuż za wrogiem, drugi w jego stopę, przez co ten zawył boleśnie, a trzeci... trafił prosto w tors.
-Barwo mały!-zadowolony staruszek wyszedł zza kamienia i spojrzał na leżącego, rannego Buzza.-Zostawimy go tu, wykrwawi się za niedługo.-dodał obojętnie.
-Nie powinniśmy go może dobić? No wiesz, żeby się nie męczył.
-Nie.-Leon zrobił tylko kwaśną minę. Nie chciał, żeby krokodyl się męczył, ale jednocześnie nie czuł, żeby miał coś do powiedzenia w tej sprawie.
Ruszyli przed siebie, a gdy nastolatek zapytał jaki mają plan, Dynamike zaśmiał się tylko i w podskokach ruszył przed siebie. Chłopak był już pewny, że jest z nim coś nie tak. W końcu doszli do czegoś, co wyglądało jak centrum, było najbardziej zaokrąglone, a na środku była pusta przestrzeń. Było samym środkiem areny. W tym samym czasie Leon zauważył, że zielony, toksyczny dym zaczyna się niebezpiecznie rozprzestrzeniać. Spojrzał na kompana, który patrzył gdzieś w bok. Wtedy i on tam spojrzał. Na śniegu leżało ciało, była to Mandy, jej berło leżało zaraz obok niej, a korona zsunęła się lekko z głowy. Staruszek zdjął swój żółty kask, w wyrazie żałoby, a chłopak włożył ręce do kieszeni. Mandy nie żyła: to było pewne. Jej ciało było pokaleczone, z ran strużkami lała się czerwona substancja. Walczyła i umarła sama, tak jak na króla przystało, chociaż ona nim nie była, prowadziła przecież tylko cukiernie. Nie znali jej, zamienili ze sobą tylko kilka zdań, ale śmierć członka drużyny była bolesna. Zawsze przecież można było obejść się bez niej i to było najgorsze.
Wtedy chłopaka przeszedł strach. Dym się rozprzestrzeniał, Mandy umarła i gdzieś byli pozostali dwaj przeciwnicy. Ale przecież nie był sam, miał staruszka, to dodawało mu otuchy. Musiał tylko dowiedzieć się, kim jest drugi wróg. Nagle z krzaków wyskoczyła zielonowłosa kobieta, od razu przeszła do ataku. Złapała swój szal-wilk, z którego zaraz potem zaczęły wylatywać świecące, głośne pociski. Działały na chłopaka obezwładniająco, ale sam szybko przeszedł do ataku, wyjmując shurikeny. Zaczął w nią nimi rzucać, trafiając co jakiś czas, większość jednak wbijała się w ziemię.
Leon odwrócił wzrok, tylko na chwilę, na miejsce blisko kobiety. Zamurowało go, za ścianą stała jego siostra, była przerażona. Ale on wiedział, że nie tym, gdzie się znajduje, ona była mała, ale odważna. Przerażało ją to, że była w przeciwnej drużynie, co jej własny brat. Oznaczało to tylko jedno: albo przeżyje jedno z nich, albo nikt. Chłopak patrzył na nią smutno, przestały mu przeszkadzać pociski Loli, które w niego trafiały. Doszło do niego, że dzisiaj albo straci życie, albo, co gorsza, swoją siostrę. W oczach zebrały mu się łzy, nie chciał tego pokazać, ale bał się, bardzo się bał. Gdzieś z boku Dynamike właśnie padł na ziemię i krzyczał coś w stronę nastolatka, on jednak to olał, musi umrzeć. Co się z tym wiąże: starzec też umrze. Nie chciał, żeby jego kompan umierał, ale nie miał innego wyjścia, kochał swoją siostrę.
Wtedy Dynamike wyrzucił ostatni dynamit, który poleciał do Loli. Kobieta sama nie trzymała się zbyt dobrze: poranione ciało, krew lała się jej chyba z każdego miejsca, z każdej żyły. Upuściła szal-wilka, a ten bezwładnie wbił się w śnieg. Po chwili, po wybuchu w zasadzie, sama wylądowała tuż obok swojej broni. Umarli, obydwoje. Teraz chłopak wiedział, że przeżyje tylko Nita, jego ukochana siostra. Uśmiechnął się do niej, chciał dodać jej otuchy.
-Leon...-powiedziała cicho. Nastolatek podbiegł do niej i mocno ją przytulił. Wiedział, że to ostatni raz, gdy trzyma ją w swoich ramionach. Już nigdy nie będę mogli razem bawić się z niedźwiedziem. Już nigdy nie będą mogli sobie dokuczać. I już nigdy jego siostra nie będzie go przytulać, gdy chłopak będzie mieć gorszy dzień. Nie lubił innych stworzeń, ludzi, ale ona była wyjątkiem. Z nią mógł spędzać długie godziny i nigdy mu się nie znudziło.
-Kocham cię.-powiedział i obejrzał się za siebie. Mgła była coraz bliżej, czyli nie miał za wiele czasu. Wyjął z kieszeni lizaka i włożył go swojej siostrze do ręki. Gdzieś z tyłu stał jej niedźwiedź i wszystko to obserwował, nie przeszkadzał, jakby wiedział, co się właśnie dzieje.-Tylko ciebie nigdy nie miałem dosyć.
-Leon nie...-powiedziała zapłakanym głosem, gdy chłopak szybko poderwał się do góry i zaczął biec w stronę zielonej mgły. Ale było już za późno. Może, gdyby zaczęła szybciej biec za nim? Może, gdyby dała się wcześniej zabić Mandy? Mogłaby tak rozmyślać, gdyby nie dźwięk, który oznaczał wygraną. Mgła zniknęła. Wszystko to znaczyło, że jej brat umarł.
1540 słów (noł łej)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro