Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31

Grudzień nadszedł bardzo szybko. Był wczesny ranek dwa dni przed Wigilią. Harry miał za godzinę być w domu. Regulus i Dumbledore ustalili, że bezpieczniej dla niego będzie jeśli dostanie się do domu za pomocą kominka w gabinecie dyrektora. Kto wie, czy śmierciożercy nie mieli zamiaru nagle wtargnąć do pociągu? 
Regulus specjalnie wstał wcześniej, żeby rzucić na dom zaklęcie uniemożliwiające teleportację. Rzucał je pierwszy raz, ale, ku swojemu zadowoleniu, kiedy je przetestował działało bez zarzutu. 

Podszedł do okna w salonie i oparł dłonie o zimny parapet. Śnieg padał bardzo gęsto zasypując ziemię grubą warstwą. Uśmiechnął się mimowolnie przypominając sobie jak Harry, kiedy jeszcze był młodszy, się tym ekscytował. Dorastał, tak szybko dorastał. 

Przemijanie to tak okropna rzecz. - Pomyślał Regulus. - Nie odczuwa się tego, dopóki nie spojrzy się wstecz.

Miał wrażenie, że to było tak niedawno, kiedy przedstawił się ciotce Harry'ego jako Syriusz, żeby móc się nim zająć. A jednak minęło ponad dwanaście lat. 
Usłyszał cichy trzask dobiegający ze strony kominka. Od razu domyślił się, że to prawdopodobnie Harry wrócił wcześniej, ale ostrożności nigdy za wiele. Ostatnio był na tym punkcie bardzo wyczulony. Odwrócił się szybko wyciągając różdżkę na wszelki wypadek. Harry wywrócił oczami rzucając swoje rzeczy na kanapę. 

- Możesz opuścić różdżkę? - Powiedział zmęczonym głosem podchodząc do niego. Regulus schował różdżkę.

- Wybacz, wiesz jak jest. - Mruknął.

- Jasne. - Westchnął. - Ostrożności nigdy za wiele.

Harry zmienił się odkąd Regulus widział go po raz ostatni podczas meczu. Już nie tętnił życiem aż tak bardzo, widocznie dotarła do niego powaga tej sytuacji, zrozumiał co tak naprawdę się dzieje. Dumbledore musiał powiedzieć mu więcej niż Regulus chciał, żeby wiedział. Harry wyraźnie wychudł, pod jego oczami malowały się wory, a skóra straciła zdrowe barwy. Do tego wyglądał na starszego niż rzeczywiście był, jakby miał co najmniej szesnaście lat, a nie trzynaście. Regulusa to zmartwiło, był jeszcze młody, nie powinien mieć tylu trosk.
Chłopak przytulił się do niego opierając policzek o jego klatkę piersiową. Regulus nie bardzo wiedział co zrobić, ale wiedział, że Harry potrzebował wsparcia, więc postanowił chociaż spróbować mu je dać na tyle na ile tylko był w stanie. Objął go delikatnie.

- Mam już dość. - Mruknął cicho Harry. 

Regulusowi żal było słyszeć te słowa z jego ust. Ale przerażało go, że mówił prawdę, przerażało go, że jest tak wielu młodych ludzi, którzy wypowiadają podobne słowa, którzy mają dość. 

Wiem, ja też. - Chciał odpowiedzieć, ale nie zrobił tego. Musiał być dla niego wsparciem, a mówienie takich rzeczy na pewno mu nie pomoże.

- Wiem, ale jakoś damy sobie radę. - Powiedział zamiast tego. - Masz mnie, pamiętaj. Być może nie postrzegasz mnie jako kogoś, komu mógłbyś się wygadać, ale wiedz, że tu jestem, okej?

Chłopak skinął głową. Regulus poczuł jak zaczyna się trząść, spojrzał na jego twarz, po policzkach Harry'ego spływały łzy. 

- Hej, co się dzieje? - Spytał łagodnie, chociaż w środku się  obawiał, że powie coś złego, czym tylko pogorszy sytuację. Robił wszystko co mógł, żeby być dla niego dobrym opiekunem, ale miał wrażenie, że zbyt często się przy tym potykał. - Chcesz porozmawiać? 

Spodziewał się, że zaprzeczy, ale on skinął głową. Objął go ramieniem i poprowadził na kanapę. Usiedli, a Harry otarł łzy rękawem i zamrugał szybko. Regulus rzucił zaklęcie i w kominku zapłonął ogień.

- Pamiętasz jak pisałem ci w listach o Ronie i Hermionie? - Zaczął cicho. - To ci gryfoni, z którymi ostatnio się poznałem.

Regulus skinął głową. Harry sporo o nich wspominał.

- Przez znajomość z nimi Draco się ode mnie odwrócił. Powiedział dokładnie tak, że albo on, albo oni. To okropne. Do tego mówił, że to co robi Voldemort jest dobre. A on przecież zrobił tyle złego. Przecież on... - Tutaj urwał nie mogąc mówić dalej. - Ja myślałem, że był moim przyjacielem.

Regulus nie miał pojęcia co powiedzieć, nie mógł znaleźć słów pocieszenia, które i tak nic by nie dały. Szczerze mówiąc, odkąd Voldemort powrócił miał cichą nadzieję, że ich przyjaźń się skończy. Nie chciał, żeby Harry z tego powodu cierpiał, ale wiedział, że tak by było lepiej. 

- Wnioskuję, że wybrałeś Rona i Hermionę? - Zapytał cicho. Chłopak pokiwał głową. - Wiesz, skoro to był twój wybór to wierzę, że był słuszny. Draco nie powinien kazać ci wybierać. Może to nie będzie dla ciebie zbyt pocieszające, ale czasem pewne etapy w życiu po prostu się kończą. 

Harry zacisnął dłoń na swojej bluzie.

- Wiem. - Mruknął, po czym na niego spojrzał. - Nie chcę wracać do szkoły. - Oznajmił.

Regulus westchnął. W okolicznościach, w jakich się znaleźli był w stanie zgodzić się na to, żeby Harry nie wracał do szkoły i został w domu, ale jednocześnie bał się, że to nie będzie dla niego dobre. Byłby odcięty od rówieśników. 

- Mógłbym się uczyć w domu. - Dodał szybko Harry widząc jego minę. - No wiesz, a na koniec roku tylko zdać w szkole egzaminy.

- To nie jest taki zły pomysł. - Mruknął Regulus w zamyśleniu.

- Ty mógłbyś mnie uczyć. - Podsunął Harry. Regulus uniósł jedną brew.

- Ja?

- No przecież jesteś mądry. - Chłopak wzruszył ramionami. - Dałbyś radę. Albo Remus. On też jest mądry. Albo Syriusz. On...

- Oj nie. - Przerwał mu Regulus. - Nie ma mowy, żeby to był Syriusz. Być może jest uzdolniony, ale zbyt często ma głupie pomysły.

- No to ty. - Powiedział Harry.

- Przemyślę to jeszcze, dobrze?

Chłopak pokiwał głową. 

-Cieszę się, że w końcu jestem w domu. - Powiedział podkurczając nogi. - W Hogwarcie wszyscy traktowali mnie, jakbym miał zaraz umrzeć. To wkurzające. - Narzekał. Spojrzał na Regulusa uważnie. - Myślisz, że tak jest? 

Regulus pokręcił głową.

- Jestem pewny, że masz przed sobą jeszcze długie i wspaniałe życie. - Uśmiechnął się pokrzepiająco, a Harry słabo odwzajemnił uśmiech. W końcu powiedział, że jest zmęczony i poszedł do swojego pokoju.

Regulus w tym czasie zajął się swoimi sprawami. Musiał posegregować papiery na te potrzebne i nie, bo miał w nich straszny bałagan. Około czternastej poszedł do pokoju Harry'ego, żeby zawołać go na obiad. Miał nadzieję, że już zdążył wstać, bo nie miał ochoty wyrywać go ze snu. Zapukał do drzwi i odczekał chwilę, ale odpowiedziała mu cisza. Westchnął i wszedł do środka, ale Harry'ego nie było. Jedyne co zmieniło się w pokoju odkąd wrócił to rozwalona pościel i jego rzeczy rzucone w kąt pokoju. Przez chwilę sparaliżował go strach, a serce przestało bić, żeby po chwili zacząć walić jak młotem. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, jakby było możliwe, że coś przeoczył. A co jeśli... Nie, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. To przecież niemożliwe. Usłyszałby, gdyby coś się działo, zobaczyłby jakieś ślady, a żadnych nie było. Przeszukał całe piętro, a następnie parter. Robił to cały się trzęsąc przez te wszystkie emocje, chociaż starał się je za wszelką cenę pohamować. To nic dobrego, kiedy człowiek daje ponieść się emocjom. Kiedy w panice przeszukiwał salon, przypadkowo jego wzrok podążył w stronę okna, gdzie zobaczył Harry'ego siedzącego na schodkach przed domem. Kamień spadł mu z serca, odetchnął głęboko powoli się uspokajając. Nawet nie był zły, po prostu się cieszył, że jego przypuszczenia się nie sprawdziły. 
Kiedy emocje zdążyły już z niego spłynąć wyszedł z domu i usiadł obok niego, zarzucając mu płaszcz na ramiona. 

- Od kiedy ty palisz? - Zapytał widząc, jak w jednej ręce chłopak trzyma zapalanego papierosa. - I skąd ty w ogóle to masz? 

Chłopak uśmiechnął się.

- Od Syriusza. - Wzruszył ramionami i podsunął Regulusowi paczkę. - Wyluzuj trochę. 

Regulus westchnął i wyjął papierosa. Harry wyciągnął różdżkę i mu go podpalił.

- Powinienem ci to zabrać. - Mruknął Regulus. Harry wywrócił oczami. 

- Przesadzasz.

- Wiesz, że palenie niszczy płuca? - Zapytał, wypuszczając dym z ust.

- Wiem. - Odparł krótko. 

- I zabija. - Dodał Regulus.

- To też wiem. Ale co z tego? - Regulus spojrzał na niego niezrozumiale. - I tak każdy umrze. Czy prędzej, czy później, co za różnica? Poza tym, ty też teraz palisz.

Regulus wzruszył ramionami.

- Ja już jestem stary. Ty jeszcze jesteś młody, nie powinieneś niszczyć sobie zdrowia. Mi to pewnie i tak większej różnicy nie zrobi.

Harry szturchnął go w bok.

- Wcale nie jesteś taki stary. Masz dopiero trzydzieści dwa lata. A spójrz na takiego Dumbledore'a...

Regulus roześmiał się, a Harry mu zawtórował. 

- Dobra, wystarczy.

- Tik tak. - Powiedział Harry. Regulus zmarszczył brwi. Harry wyrzucił niedopałek papierosa w śnieg i wyciągnął kolejnego. - Tik tak - powtórzył. - Zegar tyka. Nie znasz dnia ani godziny. Wiek nie ma znaczenia. Śmierć na niego nie patrzy. Zabiera i starych i młodych, kiedy jej się podoba.

- Samobójcy. - Mruknął Regulus.

- Co?

- Samobójcy. - Powtórzył. - Jakby nie patrzeć, oni mogą wyznaczyć sobie dzień i godzinę.

Harry zastanowił się chwilę.

- Nie chciałbym być samobójcą - stwierdził.

Regulus spojrzał w dal.

- Tak, ja też nie. - Powiedział.

*

Następnego dnia Regulus i Harry spędzili dużo czasu razem. Głównie uparł się na to Harry, któremu widocznie na tym zależało. 

- Spędźmy dzień razem. - Powiedział Harry podczas śniadania, przełykając kęs kanapki. Regulus uniósł zdziwione spojrzenie znad gazety. 

- A chcesz?

Harry spojrzał na niego jak na idiotę.

- Po co miałbym o tym wspominać, gdybym nie chciał? - Parsknął.

- No tak, racja. - Mruknął.

Po śniadaniu poszli grać w szachy czarodziejów, ale przestali kiedy tylko Harry przegrał dwie rundy pod rząd.

- To niesprawiedliwe! - Mówił chłopak.

- Sam z dziesięć razy mi powtarzałeś: tylko nie traktuj mnie jak idiotę i nie dawaj mi fory. - Wzruszył ramionami chowając grę. 

- Jak myślisz, co się dzieje z ludźmi po śmierci? - Zapytał nagle Harry. Regulus spojrzał na niego odrobinę zakłopotany. Nie lubił myśleć o takich rzeczach.

- Nie mam pojęcia. - Mruknął. - Nie myślałem o tym. Póki żyjemy nie musimy się tym martwić. Śmierć nie jest czymś, co nas bezpośrednio dotyczy. Dopóki jesteśmy nie ma śmierci. A kiedy jest śmierć to nas już nie ma.

Harry przyjrzał mu się uważnie i zmrużył oczy.

- Te słowa są za mądre jak na ciebie. - Stwierdził.

- Bo to nie moje słowa. - Powiedział Regulus odkładając szachy.

- A czyje?

- Epikura.

- Epico? - Spytał Harry.

- Epikura - powtórzył Regulus wolno i wyraźnie. - To był taki filozof.

Harry pokiwał głową.

- Ale przecież niektórzy zostają duchami.

- Tak, to prawda, ale nie wiemy co się dzieje z tymi, którzy nie zostają. 

- Pewnie też zostają duchami, tylko ich nie widzimy.

- Pewnie tak.

- Ja myślę, że kiedy ktoś umiera to przechodzi gdzieś, gdzie jest lepiej. I przychodzi wtedy po niego osoba, którą kochał za życia, a która zmarła przed nim. 

Regulus pomyślał, że jeśli to prawda, to po niego nikt by nie przyszedł. 

- Co robimy? - Spytał Harry.

Regulus wzruszył ramionami, nic nie przychodziło mu do głowy.

- Masz jakiś pomysł?

Harry nie odpowiedział od razu. Namyślał się przez kilka chwil. 

- Wsiądźmy w pierwszy lepszy mugolski autobus i wysiądźmy na losowym przystanku - powiedział kładąc głowę na oparciu kanapy. Regulus uniósł brew.

- I co to ma na celu?

- No właśnie o to chodzi, że nic. - Powiedział Harry. - Będziemy jechać nie znając celu. Po prostu to zróbmy, dobrze?

Regulus z początku był oporny, ale w końcu się zgodził. Poszli na przystanek mając zamiar wsiąść do pierwszego autobusu, który nadjedzie

- Numer siedem. - Powiedział Harry patrząc na podświetlany numer autobusu i uśmiechnął się lekko. - Może będziemy mieli szczęście. - Rzucił do Regulusa przez ramię, po czym wsiadł do środka. Regulus poszedł za nim. Pojazd ruszył zanim zajęli miejsca, przez co Harry szybko stracił równowagę i wpadł na Regulusa, który w porę go przytrzymał. Autobus był bardzo zatłoczony, w końcu był dzień przed wigilią, więc ludzie pędzili jeszcze po prezenty, które kupowali na ostatnią chwilę, albo jeździli do supermarketów, żeby nakupować jedzenia, które starczyłoby im na cały następny rok. Mimo to Harry'emu i Regulusowi udało się odnaleźć wolne miejsca. Jechali w ciszy. Kiedy autobus zatrzymał się po raz siódmy podczas ich jazdy, Harry bez słowa wstał i ruszył do wyjścia, a zaraz za nim Regulus. Chłopak zaczął iść prosto przed siebie. Była dopiero szesnasta, jednak słońce zdążyło już zajść, drogę oświetlały tylko lampy uliczne.

- To nie miało sensu. - Powiedział Regulus idąc za nim.

- Co takiego? - Zapytał Harry patrząc na niego przez ramię i zwalniając, żeby mógł dotrzymać mu kroku. Regulus zrównał się z nim.

- Liczenie do siódmego przystanku.

Harry włożył ręce do kieszeni. Regulus wyjął z kieszeni rękawiczki i mu podał. Chłopak przed wyjściem kłócił się, że ich nie założy, ale on i tak je dla niego wziął.

- Dzięki. - Mruknął Harry zakładając rękawiczki. - To miało sens. Chcę chociaż wierzyć, że liczba siedem może być szczęśliwa. - Powiedział patrząc na niebo.

- W pechową trzynastkę też wierzysz? 

Pokręcił głową.

- Nie. 

- Nie uważasz, że trochę sobie zaprzeczasz? Jeśli wierzysz w to, że jakaś liczba przynosi szczęście to analogicznie powinieneś też wierzyć, że jakaś liczba przynosi pecha.

- Lepiej jest wierzyć w szczęście niż w pecha. 

- Też racja.

- Poza tym, nie chciałbym wierzyć w pechową trzynastkę mając trzynaście lat. 

Po tym zdaniu między nimi zapadła cisza. Szli po chodniku, obok ulicy pełnej aut stojących w korkach. 

- Nie uważasz, że są takie momenty, kiedy życie jest naprawdę cudowne? To takie krótkie momenty, takie jak ten, kiedy tak po prostu idziemy. - Powiedział Harry, kiedy skręcali w prawo przy dużej, starej kamienicy.

- Czasami są takie momenty. - Przyznał Regulus.

- Ale to tylko czasami. Dużo częściej wszystko jest do bani. - Powiedział Harry kopiąc śnieg przed sobą.

- Czasami życie jest po prostu pojebane. - Wymknęło się Regulusowi. Spojrzeli z Harrym po sobie. - Nie powtarzaj za mną. - Powiedział ostrzegawczym tonem.

- Ale ty masz rację. Czasami to wszystko jest naprawdę pojebane.

- Harry, powiedziałem coś.

Chłopak wzruszył ramionami. Regulus parsknął śmiechem.

- Jesteś jak dziecko, wiesz? 

- Nieprawda! - Zaprotestował.

- Prawda. - Powiedział Regulus kiwając głową. - Małe dzieci się tak zachowują. Powtarzają to co usłyszą od dorosłych nawet jeśli ktoś im zabroni.

- Ale ja nie jestem małym dzieckiem.

- Ale tak się zachowujesz.

Harry wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.

*

- Nie obrazisz się, jak pójdę teraz napisać do Rona i Hermiony? - Zapytał Harry, kiedy wrócili już do domu. 

- To nie jest powód, za który mógłbym się obrazić. - Powiedział Regulus. Harry wywrócił oczami i poszedł w stronę schodów.

Regulus tymczasem poszedł do salonu i zaczął odpisywać na list, który dostał w ciągu dnia. Odłożył go na później, bo spędzał czas z Harrym co uznał za ważniejsze. 
Nagle usłyszał trzask w kominku. Wstał wyciągając różdżkę, ale opuścił ją, kiedy zobaczył Narcyzę. Była dużo bledsza niż zazwyczaj, wyglądała na spanikowaną i przerażoną.

- O co chodzi? - Spytał zaniepokojony.

Kobieta zaczęła coś mówić, ale zdanie było wypowiedziane tak szybko i było tak bardzo pozbawione sensownego składu, że Regulus nie zrozumiał ani słowa. Położył jej dłonie na ramionach. 

- Możesz powtórzyć? Tylko spokojnie.

Narcyza odetchnęła głęboko.

- Czarny pan... nie chciał dłużej czekać. Niedługo tu będą. Wysłał Rowle'a i Rabastana Lestrange'a. - Mówiła cicho, jakby ktoś mógł podsłuchiwać. Regulus zamarł. Wiedział, że to nadejdzie, ale spodziewał się, że będzie miał więcej czasu. Szybko poprowadził Narcyzę w stronę kominka.

- Szybko, wracaj, nie mogą wiedzieć, że tutaj byłaś. - Powiedział nagląco delikatnie popychając ją w tamtą stronę i wciskając w jej dłoń proszek Fiuu. Kobieta po chwili zniknęła, a Regulus popędził na górę o mało przy tym nie przewracając się na schodach. Miał mało czasu, serce uderzało mu w piersi tak mocno, że słyszał jego bicie. Wiedział, że musi zachować zimną krew. Wpadł do swojego pokoju i wziął szarą torbę, po czym szybko, bez pukania wbiegł do pokoju Harry'ego. Chłopak wstał patrząc na niego w zdziwieniu, próbując zrozumieć co się dzieje, a na jego twarz wstąpił niepokój. 

- Musisz uciekać. - Powiedział wciskając mu torbę w ręce. - Nie ma czasu, słuchaj mnie teraz uważnie. - Powiedział nie dając chłopakowi dojść do słowa. - W tej torbie masz wszystko co ci potrzeba. Zejdziemy zaraz na dół, wejdziesz do kominka i wypowiesz adres Syriusza. Zostaniesz u nich dopóki po ciebie nie wrócę. Nie kontaktuj się z nikim. Jeśli otrzymasz list ode mnie wiedz, że to nie ja, nie ważne co by tam było napisane. W torbie znajdziesz list, nie otwieraj go, chyba, że coś mi się stanie.

- Regulusie, ale dlaczego mam uciekać? - Zapytał Harry wyraźnie przestraszony całą sytuacją.

- Śmierciożercy, idą po ciebie. - Wyjaśnił szybko.

Złapał go za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi, ale chłopak ani drgnął.

- Nie mamy czasu.

- A co z tobą? - Zapytał Harry.

- Dam radę. - Powiedział tylko Regulus. W oczach chłopaka zalśniły łzy.

- Nie! Albo uciekamy razem, albo razem tutaj giniemy! Nie pozwolę ci tu zostać.

- Harry, nie mamy czasu na martwienie się o mnie.

- Albo mi obiecasz, że też uciekniesz, albo się stąd nie ruszę. - Powiedział stanowczo. - Nie mogę cię stracić. - Jego głos zaczynał się łamać.

Harry miał rację. Przecież Regulus mógł uciec, ukryć się gdzieś. Tylko ile by to potrwało zanim by go znaleźli?

- Obiecuję! - Krzyknął i szybko pociągnął go na dół. 

Biegli po schodach, kiedy usłyszeli na piętrze dźwięk wybijanej szyby. Śmierciożercy nie mogli teleportować się do domu, więc teleportowali się przed. 
Znacznie przyspieszyli, kiedy znaleźli się już w salonie Regulus wcisnął Harry'emu proszek Fiuu. Kiedy tylko chłopak wszedł do kominka mężczyzna zaczął rzucać zaklęcia w stronę mebli, żeby tylko śmierciożercy nie zdołali usłyszeć adresu, pod który się udał. Harry zniknął, a Regulus naprawdę bardzo chciał dotrzymać danej mu obietnicy, ale nie mógł. 

- Crucio! - Usłyszał za sobą i odwrócił się gwałtownie. Zaklęcie chybiło o kilka cali. 

- Expeliarmus! - Krzyknął.

- Protego! - Obronił się Rowle.

- Crucio! - Krzyknął Regulus w stronę Rabastana, ale mężczyzna uniknął zaklęcia.

Regulus wiedział, że prędzej czy później i tak go pokonają. On był jeden, ich było dwóch, to nie była równa walka.

- Powiedz nam gdzie jest chłopiec, a nic ci się nie stanie, Regulusie. - Powiedział Rabastan, ale Regulus wiedział, że to kłamstwo. Zabiją go jak tylko się dowiedzą. Już z pewnością Voldemort wiedział o zdradzie, inaczej nie kazałby śmierciożercom wtargnąć tak nagle. 

Zdołał walczyć jeszcze przez kilkanaście minut, ale w końcu trafiło go zaklęcie cruciatus rzucone przez Rowle'a. Upadł na ziemię upuszczając różdżkę, krzycząc i zwijając się z bólu porównywalnego do tysiąca rozgrzanych do czerwoności noży wbijanych w ciało. Ale nie błagał o litość, nie wypowiedział adresu, pod którym przebywał Harry. Starał się po prostu znosić ból. Próbował się powoli wyciągnąć dłoń w stronę swojej różdżki, ale Rabastan od razu to zauważył i z całej siły nastąpił mu na dłoń. W pokoju rozległ się dźwięk łamanych kości. Rabastan wskazał Rowle'owi, żeby na chwilę opuścił różdżkę.

- Wystarczy jeden durny adres, Black, i będzie po wszystkim. 

Regulus spojrzał na niego zamglonym wzrokiem.

- To jak będzie? 

- P-powiem wam. - Powiedział słabo Regulus. Dwójka mężczyzn spojrzała na niego wyczekująco, a Regulus pomimo bólu zdobył się na bezczelny uśmiech. - Powiem wam, że jesteście żałośni, jeśli myślicie, że go wydam. 

Po wypowiedzeniu tych słów został kopnięty z całej siły w twarz. Czuł jak błoto z podeszwy utkwiło mu na policzku, a krew z ust wyleciała tak jakby była śliną. 

- Crucio! - Rzucił Rowle, a Regulus po raz kolejny zaczął zwijać się z bólu. Czy skończy tak jak Frank i Alicja Longbottom? Na oddziale w mungu nie rozumiejąc otaczającej go rzeczywistości? Trwało to może piętnaście minut zanim przestali, chociaż dla Regulusa była to cała wieczność. Widzieli, że był nieugięty, że nie miał zamiaru czegokolwiek powiedzieć. Rowle oparł jedną nogę o jego głowę przyciskając ją mocno do ziemi, aż Regulus poczuł ogromny ból w czaszce, ale nie miał siły się bronić. Zaczęli się naradzać co zrobić dalej, Regulus tymczasem sam zaczął zastanawiać się co zrobić, bo bał się, że nie wytrzyma kolejnych tortur, że po prostu przez ten ból, w akcie desperacji, im coś powie. Aż nagle mu się o czymś przypomniało. Wyciągnął po cichu zdrową rękę i odnalazł buteleczkę przylegającą mu do piersi. Przyłożył ją do ust i odkręcił zębami, po czym udało mu się powoli wypić truciznę. A zaraz po tym, jak trafiła do jego przełyku poczuł strach. Nie chciał umierać. Nie chciał zostawiać tych, których kocha. Mylił się, kiedy myślał, że jest gotowy na śmierć. Nie był. Czy ktoś po niego przyjdzie, kiedy już umrze?

Poczuł okropne, paraliżujące pieczenie najpierw w przełyku, później w żołądku aż w końcu w całym ciele. Otworzył usta i wydał z siebie zduszony jęk. A po chwili jego serce przestało bić, krew w żyłach przestała płynąć, klatka piersiowa przestała unosić się i opadać, z jego ust wyleciała piana spowodowana trucizną. Jego oczy, chociaż już martwe, patrzyły w dal. 

*

Kiedy tylko Harry trafił do salonu Syriusza i Remusa rzucił torbę od Regulusa w kąt i pobiegł szukać kogokolwiek.
W końcu wpadł do kuchni, gdzie zobaczył Remusa, który coś gotował i Syriusza, który siedział przy stole i wpatrywał się w swojego ukochanego. Kiedy tylko usłyszeli, że ktoś wbiegł do środka, spojrzeli w stronę drzwi. Harry bez słowa przywitania zaczął opowiadać im co się stało. Syriusz poderwał się ze swojego miejsca.

- Powinniśmy wezwać zakon. - Mówił Remus trzymając go za ramię, ale mężczyzna mu się wyrwał.

- Nie słyszałeś? Byli tam zanim Harry zdążył uciec. Regulus potrzebuje pomocy TERAZ. - Powiedział, po czym pocałował go w policzek i pobiegł do salonu. Remus wyglądał na przerażonego i od razu sięgnął po swoją różdżkę idąc za nim.

- Ty zostań z Harrym. Ja idę. - Nalegał Syriusz. Remus zaczął protestować. Sprzeczali się dobre kilka minut, aż w końcu przerwał im Harry. 

- Nie mamy czasu! - Krzyknął, na co obaj mężczyźni umilkli.

- Syriuszu, musimy najpierw zwołać zakon. - Powiedział Remus i szybko wysłał list, ale Syriusz był niecierpliwy.

- Nie zostawię go, idę. - Powiedział po kilku minutach od wysłania listu, a Remus ruszył za nim.

- Zrób to dla mnie i zostań z Harrym. - Powiedział błagalnie Syriusz kładąc mu dłoń na ramieniu.

- A ty wróć cały. - Powiedział Remus patrząc jak jego ukochany znika w kominku. 

Harry kilka razy sam próbował wyrwać się do kominka, ale Remus za każdym razem go powstrzymywał i bardzo pilnował. Po jakimś czasie w salonie pojawił się Syriusz. Na policzku miał krwawiącą szramę, twarz miał wykrzywioną w wyrazie bólu, a w rękach trzymał swojego brata, którego niemal od razu położył na kanapie.

- Regulus! - Krzyknął Harry podbiegając do swojego opiekuna i klękając przy nim. Złapał jego dłoń. - Jak dobrze, że tutaj jesteś, naprawdę się bałem. - Mówił. Syriusz i Remus patrzyli na niego z niepokojem i ogromnym smutkiem, ale nie mieli serca się odezwać. - Wiedziałem, że ci się uda. Teraz będziemy mogli się gdzieś ukryć i jakoś to przetrwać. - I nagle Harry zauważył, że jego oczy, mimo, że były otwarte, były także martwe, wcale na niego nie patrzyły tak jak na początku myślał. Jego twarz była ubrudzona błotem i krwią, a usta rozchylone, jakby przed śmiercią chciał wydać z siebie krzyk. - Nie... - Powiedział Harry łamiącym się głosem i zaczął potrząsać jego ramieniem.  - Wstawaj! Pamiętasz co ci mówiłem?! Miałeś uciec! Obiecałeś! Mieliśmy albo razem zginąć, albo razem przeżyć! Razem! Nie mogę cię stracić! Nie mam już nikogo! Jak mogłeś zostawić mnie samego? 

Zaczął głośno płakać wtulając głowę w jego klatkę piersiową, która już nigdy więcej miała się nie poruszyć. A następnie wydał z siebie głośny, przeraźliwy i pełen bólu krzyk.

*

Kilka dni później Harry siedział w pokoju, który przygotowali dla niego Syriusz i Remus. Kilka godzin wcześniej pożegnali Regulusa po raz ostatni. Harry wiedział, że już na zawsze zapamięta widok jego ciała w trumnie, nie mógł uwierzyć, że człowiek, z którym kilka dni wcześniej chodził po nieznanych ulicach teraz był tak po prostu martwy. 
Ściskał w dłoniach list od niego bojąc się go otworzyć. Aż w końcu drżącymi dłońmi rozdarł kopertę i wyciągnął z niej list. Zaczął czytać, chociaż łzy rozmazywały mu obraz.

Harry,

Skoro to czytasz to znaczy, że jestem już martwy. Wiem, że pewnie jest Ci ciężko, strata kogoś bliskiego nigdy nie będzie prosta. Mam nadzieję, że się nie załamiesz. Nie mam na myśli tego, że nie możesz pozwolić sobie na żałobę. To coś naturalnego, że człowiek ją przeżywa, musisz dać sobie czas. Ale proszę, postaraj się po prostu żyć. Nie myśl zbyt wiele o tej stracie. Żyj tak, jak chciałbyś żyć, nie kieruj się tym co mówią inni. Inni odejdą, a to życie należy do Ciebie.Jestem Ci winny kilka wyjaśnień. Wiem, że w ostatnich miesiącach mało ze sobą rozmawialiśmy, nie miałem dla Ciebie tyle czasu ile chciałbym, zdarzało nam się kłócić. Uwierz mi, że bardzo tego żałuję i przepraszam, że tak było. Gdybym mógł najchętniej przejąłbym na siebie cały Twój ciężar. Tę całą przepowiednię. Zrobiłbym wszystko, żeby było Ci lżej, żebyś miał dobre, beztroskie życie. Pomagałem Zakonowi, szukałem horkruksów i udało mi się znaleźć część. Nie mogłem zabić Voldemorta, to Twoje zadanie, ale to co zrobiłem bardzo ułatwi Ci sprawę. Wierzę, że pewnego dnia uda Ci się go pokonać.Nie wydaje mi się, żebym Ci o tym opowiadał, ale doskonale pamiętam dzień, w którym razem z Tobą na rękach przekroczyłem próg domu. Byłem wtedy naprawdę przerażony, wiesz? Miałem dwadzieścia lat i nawet przez myśl nie przeszła mi wizja posiadania rodziny, a tym bardziej opieki nad dzieckiem. Ale kiedy wstawałem w nocy, słysząc twój płacz, albo kiedy słyszałem twój śmiech, kiedy widziałem twoje rozbiegane, zaciekawione spojrzenie, kiedy obserwowałem jak zaczynasz uczyć się samodzielnie wykonywać różne czynności pokochałem Cię tak jak ojciec mógłby kochać syna. Nie zrozum mnie źle, nigdy nie mógłbym być tak dobry jak Twój prawdziwy ojciec, nie próbowałem Ci go zastąpić. Ale wtedy postanowiłem, że zrobię wszystko, żebyś miał dobre życie. Cudowne dzieciństwo, dobrą młodość, spokojne dorosłe życie. Żebyś miał jak najmniej zmartwień, a gdybyś już miał, to żebyś mógł ze mną o nich porozmawiać. Czy mi się to wszystko udało? Czytasz to, więc nie dane mi było tego zobaczyć, ale mam szczerą nadzieję, że jeśli miałbyś odpowiedzieć mi na to pytanie, powiedziałbyś tak.Chciałem być nie tylko Twoim opiekunem, ale też przyjacielem, starszym bratem, nie biologicznym ojcem, aniołem stróżem, ale przy tym wszystkim chciałem zachować bycie sobą. Być może masz mi za złe, że Cię zostawiłem. Daję słowo, że nie chciałem. Jeszcze raz cię za to przepraszam.Mam nadzieję, że sobie radzisz.Na zawsze twój przyjacielR.A.B.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro