Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24

Podniósł się i podszedł do szafy. Po dłuższym szukaniu wygrzebał z jej dna to, czego potrzebował. Narzucił na siebie czarną, długą szatę, a na twarz nałożył maskę, po czym odpowiedział na wezwanie. 

Znalazł się w dużym, mrocznym pomieszczeniu. Okna były zasłonięte szarymi całunami, przez które próbowało się przebić światło księżyca. Nieliczne lampy zawieszone na białych, zabrudzonych ścianach, sprawiały, że w pokoju nie było całkowicie ciemno. Atmosfera niepokoju i przerażenia była wyraźnie wyczuwalna w każdym zakamarku tego miejsca. Na środku stał duży, podłużny stół wykonany w starodawnym stylu, u jego szczytu siedział Voldemort, obejmujący zimnym spojrzeniem cały pokój. Na widok Regulusa wstał i podszedł do niego niespiesznie. Stanął przed nim zwężając oczy.

- A kogo my tu mamy? -Spytał, a on poczuł, jak wszystkie spojrzenia się na nim zatrzymały. Voldemort jednym, szybkim ruchem zdjął z jego twarzy maskę, która upadła na podłogę, a kiedy tylko się z nią zetknęła dźwięk rozległ się po całym pomieszczeniu. Czarny Pan uśmiechnął się obrzydliwie, kiedy tylko ujrzał jego oblicze, po czym cofnął się odrobinę. Regulus skłonił się lekko. - Regulus Black! - Powiedział głośno. - Bałem się, że nie przyjdziesz. - Oznajmił wracając na swoje miejsce i gestem nakazując mu usiąść po jego prawej. 

- Tyle czekałem, panie. - Powiedział zajmując swoje miejsce i obejmując wzrokiem wszystkich zebranych.

- Ja też, Black. Ale w końcu jesteśmy tu. Prawie wszyscy. Po tylu latach. - Powiedział nienaturalnie radosnym tonem.

Regulus wyprostował się dumnie i splótł dłonie. Zerknął na Malfoya, który był okropnie blady i co jakiś czas poruszał się niespokojnie na krześle. Black nie rozumiał jak mógł być taki durny, żeby okazać Voldemortowi strach. Coś wyczuwał, że on i jego rodzina dość szybko popadną w niełaskę. Nie mogło to się dobrze skończyć.

Od czasu jego przyjścia dołączyło jeszcze tylko kilka osób. Jedni uradowani powrotem swojego pana, a inni przerażeni. Liczyli, że to kłamstwo. Że on nigdy nie wróci. Nie mogli pogodzić się z tym, że bycie śmierciożercą to coś, od czego odwrotem jest tylko śmierć.

- Drodzy przyjaciele, jak dobrze was znowu widzieć! - Oznajmił Voldemort. Wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. - Przykro mi jednak, że nikt z was nie próbował mnie odnaleźć. Czyżby ogarnęły was wątpliwości? - Regulus poczuł, jak zatrzymuje się za jego krzesłem, ale nawet nie drgnął. - Nawet ciebie, Black?

Regulus odwrócił głowę i spojrzał na niego.

- Absolutnie, mój panie. Próbowałem cię znaleźć. Jednak pomyślałem sobie, że czemu tak potężny czarodziej miałby potrzebować pomocy kogoś takiego jak ja? - Starał się ostrożnie dobierać słowa mając na uwadze, że w każdej chwili może oberwać którymś z zaklęć niewybaczalnych. - Cały czas miałem wgląd w to, co działo się wśród śmierciożerców oraz wiedziałem co działo się w Zakonie. Znam każde ich posunięcie. Wiem co wiedzą, a czego nie. 

Voldemort pokiwał głową nie spuszczając z niego wzroku.

- Już niedługo reszta naszych przyjaciół zostanie uwolniona z Azkabanu. A wtedy będziemy mogli w końcu zająć się tym co właściwe. - Urwał na chwilę przechodząc parę kroków wzdłuż stołu. -  Oczyszczaniem rasy czarodziejów. - Ostatnie zdanie odbiło się echem w głowach wszystkich obecnych.

Zapadła niemalże idealna cisza, słychać było jedyne ciche, nerwowe oddechy zebranych. 

- Jednakże -kontynuował Voldemort - musimy się również zająć zlikwidowaniem pewnych... przeszkód. Albus Dumbledore, potężny czarodziej, dopóki żyje wątpię, żebyśmy mogli czegokolwiek dokonać. Już wkrótce wyznaczę kogoś, kto będzie miał za zadanie go zabić. Ale pozostaje jeszcze jedna osoba. Harry Potter, zaledwie dzieciak. A jednak udało mu się uniknąć śmierci i mnie pokonać. Dziecku, które nie miało pojęcia o magii! A uratowała je ta jego szlamowata matka! - Zatrzymał się i spojrzał na każdego z osobna. - Pytanie jest jedno: gdzie on aktualnie przebywa?

Regulus spojrzał na Voldemorta.

- Przebywa pod moją opieką, panie. Nadarzyła mi się okazja, aby przygarnąć go zaraz po śmierci jego rodziców. - Uśmiechnął się, a w tym uśmiechu było coś niepokojąco mrocznego. - Dzięki temu cały czas mogłem mieć go pod kontrolą. 

Czarny Pan podszedł do niego wolnym krokiem.

- To bardzo dobrze. Już niedługo zakończymy jego nędzny żywot. Ale jeszcze nie teraz. - Skrzyżował ręce za plecami. - Muszę najpierw odzyskać siły. Nie możemy pozwolić, żeby znowu udało mu się mnie pokonać. 

Przeszedł na drugi koniec sali, a Regulus zaśmiał się w myślach, kiedy zatrzymał się obok Lucjusza. 

- Najpierw musimy zabić Dumbledore'a. Obawiam się, że w innym wypadku będzie próbował chronić chłopca. Nie możemy do tego dopuścić. Black, powiedz mi, ile na ten moment wie Zakon.

Regulus odchrząknął.

- Dumbledore podejrzewa twój powrót, panie. Zakon przez wszystkie lata miał na oku Harry'ego Pottera i wydaje mi się, że teraz tylko to się wzmocni. Musimy odwrócić ich uwagę. 

- Severusie? - Voldemort spojrzał na niego przenikliwie.

- Tak, panie? - Mężczyzna wyprostował się na krześle.

- Twoim zadaniem będzie zabić Dumbledore'a. Jak najszybciej. A później osobiście ukatrupię Harry'ego Pottera. 

- Mój panie. - Odezwał się Regulus, a wszystkie spojrzenia znowu się na nim zatrzymały. - Pozwól, żebym najpierw przekazał chłopakowi całą przepowiednię. Dam mu złudną nadzieję, że może cię pokonać, a wtedy sam wyrwie się do walki. Nie zginie jako bezbronne, zaatakowane dziecko, lecz z własnej głupoty. Zupełnie tak, jak jego ojciec.

Na sali rozległy się śmiechy, które zostały uciszone mrożącym krew w żyłach spojrzeniem czerwonych oczu Czarnego Pana.

- To dobry pomysł, masz słuszność. Chcę widzieć jak nadzieja gaśnie w jego oczach w momencie śmierci. 

- Tak będzie, panie. Masz moje słowo.

Voldemort po raz kolejny uśmiechnął się w ten obrzydliwy sposób.

- Doskonale. Jeszcze przed zakończeniem tego cudownego spotkania myślę, że powinniśmy podziękować gospodyni, nie sądzicie?

Rozległy się ciche pomruki, Voldemort machnął ręką. Przez drzwi, których Regulus wcześniej nie zauważył wszedł Avery, który trzymał mocno jakąś młodą kobietę. Miała związane kończyny, a usta zakneblowane jakąś brudną szmatą, ale mimo to próbowała krzyczeć. W jej ciemnych oczach widać było błaganie, patrzyła po sali rozbieganym wzrokiem nieudolnie próbując się wyrwać. Chłodny śmiech Voldemorta wypełnił całe pomieszczenie i odbił się echem od ścian.

- Nie bądźmy niemili, Avery. Rozwiąż ją.

Po chwili grube sznury opadły na podłogę łącznie ze szmatą, która kneblowała jej usta. Dziewczyna miała wyraźny problem z utrzymaniem równowagi i kiedy Avery ją puścił upadła na ziemię. Regulus zakładał, że miała może niewiele ponad dwadzieścia lat, młodziutka, pewnie nawet nie świadoma zła panującego na świecie, aż do chwili, w której śmierć zajrzała jej prosto w oczy. Spojrzała na niego, a on bezlitośnie nawet nie drgnął. Voldemort podszedł do niej i przyjrzał się jej badawczo po czym uniósł różdżkę.

- Ostatnie słowa? 

Dziewczyna milczała. To był jedyny bunt, jaki mogła okazać przed śmiercią. Nic nie mówić. Nie błagać o litość. Po prostu czekać na ostatnie tchnienie. Nie było dla niej ratunku.

- Avada Kedavra! - Rozległ się zimny głos Voldemorta, w pomieszczeniu błysnęło zielone światło, a z tej młodej dziewczyny w jednej chwili uszło życie, padła zupełnie bezwładnie niczym pluszowa zabawka wyrzucona przez dziecko. Zamordowana samotnie, z zimną krwią, otoczona bezlitosnymi spojrzeniami. 

Regulus dziwił się, że Voldemort nie torturował jej przez zamordowaniem, ale cieszyło go to. Przynajmniej miała szybką śmierć, być może nawet nic nie poczuła. Gdzieś w głębi duszy było mu jej okropnie żal, ale nie dopuścił tego do siebie. Była już martwa, nic nie mógł zrobić. Nawet jej nie znał, co ułatwiało sprawę. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, która kłębiła się gdzieś w jego głowie. Że to mógłby być Harry, Syriusz, albo chociażby Remus. Nie było czasu na współczucie. Podczas pierwszej wojny widywał takie rzeczy niemal codziennie, nigdy nie było to dla niego niczym przyjemnym, ale kiedy każdego dnia na twoich oczach ktoś traci życie w najgorszych męczarniach w jakimś stopniu da się do tego przywyknąć. Albo bardziej da się sobie z tym poradzić. 

Wrócił do domu nad ranem, ale cisza, która cały czas tam panowała powiedziała mu, że w dalszym ciągu wszyscy domownicy byli pogrążeni we śnie. Upchnął czarną szatę i maskę, którą zgarnął przed powrotem do domu, do szafy. Nie czuł się zmęczony, wręcz przeciwnie, czuł jakby przespał odpowiednią ilość godzin i był gotowy na nowy dzień.

Zszedł do kuchni i zaczął robić sobie kawę. Zegar wskazywał szóstą nad ranem. Jeszcze wcześnie, pewnie zanim Harry i Syriusz wstaną minie jeszcze kilka godzin. Ucieszyło go to, bo miał jeszcze tego dnia jedną sprawę do załatwienia. 
Trzymając w ręku parujący kubek usiadł przy stole i zajął się odpisywaniem na zaległe listy. Wcześniej nie znalazł na to czasu. Nie było ich wiele, więc wiedział, że dość szybko się z tym wyrobi. Pisał spokojnie i bez pośpiechu starając się dokładnie przemyśleć każde zdanie. Dopił kawę, wysłał listy i zerknął na zegarek. Dochodziła już siódma, dobra pora do załatwiania swoich spraw. Ruszył do kominka i wyraźnie wymówił podany mu wcześniej adres. 

Znalazł się w niewielkim mieszkaniu. Severus Snape siedział na fotelu przeglądając jakąś książkę, kiedy usłyszał, że ktoś jeszcze jest w jego salonie uniósł wzrok.

- Co tu robisz, Black? - Spytał wstając i podchodząc do niego. 

- Dobrze wiesz co. - Odparł patrząc na niego wymownie. - Nie mam czasu na pogaduszki. Masz to, o co cię prosiłem?

Nagle na twarzy mężczyzny przed nim pojawił się cień zrozumienia.

- Daj mi chwilę. - Powiedział, po czym podszedł do kredensu i zaczął grzebać w jednej z jego szuflad, w końcu wyjął z niej miniaturową, szklaną buteleczkę, w której przelewał się fioletowy płyn. - Jesteś pewny? - Spytał, a na jego twarzy pojawiła się wątpliwość. Regulus skinął głową i wziął trzymany przez niego przedmiot.

- Pewny jak nigdy dotąd. - Powiedział stanowczo, przewracając w palcach buteleczkę i przyglądając się jej uważnie. - To bardzo mało, myślisz, że tyle wystarczy?

Snape pokiwał głową.

- Z pewnością.

Regulus schował buteleczkę do kieszeni, po czym skierował się do kominka.

- Czekaj, Black. - Zatrzymał go Snape, Regulus odwrócił się w jego stronę patrząc na niego wyczekująco. - Teraz już jesteśmy kwita?

Regulus uśmiechnął się i skinął głową. Snape wcześniej wisiał mu przysługę i w końcu miał okazję to wykorzystać.

- Oczywiście. 

Patrzyli na siebie przez kilka chwil w niemal zupełnej ciszy.

- Swoją drogą dobrze dziś grałeś. Na tym spotkaniu.

Regulus spojrzał na niego przenikliwie, po czym uniósł głowę.

- Grałem? - Zapytał z przekąsem. - Kto mówił, że grałem? - Powiedział jeszcze, po czym wszedł do kominka zostawiając swojego znajomego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.

Od razu poszedł do swojego pokoju i zaczął przegrzebywać wszystkie szafki, aż w końcu znalazł czarny, mocny rzemyk. Nawlekł na niego rączkę od buteleczki, po czym zawiesił to sobie na szyi niczym naszyjnik. Spojrzał na siebie w lustrze chowając wisiorek pod koszulkę.

- Idealnie. - Mruknął sam do siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro