1
Był późny wieczór. W pokoju panował półmrok, jedyne źródło światła stanowił ogień z kominka. Regulus siedział w fotelu obracając w dłoni szklankę. W końcu dopił jej zawartość i odstawił naczynie na stół tylko po to, aby za chwilę ponownie napełnić je ognistą whisky.
- Która to już szklanka? - usłyszał głos swojego brata.
Wzruszył ramionami. Spojrzał na butelkę, która była już w większości pusta.
- Na twoim miejscu nie głowiłbym się z wlewaniem tego do szklanki za każdym razem. I tak obaj wiemy, że wypijesz wszystko. Nie lepiej prosto z butelki?
Regulus prychnął i spojrzał na brata.
- Nie będę zachowywał się jak jakiś wieśniak, szklanki są po to, aby z nich korzystać.
Syriusz zignorował tę uwagę i sięgnął po skórzaną kurtkę, która niedbale wisiała na oparciu krzesła.
- Nie masz jeszcze dość? - Zapytał, gdy zobaczył jak brat leje sobie do szklanki kolejną dawkę alkoholu. - Jeszcze się nie upiłeś? Mówisz całkiem trzeźwo jak na siebie.
- Może trochę. Mam mocną głowę.
Przyglądał się Syriuszowi, który w pośpiechu narzucał na siebie kurtkę. Ściągnął brwi i odgarnął włosy z czoła.
- Jedziesz do swojego wilczka? - Zapytał obojętnym tonem.
Syriusz pokiwał głową.
- Tak, masz z tym jakiś problem?
- Absolutnie nie.
Syriusz pokierował się do wyjścia, a Regulus nie mógł powstrzymać od kolejnej uwagi, która sama nasunęła mu się na język, a on miał w zwyczaju mówić co myśli.
- Matka się pewnie w grobie przewraca - wymamrotał, jednak nie na tyle cicho, aby brat tego nie usłyszał.
Syriusz odwrócił się gwałtownie, jednak na jego twarzy zamiast złości, czy oburzenia tkwił jedynie złośliwy uśmieszek.
- Mówiłeś coś?
- Nic - machnął ręką.
Syriusz wyszedł, a Regulus został sam ze swoimi myślami, ze wszystkim, co go dręczyło.
Obaj bracia rzadko poruszali temat rodziców, zwłaszcza, że był on dość drażliwy dla Regulusa. To za ich poglądami podążał niemal całe życie, i to one ostatecznie okazały się dla niego zgubne. Gdyby nie brat nie miałby pojęcia, co by się stało.
Wyznawał zasadę czystości krwi, to się nie zmieniło, ale nie za taką cenę, jaką wyznaczał Voldemort. Zabijanie mugoli i mugloaków? To było za wiele. A może on sam nie był do tego psychicznie przygotowany? Tyle lat zgubnie podziwiał Voldemorta, dopóki sam nie został jednym z jego popleczników, i nie zobaczył jego prawdziwych zamiarów. Od tego czasu każdy dzień był dla niego niepewny.
Nikt go nie rozumiał. Za każdym razem, gdy piekł go znak na lewym przedramieniu oblatywał go strach, że Voldemort będzie chciał go zabić. Że już wie, że Regulus wcale go nie popiera. Że nie jest za, lecz przeciw niemu.
Odrzucił wszystkie myśli. To nie była pora na użalanie się nad sobą. Z premedytacją zrzucił ze stołu butelkę, w której została jeszcze resztka alkoholu. Nie sprzątnął odłamków szkła. Stworek zrobi to za niego. Nie było sensu martwić się takimi drobnostkami.
Poszedł na piętro i wszedł do swojego pokoju. Artykuły z gazet dotyczące Voldemorta po tylu latach nadal wisiały na ścianie. Sam nie wiedział, czemu jeszcze ich nie zerwał. Opadł na łóżko nawet nie zdejmując butów. Momentalnie zasnął.
Następnego ranka obudził się z okropnym bólem głowy. Od razu pożałował każdej kropli alkoholu, którą wypił poprzedniego wieczoru. Chwiejnym krokiem zszedł do kuchni i otworzył szafkę z eliksirami. Odszukał ten na ból głowy mając nadzieję, że mu pomoże. Nie mylił się. Eliksir był niezawodny. Na stole stało już śniadanie. Zastanawiał się, gdzie był Stworek. Pewnie sprzątał w innej części domu. Dziwiło go, że jego brat jeszcze nie wrócił do domu. Zazwyczaj o tej porze już był. Regulus pomyślał, że musiał nieźle się bawić.
Gdy jadł nagle usłyszał ciche stukanie w szybę. Przyszła gazeta Proroka Codziennego. Odebrał ją i niemal od razu zabrał się za czytanie. Jego mina rzedła z każdym słowem. Voldemort zaatakował kolejną rodzinę. Tym razem Potterów. Dla Regulusa nie było zaskoczeniem, że w końcu to zrobił. Czekał na to ponad rok. O dziwo, przeżyło jedynie dziecko, które czarny pan najbardziej chciał zabić. Nie chciał nawet myśleć, co powie Syriusz, jeśli się o tym dowie. Miał świadomość, że brat się załamie. Jednak gdy dotarł do końcówki artykułu, jego współczucie szybko znikło, a zastąpiła je ulga. Voldemort zniknął. Od tego czasu nikt go nie widział, nie wiadomo, co się z nim stało. Regulus niemal krzyknął z radości. Był wolny. Czuł się wolny. Nie mógł w to uwierzyć. Z tyłu głowy miał jednak, że w takim wypadku ministerstwo, będzie próbowało aresztować i zamknąć w azkabanie wszystkich śmierciożerców. Regulusowi coś jednak mówiło, że uda mu się tego uniknąć.
Jego euforia natychmiastowo zniknęła, gdy zaczął czytać następną stronę gazety. Oniemiał. Nie wierzył w to, co czytał. To musiała być pomyłka. Jego brat trafił do azkabanu. W artykule pisano, że to on zdradził Potterów. Oraz, że zabił dwunastu mugoli i przyjaciela, Petera Pettigrew. Tego ostatniego wcale nie było mu szkoda. Regulus go nie lubił, chociaż nawet nie wiedział za co. Chyba po prostu za to, że istniał.
Pisano, że jego brat był najwierniejszym sługą Voldemorta. Regulus zgniótł gazetę i rzucił na drugi koniec pomieszczenia.
- Bzdury! - krzyczał.
Jego brat nigdy nie zdradziłby przyjaciela, i nigdy nie zabiłby żadnego mugola. Nie zabiłby nikogo. Chyba, że by musiał. Znał go na tyle, żeby wiedzieć takie rzeczy.
Szybko narzucił płaszcz i teleportował się do ministerstwa. Musiał to wyjaśnić. Wiedział, że pozwolą mu chociażby na spotkanie z bratem. Nie był na tyle głupi, aby nie zachowywać wpływów.
-----
Nie opublikowałabym tego gdyby nie _jws_001
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro