CHŁOPAK Z PORZĄDNEGO DOMU
Był środek tygodnia. Przed wyjściem z domu mruknęła, iż nie wróci zaraz po szkole. Wspomniała o teście z matematyki i projekcie z biologii, który musiała wykonać razem z najlepszą przyjaciółką. Rodzice zgodzili się, nie wiedząc, co tak naprawdę zamierzała dzisiaj robić. Chociaż może jednak trochę się domyślali? Ojciec starał się ją kontrolować. Matka, jak to matka, nie odzywała się. Siedziała grzecznie pod pantofelkiem apodyktycznego męża, który nawet z największego gówna potrafił uczynić melodramat. Nie zapraszała do domu znajomych, bo miała dość wstydu, którym musiała się karmić.
Pomimo późnej pory żadnemu z nich nie spieszyło się do domu. Pili, śmiali się i rozmawiali. Czasem nawet wymieniali porozumiewawcze spojrzenia – jak chociażby Scott i Amy. Heather udawała, że tego nie widzi. Jednak coraz częściej zastanawiała się nad wiernością swojego chłopaka. Czasem wydawało jej się, że popada w paranoję. Scott był bardzo przystojny i podobał się wszystkim dziewczynom w szkole. Miała szczęście, że on zwrócił uwagę właśnie na nią. Chcąc go zatrzymać, spełniała każdą jego zachciankę. Spotykała się z nim wtedy, kiedy tego chciał i pieprzyła się z nim tak jak lubił. Kochała go i czuła, że on również darzył ją jakimś uczuciem. Może nie dojrzałą miłością, ale takiej od niego nie oczekiwała. Mieli tylko siedemnaście lat, chociaż dorosłość zbliżała się do nich wielkimi krokami.
Planowali studia. Pewnie niektóre z nich zastanawiało się nad podjęciem pracy. Inni być może marzyli o założeniu rodziny. A ona w tej chwili myślała tylko o tym, by Scott Taylor przestał oglądać się za innymi laskami i zwrócił oczy tylko w jej kierunku.
– Wiesz, że wszystkie dziewczyny ci zazdroszczą! Scott to takie ciacho! Niejedna chętnie by go schrupała! – Amy ekscytowała się, a Heather patrzyła na nią, jakby dopiero co otworzyła oczy. Brązowowłosa zmarszczyła idealnie wystylizowane brwi i potrząsnęła butelką z piwem.
– Oj Heather! Nie musisz być zazdrosna. Przecież ci go nie ukradnę. Mam własnego chłopaka – Wskazała głową w stronę ciemnoskórego Liama.
Chłopak był jednym z najlepszych kumpli Scotta. Szatyn miał wielu kolegów, lecz Heather wydawało się, że Liam z nich wszystkich był mu najbliższy. Chłopcy potężnie się z czegoś śmiali, nie zwracając uwagi na siedzące na kanapie dziewczyny. Heather skrzyżowała ręce na piersiach, patrząc w stronę drinka, którego nie miała sposobności wypić.
– Nie jestem o niego zazdrosna. Poza tym, jeśli ze mną zerwie to nie będę za nim płakać – Wzruszyła delikatnie ramionami, udając, iż tak właśnie by było. Lecz w rzeczywistości byłoby zupełnie inaczej.
Amy uśmiechnęła się głupkowato wyginając czerwone usta. Czasem przesadzała z makijażem. Była bardzo ładną dziewczyną i nie potrzebowała podkreślać swojej urody. Heather uważała, że była ładniejsza nawet od niej samej. Amy wyglądała jak młoda Angelina Jolie – ciemnobrązowe włosy, niebieskie oczy i idealnie dobrane do kształtu twarzy brwi. Cieszyła się także prostymi rysami twarzy, wąskim nosem i pełnymi ustami. Liam był nią oczarowany. Zresztą Heather uważała, że pasują do siebie, ponieważ czarnoskóry był przystojnym chłopakiem z równie pełnymi ustami i krótko przystrzyżonymi, czarnymi włosami.
Za to jej Scott... Był niezwykły. Wysoki, smukły i bardzo dobrze zbudowany. Jego morskie tęczówki hipnotyzowały, a włosy w odcieniu orzecha laskowego, błyszczały w świetle rozwieszonych na karniszach lampek. Heather pożerała go wzrokiem. Nie mogła napatrzyć się na jego umięśnioną, rozbudowaną przez ciężkie treningi, klatkę piersiową opiętą przez biały podkoszulek. Nieświadomie przygryzła dolną wargę i nawet nie wychwyciła momentu, w którym muzyka w salonie ucichła.
Amy oderwała się od oparcia kanapy, przenosząc wściekłe spojrzenie na szczupłego i jasnowłosego chłopaka.
– Ian do cholery! Włącz tę muzykę! Natychmiast! – wrzasnęła tak głośno, iż Heather zadzwoniło w uszach.
Na całe szczęście byli sami. Rodzice Amy wyjechali do Stanów w sprawach biznesowych i powiadomili ją, że wrócą w następnym tygodniu. Ta dziewczyna miała życie jak z bajki – zero kontroli i luz w każdej sytuacji.
Ian nie urażony jej głośną uwagą, usiadł na puchatym dywanie, wlepiając wzrok w ekran iphona.
– Nie uwierzycie w to, co zaraz wam powiem. Rozpisują się o tym we wszystkich gazetach i na wszystkich portalach – Chłopak energicznie potrząsał rękami, jakby odganiał od siebie stado upierdliwych komarów.
Heather spojrzała na Amy, lecz ta wciąż patrzyła wściekle na szczupłego blondyna, który ekscytował się przeczytaną wcześniej wiadomością. Liam i Scott oderwali się od rozmowy i zbliżyli do dziewczyn. Jeden z nich usiadł obok Heather, posyłając jej delikatny uśmiech. Natomiast drugi oparł się o boczną część sofy.
– Co znowu wyczytałeś? Że za kilka miesięcy będzie koniec świata? – Ciemnoskóry zmrużył zabawnie oczy, prowokując do śmiechu wkurzoną Amy.
Jej usta się śmiały, ale oczy wyrażały niezadowolenie.
– Nie. To coś znacznie grubszego. Pamiętacie jak mówiłem wam, że mój kolega chodzi do klasy z takim dziwnym chłopakiem? Podobno mieszkał u państwa Stewart. Okazało się, że popełnili samobójstwo. Jak na razie nic nie wiadomo. Policja dopiero bada sprawę, ale istnieje podejrzenie, że przedobrzyli ze środkami nasennymi. Ten chłopak, który z nimi mieszkał znalazł ich rano w łóżku i zadzwonił na pogotowie. Interwencja nic nie dała, bo już nie żyli...
– Znałem ich. To byli bardzo uczynni ludzie. Ostatnio widziałem pana Stewart'a na ulicy. Nie wyglądał najlepiej. Może na coś chorował? – Zamyślił się Scott.
– I umarł w tym samym czasie, co jego żona? Coś nie wydaje mi się, żeby to był zwykły przypadek – Amy skomentowała, przerzucając długie włosy na plecy.
– Faktycznie niepokojąca sprawa. A ten koleś? Chyba powinien być w gronie podejrzanych? – Liam rzucił opryskliwie. Lubił wydawać osądy, szczególnie kiedyś kogoś nie znał.
– To chłopak z porządnego domu. Stewartowie na pewno dobrze się nim zajmowali. Czemu miałby chcieć, żeby umarli? – Ian zamknął usta, analizując wypowiedziane przez siebie słowa.
– No to może zapytamy ich osobiście jak było? Co wy na to? – Czarnoskóry uśmiechnął się szatańsko, po czym wyszedł z pomieszczenia. Wrócił po kilku minutach, niosąc w dłoniach prostokątną tablicę w kolorze kości słoniowej, pokrytą czarnymi literami i cyframi.
Heather wiedziała czym był ten przedmiot, w związku z tym pospiesznie wstała, ignorując zaczepne spojrzenia Amy i palce Scotta, które oplotły jej dłoń zaraz po wstaniu na równe nogi.
Liam poklepał Iana po ramieniu, by dać mu do zrozumienia, iż w tej chwili powinien ustąpić mu miejsca. Chłopak odczytał jego zamiary. Posłusznie wstał, przechodząc w inne miejsce. Uważnie przypatrywał się czarnookiemu, śledząc każdy jego ruch.
– Heather nie pękaj. Może być zabawnie – Amy wyszczerzyła się jak obślizgła murena. Jej uśmiech ociekał cynizmem i charakterystyczną dla niej wyższością.
Blondynka posłała jej statyczne spojrzenie mówiące: Nie sprowokujesz mnie. Wyrwała dłoń z uścisku szatyna i przeszła obok kawowego stolika, który spoczywał na środku salonu. Zaraz za nim chłopcy rozłożyli planszę, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
– Jesteście imbecylami. Ja nie zamierzam w tym uczestniczyć – Z miną obrażonej na cały świat małej dziewczynki odwróciła się na pięcie i przygotowywała się do wyjścia, gdy nagle usłyszała za sobą wkurzający głos.
– A kto do niedawna twierdził, że widywał swoją zmarłą babkę?
– Liam zamknij się! – Scott warknął, ale to nie powstrzymało Heather przed opuszczeniem salonu.
Wybiegła, trzaskając głośno drzwiami. Scott podniósł się gwałtownie z sofy i zbliżył się na niebezpiecznie bliską odległość do przyjaciela. W jego oczach mógł obserwować tylko zadowolenie. Nie było w nich żadnego strachu, czy chociażby cienia niepewności. Był człowiekiem impulsywnym. Zawsze najpierw działał, a potem myślał i Scott wiedział, że to go kiedyś zgubi.
– Jesteś fiutem bez mózgu. Powinieneś się czasem ugryźć w język – Zacisnął pięści, powstrzymując się przed przyłożeniem mu w zęby.
Liam głupkowato się uśmiechał. Wiedział, że Scott tak tylko mówił. W rzeczywistości nie odważyłby się na taki ruch. Byli przecież najlepszymi kumplami. Czasem nie dogadywali się. Ich poglądy na pewne sprawy znacząco się różniły, ale w końcu zawsze dochodzili do wspólnego porozumienia – na drodze większych, lub mniejszych ustępstw, które zawsze czynił jeden z nich.
– I kto to mówi. Ten, który sam pozwala rządzić własnemu fiutowi.
Scott przerzucił spojrzenie na Amy i spiorunował ją wzrokiem. Dziewczyna fałszywie się uśmiechała, posyłając mu znaczące spojrzenie. Ostatnimi czasy stała się naprawdę perfidna. Na każdym kroku próbowała go ośmieszyć i wprowadzić w zakłopotanie. Czyżby była aż tak głupia? Obiecał sobie, że wkrótce zakończy tę chorą znajomość, ale czy tak naprawdę chciał to zrobić? Obdarzył jej posągową twarz, chłodnym spojrzeniem dupka, które tak w nim uwielbiała, po czym bez żadnego słowa wybiegł za próg salonu. Miał nadzieję, że Heather nie odeszła zbyt daleko. Chciał ją przeprosić i udzielić potrzebnego wsparcia.
Zdziwił się, gdy zobaczył ją zaraz za bramą. Wyglądało na to, iż nie zamierzała jeszcze ich opuszczać. Chyba, że właśnie czekała na jego osobę. Być może pragnęła się przekonać, czy mogła liczyć z jego strony na potrzebne jej wsparcie. Gdy przystanął obok niej i położył jej dłoń na ramieniu, powoli odwróciła głowę, patrząc na jego twarz załzawionymi oczami.
– Żałuję, że im o tym powiedziałam – rzekła z mocno wyczuwalną goryczą w głosie. Tłumiła łzy, które cisnęły się do jej oczu.
– Przepraszam. Liam to kretyn. Mówiłem mu, że to dla ciebie drażliwy temat, ale wiesz jaki on jest. Nie lubi słuchać innych.
– Od samego początku mnie nie akceptował. Myśli, że skoro mój ojciec pracuje z psycholami, to ja też jestem kimś takim – Potrząsnęła głową, ocierając jedną łzę spływającą po jej policzku.
Scott patrzył na nią ze współczuciem. Jeszcze mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu.
– Nie mów tak. Nie jesteś chora. A tamto zdarzenie, ono o niczym nie świadczy. Przeżywałaś wtedy mocny stres. To na pewno ci się przywidziało – Starał się ją uspokoić, ale dziewczyna była widocznie roztrzęsiona.
Wzięła głęboki wdech, uspokajając nieco drżenie rąk i myśli.
– Chodź do środka, bo zmarzniesz – Objął ją ręką w pasie, przyciągając do siebie.
Poczuła zapach perfum, które sprezentowała mu na gwiazdkę i odniosła wrażenie, że do jej ciała napływają nowe siły.
Ledwo widoczny księżyc majaczył na niebie, przysłonięty przez zwały szarych chmur. Wiecznie żywe miasto nigdy nie zapadało w sen, a ona przywykła do jego niezłomnego rytmu. Spojrzała w niebieskie tęczówki swojego chłopaka, zaglądając do wnętrza jego duszy. Była taka sama jak zawsze – ciepła i troskliwa. Mimo wszystko, odniosła wrażenie, że chłopak przed czymś się wzbraniał. Zamykał przed nią pewne wrota wewnętrznej materii, nie chcąc dopuścić jej do siebie. Coś przed nią ukrywał, tylko jeszcze nie wiedziała, co to takiego mogło być. Ojciec ciągle powtarzał, że mu nie ufał, dlatego Heather rzadko zapraszała Scotta do domu. Czyniła to tylko w dwóch sytuacjach: kiedy jej ojciec był w pracy, lub na wyjeździe służbowym. Blondynka wierzyła, że w pewnym sensie odziedziczyła po swoim ojcu ten gen przenikliwości. To dlatego potrafił wyczuć i dostrzec pewne rzeczy, których inni nie widzieli.
Znów posłuchała głosu swojej intuicji. Odepchnęła od siebie chłopaka, mówiąc iż jest już zmęczona i chciałaby wracać do domu. Miała nadzieję, że Scott zaproponuje jej wspólną podróż, lecz on powoli wycofał się do tyłu.
– Rozumiem. W końcu jutro szkoła. Poczekaj pięć minutek. Zaraz do ciebie dołączę, tylko coś jeszcze załatwię. Poza tym, chyba zapomniałem telefonu – Pomacał przednie i tylne kieszenie, krzywiąc się.
Blondynka spojrzała na niego beznamiętnie i machnęła rozwartą dłonią.
– Nie musisz mnie odprowadzać. Znam drogę. Do zobaczenia w szkole – Posłała mu delikatny uśmiech, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.
On odwdzięczył się jej tym samy, po czym podszedł do niej i ucałował ją w usta. Jego pocałunek nie był namiętny. Przez myśl Heather przeleciała nawet taka sugestia, iż bardziej przypominał przyjacielski. Bez wątpienia zaczęli się od siebie oddalać, a Heather nie wiedziała, co jeszcze mogłaby uczynić, żeby go przy sobie zatrzymać. W spokoju odeszła kierując się w stronę najbliższego podziemia. Ulice – jak zwykle niespokojne, pełne samochodów i ludzi – nie pozwalały jej czuć się samotną. Dopiero, gdy wsiadła do odpowiedniego przedziału, zaczęła myśleć o tym co się wydarzyło. Było tyle spraw, które bardzo ją martwiły i nie pozwalały spokojnie zasnąć. Dzisiaj pojawiły się następne, a inne odrodziły się od nowa.
Oparła głowę o szybę, przymykając oczy. Chociaż bardzo chciała i próbowała pozbyć się tych wspomnień nie mogła, bo one były częścią niej – pasującym, aczkolwiek niechcianym elementem. Wadliwą komórką, która zamieniała twoje życie w piekło, mimo wszystko bez niej nie mógłbyś egzystować.
Doskonale pamiętała i odtwarzała w umyśle moment jej śmierci. Była wtedy w jej domu, razem z mamą i tatą. Trevor wyszedł z dziadkiem na małe zakupy. Kiedy wrócili było już po wszystkim.
Heather wiedziała, że jej babcia była silną kobietą. Do ostatniej minuty zachowała pełną świadomość. Gdy nadchodził ten przełomowy moment, otworzyła oczy – bardzo szeroko – i skierowała je na małą twarz blondynki. Dziewczynka stała, sparaliżowana strachem, czekając na reakcję babci. Kobieta złapała ją za drobną dłoń, a następnie poprosiła by zaczęła się o nią modlić. Heather nie znała żadnej modlitwy. Jej ojciec był niewierzący. Matka kiedyś wierzyła, lecz dla niego porzuciła swoją wiarę. Jasnowłosa zaczęła głośno płakać, czując jak dłoń ukochanej babci ciąży na jej własnej dłoni. Nawet nie spostrzegła momentu, w którym tata wyniósł ją do innego pokoju, tłumacząc iż taka była kolej rzeczy. To właśnie w tamtym dniu, mając tylko sześć lat zrozumiała, że człowiek rodził się tylko i wyłącznie po to, by umrzeć. Oczywiście po drodze zaznawał kilku ziemskich przyjemności, lecz były one niczym w porównaniu z wieczną śmiercią. Od tamtego dnia zrozumiała, że musi czerpać z życia tyle ile była w stanie udźwignąć, gdyż później czekała ją nicość. Wizje nieodgadnionej śmierci i odejścia spowodowały, iż nie mogła przespać ani jednej nocy bez okropnych koszmarów. W każdym z nich widziała swoją babcie – bladą i chorobliwie chudą, wyniszczoną przez okrutnego raka – leżącą na dużym łożu. Jej szeroko rozwarte oczy, przeszklone jak u porcelanowej lalki, patrzyły na nią niespokojnie. Koścista dłoń sunęła po białej kołdrze, aż wreszcie opadała na jej własną – małą i dziecięcą. Chwytała ją mocno, zaciskając kurczowo palce, krzycząc by się za nią modliła, bo jeśli tego nie uczyni, trafi do piekła.
Zawsze w tym momencie budziła się, a głośny krzyk wyrywał się z jej gardła. Płakała i drżała na całym ciele, jak w największej gorączce. Żadne zapewnienia rodziców nie były w stanie jej uspokoić. Ukojenie przynosiły tylko lekarstwa, które przepisywał jej własny ojciec. Dni mijały. Rodzina już nigdy więcej nie poruszała tematu śmierci, jednak Heather ciągle o niej myślała. Aż pewnego razu zdarzyło się coś naprawdę okropnego. Pamiętała, że tamtego dnia przechodziła koło cmentarza, na którym pochowano jej babcię. Dzień był niezwykle ponury. Z nieba prószył drobny śnieg. Okutana w długi płaszcz i szal, przemierzała zimne ulice, myśląc o ciepłym posiłku i herbacie. Nagle posłyszała jakiś dźwięk – starczy głos należący do kobiety. W pewnym momencie ten głos wymówił nawet jej imię. Stanęła w miejscu, zapominając o gorącej zupie i zaczęła rozglądać się po okolicy. Cmentarz wyglądał na opustoszały, lecz gdy odwróciła od niego wzrok i przeniosła z powrotem na chodnik, zamarła. Kilka metrów przed nią stała jej babcia, ubrana w czarny kostium i białą koszulę, w których ją pochowano. Nie dowierzała własnym oczom, dlatego przecierała je dwa razy, zanim zrozumiała, że to coś wcale nie chciało zniknąć. Kobieta wystawiła rękę i zaczęła krzyczeć. Znów błagała o modlitwę, rzucała bluźnierstwami i mówiła o piekle. Spanikowana Heather popędziła w przeciwnym kierunku, ledwo panując nad własnym ciałem. Gdy dotarła zziajana do domu, od razu została przesłuchana przez ojca. Musiała udawać, bo miała już dość jego protekcjonalnego tonu i niesmacznych pigułek. Położyła się do łóżka i o dziwo nie przyśnił się jej żaden koszmar. W tajemnicy przed ojcem, znalazła na Internecie krótką modlitwę i ofiarowała ją za duszę zmarłej babci. Od tamtego momentu mogła spokojnie spać i normalnie żyć.
Pewnego dnia, podczas jednej z imprez, opowiedziała tę historię w obecności Amy, Liama, Scotta i Iana. Jej koleżanka roześmiała się na głos, co nie pasowało do poważnej atmosfery, jaka zapanowała. Ian i Scott wymienili się spojrzeniami. Natomiast Liam skomentował jej opowieść typowymi słowami o treści: O czym ty bredzisz dziewczyno. Przecież duchy nie istnieją. Ich reakcje zabolały ją równie mocno co siarczysty policzek. Już nigdy nie zdecydowała się przed nimi otworzyć i zazdrośnie strzegła swoich sekretów. Jedyną osobą, której mogła się zwierzyć był Scott, ale zdawało się, że i ta znajomość powoli dobiegała końca.
W domu pojawiła się o godzinie dziesiątej trzydzieści. Światła w kuchni i na korytarzu pozostawały zgaszone. Jedynie wąska smużka bladego światła wypływała zza mahoniowych drzwi, znajdujących się na końcu korytarza. Jej ojciec jeszcze nie spał. Ciągle skarżył się na nadmiar pracy, lub bezsenność. Cichaczem przemknęła po schodach na górę, a gdy znalazła się we wnętrzu ciemnego pokoju, odetchnęła z ulgą. Nienawidziła samotnych podróży, ale coraz częściej zdawała sobie sprawę, że były one okazją do wielu przemyśleń, na które nie mogła sobie pozwolić na co dzień.
Przed pójściem spać sprawdziła jeszcze telefon. Nie otrzymała żadnej wiadomości od Scotta, co nieco ją zaniepokoiło. Postanowiła jednak, że nie będzie mu się narzucać. Jeśli zechce sam do niej napisze. Wyłączyła Internet i ułożyła głowę na poduszce. Patrzyła na zachmurzone niebo i wsłuchiwała się w miarowe tykanie zegara. Jej powieki stawały się coraz cięższe. Wkrótce osiągnie pełnoletni wiek. Skończy college i wyjedzie na studia. Zapomni o wszystkich niepowodzeniach i nie pozwoli, by przeszłość miała wpływ na jej życie. Nie wiedziała jednak, że w pokoju na niższym piętrze zapadła decyzja, która na zawsze miała odmienić ich życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro