(17)
Hitoshi miał bardzo ciężką noc, a właściwie poranek, gdyż razem z Hikari wywrócili swój zegar biologiczny do góry nogami, leżąc na tych cholernym pagórku aż do bladego świtu. Oczywiście ją odprowadził. Zebrał opieprz za to, że nie zadzwonił, mimo iż ojciec był bardziej dumny niż wściekły. Dumny, że jego syn wyrósł na dżentelmena, który nie pozwoli kobiecie na samotne podróże o piątej nad ranem.
Chłopak położył się dopiero o szóstej i zasnął tak szybko, jak tylko zamknął oczy. Śnił o pingwinach, kamieniach i Hikari, siedzącej w klasie, skąpanej w promieniach porannego słońca, bawiącej się pingwinią zawieszką z lekkim uśmiechem na ustach. W tym śnie prawie ją pocałował. Podszedł do niej, objął jej ciepły kark długimi palcami i przyciągnął do siebie powoli...
Jednak ojciec, wychodząc do pracy, zbił stojący w holu wazon, wyrywając go gwałtownie z idealnego świata.
Hitoshi tylko zaklął szpetnie i podniósł się, by sprawdzić, czy jego jedyny rodzic jeszcze żyje.
— Posprzątasz, synu? — zapytał mężczyzna, odsuwając stopą kawałek ceramiki. — Jestem już spóźniony.
Więc Hitoshi posprzątał, przy okazji rozcinając sobie dłoń ostrzejszym fragmentem. Nie przejął się tym zbytnio, zbyt padnięty i nieprzytomny by zwrócić uwagę na fakt, że zakrwawił sobie koszulkę. Kiedy już opatrzył rękę, zamknął drzwi do mieszkania i zasłonił zasłony w pokoju, położył się na łóżku i wlepił spojrzenie w sufit.
Tak bardzo chciał zasnąć, chociaż na te pół godziny przed budzikiem, który zmusi go do wstania do szkoły. Nic z tego.
Przez bite trzydzieści minut bił się z myślami o to, czy powinien powiedzieć jej co czuje, czy powinien ją pocałować, złapać za rękę, wysłać list, zaprosić na randkę...
To wszystko było dla niego tak niedorzeczne i nierealne, że zrobiło mu się niedobrze. Zachowywał się jak dziecko, starając się wmówić samemu sobie, że wcale nie lubi jej w ten sposób, że to tylko wymysł jego zmęczonego mózgu. Że tak naprawdę po prostu ją lubi, bo jest dla niego miła jak nikt inny, bo ładnie pachnie, ma miękką skórę, delikatny głos, śliczne włosy i te oczy...
Był na siebie wściekły. Nie wierzył w to kłamstwo. Nikt by nie uwierzył.
Kiedy zadzwonił budzik, oznajmiając, że ma pół godziny do rozpoczęcia zajęć, z westchnieniem podniósł się z łóżka, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nic nie będzie w stanie poprawić mu tego dnia humoru.
***
Jego frustracja wskoczyła na wyższy poziom, kiedy Hikari pokazała się na zajęciach w niechlujnie związanych włosach i zrobionym na szybko makijażu, który był tak delikatny, że równie dobrze mogłaby go sobie odpuścić. Zmęczony uśmiech i ledwo widoczne cienie pod oczami nadawały jej zupełnie innego charakteru. Była tak piękna, że aż bolało.
Hitoshi nie mógł tego znieść.
Obracał w palcach małego pingwinka, przyczepionego do obudowy swojego telefonu i wpatrywał się usilnie w okno, wściekły na cały świat, że pozwolił mu w ogóle mieć uczucia.
Nie odzywał się do niej. Nie miał zamiaru ryzykować, że palnie coś głupiego ze zmęczenia czy nadmiaru emocji. Wolał jej unikać dopóki się nie uspokoi, nawet jeżeli miałby to potrwać kilka dni.
Wiedział, że rozmowa nie pomoże, a wręcz przeciwnie, utwierdzi go w przekonaniu, że jest w niej fatalnie zakochany.
Hikari czuła się nieswojo. Wydawało jej się, że po ostatniej nocy wszystko wróci do normy. W końcu kiedy byli sami Hitoshi był dla niej jak maść na najgorsze rany, otwierał się przed nią bez wahania, patrzył jej prosto w oczy, zamiast odwracać wzrok za każdym razem gdy spojrzała w jego kierunku.
Nie wiedziała co się z nim działo. Trochę bolało.
Hitoshi podniósł się z miejsca równo z dzwonkiem. Wrzucił zeszyt i pojedynczy długopis do plecaka i wyszedł, zamykając torbę w biegu. Hikari zacisnęła wargi i spakowała się w swoim tempie, wiedząc, że i tak nie ma szans żeby go dogonić.
Shinsou czekał jednak przed wejściem do klasy.
Razem wyszli ze szkoły i zatrzymali się przed bramą.
— Co się z tobą dzieje? — spytała, odsuwając się z przejścia.
— Jestem zmęczony — odparł chłopak, drapiąc się w kark i spuszczając wzrok na nierówny chodnik.
— Czyli nie mam co liczyć na kawę? — zgadła.
— Przykro mi, Katō.
Dziewczyna pokiwała głową z cichym westchnieniem i wsunęła dłonie w kieszenie marynarki.
— To... Do jutra? — zapytała niepewnie, a chłopak tylko skinął głową, robiąc już pierwszy krok w kierunku swojego mieszkania.
— Do jutra — mruknął i odwrócił się gwałtownie, ruszając przed siebie prawie biegiem.
Nie wiedział, czy chce krzyczeć, płakać czy coś rozwalić. Emocje gotowały się w nim jak gulasz w kotle i chłopak miał ich serdecznie dość. Nie radził sobie z uczuciami, zawsze je ignorował. Zawsze był w stanie je ignorować, jednak wszystkie te dotyczące Hikari były nadzwyczaj mocne i intensywne. Uderzały go co chwila z mocą młota pneumatycznego i Shinsou nie miał już siły. Chciał wyrwać sobie serce i wrzucić je do najbliższego kosza na śmieci.
***
Dziewczyna od kilku godzin leżała na plecach, wpatrzona we fluorescencyjne gwiazdki na swoim suficie. Wisiały tam odkąd skończyła siedem lat. Stanowiły idealny punkt do wpatrywania się w zamyśleniu. Widziały już wiele łez, ataków paniki i agresji, wiele cichych rozmów do swojego odbicia w lustrze. Słyszały te wszystkie rozmowy z Hitoshim...
Nigdy nie czuła nic podobnego. Strach i troska zalewały ją z niewiarygodną siłą. Bała się o niego, bała się, że gdzieś popełniła błąd, bała się, że ją zostawi, a jej serce tego nie wytrzyma.
Hikari sięgnęła po telefon, jednak wiadomość, którą wysłała zaraz po powrocie do domu nadal pozostawała tylko wyświetlona.
Łzy napłynęły do jasnych oczu, kiedy uzmysłowiła sobie, że sytuacja może być poważniejsza niż jej się wydawało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro