Święta bez mamy.
-Ho, ho, ho! Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia!
Świąteczny hałas i bałagan, tak ciężki do ogarnięcia, a tak zapierający dech w piersiach, rozniósł się już po całym świecie, napełniając dorosłych jak i dzieci świąteczną magią. W sklepach już od listopada zaczęto wystawiać świąteczne ozdoby, choinki, czy przeróżne rzeczy o tej tematyce, a w radiu powolnym krokiem wpuszczano ,,Last Christmas", czy ,,All i want to Christmas for you". Kevin sam w domu znowu zaczął być zapowiadany w telewizji, a śnieg nie zamierzał przychodzić tak późno, w grudniu. Zaczął sypać już w listopadzie, zaskakując dzieci.
Dla nich właśnie ten czas był najlepszy. Oznaczał prezenty, śnieg, i co, och, najważniejsze, ferie! Rodzicom jednak nie było aż tak do uśmiechu, ktoś przecież musi wydawać na to wszystko pieniądze.
U niemalże każdego podczas tego wszystkiego gościł uśmiech. Kto nie cieszyłby się na ten magiczny czas, pełen wspaniałych uczuć?
-Jak ja nienawidzę świąt!- rozglądała się na wszystkie strony z gorzkim wyrazem twarzy.
Niestety istniały takie osoby. Osoby nienawidzące świątecznego klimatu białych ulic, kolęd i wigilii.
-Nienawidzę jak tak marudzisz.- zaskoczona odskoczyła, oglądając się za sobą. Z ulgą spojrzała na swoją przyjaciółkę, Carol.
-A ja nienawidzę, jak to wszystko znowu wraca! Kolędnicy...- wskazała ręką na grupkę kolędników, śpiewających ,,I wish you a Merry Christmas".- Świąteczne ozdoby...- na świecące renifery.- na sztucznych mikołajów...
-Ho, ho, ho!
-Nie wierzę w ciebie. Jeszcze trzy lata temu ubóstwiałaś ten klimat, to wszystko było dla ciebie najlepszym prezentem w całym roku!
-No cóż, ludzie się zmieniają, a to, co kiedyś było ich ulubionym prezentem, staje się najgorszą rzeczą, o jakiej nawet baliby się śnić.- Carol dobrze wiedziała, że nic nie wskóra. Od trzech, męczących ją przez to lat, Catherine nienawidziła świąt. To coś, co było wielką przeszkodą w ich przyjaźni.
Carol nieustannie próbowała zrozumieć nagłą zmianę przyjaciółki, zmuszając ją do rozmowy, a kiedy jej gniew sięgał zenitu, tworzyły się kłótnie. Praktycznie nie dało się poruszyć przy niej tego tematu, odwracała się zła, i odchodziła, albo na siłę zmieniała temat, udając, jakby nic się nie działo.
Od tego czasu trudną stała się osobą, ale trzeba było to zaakceptować.
-Okej, nie ważne. Gdzie idziemy?- brązowowłosa kobieta, Catherine, zaczęła pocierać rękami, z powodu zimna.
-Choć do Cafe at Popa, nie ma nic lepszego, niż spędzenie wolnego czasu, z ciepłym kubkiem pełnym gorącej czekolady u Popa.- obydwie uśmiechnęły się do siebie, wzdychając.
-Tak, akurat w tym się z tobą zgodzę.
Ruszyły, a dobry humor powrócił. Droga nie zajęła im więcej niż pięć minut, po chwili skręciły, a następnie weszły do kawiarni. Dzwonek od drzwi zadzwonił, sygnalizując pojawienie się nowych klientów.
-Chwileczkę! Już idę!- za ladą pojawił się mężczyzna o ciepłym uśmiechu i przyjaznej twarzy. Podrapał się po swojej bujnej, ciemnej brodzie, i zaraz zaśmiał się, wyrzucając ręce do góry.- Moje dwie, ulubione panienki! Witajcie! To co, zgaduje, że na taką pogodę, hm... Ciepła, nie... Gorąca czekolada, dla jednej gorzka,- jak jej uczucia do świąt, pomyślała Caroline.- dla drugiej normalna, a do tego może jeszcze babka babuni?
-Znasz nas, jak nikt inny, Pop.- Caroline posłała do niego ciepły, ujmujący uśmiech, który potrafił rzucić na kogoś niesamowicie uroczy urok.
Usiadły przy jakimkolwiek wolnym stoliku przy oknie. W lokalu było przyjemnie, jak nigdzie. Co prawda tutaj również było mnóstwo ozdób świątecznych, ale Catherine nie przeszkadzało to już tak bardzo, gdy przebywała w tym miejscu. Było jej tu tak ciepło i przyjemnie, nie potrafiłaby się rozstać z tym miejscem. Żyła w nim praktycznie od małego, a ten człowiek, który właśnie nakładał na talerz ciasto, wychowywał ją, kiedy był młody. Kiedy interes był przejęty przez jego ojca, a on, pomagał mu w interesie, wiedząc, że niedługo on przejmie tę robotę, a z chęcią to zrobił.
Podszedł i podarował im wcześniejsze zamówienie.
-Na koszt firmy. Z okazji świąt!- odszedł z nucąc coś świątecznego pod nosem.
-Więc... Wyjeżdżasz gdzieś w tym roku?- powiesiły kurtki na krzesłach, dotykając dłońmi ciepłych kubków, by z lekka się ogrzać.
-Mieliśmy jechać do ciotki Magen, ale niestety zachorowała, a tata przyprowadza swoją dziewczynę do nas... To będą najgorsze święta w moim życiu, rozumiem, że życie lubi składać mi różne niespodzianki, ale bez przesady! Nie mogłabym ich z tobą spędzić?- Catherine ze smutnym, błagalnym wzrokiem wpatrywała się w szatynkę.
-Przykro mi, Cath, ale wyjeżdżamy w góry, i rodzice chcieli spędzić ten czas wspólną rodziną. To nie tak, że nie należysz do niej, w końcu jesteś moją ,,siostrą", ale sama wiesz jak to jest.
-Jasne, rozumiem, nie możesz niczego zrobić. Więc tym razem nie uda mi się uciec od wstrętnej panny ,,Na pewno zastąpie ci matkę".
-Cath, wierze w ciebie, dasz radę, to tylko trzy dni!
-Trzy dni marudzenia i wspólnego spędzania razem czasu! To nie możliwe, z nią, razem, całe trzy dni! Dodatkowo postanowiła odebrać dzieciaki od swojego byłego męża, i przyjechać wraz z nimi, a to oznacza doszczętne zniszczenie mi świąt.
-A Tommy? Miał do ciebie przyjechać, obiecał, prawda?
-To nie rozmowa na teraz, później ci wszystko opowiem.- wzięła łyk czekolady i spojrzała za okno. Śnieg po raz kolejny rozpoczął zaśnieżenie ulic, samochodów oraz dachów.- Carol?
-Tak?
-Ale sanek, i bitwy na śnieżki, to ty mi nie odmówisz, prawda?
-Podobno nie lubisz świąt...
-Hola, hola, nie mieszajmy w to śniegu, śnieg to jedyne, co kocham w tym okresie, okej?
-Jaasne, w takim razie w weekend idziemy na wielką bitwę. Znowu wygram.
***
Weszła po cichu do mieszkania, próbując nie zwracać na siebie uwagi. Odłożyła kurtkę, szalik i czapkę na wieszaki, zdjęła buty i skierowała się do kuchni. Otworzyła lodówkę, i już miała wyjmować pomarańczowy sok, gdy usłyszała jakiś śmiech.
Zdziwiona zamknęła ją, i skierowała się do salonu. Nastała dziwna cisza. Po chwili jednak, na kanapie można było ujrzeć skrawek jakiegoś ubrania, a cichy szmer i śmiech powtórzył się.
Dziewczyna podeszła do kanapy, a z każdym krokiem czuła coraz większą złość. Obeszła ją, a zaraz zakrztusiła się, z widoku, który zastała.
Ojciec jej, wraz ze swoją dziewczyną siedzieli na kanapie, całując się. Chciało jej się rzygać, a dobry humor zniknął w jednym momencie.
-Co tu się do cholery dzieje!?- Odskoczyli od siebie jak poparzeni, patrząc na brązowowłosą jak na idiotkę.
-Kochanie, już wróciłaś?- Mężczyzna starał się jakoś wykręcić z tej niezręcznej sytuacji, mimo to, wiedział, że już wszystko legło w gruzach - będzie kłótnia.
-Co JA tu robię? Co wy tu do cholery robicie!? Całujecie się na kanapie mamy, w jej mieszkaniu! Tak szybko pozbierałeś się po jej stracie, i chcesz już ją zastąpić jakąś... Jakąś...- łzy momentalnie zebrały się w jej oczach, a wielka gula stanęła w jej gardle, na myśl o matce. Uciekła do pokoju, ucierając spływające po jej policzkach łzy. Trzasnęła drzwiami i od razu położyła się na łóżku, przyciskając poduszkę do siebie.
-Dlaczego musiałaś odejść, dlaczego musiałaś dać mi pod choinkę swój nagrobek!? Nie radzę sobie bez ciebie, rozumiesz!?- załkała, pocierając nosem. Po chwili, kiedy w małym stopniu doszła do siebie, sięgnęła po telefon, tuląc poduszkę.
Weszła w galerie, i palcem sięgała w dół, omijając wszystkie zdjęcia.
2016 rok.
Zdjęcia z przed dwóch lat. Kiedy to Elizabeth, matka Catherine, żyła, dostarczając wszystkim radości. Była ważnym elementem układanki w ich życiu, a kiedy zmarła, układanka zaczęła się rozpadać.
Przewijała powoli kciukiem po ekranie telefonu, w dół, aż nie natrafiła na jedno z ostatnich zdjęć razem z nią, niedługo przed jej śmiercią. Obydwie uśmiechnięte, tak podobne do siebie, jadły razem lody, Elizabeth cytrynowe, a Catherine jagodowe. Było to podczas wakacji, kiedy postanowiły zrobić sobie babski dzień.
Następne było nagranie, które nagrał ojciec Cath. Obydwie, siedziały na kanapie w swoim domku letniskowym, i przeglądały album rodzinny.
-O, o! Patrz, tutaj twoje ósme urodzinki, spojrz. Ciasto Jagodowe, nowa piżamka, cmoczek i lalki, pamiętasz?
-Jasne, że tak! Nie wiem, czemu miałam wtedy cmoczek, ale... Czy to ty w młodości? Jaka śliczna byłaś!
-Ha, czyli już nie jestem?- Elizabeth wybuchła perlistym śmiechem, zarażając nim wszystkich dookoła.
Przewijała wszystkie zdjęcia, aż nie natrafiła na święta 2016 roku.
Włączyła nagranie, a uśmiech, który na krótką chwile pojawił się na jej twarzy, momentalnie znikł.
Siedzieli tam razem: Ona i jej tata. Radość wypełniała ten dom, choinka świeciła pięknie, dając magiczną aurę, a pod nią ukrywał się stos prezentów. Stół, bo tym razem jedli w salonie, okryty był pięknym świątecznym obrusem, nakryty, gotowy. Za oknem pełno śniegu tworzyło białe ulice, i niesamowity krajobraz, nic nie mogło pójść źle; w końcu to święta.
Śmiali się, oczekując na najważniejszego gościa - Elizabeth trzydzieści minut temu dzwoniła do nich, że wychodzi ze swojej pracy. Nie miała aż tak blisko do domu, więc zrozumiałe było, że za szybko nie będzie.
Kiedy jednak czas mijał, a ona dalej się nie pojawiała, zaczęli się martwić. Niepokój wypełnił ich serca, zestresowani wydzwaniali do niej, bez skutku.
-Pewnie jest korek, albo prowadzi i nie może odebrać...- mężczyzna sam próbował w to wierzyć, ale coś mówiło mu, że stało się coś strasznego.
W końcu! Cisze przerwała cicha muzyczka ,,I wish you a Merry christmas", ulubiona piosenka kobiety. Tom z ulgą wziął w dłoń komórkę, i odebrał.
-Kochanie, czekamy na ciebie! Gdzie jesteś? Prezenty same się nie odpakują! Cath też czeka! Kochanie?- cisza po drugiej stronie telefonu była niepokojąca.
-Przykro mi, ale pańska żona... Zmarła. Zdarzył się...
Dalej nie słuchał. Oczy wypełniły się łzami. Telefon wypadł mu z ręki, upadając z hukiem na podłogę. Córka patrzyła się na niego, blada. Spojrzeniem wypełnionym strachem.
-O-ona... Nie... N-nie żyje...
Wyłączyła natychmiast nagranie, odkładając telefon na komodę. Wtuliła się bardziej w poduszkę, powstrzymując łzy. Nie mogła dalej płakać, nie chciała.
Po chwili usłyszała ciche, krótkie pukanie, następnie ktoś otworzył drzwi, i wszedł do pokoju.
Tom. Spojrzał się na skuloną w kulkę dziewczynę. Usiadł na brzegu łóżka, obok niej, głaszcząc ją po ręce, słysząc wciąganie nosem. Swój wzrok skierował na komodę, gdzie włączony był ten film.
-Och, skarbie...
Przytulił się do niej, głaszcząc po głowie.
-Nie chciałam, żeby odeszła...
-Ja też, kochanie... ja też.
***
Leżała na łóżku rozmyślając nad dzisiejszym wolnym dniem. Sobota, jej ulubienica, nie to co poniedziałek.
Popatrzyła na padający za oknem śnieg, przypominając sobie o obietnicy złożonej przez Carol i akurat w tym momencie zadzwonił telefon.
Wariatka - Odbierz połączenie.
-Hej, skarbie! Co robisz?
-Hej, Caroline, słuchaj, pamiętasz, co parę dni temu mi obiecałaś?
-Nie przypominam sobie niczego, mów do czego dążysz?
-Śnieeeg? Wyjście na zewnątrzzz z naszych cieemniic...
-Achh, przykro mi, ale muszę jechać pokupować prezenty dla rodzeństwa, rodziny... Sama wiesz, są przecież ŚWIĘTA.- podkreśliła ostatnie słowo szczególnie wyraźnie, by z lekka zdenerować swoją rozmówczynię, dla żartu rzecz jasna.-, ale możesz mi pomóc, przy okazji sama coś kupisz.
-Jasne. Kiedy i gdzie?
-Przy fontannie w parku, pojedziemy na jarmarki, rok temu były tam cudeńka. Czeeeść!- ciepły głos Caroline zniknął po chwili, cisza zastąpiła go na parę sekund.
-Zawsze mnie gdzieś wyciągniesz, wariatko...- westchnęła i ruszyła do szafy.
Ręce schowała do kieszeni kurtki, by ogrzać się, karcąc przy tym siebie w głowie, przez to, że nie wzięła rękawiczek. Poprawiła czapkę oraz szalik, i zaczęła rozglądać się wokół siebie.
Wszędzie było biało. Śniegu nie było tak mało, jak się spodziewano, wręcz przeciwnie! Dawało to urok, jaki Catherine kochała.
Dziewczyna w głębi duszy kochała święta, przyznać się jednak do tego nie chciała. Zbyt wielki ból i rozpacz kierował nią, by znów z uśmiechem świętować, zapominając o tym strasznym wypadku.
Przemyślenia jej nagle oddaliły się, kiedy w pobliżu znalazła się Caroline. Jak zwykle śliczna, stawiała powolne kroki, przemierzając jeszcze krótką drogę, aż w końcu znalazła się naprzeciwko brązowowłosej.
-Hej! Przepraszam, jeżeli musiałaś czekać, ustalałam z tatą, kiedy będziemy mogli ubierać choinkę. Nasza poprzednia tak jakby się rozwaliła. Chesterfield skoczył na nią, w poszukiwaniu nowych zabawek, takich jak bombka, wszystko się stłukło, dlatego dzisiaj wydłużamy nasze zakupy, i idziemy kupować wszystko, co potrzebne, żeby wsadzić do pudła ,,Na świąteczne drzewko".
Cath znała już te jej sztuczki. Starała się zarazić ją zakupami świątecznymi, co doprowadziłoby do ponownej miłości do świąt. Ale z nią nie było tak łatwo.
-Mówiłam ci już, że cię nienawidzę?- obydwie zaniosły się śmiechem, i ruszyły w drogę. Podjechały autobusem na jarmark, a kiedy już się tam znalazły, nie wiedziały gdzież najpierw pójść.
Carol wskazała ręką na opakowania do prezentów. By podarować komuś prezenty, najpierw trzeba je ładnie opakować. Na kupowały więc mnóstwo papieru do pakowania, w przeróżne wzory i zaczęły polowanie.
-Mój tatko, uwieelbia rzeźbienie i książki. To oznacza, że mogę mu kupić książkę o rzeźbieniu i jakieś sprzęty do tego. Niedaleko jest księgarnia i jakiś sklep, do którego często jeździmy, gdy potrzebuje czegoś do swoich robótek.
-Więc ruszajmy.
-A ty... Kupujesz coś swojej rodzinie? To są święta, i ja rozumiem, że możesz ich nienawidzić, ale twoja rodzina... Twój tata i twoja macocha...
-Ona nie jest moją rodziną.- powiedziała to z jadem, chłodnym głosem, jednak szybko się opamiętała, potrząsnęła głową i uśmiechnęła, na znak, że jest okej. Nie chciała psuć tego dnia.
-No więc... Nie sądzisz, że będzie im przykro? Wiem, że nie przepadasz za Agnes, ale mogłabyś... Choć ten jeden, jedyny raz, uśmiechnąć się do niej, wiesz? Ona nie ma złych intencji, kiedy u ciebie nocowałam, widziałam jak stara się nawiązać z tobą jakikolwiek dobry kontakt, widać, że cierpi, kiedy ją odrzucasz...
-Nie wiesz jak się...- Caroline weszła jej w zdanie, wciąż próbując przemówić jej do rozsądku.
-I choć wiem, że jest ci ciężko... Postaraj się zrozumieć też ją, i twojego tatę.
Catherine sama nie wiedziała dlaczego, co nią kierowała, i czy aby na pewno nikt nie walnął ją w głowę, ale podniosła głowę, oraz wzrok, który wcześniej utkwiony był w ziemi, skierowała go na przyjaciółkę, i posłała jej szczery, ciepły uśmiech, jaki ta kochała.
-Dziękuję, Caroline. Masz szczęście, że wzięłam swoje oszczędności.
-Jeessttt!- Dziewczyna pisnęła, zadowolona, że wreszcie w choć małym stopniu ją przekonała.- Idziemy kochana, mamy dużo rzeczy do nadrobienia!
-Ej, ale nie zapędzaj się tak.
Weszły do księgarni, a następnie do niezbyt dużego, drewnianego sklepu ,,Robótki ręczne i nie tylko", by kupić prezent dla taty Caroline.
-Najpierw twoja rodzina, później moja, okej? Kupuj to coś na rzeźbienie, i idziemy.
Kiedy szły do kasy, Cath nagle wpadło coś do głowy.
-A może by tak... Kupić coś dla Popa?- szatynka kiedy tylko to usłyszała, otworzyła buzię, i niedowierzając zaśmiała się krótko.
-Sprowadzam cię na dobrą drogę, dziewczyno! To świetny pomysł!- położyły rzeczy na blacie, dla ekspedientki.
-Robił przez cały czas dla nas naprawdę dużo, nadal robi, opiekował się mną od dziecka, miło by było, gdybyśmy się mu odwdzięczyły...
-Nie do wiary, że jestem aż tak dobrą mówczynią...- Cath walnęła ją lekko łokciem, śmiejąc się.
-Nie bądź taka skromna.- zapłaciły i wzięły swoje zakupy, kierując się do wyjścia, a na odchodne usłyszały jeszcze ,,Wesołych świąt, panienki!".
-Dobra, kto teraz jest na mojej liście, hm... Mama! Okej, ona uwielbia piec ciasteczka, wezmę taki zestaw, dla niej i dla nas, też przecież będziemy piec!
Krzątały się tak wszędzie, a toreb w dłoniach było coraz więcej. Pogoda, humor, wszystko im sprzyjało, tak jakby ten dzień miał być tym idealnym.
Kiedy wszyscy w rodzinie Caroline mieli prezenty, nadszedł czas na rodzinę Catherine.
-Tata... Myślę, że... Tata dostanie ode mnie wyjątkowy prezent. Jeszcze nie wiem co dokładnie w nim będzie, ale na pewno musimy kupić album fotograficzny... Taki idealny.
Ruszyły do sklepu z pamiątkami, notatnikami i kalendarzami, gdzie albumów zabraknąć nie mogło. Wybierały długo, szukały idealnego, aż wreszcie znalazły.
Catherine podeszła do wystopniowanego na ścianę regału z ciemnego drewna, biorąc do ręki album. Okładka była twarda, skórzana, wykonana z ciemnej oprawy. Na górze, wyśrodkowany napis ,,Album rodzinny'" z prześliczną czcionką. Oddawał urok tych starych albumów, które kurzyły się na ich starych półkach.
-Carol, biorę to.- Powiedziała to z takim przekonaniem, jak nigdy.
Zapłaciły i wyszły.
-To wszystko co dla niego kupujesz?
-Ojj, nie martw się, to jeszcze nie wszystko, co mu dam.
Caroline nie zauważyła bowiem, że ta kupiła dwa albumy. Jeden i drugi był ważny.
-Poczekasz chwilę? Może.. idź popatrzeć te ozdoby, okej? Zaraz do ciebie przyjdę.- Szatynka pokiwała głową, i ruszyła we wskazane miejsce, zaś Catherine postanowiła zrobić coś, co ją samą zaskoczyło.
Wzięła w dłoń komórkę, wybierając numer swojego taty. Poczekała niecierpliwie aż odbierze, a serce niespokojnie jej biło. Odebrał.
-Tato? Możesz mi powiedzieć, co lubi Agnes? Co nadawałoby się na prezent?- Szok czterdziestolatka był niesamowity. Przez chwilę zabrakło mu języka, ale szybko się otrząsnął.
Po skończonej rozmowie nadszedł czas na ,,Na świąteczne drzewko". Dziewczyny weszły do sklepu z bombkami i tego typu rzeczami, a portfel coraz bardziej się kurczył.
Ostatecznie ze sklepu wyszły naładowane torbami. Catherine w obydwóch rękach trzymała ze dwie torby, które takie lekkie nie były. Gorzej było z Caroline, która tych toreb miała trochę więcej.
-To chyba wszystko na dziś, tak? Mam zdecydowanie dosyć zakupów świątecznych, Carol.
-A świąt?
-Nadal ich nienawidzę, skarbie. Tylko... po prostu dzisiaj... mam... Dobry dzień?
-Tak, jasne. W każdym razie, cieszę się, że wyszłyśmy. Ty się wyrwałaś, ja zaszalałam z pieniędzmi... A, ty masz już choinkę?
-Cholera!- zatrzymały się, a dziewczyna zaczęła wpatrywać się przed siebie, z miną mówiącą ,,Zabijcie mnie".
Na szczęście po drodze znalazły sprzedawcę, z porządnymi, dużymi i średnimi drzewkami. Po wielu próbach, ocenach, opiniach wybrały największą, najśliczniejszą i najlepszą.
-Jedziemy, skarbie! Cath, błagam ja cię, zamówmy taksówkę, nie mam sił dźwigać tego wszystkiego do przystanka, od przystanka. Proooszę!
-Dobra, ale ty płacisz!
Kiedy za oknem nastała ciemność, niebo objęły gwiazdy, a iskierki w kominku strzelały, gdy płomień dawał ciepło i światło, w domu Catherine była cisza, a ona była w nim całkiem sama. Stała przy kominku, przy wielkiej choince. Zawieszała powoli bombki, schylając się co chwila do worka pełnego ozdób. Podeszła do jednej z szafek w komodzie, i odsunęła jedną z szuflad.
Oczy jej zaiskrzyły się, gdy zobaczyła prześliczną, czerwoną bombkę, na której namalowany był święty mikołaj, ślicznie zrobiony. Pod nim napisane było ,,Merry Christmas, honey!". Uśmiech wpełzł na jej twarz, odwróciła się i przywiesiła ją na jedną z gałązek.
Westchnęła głęboko, kiedy skończyła swoją pracę. Lampki, z którymi nie musiała się męczyć, bo wcześniej jej mama wynalazła nowy ,,wieszak" na nie, dzięki czemu nie plątały się, ślicznie prezentowały się na drzewie, łańcuchy zwracały na siebie uwagę, bombki idealnie wisiały na gałązkach, a na czubku honorowe miejsce zajmowała długa, duża złota gwiazda.
Zapakowane prezenty leżały właśnie na stole. Podeszła wpierw do szerokiego prezentu taty, nad którym dosyć mocno starała się po powrocie do domu, zapakowanego w mikołaje. Położyła go starannie pod choinką, a następnie to samo zrobiła z dwoma następnymi prezentami. Ostatni leżał w jej pokoju, obok niego kwiaty.
Nagle usłyszała otwieranie drzwi, odwróciła się, i z uśmiechem oczekiwała reakcji taty.
-Hej, kocha... O mój boże, jak ślicznie!- dumny i zdziwiony był, ze swojej córki, uśmiech szeroki na twarzy miał, i szczęśliwy był.
Stanął obok niej, i objął ręką, wpatrując się razem z nią w wystrojoną choinkę.
-Dziękuję.
***
Wielki dzień nadszedł. Kiedy wszyscy jeszcze spali, Catherine właśnie, o piątej nad ranem stała pod drzwiami swojej przyjaciółki, wydzwaniając do niej.
-Czego... Dziewczyno, jest...
-Dobrze wiem, która jest godzina. Złaź na dół.
Nie musiała czekać dłużej niż minutę. Szatynka jedynie założyła szlafrok na swoją piżamę, kapcie w renifery, i zbiegła po schodach do drzwi wejściowych.
Kiedy je otworzyła, nie wyglądała na zadowoloną.
-Szajbuska... Co cię do mnie sprowadza o TEJ GODZINIE?
Ta, z uśmiechem, szczerząc się podała jej prezent.
-Wesołych świąt!
Ta nagle otrząsnęła się, i pisnęła. Po pierwsze: właśnie nienawidząca świąt Catherine powiedziała do niej, to co powiedziała, po drugie...
-TO JUŻ DZIIIISIAJ!- odebrała prezent, i pobiegła po swój dla niej.
-Proszę. Wiedziałam, żeby też kupić ci wcześniej.
-Dziękuję! Pamiętaj, o ósmej u Popa!
Rozeszły się, a następnie Catherine wróciła do domu. Wzięła kwiaty, odkładając swój prezent i tym razem wybrała się na nieco smutniejsze miejsce.
Na cmentarz.
-Cześć mamo. Nie było mnie tu chyba od półtora roku, przepraszam, ale... Nie potrafiłam spojrzeć tobie... w napis. Wiadomość, że umarłaś kompletnie mnie załamała, straciłam szczęście i nie miałam ochoty jakkolwiek obchodzić świąt. Przepraszam jeszcze raz, bo w tym roku powoli się zbieram, i postaram się uczestniczyć w wigilii. Mam nadzieje, że nie jesteś zła. Wesołych świąt, mamo.
Położyła kwiaty na nagrobku, chwile jeszcze tam stała, i zawróciła.
Następnie ponownie wróciła do domu. Zdjęła kurtkę, czapkę, buty i szalik, i przeszła do kuchni, zaparzając herbatę.
Naciągnęła rękawy swojego ciepłego swetra, wchodząc do salonu.
Znów zastała tam swoją prawie-macochę i ojca, i choć tym razem też była zdziwiona, to tylko dlatego, że nie wiedziała, co robili tu o tej godzinie. Spojrzała na zegarek na parapecie.
Już siódma!?, pomyślała.
-Hej... Przepraszam, już idę.
-Nie, poczekaj!- Usłyszała głos Agnes, i ponownie ze zdziwieniem odwróciła się, wpatrując w jej twarz.
-Dziękujemy. Naprawdę, postarałaś się, to wygląda... ślicznie.
Uśmiechnęła się.
-Do zobaczenia na wigilii.
Spakowała w dużą torbę prezent dla Popa, następnie odłożyła to obok łóżka, na który walnęła się porządnie. Wreszcie mogła chwilę odpocząć, jednak nie było jej to dane, ponieważ...
Budzik. Cholerny budzik, wskazującą siódmą trzydzieści, godzinę, w której miała się zbierać do kawiarni.
-Nienawidzę życia.
Kiedy zjawiła się już na miejscu wraz z Caroline, ruszyły do środka, do kawiarni. Charakterystyczny dźwięk dzwonka zdradził ich obecność. Od razu przywitał je ciepłym i przyjaznym uśmiechem brodaty, trzydziestoletni mężczyzna: Pop.
-Witajcie, panienki! Wesołych świąt! To co zwykle? I co tak wcześnie, dopiero otworzyłem!
-Otóż...- podeszły do lady z uśmiechem, i podarowały mu paczkę.
-Chciałyśmy ci podziękować. Caroline i ja...
-To był pomysł Catherine.
-Chciałam ci podziękować za te wszystkie lata, które z nami przeżyłeś, użerając się z nami codziennie. Za całą twoją pomoc, Pop. W zamian masz... może nic wielkiego, ale nie wiedziałyśmy co dokładniej byś chciał.
W środku była koperta. Zdziwiony, otworzył ją. Najpierw wyjął z niej małe zdjęcie swojej ukochanej maszyny do pieczenia, popatrzył się na nie, a następnie wyjął wielką kwotę.
-Jest tu tyle, ile to kosztuje. Chciałybyśmy, abyś zrobił sobie przyjemność, i zakupił ją tutaj. Tworzysz naprawdę przepyszne wytwory, a z tym będą jeszcze lepsze!
W jego oczach zebrały się łzy, uśmiech wpełzł na twarz. Podszedł do nich i przytulił z całej siły, jaką posiadał, aż te zaczęły z lekka kasłać.
-Dziękuję wam!
-To nic takiego. Cóż... Wesołych świąt, Pop!- wyszły ze sklepu, przybijając ze sobą piątkę.
-Cały czas mnie zaskakujesz, Catherine.
-Jestem jak kinder niespodzianka, nigdy nie wiesz, co u mnie znajdziesz, kochana.
***
Wreszcie nastała wielka noc. Pierwsza gwiazdka błysnęła na niebie, a przy stole wigilijnym zebrała się piątka osób. Tata Catherine, macocha, oraz jej dwójka brzdąców. Śmiechu i krzyków nie brakowało, tak samo jak dwunastu potraw.
Mężczyzna nagle wstał, wziął w dłoń kieliszek z białym winem (który oczywiście nie został dany dzieciakom oraz Catherine), i stuknął w nim widelcem, na znak toastu.
-Chciałbym coś powiedzieć. Mimo, że nie będą to najpiękniejsze słowa na świecie, jakie moglibyście usłyszeć... Dziękuje, że tu jesteście. Dziękuję Catherine, za przywrócenie uśmiechu w te dni, za wystrojenie tego... Za kupno prezentów, dziękuję Agnes, za dzieciaki i za to, że jest ze mną, za was wszystkich, że jesteście ze mną tu i teraz.- podniósł kieliszek, tak jak każdy, i wszyscy napili się łyka swojego napoju.
Zasiedli ponownie, i zaczęli się zajadać. W mig karp zniknął, pierogi i barszcz czerwony już po pięciu minutach został ,,zlikwidowany".
Kiedy przeszli do prezentów, zrobiło się trochę spokojniej.
-Mamy coś od Catherine, mamo!- Jerry i Bob natychmiast rozdarli opakowanie, dobierając się do nowych zabawek.
-My też, skarby.
Agnes pisnęła, i nagle przytuliła dziewczynę z zaskoczenia. Dostała śliczną, czerwoną sukienkę i zegarek.
-Dziękuję!
Kiedy to właśnie ona miała odpakowywać prezent od Agnes, spojrzała się na swojego tatę, który siedział niedaleko nich na kanapie, z otwartą buzią i łzach w oczach.
Podeszła do niego, siadając i wpatrując się w swój prezent.
-Podoba się?
Chwila ciszy była z lekka przyjemna.
-Nie mogłaś kupić mi niczego lepszego, skarbie... Jesteś niesamowita.
Album fotograficzny zawierał wszystkie zdjęcia ze świąt, od początku związku Elizabeth i Toma. Od 1996, do 2016. Wszystkie niesamowite chwile, uchwycone na zdjęciach, były zamieszczone tutaj. Wszystkie piękne momenty, tak cudne wspomnienia.
-Drugi album jest na każdy nowy rok. Żebyś mógł zacząć kolejny etap świąteczny w swoim życiu, nie zapominając o mamie.
Od dawna nie było takich świąt. Wypełnionych miłością i szczęściem, jakiego brakowało przez te dwa lata.
Od dawna magia świąt nie ujawniła się tak bardzo, jak teraz.
***
Praca nad tym one-shotem trwała 4 dni, wstawiam go po świętach, zawiera on 3810 słów, i cholernie zmęczyłam się podczas pisania go, ale warto było. Jest długi, ale jestem z niego troszkę dumna, i mam nadzieję, że wam też się spodoba.
Nie jest idealny, nie jest wręcz tak dobry jak był na początku, ale nie jest zły, co jest dobre.
Sama nie wiem co pisałam pod koniec, bo szczerze powiedzawszy: Odliczałam sceny do jego końca. Cztery dni pisania tego samego, były przyjemne, ale i z lekka upierdliwe.
W każdym razie, jeśli tu dotrwałeś, to dziękuję i... Wesołych świąt!
Z buziakami, Kocia_Zwolenniczka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro