post 26: starcze słowotoki
p o s t 2 6
s o n g: o l d i n s e c u r i t i e s - w i n o n a o a k
l u k e
Przywykłem do życia w chronicznym stresie miesiąc przed maturą, gdzie dotarło do mnie, że bycie genialnym dzieckiem nie napisze za mnie schematycznego egzaminu. To był jeden z wielu problemów mojego dorastania, ponieważ nauczyłem się chodzić bardzo szybko, tak samo jak mówić, albo czytać, dlatego w pierwszych klasach podstawówki byłem sporo do przodu przed innymi dziećmi. Moja mama poświęcała mi cały swój wolny czas, jeżeli chciałem czegoś, co mieli moi bracia, musieli mi to oddać i dopiero, gdy dorobiłem się pierwszej bratanicy, zrozumiałem jak bardzo nie w porządku jest ten system. Środowisko innych przedszkolaków również okazało się dla mnie szokiem, bo to, że biedna pani Beatrice (która przeze mnie stała się w latach późniejszych potworem edukacji) nie rzuciła wszystkiego, by zadbać, abym zjadł wszystkie warzywa, dla pięcioletniego Luke'a było kpiną i nieporozumieniem. Dlatego obrażony zjadałem te warzywa, a nie dostając pochwały, ani deseru (nikt nie dostawał deseru), potrafiłem potem nie odezwać się do nikogo, aż dzień nie minął. Musiałem być małym potworem, ale jednocześnie miałem błękitne oczy i jasne włosy, dlatego panie na osiedlu zawsze zatrzymywały Liz, by móc popatrzeć na mnie przez chwilę i skomplementować to, że w moich policzkach pojawiają się dołeczki, gdy tylko się uśmiecham.
Dostawanie jednak całej masy komplementów i odkrycie, że mama uchyli mi nieba, gdy tego zapragnę, posiadało swoją drugą stronę, jaka spadła na mnie dość natarczywie, kiedy zacząłem dojrzewać. Czułem się wobec rodziców zobowiązany, jakby sam fakt, że chcieli dla mnie dobrze, karmili mnie i ubierali, wystarczał, abym poświęcił tylko postrzeganie samego siebie, na rzecz uszczęśliwienia ich za wszelką cenę. Czułem ogromny dyskomfort, widząc zawód na ojcowskiej buzi, tak samo jak ściskało mnie gdzieś w żołądku, kiedy tylko pomyślałem o tym, że gdyby mama dowiedziała się o czymś, co zrobiłem, byłaby niezadowolona.
Potrafiłem wmówić sobie, że lubię groszek, albo wakacje u dziadków ze strony Liz, tak samo jak wymyślałem setkę okrętnych historii, by wmówić im, że to nie moja wina, że dostałem trójkę z testu. Odpuściłem całą serię własnych marzeń, bo sama wizja opowiedzenia o nich rodzicom, przyprawiała mnie o dreszcze i ja już wiedziałem, jaką minę zrobią, dlatego odrzucałem być może dobre idee, na rzecz zachowania tej otoczki, w której oni wiedzą... Wiedzą, że bywam bałaganiarzem, że raczej wolę słodycze od owoców, czasem zdarzy mi się palnąć jakąś głupotę, a moje poglądy są dość mocno skonkretyzowane w jedną stronę, aczkolwiek żadna z tych kwestii nie wyklucza jakiś podstaw przyszłości, w której mnie widzieli.
Mógłbym być mężem i ojcem jako uzależniony od cukru koleś, który polubił post z wolontariatem na rzecz bezdomnych, choć umycie tostera po jedzeniu go czasem przerasta. Mógłbym wybudować się gdzieś w okolicy, a potem spłodzić dzieciaka, zanim oni zrobią się już za starzy, by zostawać z nim sam na sam, bez kontroli mnie, albo... Lisy. Bo w tej wizji od liceum znajdowała się Lisa.
W tamtej chwili nie byłem już genialnym dzieckiem, a kimś komu przegrzał się system i w desperacji próbuje stawiać pierwsze kroki na rzecz samego siebie. Ostatnia doba, ta poprzedzająca moją i Mike'a podróż, była jak katharsis, ale to po którym masz kaca moralnego oraz pięć siniaków w dziwacznych miejscach. Czułem zakwasy od silnego treningu, suchość w ustach, ale przede wszystkim tęsknotę za minionymi czternastoma godzinami, bo czułem się w tym aucie, jakbym mógł pozwolić sobie dosłownie na wszystko, więc poszedłem po najniższej linii oporu, wypluwając z siebie jak najwięcej słów, w jak najkrótszym czasie, chcąc udawać, że wylatujemy tym audi na inną planetę, a rano nie będę musiał klęczeć przy konfesjonale, by powiedzieć pastorowi, że przyjąłem w usta całą dawkę spermy od faceta, w którym zakochałem się na zabój.
Nie lubiłem testować granic moich rodziców, a jednak jakiś fragment mnie kazał wierzyć, że gdy poznają Mike'a, zaczną go uwielbiać, albo przynajmniej będą wiedzieć, że mam przy sobie kogoś, kto jest inteligentny, zabawny i szczery. Jasne, nie byliśmy w związku i tak samo jasne – wypaliłem potężnie po tej tequili, lecz coś we mnie się rozbiło, a wszystkie decyzje jakie podejmowałem, zrobiły się chaotyczne, niby próbowałem wyciągnąć maksimum z energii, jaka pozostała mi po wyznaniu przed Lisą kim jestem.
- Jesteśmy już, otworzysz bramę? – powiedziałem, kiedy tylko mama odebrała telefon, gdy Michael zatrzymał się przed wjazdem na posesję.
Mój dom nie zmienił się ani trochę od ostatniego razu. Nieustannie był dość spory, miał zadbany trawnik oraz przykryty wówczas basen, gdzie na tej płachcie gniły sobie liście, na które zawsze denerwował się mój tata. Nie mieszkaliśmy jak bóg wie kto, to wciąż pozostawał poziom wyższej klasy średniej, choć spodziewałem się jakiegoś komentarza w późniejszej chwili, widząc jak Clifford obserwuje przestrzeń dookoła nas.
- Okej, Calum miał rację – mruknął widząc, że się rozłączyłem. – Jak będziemy mieć wypadek, to ty prowadziłeś.
- Hej, to nie ja mam forsę, tylko oni. – Zrobiłem znaczącą minę. – Ale i tak bez przesady, drugie auto wzięli na kredyt.
Mimika Michaela stała się pełna wyrzutu oraz ironii, dlatego sam przewróciłem oczami. Chciałem powiedzieć mu coś jeszcze, jednakże zamarł w chwili, kiedy drzwi się uchyliły, a z przedsionka na ganek wyszła moja mama, okrywając się kurtką taty, którą włożyła, by nas przywitać już od wejścia. Nie widziałem Liz stosunkowo długo, facetime ją przerastał, ale nie narzekałem z tego powodu, bo przynajmniej ominęły mnie komentarze dotyczące różowych włosów, które zniknęły właśnie przez bierzmowanie Susie.
- O kurde, teraz to do mnie dotarło tym bardziej – szepnął chłopak. Pogłaskałem jego kolano na niewidoku, chcąc go trochę ośmielić, a zorientowawszy się, że kobieta jest coraz bliżej wyjścia z auta po mojej stronie, posłałem Michaelowi jeszcze jeden, pokrzepiający uśmiech.
Przełączył przycisk odpowiadający za zaciągnięcie ręcznego w automacie, wyłączył silnik, koniec końców przenosząc wzrok na Liz, która otworzyła drzwi z mojej strony.
- Woah, nie dasz mi się nawet stąd wygrzebać? – rzuciłem trochę złośliwie, ale odpiąłem pas i założyłem buty, bo wcale nie chciało mi się w nich jechać.
- Czy ty wiesz, jak dawno się ostatnio widzieliśmy, słońce? – Mama wychyliła się aż do środka, by mnie objąć, dlatego też ją przytuliłem, bardzo koślawo.
Michael był zmieszany, niezręczny, na dodatek właśnie chyba zaburzyliśmy doskonały plan, w którym wchodził do środka, witając się z obojgiem moich rodziców wyjątkowo oficjalnie.
- Dzień dobry wieczór – przywitał się.
- Ty musisz być, Mike, bardzo miło cię poznać, macie dużo rzeczy? – Odsunęła się.
- Tylko dwie torby, jesteśmy tu dosłownie na weekend – odparł za mnie, wychodząc z pojazdu.
Liz również wycofała się kompletnie, by podać Michaelowi rękę, no i przy okazji zmierzyć go od góry do dołu. Musiała określić na ile odpowiada jej estetycznie, co moim okiem brzmiało głupio i posiadało swoje dziury, ale niech będzie, niech ocenia, moim zdaniem Mike zasługiwał na szóstkę z plusem, zwłaszcza, że przyjechał tam po tym w jakiej sytuacji postawiłem go w łazience po swoim coming oucie. O tak, to jest chwila, która nawiedza mnie po nocach skręcając z zażenowania.
- Ale ty jesteś wielki – powiedziała mama. – Pewnie też grasz w drużynie z Lukiem, co?
Powstrzymałem parsknięcie, gdy on się skonsternował, drapiąc się niezręcznie po karku. Nie chcąc stać tak, jakby w oczekiwaniu na zbawienie, chłopak wydobył nasze bagaże z tylnych siedzeń, a orientując się, że w swoim trwającym stanie stresu dalej siedzę na fotelu pasażera, przy otwartych drzwiach, wylazłem wreszcie na kostkę brukową, dobierając od Clifforda swoją torbę, którą przerzuciłem przez ramię.
- Raczej futbol nie jest moją rzeczą – odpowiedział po krótkim namyśle. – Ale dziękuję, jeśli to był komplement, proszę pani.
Michael uciekł wzorkiem z mamy prosto na mnie, bo gdy wstałem, posypało się ze mnie trochę frytek i chipsów, na co ściągnął jedną z mojego ramienia i niewiele myśląc, po prostu ją zjadł. Musieliśmy wyglądać komicznie stojąc tacy wygięci, po całym dniu jazdy przed Liz, mając ponad wszelką wątpliwość wiele do ukrycia.
- Był, był, Michael – odpowiedziała mu przy okazji obserwując z większa uwagą mnie. – Boże święty, moje małe dziecko. – Aż pokręciła głową. – Mówiłam, żebyś nie jadł tyle tego fastfooda, teraz nie zjesz normalnej kolacji, sam już wyglądasz jak ta frytka.
- Mamo. – Westchnąłem głęboko. – Dam radę docisnąć kolację, słowo. – Liczyłem, że nie uczyni żadnego komentarza na ten temat, co się rzeczywiście nie stało, ale spojrzała na mnie tak, żebym wiedział, co ma na myśli.
- Chodźcie, chłopaki, tata już nakrywa do stołu.
Kiedy mama ruszyła przodem, ja sam spojrzałem Michaelowi przez ramię, bo tracąc z siebie spojrzenie Liz, zaczął szybko wyszukiwać coś w telefonie, a gdy przekrzywił go tak, bym widział, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Pokazał mi ten bilboard McDonalda, gdzie frytki właśnie podpisano słowami: „wysokie, blond, niesamowite".
- To ty – szepnął, a mnie zapiekły policzki, choć to uczucie w tej przestrzeni... Nagle znów wydało mi się nieodpowiednie.
*
Dom moich rodziców liczył sobie całkiem sporo pokoi, co było doskonałym rozwiązaniem, gdy mieszkaliśmy wszyscy razem, bo każdy mógł uciec do własnego zacisza, ale jednocześnie wydawało się największym przekleństwem, kiedy nadchodziła sobota przed zakupem inteligentnego odkurzacza. Czasem miałem wrażenie, że Liz i Andrew próbują za wszelką cenę zatrzymać się w czasie mojego oraz moich braci dzieciństwa, bo choć zawodowo remontowali mieszkania, tam nie zmieniał się białokremowy kolor ścian, ciężkie meble z ciemnego drewna, ani nawet seria zdjęć wywieszonych po salonie. Mieliśmy jedno takie nad kominkiem, którego nienawidziłem całym sobą, zrobiliśmy je u fotografa, który wywołał je w dużym formacie i zamknął w antyramie, co samo w sobie stanowi dobrą metaforę zamknięcia, gdyż na obrazku ja miałem trzynaście lat i spektakularnego focha, Jack chyba dwadzieścia i kaca, a Ben ze sto i kredyt.
Nie przyprowadziłem do domu dosłownie nikogo nowego, odkąd poszedłem na studia, a zatem sam z lekką ciekawością obserwowałem mimikę Michaela, który próbował zapisać tę przestrzeń w pamięci, co jakiś czas uśmiechając się do Liz, która zaprowadziła nas za stół w jadalni.
Zapomniałem już jak to jest wprowadzać obcych do miejsca, gdzie dorastałem, zwłaszcza gdy naprawdę zależało mi na tym, by z biegiem czasu Mike przestał być obcy, więc marzyłem, iż wszyscy domownicy go zaakceptują, chyba nawet bardziej, niż on sam. Wiedziałem, że to nie jest taka sytuacja, gdzie przedstawiam rodzicom „swojego chłopaka", ale w tej samej chwili, tlił się we mnie płomyk nadziei na to, że gdy będą go lubić, z większą łatwością przełkną informację o tym, że się spotykamy, albo spotykaliśmy, jeżeli jednak nic z tego nie wyjdzie. Poza tym chciałem mieć go w swoim życiu, nawet jako tylko przyjaciela, tak więc nie był mi obojętny.
Mike również się starał, nie za bardzo, aby nie przesadzić, ale nie podchodził zlewczo do tego całego wydarzenia. Przedstawił się mojemu tacie, ściskając jego dłoń, specjalnie głośniej zwrócił się do babci, która i tak była zajęta ciągnięciem mnie za policzki, a potem pomógł nawet mojej mamie z doniesieniem na stół surówki, bo poprosiła o to mnie, gdy nie mogłem wydostać się z babcinych ramion.
Skomplementował kuchnię Liz, choć znając Clifforda byłem pewny, że robi to tylko dla zachowania efektu bycia super przyjaznym, bo już w trzecim macu miał dość jedzenia. Ale walczył dzielnie, dlatego z chwili na chwilę rozluźniałem się coraz bardziej i przy piciu herbaty po kolacji, mogłem stwierdzić, że nie jest wcale tak katastroficznie, jak śniło mi się noc przed wyjazdem, mając przy okazji załamanie nerwowe oraz alkoholowy helikopter.
- Więc jak się poznaliście? – zapytał wreszcie Andrew. – Nie spodziewałem się, że mój syn poznaje jeszcze jakiś ludzi...
- Dzięki – wciąłem się trochę złośliwie, ale uśmiechnąłem się do taty.
- Och, wiesz o co mi chodzi. - Posunął wzrokiem ze mnie na Michaela. - Luke tak ma, że jak pozna już jakąś grupkę, trzyma się jej rękoma i nogami. – Pokiwałem głową, bo miał rację.
Nie mogliśmy powiedzieć jak wyglądała nasza pierwsza konwersacja, bo odbyła się na jego blogu i nigdy nie zapomnę, że stworzył wtedy metaforę poczucia humoru, jako wielkości penisa. Nie wypadało również określić, iż w sumie to spiknęła nas Lisa, mając nadzieję, że jeśli Michael pójdzie ze mną do łóżka, w jakiś pokrętny sposób będę kochał ją bardziej, dlatego spanikowałem trochę, zostawiając mu pole do popisu. Zacząłem żałować, że nie ustaliliśmy jakiś oficjalnych wersji wcześniej, choć z drugiej strony nie doszedłem przeddzień do wniosku, że nasza znajomość od samego początku była... Wymowna.
- To w sumie śmieszna sprawa. – Mike wziął łyk swojej herbaty. – Mieliśmy często zajęcia w przeciwległych salach, a że oboje jesteśmy raczej dość zajętymi ludźmi, to wychodziliśmy pierwsi, albo ostatni, więc wpadaliśmy na siebie przez chyba dwa lata, jeśli dobrze myślę. Dopiero w tym semestrze Luke do mnie zagadał właśnie w kontekście Susie, a ja zagadałem do niego w kontekście remontu, bo moja mama usuwała ścianę w mieszkaniu. – Spojrzałem na niego trochę w szoku, ponieważ nie spodziewałem się, że potrafi tak dobrze i szybko wyjść z niezręcznej sytuacji.
Może to była właśnie jego supermoc, która sprawiała, że wiedział co powiedzieć podczas każdej ze swoich randek? Gdy graliśmy w pytania rzeczywiście zastanawiałem się, ile Michael tak naprawdę miał tych spotkań, a w tamtym momencie, doszło do mnie, że każde odbywało się z kimś nowym, toteż musiał odpowiednio prowadzić konwersację. Czy dla mnie również miał przygotowaną jakąś rolę? Czy był... sobą, gdy się widywaliśmy?
- Luke – babcia zwróciła się do mnie bardzo głośno, na co prawie podskoczyłem. – Podasz cukier?
- Tak, jasne. – Jej wzrok sugerował, że ona wie, jak właśnie wgapiam się w swojego znajomego, na co znów żołądek przekręcił mi się we wszystkie strony świata, co wcale nie było spowodowane potężnym nadmiarem jedzenia. Uśmiechnąłem się wymijająco.
- O właśnie, jak poszedł ten remont? – Od razu odpalił się tata. – Mówiłeś, że skąd jesteś, jeszcze raz?
- Z przedmieścia, najbliżej w Nowym Jorku mam na Queens, tak bardziej orientacyjnie, nie wiem na ile państwo znają miasto.
- Dosłownie wcale – zaśmiała się lekko mama. – Byliśmy tam z Andym raz zawieźć Luke'a i Caluma do akademika pierwszego dnia, Jack i Ben studiowali oboje w Atlancie, dlatego ten pomysł z Nowym Jorkiem był dość sporym szaleństwem, ale... Jak się ktoś friendsów naoglądał, nie? – zwróciła się do mnie, więc ponownie pokiwałem głową.
Skoro przeprowadzka parę stanów od domu brzmiała dla mojej mamy, jak szaleństwo, ciekawe jak bardzo wariatem by mnie określiła, gdybym powiedział jej o sobie całą prawdę.
- Remont poszedł spoko. – Wzruszyłem ramionami. Tak spoko, że przez chwilę miałem w głowie krótki urywek naszego pierwszego razu, albo jak to Mike mówi, naszej pierwszej „gry wstępnej" i tego, że potem obściskiwaliśmy się pracując w pocie czoła. – Nic się nie zawaliło, więc możesz być ze mnie dumny. – Wskazałem na tatę znacząco.
Andrew zerknął po Michaelu teatralnie, aby tamten potwierdził, dlatego Clifford, który chyba zaczął załapywać jakie panują warunki w moim domu, równie aktorsko pokiwał głową w prawo i lewo.
- Hej, powinieneś być po mojej stronie! – rzuciłem.
- Przecież się zgrywam, serio, Luke jest genialnym bobem budowniczym. – Michael delikatnie uścisnął moje ramię, więc znów moje flaki zrobiły fikołka, a czując, że przez ten najmniejszy kontakt, zaraz wpłyną mi rumieńce na twarz, wziąłem łyk herbaty.
- Skarbie, a ciasteczko babci podasz? – Włączyła się ponownie.
- Mamo, co ty tak tego Luke'a wykorzystujesz? – zagadnął ją tata.
- Bo siedzi najbliżej, dawno go nie widziałam, muszę się i napatrzeć i nasłuchać, nie króliczku? – Babcia ponownie spojrzała na mnie, dlatego zacisnąłem powieki mocno zawstydzony przekazując jej w rękę cały talerz ciastek.
Poczułem, jak Michael pali mnie swoim wzrokiem, zachwycony „króliczkiem".
- A ty jakbyś dał tylko serwetkę – zaczepiła jego.
- Jezus, mamo. – Liz pokręciła głową, sama wyposażając babcie w dodatkowy kawałek materiału.
Chciałem móc wejść wtedy do głowy Michaela, aby dowiedzieć się, co ma na myśli, bo widziałem w jego oczach, że dochodzi do jakiś wniosków i jak to on – analizuje dosłownie każde zdanie, które wypowiedzieli członkowie mojej rodziny.
- Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno – babcia upomniała Liz, która spojrzała na Michaela tak, jakby chciała go przeprosić za zachowanie swojej teściowej, na co on tylko uśmiechnął się przyjaźnie i sam wziął sobie ciastko, dlatego ja, trochę w panice sięgnąłem po dwa.
- Luke – mama mnie upomniała, toteż oddałem jedno Cliffordowi, który był na tyle zdezorientowany tym gestem, że musiał powstrzymać zmarszczenie brwi.
- Czym się zajmujesz, Michael, co studiujesz w takim razie? Co robią twoi rodzice? Musisz nam trochę opowiedzieć, bo Luke dosłownie nic nie mówi.
- Umn... - Wiedziałem, że chce powiedzieć „jestem księgowym" – Piszę lifestyle'owe teksty w internecie, a że robię to od szkoły średniej, to się przyjęło, poza tym tworzę sobie portfolio, bo studiuję dziennikarstwo. – Siedział prosto, ale niesztywno, łapał z nimi kontakt wzrokowy, gdybym go nie znał, powiedziałbym, że jest totalnie wyluzowany, ale nie, Michael Clifford zwyczajnie potrafił doskonale grać. – Wiedzą państwo, najpierw pewnie złapię jakąś pracę właśnie w tym kierunku, a potem będę się starał na dziennikarza śledczego.
- O, widzę, że masz całkiem dobry plan i wiesz co robisz. – Tata pokiwał głową z uznaniem. – Luke zawsze jak ma pomysł, to na pięć minut, ale dobre tyle, że polecasz go w pracach budowlanych.
Wszyscy się zaśmiali, co ja i Mike zrobiliśmy dość niezręcznie i sztucznie, ale nikt tego nie wyłapał.
- Gdzie reszta? – zapytałem, by zakończyć przesłuchanie.
- Jack przyjedzie z rodziną jutro, ale raczej nie zostaną na noc, a Ben jest u siebie w domu. – Liz wzruszyła ramionami. – To nie jest chrzest, tylko bierzmowanie, nie róbmy wielkich spędów, hm? – zachichotała znów, a ja pokiwałem głową. – Ty w ogóle jutro o dziewiątej masz spowiedź, więc o siódmej jakbyś wstał i się trochę ogarnął, to pojadę z tobą.
- Nie ma potrzeby, serio, poradzę sobie. – Zacząłem bawić się swoimi palcami pod stołem.
- I czym pojedziesz, jak będę miała samochód, a ojciec rano jedzie po kwiaty?
- Wezmę audi. – Zrobiłem minę, niby to było oczywiste.
- Calum jest kochany, że wam pożyczył ten wóz. – Tata zaczął już zbierać puste kubki, by móc zaraz odnieść je do zlewu.
- Oj tak, zdecydowanie. – Mike od razu odpowiedział, bo pojawił się znajomy temat, wszyscy kochali Caluma, czemu nie dziwiłem się ani trochę. Sam lubiłem o nim mówić, gdy nie wiedziałem już co opowiadać rodzicom, kiedy się spotykaliśmy, choć omijaliśmy wszelką sferę "bi".
- Ale z jakiegoś powodu to ty, nie Luke, prowadziłeś. – Mama przeciągnęła się przy okazji odkładając swój kubek w ten babci, podając go ojcu.
- Daj spokój, serio – mruknąłem niezadowolony. – Mama uważa, że jeżdżę beznadziejnie, bo kiedyś wjechałem jej autem w żywopłot, czego bym nie zrobił, gdyby panikująco na mnie nie krzyczała!
- Śpiewałeś zamiast skupić się na lusterkach!
- Miałem szesnaście lat i nie musiałaś ciągnąć kierownicy – burknąłem. – Mniejsza, zaraz się położymy, skoro musimy wstać skoro świt. – Dla nich siódma to była idealna godzina, by prowadzić pełnię życia, co Michaela musiało właśnie wewnętrznie bardzo przerażać.
- Skoro świt. – Andrew sparodiował mój głos, kręcąc głową ze śmiechem. – Mama pościeliła Michaelowi w pokoju Jacka.
Zmarszczyłem brwi, bo gdy Calum u mnie nocował, kiedy chodziliśmy do liceum, to nie było żadnego problemu, abyśmy dzielili łóżko, choć nigdy jakoś szczególnie o to nie wojowałem. Chciałem pobyć z Michaelem w nocy, chciałem z nim porozmawiać, być może złamać swoją zasadę „żadnego miziania", bo czułem potrzebę spędzenia z nim maksimum tego czasu w Atlancie, aby czuć się jak najmniej... nie fair sam ze sobą.
- Dziękuję – odpowiedział, zanim zdążyłem się odezwać.
- W sumie to nie trzeba, bo pewnie i tak jeszcze trochę pogramy u mnie, a potem nie będziemy łazić po korytarzu. – Podrapałem się po brodzie, wkładając kubek w kubek Michaela, a potem odłożyłem je obok tych rodziców.
- O, to dlatego godzina siódma rano cię przerasta – mama powiedziała to bardziej zaczepnie, niż na poważnie z wyrzutem, ale nie powstrzymałem przewrócenia oczami. – Przecież twój kolega wygląda, jakby miał zasnąć na siedząco.
Mike zachichotał, pocierając policzki.
- Przepraszam, jestem trochę zmęczony. – Zerknął na mnie. – Ale chcę zobaczyć centrum dowodzenia Luke'a, gdzie pewnie przepadniemy.
- Właśnie, Susie nie zabrała nic stamtąd? – zapytałem tatę, przy okazji wstając, by odłożyć nasze naczynia do zmywarki.
- Broniłem twojego dobytku całą swoją siłą, synu!
- Super, dzięki! – zawołałem z kuchni, a gdy wróciłem do jadalni, dostrzegłem, że Michael już wstał, by chyba pójść za mną.
Też tak robiłem w domu u innych ludzi, nie lubiłem zostawać sam na sam z kimś, kto nie był osobą, do której przyszedłem.
- Luke, to przenieś z kolegą materac z łóżka Jacka w takim razie, żeby wam było wygodniej... - Liz również podniosła się z krzesła. – Andy, pomóż Luke'owi, bo gość nie będzie u mnie się przemęczał.
- Nie ma sprawy, proszę pani, serio. – Mike posłał jej ciepły uśmiech. – Najwyżej naprawdę mogę po grze pójść się tam położyć.
- Nie, nie, Luke ma rację, będziecie łazić, obudzicie mnie, a ja muszę się porządnie wysypiać w tym wieku. – Babcia prawie spaliła nas wzrokiem, który nagle wydał mi się wymowny.
Czy ona... Czy... Nie, przecież to niemożliwe, ale aż chrząknąłem, przy okazji łapiąc Michaela za przedramię.
- Chodź, weźmiemy ten głupi materac.
- Umn... Skoro tak chcesz. – Ruszył za mną. – Dziękuję za kolację i herbatę i... Chyba dobranoc – palnął, nim nie zniknęliśmy na schodach.
*
Nie miałem pojęcia czego Michael się spodziewał po mojej rodzinie, ale zdecydowanie nie tego. Właściwie nikt kto nas znał, albo znał tylko mnie, nie wyobrażał sobie, że prowadzimy konwersacje właśnie w taki sposób. To miałem na myśli twierdząc, że moi starzy potrafią być jednocześnie najlepsi i najgorsi, ponieważ tak na ogół dało się z nimi pożartować oraz wybaczyć pewne małe złośliwości, ale gdy dochodziło co do czego, rozpracowywaliśmy długie gry psychologiczne na sobie nawzajem, sprawdzając kto dłużej wytrzyma, ja czy oni. Przyznaję, nie byłem święty, bo również grałem im na nerwach, często brakowało mi taktu, a kiedy już zbliżała się moja granica, zamiast odpuścić, sam podburzałem spokój w tym domu, zwłaszcza kiedy deptali mi na odcisk.
- Babcia zdecydowanie wie – powiedział ciszej Mike, z uwagą obserwując całe wnętrze pokoju, w którym moje rzeczy stały dokładnie tak, jak zostawiłem je ostatnim razem.
Miałem całkiem sporo wolnej przestrzeni, zwłaszcza, że wszystko czego potrzebowałem mieściło się na biurku pod ścianą od wejścia i w dużych, pojemnych szafach, natomiast rzeczy robiące za bałagan w akademiku, tutaj spokojnie miały swoje kartoniki w łazience. Doceniałem własną ubikację. Zanim nie zamieszkałem z Calumem, nie miałem pojęcia jaki posiadam u rodziców komfort, że nie muszę nawet wydostawać się w środku nocy na korytarz, ponieważ wystarczy otworzyć drzwi ulokowane w moim pokoju, chcąc się wysikać, czy umyć po północy.
W głowie toczyła mi się wojna od paru miesięcy, od dwudziestu czterech godzin natomiast, jakaś strona zwyciężała decydujące bitwy, choć widząc tę ilość pokoi, jedząc kolację przygotowaną przez mamę i w ogóle wiedząc, że jestem tu (póki co) chciany oraz akceptowany, nie muszę dostosować się do trybu życia żadnego współlokatora, natomiast wytarcie tyłka tym samym ręcznikiem, co ktoś z domowników, nie będzie mnie brzydzić (aż tak bardzo, umówmy się, użycie ręcznika nawet po kimś, z kim się sypia jest paskudne, ale lepiej aby to był członek rodziny, niż przypadkowy student, który zostawił kawałek materiału we wspólnym kiblu, tobie natomiast brak pomysłów, bo go nie wziąłeś)... Mniejsza, wpadłem w dygresję, chodzi o to, że byłem waleczny, póki nie uświadamiałem sobie, ile mam dając się ściągnąć do parteru z własnymi pragnieniami.
- Ale, że co wie? – Zacząłem ścielić materac, który przywlekliśmy z pokoju Jacka, choć wolałbym aby tego materaca nie było, bo mógłbym chociaż poczuć czyjś uścisk przez sen na sobie.
Inaczej, nie czyjś, tylko Michaela, który dalej tam był i nieustannie analizował.
- Nie udawaj, że ty nie wiesz, co ona wie – mruknął złośliwie, a kładąc się po środku dwuosobowego łóżka, ujął w dłoń ramkę z moim zdjęciem ze szkoły, gdzie miałem włosy zaczesane zdecydowanie zbyt wysoko na żel i kolczyk w dolnej wardze, ach i bez ominięcia pryszcza na zgięciu pomiędzy ustami, a dołeczkiem oraz zajada, no oczywiście.
- Ale ja nie udaję, że nie wiem, że ona wie. Co ona wie?
Widząc z jaką uwagą chłopak przygląda się fotografii, sięgnąłem na półkę z książkami, która tak naprawdę zawierała w sobie głównie podręczniki, nie dlatego, że byłem mózgowcem, ja po prostu nie potrafiłem skupić się i przeczytać czegoś fabularnego, dlatego rzadko zamawiałem sobie książki. Stał tam jednak album, który zrobili dla mnie Calum i Craig.
- To bardzo staromodne, ale bywam sentymentalny i Hood mnie zaskoczył na osiemnastce. – Usiadłem na łóżku obok Mike'a, co nie stanowiło takiego problemu, jak w akademiku, bo spanie miałem ultra wygodne. – Miał też prezentację z tymi najbardziej żenującymi, ale ej, ja wciąż nie wiem, co wiem, że babcia wie. – Dźgnąłem chłopaka w bok, więc przeciągnął się ziewając, a koniec końców podniósł się trochę na łokciach, napierając o ścianę za sobą.
Zaczął przeglądać moje zdjęcia, gdzie w zasadzie najwięcej miałem tych idiotycznych, jakna mojej twarzy spoczywa kawałek pizzy, albo leżymy na sobie w trójkę z chłopakami, robiąc ludzką kanapkę. Były też te z naszych wypadów w grupie, na przykład na ogniska, poza tym większość moich znajomych ze szkoły średniej podpisała się na tyle tego albumu. Michael aż przygryzł wargę w uśmiechu, oglądając z uwagą mnie na każdej fotografii, choć prędzej mijał odbitki, gdzie ujęto mnie z Lisą.
Musiałbym przegrać nasze wspólne zdjęcia do chmury, żeby móc usunąć je z komórki, albo w ogóle pozbyć się ich... Co się robi po trudnym zerwaniu? Dlaczego nie czułem się, jakbym był po trudnym zerwaniu? Wypadało do niej napisać i zapytać, jak tam, czy może to wypadałoby zgryźliwie? – zamyśliłem się na moment.
- Twoja babcia wyczuwa twoją homo energię, skarbie – mruknął skupiony Michael, a wyciągając zza plastiku jedną z głupszych fotek, gdzie siedziałem sam przy ognisku, mając jeszcze mokre włosy po kąpieli w jeziorze i trochę siniaków na bladych żebrach od futbolowych przepychanek, przy okazji unosząc dwa palce i uśmiechając się zbyt szeroko. – Zabieram je, jest śliczne.
- O nie, w takim razie ja też chcę mieć twoje zdjęcie. – Nie zakodowałem jeszcze tego, co powiedział mi o babci, a gdy jednak dotarły do mnie owe informacje, prawie się zakrztusiłem. – Babcia... Co?
- No, jak się gapiłeś, albo ja się gapiłem, to koniecznie coś od nas chciała, poza tym to wymowne: „nie ma żadnego łażenia po nocach" – sparodiował jej głos. – Ona cię ukrywa, słonko. – Szturchnął mnie w ramię. – Masz w domu sojusznika.
- Daj spokój, babcia? Babcia, która codziennie rano słucha transmisji z kazań papieża prosto z Rzymu? – Uniosłem jedną brew, bo aż zrobiło mi się głupio, na co Michael wzruszył niewinnie ramionami. – Skąd miałaby wiedzieć, skoro ja jestem tego pewny od wczoraj?
- Powiem ci tak, Lu. – Naprawdę musiałem gryźć się w język, bo za każdym razem, gdy skracał moje imię, chciałem się zwyczajnie uśmiechnąć. – Bycie closetowanym gejem, nie czyni cię mniej gejem. – Pogłaskał moje przedramię. – A tak ogólnie rzecz biorąc, twoja mama ma coś do ciebie, w sensie... Jest czepialska.
- Jak każda mama. – Włączył się mój mechanizm obronny, który kazał usprawiedliwiać każdy tekst Liz, jaki padał z „dobrych intencji", przed kimkolwiek, kto chciałby ją ocenić.
- Kazała ci odłożyć ciastko, ile ty masz lat? Litości.
Kiedy Michael powiedział to na głos, poczułem nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł przez całe moje ciało, od samych stóp aż do czoła. To był chyba nawet bardziej drażliwy temat, niż ten dotyczący mojego i Lisy seksu, gdy się jeszcze spotykaliśmy, dlatego patrzyłem na chłopaka przez moment, jak na ducha, by wreszcie wymusić uśmiech.
- Pogramy w coś, mam kartę graficzną marzenie. – Wstałem na równe nogi.
- Hej, Luke...
- No? – Przyciągnąłem stołek z łazienki, by Mike mógł usiąść na nim, kiedy sam zająłem swój fotel gracza, krzyżując nogi na nim.
- Jesteś pewny, że nie chcesz ze mną porozmawiać? – Głos Michaela stał się bardzo ciepły i pełen wyrozumiałości, dlatego zawahałem się przed włączeniem urządzenia, lecz nieustannie na niego nie spojrzałem.
- Co mam ci powiedzieć? – Chrząknąłem zaczesując włosy do tyłu. – Ona się po prostu troszczy, bo miałem różne... Epizody w życiu.
- To znaczy? – Marszcząc brwi usiadł na tym stołku, toteż znów wzruszyłem ramionami, za wszelką cenę nie chcąc utkwić w Michaelu wzroku, aczkolwiek on położył dłoń na moim kolanie, więc atmosfera między nami zrobiła się gęstsza.
- Nie byłeś zmęczony? Może jednak się położymy? – zasugerowałem.
Zamilkł na moment, a potem bardziej ścisnął moje kolano, poklepał mnie po udzie, pokiwał głową i wyciągnął z torby ręcznik oraz dres, w którym zamierzał spać. Spojrzałem za chłopakiem trochę na siebie zły, ale i tak przechodziłem ostatnio przez całą paletę załamań nerwowych, nie chciałem odgrzebywać każdej dziedziny, w której poniosłem porażkę.
*
Znajomy zapach domu i dźwięki świerszczy za oknem dodawały mi poczucia, że coś jest nie tak. Nie mogłem zasnąć od godziny, mimo że Michael padł od razu przykładając policzek do poduszki, czemu się nie dziwiłem, skoro prowadził przez całą drogę. Zacząłem odczuwać dziwaczną ciężkość w klatce piersiowej, miałem te nieprzyjemne, szczypiące oczy i powoli zatykający się nos, choć wcale nie zamierzałem się rozpłakać. Jedynie oddech Clifforda przypominał mi, że wszystko jest normalnie i nic złego się nie wydarzyło.
Może babcia wiedziała? W takim razie dlaczego nigdy nie zapytała? Może nie byłem najlepszym wnukiem, ale dzwoniłem do niej zdecydowanie częściej, niż moi bracia, no i jako jedyny nie kręciłem nosem, kiedy wpadała w starcze słowotoki.
Sprężyny materacu Jacka wbijały się w moje plecy. Mike nie zaproponował wspólnego wypoczęcia, nie było powodu, żebyśmy nie wykorzystali wygody dwóch posłań, ale spanie na ziemi, gdy mógłbym czuć czyjeś ciepło przy sobie, należało raczej do ostatnich przedsięwzięć, jakie wybrałbym osobiście. Zależało mi jednak na tym, by uszanować jego przestrzeń, nawet kiedy sam potrzebowałem przede wszystkim przyjaciela, nie kochanka. Zresztą chyba nie byliśmy już kochankami.
- Nie słyszę jak chrapiesz – wymruczał w skrawek kołdry, którą obejmował bardziej nogami, niż się nią przykrywał.
- Bo ja nie chrapię – odparłem szeptem, trochę zaskoczony, że nie odpłynął.
- Oj... - zdusił chichot materiałem.
- Co „oj"? Może jestem przylepny, ale nie chrapię. – Wyciągnąłem do niego rękę, więc oberwał ode mnie lekko w łydkę. – Myślałem, że już zdechłeś.
- Błagam, staram się, jestem tak wyjebany, że jak zdechnę, to raz na zawsze.
- Hej, nie... - Objąłem kostkę Michaela palcami, ponieważ w tym ułożeniu, tam właśnie sięgałem. – Fuj, stopa.
- Czego się spodziewałeś, że nie mam stóp? – I znów parsknął, na złość przejeżdżając piętą po mojej dłoni, na co zabrałem rękę bardzo szybko.
- Ble. – Aż się wzdrygnąłem. – Mam wstręt do stóp, na „tej scenie" w call me by your name, czułem się oszukany, bo włączyłem romans, a nie obrzydliwy horror.
- Ale księżniczkaaa... - przeciągnął. – Dobra, cicho, spanie, podejście drugie.
- Okej. – Sam cichutko się zaśmiałem, obracając się na bok w jego stronę.
Rzeczywiście przeleżeliśmy w długim milczeniu bodajże piętnaście minut. Dochodziła dopiero północ, moi rodzice nawet się nie położyli, a zraszacze pod moim oknem jeszcze pracowały. Mimo to te kilkanaście godzin jazdy, w porównaniu z poprzednią nocą, wymagało odespania, ale po co miałem spać, skoro wiedziałem, że jak otworzę oczy, zrobię to rychło przed spowiedzią, której raczej wolałem uniknąć.
Niby nie wierzyłem w ten cały teatrzyk, a jednak dla bezpieczeństwa, wolałbym nie kłamać, natomiast zatajenie jakiś informacji, czy jak to nazwałaby moja mama „grzechów", samo w sobie stanowiło wykroczenie przeciw... Czemu? Bogu? Nieskończonej energii? Starej, seksistowskiej, homofobicznej książce? Czy tam w ogóle było napisane coś o tym, że nie wypada bzykać się z kolegą?
Ugh.
Przetarłem twarz dłońmi, album ze zdjęciami ze szkoły średniej wciąż leżał na stoliku nocnym nade mną, a fakt, że Michael zauważył w jaki sposób naprawdę komunikuję się z Liz, okrutnie mnie speszył oraz wycofał. Chciałem, aby moja relacja z Cliffordem była tylko szczera oraz czysta. Postawiliśmy temu zaprzeczenie od samego początku naszej znajomości, a teraz mieliśmy oczyszczać powietrze, więc może w rzeczy samej należałoby zrzucić cały balast z siebie, zanim chcieliśmy stawiać następne kroki. Byłem przekonany, że go kocham i nic tego nie zmieni, bo czułem się przy nim tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Dlaczego więc miałem obawy przed zwierzeniami? Może to był mój sposób okazywania miłości? Próba zachowania jak największej ilości brudów w sobie, aby nie zrażać, ani nie martwić tych, na których mi zależało?
Jakby to stwierdził Mike: Luke, jesteś książkowym bykiem.
- Byłem bardzo chcianym niemowlakiem i rozpieszczonym przedszkolakiem, dlatego jak chciałem coś dostać, to nikt się nawet nie zastanawiał, tylko dawał mi to od razu, przez co byłem też grubym dzieckiem, z kompleksem tego, aby każdy mnie lubił, co nie zapowiada doskonałego startu w podstawówce, a Liz zamiast rozmawiać woli po prostu rozwiązywać problemy, więc po moim beznadziejnym debiucie w pierwszej klasie, ukróciła mi i apetyt, i miłość do pepsi, tak samo jak przepisała mnie tam, gdzie chodził Calum, ponieważ Calum kochał mnie mimo wszystko, nawet kiedy przywaliłem mu kamieniem w łeb za to, że porwał moje żelki, ale spokojnie, oddał mi drugim kamieniem i wymieniliśmy się za tabliczkę czekolady – powiedziałem najdłuższe zdanie wielokrotnie złożone w swoim życiu, zaciskając mocno powieki, czując, że szczypią mnie policzki w zły sposób, a całe moje ciało się spina.
Michael jednak nie zasnął, na co chyba trochę liczyłem, kiedy się odezwałem, bo zrobiłem to pod wpływem krótkiego natchnienia, a kończąc słyszeć własny głos, od razu tego pożałowałem. Chłopak jednak wstrzymał oddech i sam obrócił się w moim kierunku, obniżając się na materacu i kładąc poduszkę pod głową tak, aby widzieć moją buzię, którą zasłoniłem prędko dłonią.
- Okej... Powiedziałem to już Calowi, każdy z nas był zjebanym gówniarzem, dzieci są okropne – wyszeptał powoli, ściągając moje palce z twarzy. Nie zabrał dłoni, a uścisnął moją, głaszcząc mnie po knykciach.
- Nie są, lubię dzieci. – Musiałem wyglądać wtedy, jak taki dzieciuch, kiedy ledwie kleiłem zdania. – Kiedy zacząłem dorastać, to mój wzrost przegonił ten moich braci, więc uznałem, że chyba mogę wrócić do słodyczy, których nie dostałem od podstawówki do drugiej klasy liceum, bo dosłownie czułem oddech mamy na karku za każdym razem, gdy patrzyłem w automat. Jakby... To nic złego, w sensie... Dbała o mnie, nie chciała, żeby te okropne, jak mówisz, dzieciaki się ze mnie śmiały, ale przez to za dużo myślałem. – Pokiwał głową. – I teraz mam wyjebane, co zresztą wiesz, ale każdy, głupi komentarz na ten temat, budzi we mnie demona. – Sam mocniej ścisnąłem jego rękę. – Widzisz? Jestem zjebany.
- Nie jesteś. – Mike pokręcił głową, biorąc głęboki oddech. – To normalne, że nie potrafisz sam przejąć kontroli nad swoim życiem, kiedy twoja mama kontrolowała nawet twoją najbardziej podstawową potrzebę, cholera. I jasne, rozumiem troskę, ale byłeś tak trudny, że nie dało ci się nawet nic powiedzieć?
- No właśnie problem w tym, że chyba myślała, że w jakimś sensie, zachowując dla siebie informację, po co usuwamy pepsi z lodówki, chroni mnie przed usłyszeniem czegoś niemiłego.
- Więc nikt nie może powiedzieć ci czegoś niemiłego, ale ona może? – Michael zmarszczył brwi. – Luke, to pojebane.
Wzruszyłem ramionami, ponieważ miał rację.
- Ona już taka jest, nic jej nie zmieni. Kocha mnie.
- Tak, ale wiesz... - Clifford posunął się trochę na materacu, po czym skinął, żebym przyszedł do łóżka położyć się koło niego. – Jak śpiewał Freddie Mercury, za dużo miłości może zabić, tak samo jak jej brak. – Zrobił znaczącą minę.
Usiadłem, kiedy przestaliśmy trzymać się za ręce. Było mi dziwnie z tym, co powiedziałem i że w ogóle to powiedziałem, bo bardzo nie lubiłem wyciągać tego jak traktowaliśmy się z Liz na światło dzienne, a jednak Michaelowi zapragnąłem powiedzieć prawdę, bo wiedziałem też, że będzie dociekał. Przełknąwszy ciężko ślinę, rzeczywiście podniosłem się, a potem położyłem na poduszce, która pachniała jak on, trochę niżej chłopaka, który schował moją głowę w swojej klatce piersiowej. Zaczął z troską rozmasowywać moje barki.
- Ja też nie jestem najlepszy, bo gdy mi się przeleję, potrafię wyrzucić jej wszystkie nasze kłótnie i brudy, ale i tak, nawet jeśli nie kłamię mówiąc to, to i tak przepraszam, bo nienawidzę konfliktów z rodzicami chyba bardziej, niż braku autonomii. – Mój głos zmienił się, gdyż mówiłem prosto w koszulkę Mike'a.
Czułem jego dotyk na sobie, to jak bardzo jest skupiony, bym choć trochę się rozluźnił. Okrył nas szczelniej kołdrą, chcąc stworzyć między mną, a nim, jak najwięcej ciepła. Uśmiechnąłem się pomimo trudnego tematu, jakbyśmy ostatnio tylko na takie mogli rozmawiać, gdy byliśmy sam na sam. Ale... Poznawaliśmy się, od zarówno ładnej, jak i brzydkiej strony.
- Czasem jestem zły na mamę, że nie pozwoliła mi poznać taty – wyznał, więc aż się lekko odsunąłem, by spojrzeć na Michaela, bo nie spodziewałem się, że zacznie mówić o sobie, zamiast moralizatorsko wypowiadać się o mnie, jakby sam był rodzicem, albo posiadał wszelką wiedzę o rodzicielstwie. – Niby to straszny chuj, ale ja jestem strasznie ciekawy. – Pokiwałem głową. – Tak samo jak chciałbym, żeby zadzwoniła do mnie i mnie zjebała, że opuszczam zajęcia, albo pieprzę się na prawo i lewo, bo to nie jest dobre, kiedy ona zachowuje się, jakby z moją... Sam nie wiem, szesnastką? Zaczęła się tak zachowywać, jak skończyłem szesnastkę, więc wtedy nagle przestałem być jej dzieciakiem, który potrzebuje jakiś zasad, a stałem się kumplem, którego się nie ocenia?
Zamilkłem na moment i sam objąłem Mike'a, będąc nieustannie niżej, niż on, ale to pozwoliło mi wsunąć dłoń pod jego koszulkę, by czule pogłaskać go po plecach wzdłuż kręgosłupa.
- Co za dużo to niezdrowo, ale co za mało to też niedobrze – mruknąłem cicho. – Nie wiem co ci powiedzieć, będąc szczerym.
- Ani ja tobie – odparł mi w ten sam sposób.
- One powinny się spotkać – uznałem. – Wtedy mielibyśmy doskonały balans.
- Pewnie tak. – Wplótł palce w moje włosy. – Nie możesz dać się skusić ładnym rzeczom, wygodzie i idei, że gdy będziesz robił wszystko pod cudze dyktando, to będziesz szczęśliwy, bo nie będziesz. – Zmarszczyłem czoło, czy on czytał mi w myślach, czy może po prostu był lepszy w to psychoanalizowanie, niż się spodziewałem? – Wierzę, że nie będzie ci łatwo w pełni odciąć pępowinę, słonko, ale jestem pewny, że im szybciej powiesz im prawdę o sobie, tym lepiej. Jeśli cię kochają, to zrozumieją, a jeśli będą mieć coś przeciwko, będziesz musiał wyznaczyć granicę i wziąć to na klatę.
- Wiem, ale tak bardzo się boję. – Złapałem powietrze przez usta, bo nie miałem niezatkanej dziurki od nosa wtedy. Bardziej wtuliłem policzek w pierś Mike'a. – A ty jesteś niesamowity i wartościowy, i naprawdę się o ciebie martwię, kiedy znikasz na całe noce baletów, po których budzisz się w innym stanie, Karen tego nie wie, gdzie jesteś i co robisz, ale ty wiesz, ja wiem... Nie chcę cię ograniczać, ani kontrolować, cokolwiek między nami jest, albo nie ma, bo...
- Rozumiem. – Pokiwał głową. – Naprawdę rozumiem i dziękuję.
- Ja też ci dziękuję, przede wszystkim, że nie puściłeś mnie tu samego po załamaniu nerwowym.
Mike mocniej przyciągnął mnie do siebie, a ja przełożyłem nogę przez jego nogi, więc oddychaliśmy wspólnym powietrzem, próbując stać się jedną osobą w inny sposób, niż zwykle. Nie minęło dużo czasu, nim wreszcie chłopak zasnął. Mnie wciąż szło to raczej marnie, dlatego nieprzerwanie przytulony, wodziłem opuszkami palców po jego ramieniu, ze świadomością, że „słoneczko" brzmiało tak samo ładnie, jak „skarbie".
Ale nie byliśmy w akademiku, gdzie zagrożenie dla nas stanowiłby Calum z biczfejsem. Leżeliśmy w moim pokoju, w moim rodzinnym domu, gdzie nie miałem zamka w drzwiach, a Liz wyhodowała czelność wchodzenia sobie do tego pomieszczenia co rano, kiedy tylko tego potrzebowała.
Więc w poranek bierzmowania mojej bratanicy, matka zobaczyła, jak przytulam drugiego faceta przez sen...
___________________
zrobiłam wam polsat hehe
ten rozdział był długi i myślę, że emocjonalnie trudniejszy, niż wszystkie poprzednie, ponieważ temat rodziców z reguły jest traktowany na wattpadzie po macoszemu, albo mocno skrótowo. Podejrzewam, że większość z nas ma właśnie rodziców, którzy albo są trochę olewaccy, albo takich zbyt zaangażowanych, którzy robią rzeczy z miłości, więc trudno ich winić, albo to winienie przychodzi zbyt łatwo, nie chciałam napisać relacji Luke'a z jego starymi na podstawie typowych konserw, którzy byliby okropni od samego początku do końca. Wiecie, Liz kojarzy mi się tu z taką mamą, która oburza się, gdy mówisz, że w szkole było dobrze, daje ci szlaban i pyta czemu się złościsz, chce żebyś angażowałx się w życie rodzinne, gdzie ciebie się głównie krytykuje, albo zaczepia, a na koniec mamrocze pod nosem, że nikt jej w tym domu nie pomaga. Rodzice to też ludzie, huh? I nie muszą być albo martwi, albo nieistniejący gdzieś w tle, jak to w książkach bywa, skoro oni tak naprawdę bardzo mocno wpływają na to, kim jesteśmy.
Nikt nie jest idealny, nie żyjemy w misiach, gdzie istnieje tamta Liz hahah
Nie powiem wam, jak to się rozwinie i co się stanie, dowiecie się jak napiszę kolejny, prawdopodobnie za dwa, nie wiem ile czasu, albo raczej na ile rozdziałów rozłożę atlantę, ale jest to ważny moment, że tak powiem dla postaci Luke'a i dla postaci Mike'a też, bo tak jak ten pierwszy był wcześniej u Michaela, w domu, jakiego nigdy nie obserwował, tak Mike podobnie przeżywa to spotkanie.
Macie jakieś swoje przemyślenia? Może chcecie mi opowiedzieć o swoich rodzicach? Ja o moich, tak od siebie, bo też trochę błądzę po omacku, pisząc różnych starych w swoich książkach, mogę powiedzieć tyle, że bardzo ich kocham i jestem im bardzo wdzięczna, że szanują moje granice oraz wybory, bo nie byłabym tym kim jestem dziś, gdyby moja nadopiekuńcza mama nauczycielka, nie stawiała przede wszystkim na dojrzałą rozmowę i gdyby nie dojrzewała tak naprawdę razem ze mną. Idk, poczułam potrzebę, żeby tak ładnie coś o niej powiedzieć, bo mam tendencję pisać patologiczne matki, chociaż z moją mam fajną relację, ale też swoje gdzieś tam przeszłyśmy, dlatego zaklepałam sobie track 7 na wfttwtaf. Wątpie, że Lidzia (moja mama) kiedyś przeczyta moje opowiadania, zwłaszcza te gejowe (xddd), ale kiedyś znajdę tę notkę i pewnie się popłaczę jak dziecko, bo będę miała mum missing hours. Mniejsza, spoufalam się.
Na pewno babcia jest dużym serduszkiem w stronę wszystkich, fajnych babci.
Ale najlepsze przed nami, słowo
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro