Rozdział 72
Peter uciekł.
Znów.
Czmychnął spod szpitala, gdy wujek Nick rozmawiał z lekarzem.
Nie chciał sprawiać kłopotów, ani niczego udowodnić, naprawdę nie o to chodziło. Po prostu... spanikował.
Gdy wujek Nick po niego przyjechał, Tony powiedział, że chciałby adoptować Petera. Wujek się ucieszył. Przytulił Petera, uścisnął Tony'emu dłoń i oświadczył, że jeszcze dzisiaj przygotuje wszystkie dokumenty, gdy tylko Tony wyjdzie ze szpitala, w przeciągu tygodnia załatwi oficjalną wizytę domową, a cały proces potrwa najwyżej dwa miesiące.
Cóż, Tony spytał Petera o zgodę. A Peter się zgodził. Naprawdę tego chciał. Ale nie spodziewał się, że to nastąpi tak nagle. Kompletnie zesztywniał, gdy milioner nagle zaczął o tym mówić i nie odezwał się do końca wizyty. Co prawda, opiekun spytał go o pozwolenie, ale nie uprzedził go, że to wszystko stanie się tak szybko. Dziś rano nie wiedział jeszcze czy w ogóle ma jakiś dom, a teraz nagle miał być adoptowany przez Tony'ego, miał dostać dom na zawsze i to działo się tak nagle. Zbyt szybko.
Tony i wujek Nick byli tak zadowoleni z adopcji, że żaden z nich nie zauważył, jak Peter zbladł. Teraz, chłopiec sam nie wiedział co ma czuć. Kochał Tony'ego, chciał być jego synem, od dłuższego czasu to było jego największe marzenie, a teraz, kiedy to się działo, on... bał się. Bał się wszystkiego naraz. Tego, że Tony się znudzi. Że Peter nie będzie dla niego dość dobrym synem. Że zawiedzie jego oczekiwania i to wszystko jak zwykle okaże się jednym wielkim kłamstwem.
Fury miał co do ciebie rację!
Peter skulił się lekko na ławce. Zrobiło mu się zimno i był głodny, ale już sam nie wiedział co ma zrobić. Miał dwadzieścia cztery nieodebrane połączenia od wujka i osiem wiadomości, w których starszy prosi, żeby wrócił i wyjaśnił co się stało. Peter bardzo chętnie sam usłyszałby wyjaśnienie. Nie miał pojęcia co się stało. Po prostu spanikował.
Jego telefon znów zadzwonił. Chłopiec schował twarz w kolanach. Co miał teraz zrobić? Wujek Nick na pewno odwiezie go do domu dziecka, nie będzie go chciał u siebie po tym, jak okazał mu dobroć, a Peter jak zwykle okazał się kłopotliwy i nieznośny. Zresztą, co miał mu powiedzieć? Jak miał się wytłumaczyć? Nie chciał teraz żadnego krzyku, a wujek na pewno będzie na niego zły. Nie wolno mu było tak sobie znikać, wszyscy mu to ciągle powtarzali.
Gdy telefon znów zadzwonił, Peter wyciągnął go z kieszeni. Uniósł brwi, widząc, że tym razem to nie był wujek. To Tony do niego dzwonił.
Serce Petera mocniej zabiło, a żołądek skręcił się z nerwów. Już go nie chce, powie, że ma się nie pokazywać w szpitalu, że ma zapomnieć o adopcji, że nie chce bachora, który nie potrafi usiedzeć w miejscu.
Peter potrząsnął głową. Nie, nie, Tony mówił, że tak nie będzie, że zawsze będzie przy nim. Chłopiec zacisnął powieki. Ale teraz go nie było.
Odebrał telefon.
-Halo?- mruknął smutno.
-Hej, Pete- odezwał się łagodnie starszy, tak jakby wcale nie był zły- pan Tremblay do mnie dzwonił- dodał. Peter przełknął ślinę.
-Mhm.
Zapadła chwila ciszy.
-Co się stało, Bambi?- spytał Tony. Brunecik zacisnął usta i rękawem bluzy starł kilka łez z policzków. Wzruszył ramionami, choć jego opiekun tego nie widział.
-Chcę wrócić do domu- chlipnął smutno, a jego oczy znów się zaszkliły. Zamknął je, żeby nie płakać.
-Wiem, Pete. Wiem, że jest ci ciężko, ale wiesz co? Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jutro wyjdę ze szpitala. Może Happy zgarnie cię po drodze i razem po mnie przyjedziecie? Co ty na to?
Peter wciągnął powietrze, słysząc to.
-Naprawdę?- spytał. Miał wrażenie, że mógł usłyszeć, jak jego opiekun się uśmiecha.
-Tak, Bambi, naprawdę. Jutro o tej porze będziemy w domu i całą noc będziemy oglądać filmy, hm?- rzucił, wciąż łagodnie, a Peter pokiwał głową, kuląc się lekko. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że Tony go nie widzi.
-Okej- szepnął. Podobał mu się ten pomysł, choć był tak samo surrealistyczny jak ostatnie kilka dni. Nie chciało mu się wierzyć, że jutro o tej porze rzeczywiście wszystko będzie dobrze. Jak miałoby być dobrze? Jak miałoby się to udać? To nie było możliwe, po prostu nie było, bo teraz było tak źle, wszystko było nie tak, wszystko było gorsze niż powinno być. Peterowi ciągle chciało się płakać i krzyczeć, nie wiedział co miał robić z rękami, co miał zrobić z sobą, wszystko go przytłaczało.
-Wróć do wujka Nicka, Pete. Bardzo się o ciebie martwi. Ja zresztą też. Robi się późno. I jest już zimno.
Peter przytulił kolana do swojej klatki piersiowej.
-Na pewno jest na mnie zły- szepnął.
-Na pewno nie, Pete. Rozmawiałem z nim. Nikt nie jest na ciebie zły. To co się dzieje jest trudne dla wszystkich i masz prawo mieć mętlik w głowie. Wszystko jest dobrze. Wróć do wujka i idź spać, Bambi. A jutro będziesz już spał w swoim łóżku. W porządku?- spytał miękko. Chłopiec przełknął ślinę. Nic nie było w porządku. Wszystko było nie tak jak powinno, wszystko było źle.
-Tęsknię za tobą- powiedział cicho, po czym szybkim ruchem starł łzę z policzka.
-Ja za tobą też, Petey. Jutro się zobaczymy.
Peter zamknął oczy.
-Kocham cię, Tony- wymamrotał.
Zapadła cisza. Długa cisza. Usłyszał, jak starszy przełyka ślinę.
-W-Wiem, Pete- odparł w końcu, niepewnym głosem- wróć do wujka Nicka, dobrze? I zjedz coś, Bambi.
Peter zacisnął usta.
-Okej- mruknął.
-Gdzie jesteś?
-W Central Parku.
-Dobrze. Napiszę do wujka, żeby po ciebie przyjechał i...
-Nie, nie, wrócę sam- przerwał mu Peter. Usłyszał jak starszy wzdycha cicho.
-Petey, nie. Jest już późno. Nie chcę, żebyś wracał sam.
-Pojadę autobusem- oświadczył chłopiec, wstając. Mężczyzna znów westchnął.
-Jeśli nie chcesz wujka Nicka, napiszę do Happy'ego, ale nie zgadzam się, żebyś wracał sam- powiedział milioner. Peter zagryzł wargę przez chwilę zastanawiając się nad swoimi opcjami. Wołał odwlec chwilę konfrontacji z wujkiem. Na pewno był na niego zły. A gdyby Happy był na miejscu... cóż, oferował już, że weźmie go do siebie. Gdyby wujek go wyrzucił, zawsze mógłby pojechać z Happym.
-Okej- mruknął więc, zarzucając plecak na ramię i znów siadając na ławce. Skulił się lekko z zimna.
-Będziemy rozmawiać aż Happy przyjedzie, dobrze?
-Okej- powtórzył Peter.
Tony rzeczywiście rozmawiał z nim do przyjazdu ochroniarza i całą drogę do domu wujka Nicka. Dopiero gdy samochód stanął, milioner pożegnał się miękko i obiecał zadzwonić za parę godzin, żeby powiedzieć chłopcu "dobranoc".
-Hej- mruknął Happy, zwracając na siebie uwagę dziecka. Peter drgnął, zerkając na niego- w porządku, dzieciaku?
-Tak- mruknął Peter.
-Mam wejść z tobą?- spytał Happy, widząc, jak chłopiec odwleka moment spotkania z chwilowym opiekunem.
Peter pokiwał głową, posyłając mu wdzięczne spojrzenie. Co prawda Happy przede wszystkim był ochroniarzem milionera, ale Tony powiedział mu kiedyś, że mężczyzna jest odpowiedzialny również za bezpieczeństwo Petera. Wujek nie nakrzyczy na niego przy ochroniarzu, prawda?
Zdążyli tylko otworzyć furkę, zanim wujek Nick stanął w drzwiach. Szybkim krokiem pokonał dystans między sobą a dzieckiem i położył chłopcu ręce na ramiona.
-Nic ci nie jest, Pete?- spytał miękko, a Peter pokręcił głową, zaciskając usta. Starszy podniósł wzrok na ochroniarza.
-Dziękuję, panie Hogan- powiedział, wyciągając rękę w stronę mężczyzny, którą ten uścisnął. Pożegnali się krótko, Happy poklepał Petera po ramieniu i odszedł. Chłopiec spuścił głowę, czekając na burę, ale zamiast krzyczeć, wujek schylił się do poziomu oczu młodszego.
-Jesteś głodny?- rzucił. Peter pokręcił głową. Nie chciał robić kłopotu. W każdym razie jeszcze większego kłopotu.
Mężczyzna objął go ramieniem i zaczął prowadzić w stronę domu.
-Wiem, że to wszystko jest przytłaczające, ale nie możesz tak robić. Wiesz o tym, prawda?- spytał. Tym razem brzmiał na zmęczonego.
-Wiem- mruknął Peter.
-Chcesz mi powiedzieć co się stało?
Peter zagryzł dolną wargę. Chciał powiedzieć co się stało, komukolwiek, ale nie mógł. Jak miał to wyjaśnić?
-Nie- powiedział więc. Starszy poklepał go po plecach, zamykając za nim drzwi.
-Dobrze. Ale przyjdź do mnie, gdybyś jednak zmienił zdanie- rzucił. Peter w milczeniu zdjął buty, a starszy westchnął.
-Tony powiedział, że jutro wyjdzie ze szpitala- oznajmił chłopiec, żeby ulżyć starszemu informacją o tym, że już niedługo będzie musiał się z nim użerać.
-Naprawdę? Tak szybko?- zdziwił się wujek, a Peter wzruszył lekko ramionami.
-Mogę iść do... iść już spać?- spytał, boleśnie przypominając sobie, że nie jest u siebie i nie ma tu "swojego" pokoju.
Starszy pokiwał głową.
-Pewnie, Pete. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać- powiedział, a chłopiec skinął głową.
Tony rzeczywiście zadzwonił, żeby powiedzieć mu "dobranoc". Peter nie odebrał. I nie mógł spać.
*****
1380 słów
Hejka!
Może długo czekaliście, ale za to krótki rozdział XDD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro