Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 74



Peter uniósł kąciki ust, podając opiekunowi kubek z herbatą. Milioner objął go dłońmi, po czym przyjął na twarz głębokie rozczarowanie.

-Naprawdę nie pozwolisz mi pić kawy?- jęknął cicho. Peter fuknął.

-Pielęgniarka z rana powiedziała, że nie wolno ci kawy, dopóki nie zbijesz ciśnienia- zauważył. Tony przewrócił oczami.

-Od dwudziestu lat nie wolno mi pić kawy, Słońce- mruknął z niezadowoleniem. Peter wzruszył ramionami.

-Ale dopiero teraz jesteś ubezwłasnowolniony. Najwyższy czas- rzucił, siadając obok opiekuna, który otulony kocem siedział na kanapie z wyciągniętymi nogami, opierając się o dużą poduszkę.

Tony otworzył usta, marszcząc brwi, ale ostatecznie nic nie powiedział. Upił łyk herbaty i skrzywił się.

-Nawet nie jest gorąca! Dolałeś zimnej wody! Myślisz, że ile ja mam lat?- narzekał, a Peter wywrócił oczami.

-Nie chciałem, żebyś się oparzył- wymamrotał, spuszczając wzrok. Tony westchnął cicho, po czym uniósł kąciki ust w łagodnym uśmiechu.

-No dobrze. Dzięki, Bambi- mruknął, upijając kolejny łyk. Peter nie odezwał się. Zamiast tego, opadł na oparcie kanapy i wyciągnął telefon z kieszeni.

-Dzwonił pan Tremblay- odezwał się nagle milioner, a Peter zerknął na niego znad telefonu- wpadnie po południu, żeby omówić proces adopcji i przekazać mi dokumenty.

Telefon wypadł chłopcu z rąk. Zerknął niespokojnie na opiekuna.

-Dzisiaj?- spytał cicho. Tony uniósł jedną brew.

-A to źle?- zdziwił się. Peter podniósł telefon, przełknął ślinę i pokręcił głową.

-Nie. Nie, w porządku- mruknął, znów wbijając wzrok w ekran. Tony zauważył jednak, że jego palce w ogóle się nie poruszyły.

-Bambi, rozmawiaj ze mną. O co chodzi?- rzucił miękko. Chłopiec przewrócił oczami, wzdychając ostentacyjnie i zmarszczył lekko brwi. Milioner też westchnął, widząc to.

-Nie, nie chcę takich min- oznajmił stanowczym głosem- nie przewracaj oczami, tylko rozmawiaj ze mną. Widzę  że coś jest nie tak.

-No to źle widzisz. Daj mi spokój- burknął Peter. Tony zmarszczył lekko brwi.

-Peter, nie tym tonem!- powiedział, nieco ostrzej niż poprzednio. Chłopiec gwałtownie podniósł się do siadu.

-Bo co mi zrobisz?! Nie powiesz już nic gorszego niż ostatnio! Możesz mnie jedynie sprać!- krzyknął. Tony zamknął oczy, wypuszczając powietrze.

-Przeprosiłem cię, Pete. Nie wiem co mam jeszcze...

-I myślisz, że to wszystko załatwia?! Że już nie czuję się beznadziejnie?!- syknął ze złością chłopiec, zaciskając dłonie na brzegu bluzy- Możesz sobie przepraszać ile chcesz, ale nie cofniesz tego co powiedziałeś! A ja nigdy tego nie zapomnę!

-Peter...

-Daj mi spokój! Nienawidzę cię!- wykrzyknął nastolatek, wstając gwałtownie z kanapy.

-Nie, Peter, wracaj!- zawołał za nim Tony, ale chłopiec wymaszerował z salonu. Milioner wzdrygnął się lekko, słysząc głośny trzask drzwi, po czym zacisnął powieki, uderzając tyłem głowy o kanapę. Wiedział, że to się w końcu stanie. Było zbyt dobrze. A to co się stało nie mogło zakończyć się tak łatwo. Ale tym razem, Tony nie zamierzał go zawieść. Nie mógł znów tego zrobić.

Bardzo powoli wstał z kanapy. Sięgnął po kulę, którą przyniosła mu pielęgniarką i opierając na niej ciężar ciała, ruszył mozolnie w stronę pokoju dziecka. Wyszedł ze szpitala za szybko i wciąż był słaby. Powinien jeszcze leżeć, zbierając siły, ale nie mógł znieść widoku przerażonego, roztrzęsionego Petera ze świadomością, że po godzinnej wizycie będzie go musiał odesłać do obcego domu. Chłopiec potrzebował stabilizacji i spokoju. Tony czuł, że choć tyle był w stanie dla niego zrobić.

Zapukał do pokoju Petera, choć nie spodziewał się odpowiedzi. Zdziwił się jednak, bo niemalże natychmiast jego podopieczny otworzył drzwi i uniósł brwi.

-Co ty wyprawiasz?!- rzucił, a na jego twarzy wymalowała się troska pomieszana ze strachem- powinieneś leżeć!

Tony uniósł kąciki ust na te słowa. Cała złość odeszła od niego na widok szczenięcego spojrzenia chłopca.

-Dokładnie. Powinienem leżeć, a nie uganiać się po własnym mieszkaniu za pyskatym nastolatkiem- powiedział, z lekkim rozbawieniem w głosie- mogę wejść? Od razu uprzedzam, że jeśli odeślesz mnie spowrotem, może skończyć się to katastrofą.

Peter bez słowa odsunął się od drzwi, przepuszczając milionera, który natychmiast przeszedł dystans dzielący go od łóżka chłopca, na którym usiadł z ulgą na twarzy.

Brunecik nie odsunął się od drzwi. Zagryzł wargę i objął się ramionami ze łzami w oczach.

-Możemy porozmawiać na spokojnie?- spytał miękko Tony. Peter wypuścił powietrze, po czym skinął lekko.

-Nie chcę, żebyś mnie adoptował- powiedział

Zapadła cisza.

Milioner uniósł brwi. Nie brał tego pod uwagę. Nie zastanawiał się nad tym. Nie chciał się nad tym zastanawiać, bo... jeśli Petera nie będzie w jego życiu, to... co w nim będzie? Tony nie potrafił sobie tego wyobrazić. A jeśli jego nie będzie w życiu Petera, co się z nim stanie? Znów zamieszka z obcymi ludźmi? Wróci do domu dziecka? Znów będzie sam na świecie, nikogo nie będzie obchodzić? Znów zacznie uciekać, kraść jedzenie? Nie mógł sobie wyobrazić tego, że Peter chodził głodny. Że musiał kraść. Że nikt nie przychodził powiedzieć mu "dobranoc", pomimo tego, z jaką radością chłopiec się wtedy uśmiechał. Nie, Tony nie mógł do tego dopuścić.

-Nie... to znaczy nie teraz, tak?- spytał cicho.

-W ogóle- padła natychmiastowa odpowiedź.

Tony się wzdrygnął.

Peter ciaśniej objął się ramionami.

-Może nie teraz?- powtórzył młodszy, wyglądając coraz bardziej bezradnie- nie wiem, już nie wiem, po prostu...

Znów zapadło milczenie.

-Po prostu co?- spytał łagodnie milioner.

Peter spuścił głowę. Pokręcił nią, a po jego policzkach spłynęło kilka łez.

-Tak się cieszę, że tu jesteś- wyszeptał, jednocześnie posyłając starszemu spojrzenie pełne łez- po prostu... chciałbym, żebyś nie powiedział tych wszystkich rzeczy. Żeby to się nigdy nie wydarzyło. Chciałbym, żeby było tak jak wcześniej, ale nie będzie tak jak wcześniej, bo już zawsze będę się zastanawiał, co z tych rzeczy jest prawdą.

-Nic, Pete. Nic nie było prawdą, błagam, musisz mi uwierzyć...

-Nie chcę ci wierzyć- przerwał mu nastolatek- jeśli to nie była prawda, to znaczy, że po prostu chciałeś mnie zranić i... już sam nie wiem co jest gorsze. Nie rozumiesz, Tony? Jeśli to nie była prawda, to... to jest przerażające, że tak dobrze wiesz jak mnie zranić.

Peter znów objął się ramionami. Zamknął ciasno oczy, ale i tak po jego policzkach spływały kolejne łzy.

-Nie umiem ci wybaczyć- powiedział- nie chcę, żebyś mnie adoptował, bo... nie wiem jak to zrobić. Chcę, żeby było tak jak wcześniej, tylko... nie umiem udawać, że wszystko jest tak samo, bo nie jest. Dlaczego... dlaczego to się zawsze dzieje? Dlaczego nie mogę mieć nic dobrego w swoim życiu? Czemu wszystko zawsze tak się pieprzy?

Chłopiec zwiesił głowę i zaczął bezgłośnie szlochać. Jego ramiona trzęsły się w rytm jego płaczu.

-Wiem, że nie będzie tak jak wcześniej, Pete- powiedział łagodnie Tony- ale nie oczekuję, że mi wybaczysz. Nie musisz tego robić.

Peter podniósł głowę.

-N-Nie?- szepnął. Zacisnął usta, żeby przestać szlochać.

-Nie, Petey. Niczego od ciebie nie oczekuję. Nic od ciebie nie chcę. Możesz nienawidzić mnie do końca życia i obrzucać mnie obelgami zawsze gdy mnie widzisz. Dopóki będę cię miał przy sobie i będę wiedział, że jesteś bezpieczny i szczęśliwy, to będzie w porządku. Nie oczekuję niczego w zamian.

-Ale ja chcę ci wybaczyć! Naprawdę chcę, tylko nie... nie wiem jak, bo... uh...

Tony powoli otworzył ramiona, a Peter wypuścił powietrze, zwieszając głowę. Milioner tak dobrze umiał odczytać, czego chłopiec potrzebował.

Nie starał się nikogo oszukiwać. Podszedł do łóżka, usiadł obok opiekuna i bardzo ostrożnie się w niego wtulił.

-Kocham cię, Tony- powiedział cicho. Starszy objął go ramieniem, wypuszczając głośno powietrze.

-No to może... dasz mi szansę, żeby to wszystko naprawić?- spytał, po krótkiej chwili milczenia. Peter przytulił policzek do ramienia mężczyzny. Nie chciał tego nigdy tracić, nie chciał już nigdy być taki samotny i opuszczony, taki zły na wszystkich, taki rozgoryczony. Ale jeśli teraz wróci do domu dziecka, czy będzie miał bardziej złamane serce niż gdyby stało się to za parę miesięcy? Albo za rok? Albo za dwa? Przecież kochał Tony'ego. Chciał, żeby był jego tatą. Jak gorzej może być?

-Okej- mruknął, bezwiednie wycierając mokry od łez policzek w rękaw bluzy opiekuna.

Tony cmoknął go w skroń, a Peter zamknął oczy.

-Napraw to.

*****

1288 słów

Hejka!

Wszystkiego najlepszego w nowym roku Kochani!🥳🥳🥳🥳

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro