Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

Dziobak - wychowawca pracujący w domu dziecka,
Pan Tremblay- pracownik socjalny, który zajmuje się sprawą Petera, czyli głównie szuka mu domu,
Pan Clarke - psycholog.

Chyba to było potrzebne XDD

******

Śmierć May Parker nie była czymś, do czego Peter wracał z własnej woli. Czasem mu się to śniło. Czasem nachodziły go natrętne myśli. Jednak od dłuższego czasu był od tego zupełnie odcięty. Nie myślał o May. Nie wspominał jej. Od dwóch lat nie bał się być sam na sam z opiekunem. Jako mały chłopiec robił wszystko, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której byłby z kimś sam w pomieszczeniu. Bał się, że stanie się coś, na co nie będzie miał wpływu. Nie chciał tego.

Peter odciął się od tych wspomnień. Odciął się od emocji, które się z nimi wiązały. Unikał tego tematu. Unikał tych myśli.

Dlatego zachmurzył się mocno na słowa pana Clarke.

-Myślę, że powinniśmy zacząć od początku, Peter. Powinniśmy porozmawiać o May- powiedział, a Peter pokręcił stanowczo głową.

-Nie. Nie potrzebuję tego. Możemy rozmawiać o poprzednich rodzinach, albo o domu dziecka, ale nie...

-Pete- przerwał mu miękko psycholog, poprawiając okulary na nosie- pamiętasz jak rozmawialiśmy o etapach żałoby?

Chłopiec pokręcił głową, zaciskając usta.

-Psychologia mówi o pięciu etapach żałoby. Po śmierci bliskiej osoby przechodzimy przez zaprzeczenie, złość, targowanie się, depresja, a na końcu następuje akceptacja. Niekoniecznie w tej kolejności- starszy złożył ręce na kolanach, pochylając się lekko- ale żałoba nie następuje tylko po śmierci bliskich, a po każdej stracie. Ty straciłeś wiele rodzin i po żadnej z nich nie miałeś szansy przeżyć prawidłowej żałoby. Wiesz dlaczego moim zdaniem tak jest?

Peter przez chwilę nie odpowiadał. Nie był pewien czy rzeczywiście chciał wiedzieć. W końcu jednak pokiwał głową.

-Dlaczego?- mruknął. Starszy uniósł kąciki ust w smutnym uśmiechu.

-Bo nie pozwoliłeś sobie przejść przez żałobę bo śmierci May- oznajmił. Peter prychnął cicho.

-Niby czemu miałbym ją opłakiwać? Spieprzyła mi życie. To przez nią jestem taki. Nie dbała o mnie. Wyrzucała mnie z domu. Zapraszała sobie dziwnych ludzi, którym pozwalała nabijać się ze mnie i zamykać mnie w szafie. Miałem pięć lat, takich rzeczy nie robi się pięciolatkowi. Nienawidzę jej.

-Kochałeś ją- powiedział pan Clarke. Chłopiec zacisnął zęby.

-Wcale nie- szepnął, czując nagły ścisk w gardle. Starszy westchnął smutno.

-Właśnie o tym mówię, Pete. Utknąłeś w pierwszym etapie, w fazie wyparcia.

Peter przewrócił oczami.

-Niby co takiego wypieram? Wiem, że umarła- mruknął.

-Wypierasz przed sobą to, że jej śmierć miała dla ciebie znaczenie. Udajesz, że cię to nie obchodzi, że to zamknięty rozdział, i że w ogóle nie ma to na ciebie wpływu. Od początku tak było, Pete. Wmówiłeś sobie, że się tym nie przejmujesz, ale to nie jest prawda. Po prostu to było zbyt dużo na raz, poradzić sobie jednocześnie z traumą i żałobą, więc mimowolnie wmówiłeś sobie, że nic cię to nie obchodzi i żadna żałoba nie jest potrzebna, ale ty ją kochałeś, Pete, a każda strata kochanej osoby jest bolesna.

Peter skulił się lekko w fotelu.

-Niby dlaczego miałbym ją kochać? Nie była dla mnie dobra- mruknął, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Nie brzmiał już tak pewnie.

-Bo byłeś małym dzieckiem. Dzieci kochają swoich rodziców, jacy by nie byli. Gdyby dziś ktoś cię tak traktował, zadzwoniłbyś do pana Tremblay, do mnie, albo poszedłbyś na policję. Jako pięciolatek, zaakceptowałeś warunki u cioci jako zwykły stan rzeczy. To zupełnie normalnie, Pete- mężczyzna założył nogę na nogę i sięgnął po swój notes, żeby coś zapisać- przemyśl to sobie, Pete. Myślę, że powinieneś dać sobie szansę, żeby przeżyć tą żałobę. Nie jako przejście przez traumę, albo próbę zapomnienia, tylko zwykłą, zdrową żałobę bo swojej cioci. Przyznaj sam przed sobą, że przeżyłeś stratę. Nie ruszymy naprzód, póki się z tym nie uporasz.

Peter znów milczał dłuższą chwilę.

-Ale ja... nie chcę przechodzi żałoby. Nie chcę znów czuć się tak beznadziejnie- powiedział cicho. Starszy pokiwał głową ze zrozumieniem.

-Wiem. Boisz się. To normalne, Pete. Boisz się, że będziesz musiał zacząć wszystko od nowa, ale to nie jest prawda. I nie jesteś w tym sam. Masz mnie, Tony'ego. Pomożemy ci, kiedy tylko będziesz potrzebował. Masz mój numer, prawda? Możesz dzwonić o każdej porze, kiedy tylko będziesz potrzebować rozmowy.

Peter zacisnął usta.

-Czyli... mam za nią tęsknić?- mruknął, unosząc jedną brew. Starszy pokręcił głową.

-Nie, Pete, nie tęsknić i nie opłakiwać. Masz po prostu przestać tłumić swoje emocje i spróbować je zrozumieć. Pozwolić sobie na nie. To naturalne, że czujesz rzeczy takie jak złość czy smutek. Pozwól sobie na to, Pete. Popłacz sobie. Poproś opiekuna, żeby obejrzał z tobą film. Pokrzycz w poduszkę. Przytul się do Tony'ego. Cokolwiek potrzebujesz, żeby dać upust emocjom i poczuć się lepiej. Uświadom sobie, że masz prawo czuć, Pete. A przede wszystkim to, że ani płacz, ani potrzeba bliskości wcale nie czyni cię słabym.

*****

Peter po raz kolejny wyszedł z gabinetu psychologa z mętlikiem w głowie. Żałoba po May? Niby czemu miałby przechodzić żałobę? Ona nie była dobrą kobietą. Nie była dobrym człowiekiem. A Peter wcale nie chciał do tego wracać. Nie chciał w ogóle o tym myśleć.

I jak zawsze w sytuacji, w której chłopiec czuł się niepewnie, Peter zachmurzył się i stracił humor. Choć psycholog tłumaczył mu, że złość w takich sytuacjach jest mechanizmem obronnym, to pomimo zrozumienia tego procesu, złość wcale nie malała.

-Pete, proszę, nie odezwałeś się do mnie od trzech godzin. Co ci jest?- spytał Tony, gdy chłopiec po cichu wszedł do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Peter wypuścił powietrze z irytacją.

-Daj mi spokój- mruknął, z irytacją, ale też z prośbą w głosie. Nie chciał mówić czegoś, czego będzie żałował, a w tej chwili to było nieuniknione.

Milioner westchnął cicho, obchodząc wyspę kuchenną.

-Coś się stało u pana Clarke?

Peter jęknął z irytacją.

-Nie chcę o tym mówić. Daj mi spokój!- syknął, odwracając się na pięcie. Stracił cierpliwość do czajnika, który zbyt powolnie gotował wodę. Chciał wyjść z kuchni, ale opiekun zatrzymał go dłonią na ramieniu.

-Hej, hej, bo już- rzucił łagodnie- od tego tu jestem, pamiętasz? Możesz mi powiedzieć- zapewnił miękko, a chłopiec zacisnął mocno usta, wpatrując się w zmartwioną twarz opiekuna. Wypuścił powietrze i w jednej chwili przylgnął do mężczyzny, wtulając się w jego klatkę piersiową. Starszy pogłaskał go uspokajająco po włosach i zaczął delikatnie kołysać chłopca w swoich ramionach, na co Peter zacisnął powieki. Jak mógł być tak okropny dla swojego opiekuna, który... cóż, opiekował się nim. I to dobrze. Nastolatek poczuł, jak cała złość go opuszcza, gdy starszy kołysał go w ramionach, co jakiś czas delikatnie przeczesując mu włosy palcami.

A więc przytulanie sprawiało, że było mu lepiej. Było mu dobrze. Czuł się bezpiecznie i spokojnie. Niesamowite, jak wiele mógł zdziałać zwykły dotyk.

Dlaczego wcześniej z tego nie korzystał?

*****
1096 słów

Hejka!

Wsm nie mam nic do powiedzenia. Jadę pociągiem.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro