Rozdział 48
-Odezwij się!- rzucił sucho mężczyzna, a Peter objął się ramionami, chlipiąc bezgłośnie. Otworzył usta w niemym krzyku, gdy starszy uderzył pięścią w stół.
Siedmiolatek zacisnął powieki. Tęsknił za mamusią, tatusiem i ich domem z tarasem. Tęsknił za swoją prawdziwą mamą, za wszystkim co było takie ciepłe i bezpieczne. Nawet za wujkiem Nickiem, chociaż to on zostawił go u okropnego pana Walkera.
-Jak zamierzasz iść do szkoły, jeśli nie mówisz? Myślisz, że tam będą się z tobą cackać, jak wszyscy dotychczas?- mężczyzna wstał, kręcąc głową ze złością. A wszystko przez to, że Peter wzdrygnął się i upuścił szklankę, gdy starszy wszedł gwałtownie do pokoju. Sok się rozlał, a szkło rozbiło na mnóstwo kawałeczków.
-Chciałem mieć chłopaka, który pomagałby w domu, a nie taką żałosną ofermę! Jesteś tu tydzień i już zdążyłeś zajść mi za skórę!- syknął, podchodząc do dziecka. Peter postawił kilka szybkich kroków w tył, ale starszy chwycił go za ramię- jesteś niezdarny, bezużyteczny, nawet nie starasz się do niczego przydać, a ponadto wszystko, chcesz, żeby wszyscy skakali dookoła ciebie, bo postanowiłeś przestać mówić! Ten cały Tremblay ma nie po kolei w głowie, jeśli myśli, że będę tracił pieniądze na terapeutę dla dzieciaka, który po prostu potrzebuje dyscypliny!
Peter płakał. Szlochał rozpaczliwie, starając się wyrwać z żelaznego uścisku mężczyzny. Przecież to nie tak, że on nie chciał mówić! Nie był niegrzeczny, ani uparty! Po prostu nie mógł, za każdym razem gdy próbował, głos po prostu się z niego nie wydobywał, a pan Clarke mówił, że to zupełnie normalne i nie ma się bać, bo wszystko będzie dobrze.
-Już ja cię nauczę mówić!- syknął starszy, a Peter w akcie desperacji z całej siły kopnął mężczyznę w kolano. Uścisk rozluźnił się na chwilę, co maluch natychmiast wykorzystał, wyrywając się i uciekając do swojego pokoju.
-Wracaj tu, ty mały gnojku! Już ja ci pokażę!- krzyknął Pan Walker, ruszając za dzieckiem.
Nagle, oboje usłyszeli agresywne pukanie do drzwi.
-Policja, proszę otworzyć!
Peter schował się pod swoim łóżkiem i skulił się mocno. Zakrył twarz dłońmi. Słyszał, jak obcy ludzie wpadają do mieszkania, zupełnie jak wtedy, gdy przyszli po niego pierwszy razem. Słyszał krzyki, huk, jakby ktoś upadł na podłogę i głosy pełne złości. Usłyszał starszą sąsiadkę, która z uśmiechem dawała mu cukierki
-On ciągle krzyczy na tego biednego chłopca! I widziałam, jak szarpał nim na placu zabaw!- mówiła z przejęciem.
-Gdzie jest Peter, panie Walker?- tym razem, stateczny i opanowany głos wujka Nicka. Peter pokręcił głową, szlochając bezgłośnie. Wujek znów go zabierze i zostawi w jakimś okropnym miejscu. Peter chciał wrócić do mamusi.
W końcu, kroki w jego pokoju. Chłopiec skulił się jeszcze mocniej.
-Cześć, Petey- powiedział wujek Nick, kucając przy łóżku- już wszystko dobrze, pana Walkera zabrała policja, Pete. Nie zrobi ci już krzywdy- zapewnił miękko. Chłopiec spojrzał na starszego przez palce, po czym odsunął się jeszcze mocniej, wciskając się w ścianę
-Wyjdziesz do mnie, Pete?- spytał. Maluch zacisnął usta, kręcąc głową. Wołał zostać na zawsze pod łóżkiem, niż iść z wujkiem, który zostawi go u kolejnej okropnej osoby. Nie chciał już nowych rodziców, nie chciał nikogo.
Mężczyzna westchnął miękko.
-Petey, proszę- mruknął łagodnie, pochylając się. Położył się na podłodze, żeby dobrze widzieć dziecko i uśmiechnął się ciepło. Maluch wydął wargę, posyłając starszemu spojrzenie pełne strachu i wyrzutu. Pan Tremblay natychmiast zrozumiał. Na jego twarzy pojawiła się skrucha- wiem, że masz do mnie żal, ale uwierz mi, mały, nigdy bym cię tu nie zostawił, gdybym wiedział, jaki naprawdę jest pan Walker. Myślałem, że dobrze się tobą zajmie. Przepraszam, Pete. Następnym razem postaram się bardziej i uważniej sprawdzę, kto się tobą opiekuje, dobrze?
Peter przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę. Dopiero po kilku minutach cichego szlochania zaczął wychodzić spod łóżka. Przysunął się do starszego i ostrożnie skulił się przy jego boku, kładąc głowę na barku mężczyzny. Pan Tremblay otulił dziecko ramieniem. Nie dał po sobie poznać, że siedmiolatek boleśnie wbijał mu kolana w brzuch.
-Już dobrze- szepnął. A gdy jeden z policjantów wszedł do pokoju i uniósł brwi, widząc pracownika socjalnego, który leżał na podłodze, tuląc do siebie małego chłopca, pan Tremblay odprawił go gestem dłoni i powiedział, że ma wszystko pod kontrolą.
*****
Peter zacisnął usta. Nie chciał tu być. Brzuch bolał go z nerwów.
Podniósł wzrok, żeby zerknąć na stojącego przy szafkach Neda. Był sam. To dobrze. Gdyby z kimkolwiek rozmawiał, Peter nie odważyłby się do niego podejść. Pewnie zapadłby się pod ziemię ze wstydu.
Po raz pierwszy w życiu Peter miał kolegę. Wcześniej nikt nigdy nie chciał się z nim zadawać. W starej szkole wciąż był dziwadłem. Wciąż miał łatkę dziecka, które nie mówi. Wiedział, jakie plotki krążyły po szkole na ten temat. Dzieciaki wymyślały powody, dla których Peter się nie odzywał. To, że poszedł do szkoły dopiero w drugiej klasie też nie pomagało, bo wszyscy zdążyli się już poznać.
Chłopiec przełknął ślinę, stawiając kilka kroków na przód. Nie rozmawiał z Nedem od imprezy, na której zachował się paskudnie i teraz zupełnie nie wiedział co zrobić. Nigdy nie miał kolegi, więc nigdy się z żadnym nie pokłócił. Co miał zrobić, jeśli Ned zacznie na niego krzyczeć? Albo, co gorsza, obróci się na pięcie i odejdzie bez słowa? Albo oświadczy, że nie chce znać Petera i nigdy więcej się do niego nie odezwie? A co jeśli...
-Cześć, Peter.
Chłopiec podskoczył w miejscu. Podniósł wzrok na Azjatę i zamrugał gwałtownie.
-Um... h-hej. Cześć, Ned- rzucił. Zrobił się czerwony jak burak. Chłopiec naprzeciwko ściągnął usta w kreseczkę i spuścił wzrok. Milczeli przez dłuższą chwilę.
-Ja...- zaczął Ned, ale Peter nie dał mu skończyć.
-Przepraszam!- wypalił, zamykając oczy i zaciskając dłonie w pięści po bokach- jestem do niczego, wiem o tym. Zrozumiem, jeśli nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz, albo jeśli będziesz się ze mnie nabijał z Flashem, masz do tego prawo, bo...
-Ej!- rzucił Ned, szturchając brunecika w ramię- Nie jesteś do niczego, nie mów tak- powiedział, a Peter uniósł jedną brew.
-Nie?- spytał cicho. Ned uniósł kąciki ust w nieśmiałym uśmiechu i pokręcił głową.
-Nie- powiedział pewnie. Chłopiec wypuścił powietrze z ulgą, zamykając na chwilę oczy.
-I... wybaczysz mi? Tak po prostu?- Peter nie podniósł wzroku, zadając to pytanie. Wciąż nie miał odwagi, choć Ned zdawał się nie być wcale tak wściekły.
-No pewnie. Od tego są przyjaciele, co nie?- rzucił swobodnie Azjata, na co Peter podniósł szeroko otwarte oczy.
-Przyjaciele?- powtórzył. Ned uśmiechnął się beztrosko.
-Chyba tak- powiedział, wzruszając ramionami.
Peter uśmiechnął się, znów spuszczając lekko wzrok.
-Ale za ten numer jesteś mi winny maraton Star Wars- oznajmił czarnowłosy, a Peter kiwnął potulnie głową, śmiejąc się cicho.
-Kiedy tylko chcesz- zapewnił.
-Ale nie możemy spotkać się u mnie. Mój tata choruje.
Peter zacisnął usta, słysząc to. Chciałby powiedzieć, że w Wieży też nie mogą się spotkać, bo to nie jest jego dom i nie ma prawa zapraszać do niego gości, ale nie chciał odmawiać Nedowi teraz, gdy ten zachował się wobec Petera tak wspaniałomyślnie.
Westchnął głęboko. Pan Stark powiedział kiedyś, że Peter może zaprosić Neda, jeśli będzie chciał, więc może się zgodzi?
Wyciągnął telefon i wybrał numer do swojego opiekuna.
Mogę zaprosić Neda do Wieży?
Uśmiechnął się, widząc odpowiedź.
Nie ma problemu, Bambi. Zostawię kartę kredytową na stole, zamówcie sobie co chcecie. Miłej zabawy :)
Znów poczuł to ciepło w środku. To się robiło naprawdę niebezpieczne, ale... Peter nie chciał tego przerywać.
*****
1199 słów
Hejka!
Ja wiem, że taki mniej ciekawy ten rozdział, ale był potrzebny xD
A za dwa będzie ogień🔥🔥🔥
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro