Rozdział 40
-Nie wiem, czy to był dobry pomysł- mruknął Peter, stojąc przed drzwiami.
-To jest dobry pomysł- powiedział Ned, choć nie brzmiał tak pewnie, jak prawdopodobnie chciał. Peter przełknął ślinę.
-To... wchodzimy?- spytał cicho. Zza drzwi słychać było muzykę i głosy.
-Tak- zarządził Ned, po czym zapukał. Nikt jednak im nie otworzył. W domu było za głośno. Azjata pchnął więc drzwi i sam zaprosił się do środka. Peter wślizgnął się za nim, po czym natychmiast się skulił. Nie lubił tłumów, a w korytarzu było tak dużo osób, że ciężko było im się z niego wydostać. W zasadzie, wszędzie było tłoczno. Nastolatek musiał zdusić narastającą panikę w zarodku.
-A co tu robi ten przegryw?- usłyszeli nagle. Oboje odwrócili się w stronę kanapy, na której siedział Flash z kolegami. Peter spuścił wzrok, a Ned zmarszczył brwi, wciągając głośno powietrze- trzymaj się z nim, jeśli chcesz, Ned, ale nie przyprowadzaj go między ludzi. Wszyscy wiedzą, że Parker to same kłopoty.
Ned postawił krok naprzód, choć Peter szepnął po cichu "daj spokój".
-Nie mów tak do niego! Peter w przeciwieństwie do ciebie nad nikim się nie znęca. Poza tym...
Flash wymienił porozumiewawcze spojrzenie z kolegami.
-Dobra, dobra. Nie gorączkuj się tak. Napijcie się z nami- powiedział, sięgając po dwa kieliszki, do których nalał wódkę. Peter otworzył lekko usta, a Ned prychnął, kręcąc głową.
-Nie- rzucił jedynie, odwracając się.
Zanim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć, przyjaciel chwycił go stanowczo za ramię i odciągnął na bok.
-Nie przejmuj się nimi, Peter. Nie jesteś od nich gorszy- rzucił miękko Azjata, a brunecik wypuścił powietrze i uśmiechnął się miękko. Ned mówił to bardzo często. Przypominał mu o tym przy każdej okazji, za każdym razem, gdy Peter o tym zapominał. Lubił go za to. I był wdzięczny.
-Ty też nie- odparł chłopiec.
-No co z wami?- rzucił Flash- nie chcecie się bawić?- dodał. Ned przewrócił oczami, a Peter zacisnął usta.
-Ned...- zaczął cicho.
-O nie. Chyba o tym nie myślisz?- jęknął Azjata. Chłopiec wzruszył lekko ramionami.
-Cykasz się, Parker? Boisz się, że tatuś będzie zły? No tak, słusznie. Jeszcze wyrzuci cię na bruk, tam gdzie twoje miejsce!- zawołał, śmiejąc się, a wszyscy dookoła zawtórowali mu. Peter wciągnął szybko powietrze i postawił krok naprzód. Ned chwycił go za ramię.
-Peter, nie rób tego. To był głupi pomysł, chodźmy stąd- brunecik przystanął, ewidentnie się wahając, ale wtedy Ned dodał- poza tym, on ma rację. Pan Stark będzie zły, nie potrzebujesz tego.
Peter zacisnął dłonie w pięści. Wszyscy na niego patrzyli, czekając na jego reakcję, a on... nie zamierzał pokazać, że ktoś ma nad nim władzę. A na pewno nie pan Stark.
-Mam to gdzieś. Nie jest moim ojcem- powiedział ze złością, po czym podszedł do stolika, chwycił kieliszek wódki i szybko wypił wszystko, odchylając głowę w tył. Skrzywił się, ale przełknął alkohol, z hukiem odstawiając kieliszek.
Zapadła krótka chwila ciszy. A zaraz po niej, wszyscy zaczęli wiwatować, śmiać się i klepać go po ramieniu.
-Więc jednak masz jaja, Parker!- roześmiał się Flash, zapełniając jego kieliszek, a chłopiec rozejrzał się ze zdziwieniem. Nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji. Nigdy nie był w centrum pozytywnej uwagi. Nigdy nie był otoczony przyjaźnie nastawionymi rówieśnikami, którzy gratulowali mu i śmiali się z nim, nie z niego. Nigdy jeszcze nie czuł się tak mile widziany i tak... na miejscu.
Więc gdy wiwaty ucichły, sięgnął po następny kieliszek, a wszyscy dookoła znów podnieśli wesoły raban.
Kątem oka, Peter zauważył, jak jego przyjaciel kręci głową ze zmartwieniem, wychodząc.
*****
-Pan Parker wrócił- oznajmiła sztuczna inteligencja, a Tony zerwał się z kanapy. Był wściekły. Absolutnie wściekły. Choć udało mu się w ostatnich godzinach nieco wyciszyć, wiedział, że przez najbliższy tydzień, cholera, miesiąc, Peter nie opuści wieży poza chodzeniem do szkoły pod żadnym pozorem. Koniec z zaufaniem. Koniec ze swobodnym chodzeniem po mieście. Koniec z brakiem kontroli. Od teraz, dzieciak będzie pilnowany w każdej cholernej minucie swojego życia.
Chciał zejść na dół, ale zobaczył, że winda się porusza, co oznaczało, że Peter sam wjeżdża na piętro. Tony skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wziął głęboki oddech, zamykając oczy. Nie bądź jak Howard, powiedział sobie. Też byłeś nastolatkiem. Nie mów nic, czego będziesz żałował.
Pojechał po Petera o dwudziestej drugiej. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy dowiedział się, że jego podopieczny i kilkoro innych dzieciaków opuściło miejsce. Więc wrócił do Wieży i czekał. Przez następne cztery godziny i osiemnaście minut czekał, wydzwaniając do podopiecznego i usilnie starając się namierzyć jego telefon. Na próżno, oczywiście.
Gdy drzwi windy rozsunęły się, Peter niemalże wypadł ze środka. Był kompletnie pijany, a Tony mógł dać głowę, że zrobił się czerwony ze złości.
-Wiesz, która jest godzina?!- syknął. Młodszy posłał mu zniechęcone spojrzenie i wywrócił oczami. Tony zacisnął dłonie w pięści, starając się nad sobą panować- czy ty jesteś pijany, Peter?- spytał spokojnie, przez zaciśnięte zęby, choć dobrze znał odpowiedź.
-Tak- odparł rzeczowo chłopiec. Podpierając się o ścianę, ruszył powoli w kierunku swojego pokoju. Mężczyzna chwycił go mocno za ramię, a Peter syknął cicho.
-Gdzie byłeś?
Peter skrzywił się na to pytanie.
-Nic ci do tego- wymamrotał, po czym stracił równowagę, gdy nogi mu się poplątały. Tony go złapał.
-Nic mi do tego, tak?!- warknął ze złością milioner- zdziwiłbyś się, jak wiele mi do tego. Pytam ostatni raz. Gdzie. Byłeś.- wycedził przez zęby, zaciskając dłoń na ramieniu dziecka.
-Puść mnie!- zażądał Peter.
-Proszę bardzo- rzucił starszy, puszczając chłopca, który natychmiast stracił równowagę i upadł. Milioner uratował jednak jego nos przed zderzeniem się z ziemią, znów go łapiąc, tym razem delikatniej- odpowiedz, Peter. Chcę wiedzieć gdzie byłeś i kto kupił ci alkohol.
-Odpierdol się ode mnie! Nie jesteś moim ojcem!- warknął ze złością młodszy. Język mu się plątał.
-Ach tak? Może i nie jestem, ale nie masz nikogo bliższego niż ja, więc może zacznij zachowywać się jak należy!
Peter zmarszczył brwi. Był pijany i chciał iść spać.
-Zostaw mnie w spokoju- mruknął, szarpiąc się słabo.
-Peter!
-Zostaw mnie w spokoju!- krzyknął Peter, wyszarpując się z uścisku. Stracił równowagę i wpadł na ścianę za sobą, w wyniku czego osunął się w dół. Usiadł na podłodze w rogu, po czym zaczął płakać, jak małe, niestabilne emocjonalnie dziecko. Uderzył pięścią w podłogę i odrzucił głowę w tył, uderzając nią o ścianę. Zabolało go to, bardziej niż się spodziewał, więc zaczął płakać jeszcze bardziej rozpaczliwie.
Tony przez chwilę wpatrywał się w chłopca z przerażeniem na twarzy. Nie spodziewał się tego.
Dopiero po chwili poruszył się. Powoli klęknął na ziemi obok dziecka. Odchrząknął cicho, a wtedy, młodszy wzdrygnął się mocno, tak jakby zapomniał o obecności opiekuna.
-Idź sobie!- rzucił Peter, wycierając nos w rękaw kurtki- idź sobie! Idź sobie! Idź sobie!
Tony pokręcił głową.
-Staram się być twoim przyjacielem, Peter- powiedział cicho.
-Ja nie chcę przyjaciela! Chcę, żeby ktoś mnie kochał!- krzyknął ze złością młodszy, po czym znów uderzył obiema pięściami w podłogę- nikt mnie nie kocha, nienawidzę tego! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię, słyszysz?!- warknął, nawet nie patrząc na milionera. Płakał po prostu, co jakiś czas uderzając w ziemię pięściami albo stopami, jak niesforne dziecko w sklepie z zabawkami.
Tony przez chwilę milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Chciał, całkiem szczerze, chciał móc powiedzieć Peterowi, że wszystko będzie dobrze, że on go kocha, ale nie mógł. To nie była prawda. Tony go nie kochał. Czasem nawet miał trudności z lubieniem chłopca.
-Chcę do mojej mamy, Tony- zapłakał cicho Peter, znów przecierając twarz rękawem- mama mnie kochała. Chcę do mamy- jęknął, szlochając. Milioner poczuł, jak ściska go gardło. Nie wiedział, co ma zrobić. Co mógłby powiedzieć. Łatwo było złościć się na Petera. Łatwo było dawać mu reprymendę, przewracać oczami na pyskówki i grozić karami, ale pocieszyć? Tony nie umiał pocieszać.
-Tak mi źle, Tony...- zaszlochał Peter, a Tony położył mu rękę na ramieniu. Chłopiec strącił ją natychmiast, ale po chwili, uniósł lekko brwi. Bez słowa przysunął się do milionera, klęknął i zarzucił mu ręce na szyję, po czym uwiesił się na nim, szlochając gorzko.
Mężczyzna objął chłopca, choć czuł się z tym niekomfortowo. Nie lubił, gdy ktoś znajdował się w jego przestrzeni osobistej, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, by odsunąć dziecko. Peter był zbyt roztrzęsiony i przytulał się jak ktoś, kto zapomniał już jak się przytulać. Nie żeby Tony był w tej materii bardziej doświadczony.
Mężczyzna ostrożnie zaczął ściągać kurtkę z ramion Petera, odklejając od siebie jego ręce.
-Nie, nie...- zaczął mamrotać chłopiec.
-Cii, spokojnie. Nigdzie nie idę. Zdejmiemy tylko kurtkę i buty, dobrze?- spytał, a Peter kiwnął głową, zagryzając wargę, żeby przestać szlochać. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
Tony odwiązał sznurówki i ściągnął chłopcu buty z nóg, po czym wstał, żeby odwiesić kurtkę na wieszak. Peter skulił się na ziemi, drżąc lekko. Milioner położył mu delikatnie rękę na ramieniu.
-Chodź, Pete. Jest już późno, na pewno jesteś zmęczony- powiedział miękko, podnosząc dziecko z ziemi. Peter stanął, ale nie mógł utrzymać równowagi, więc szybko oparł się o opiekuna, który pogłaskał go po włosach. Tony objął chłopca i przez chwilę trzymał go w ramionach.
Peter odepchnął się nagle od mężczyzny i wyciągnął rękę w stronę wieszaka. Tony złapał go jednak, gdy chłopiec stracił równowagę.
-Co ty robisz, dzieciaku?- spytał. Peter pokręcił głową.
-Chcę iść na cmentarz do mamy- wymamrotał, a Tony poczuł nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. Nie pozwolił dziecku postawić ani jednego kroku na przód.
-Jesteś zmęczony, Pete. Może jutro odwiedzisz mamę, co? Zawiozę cię z samego rana, jeśli będziesz chciał, ale teraz trzeba już iść spać. Jest późno. Chodź, pomogę ci- powiedział miękko milioner, a Peter spuścił głowę. Szloch znów wstrząsnął jego ciałem. Przetarł policzek pięścią i oparł czoło o ramię mężczyzny.
-Chcę do mamy- zaszlochał. Tony objął go delikatnie ramionami.
-Wiem. Wiem, dzieciaku. Ale... to naprawdę nie jest dobra pora. Jesteś zmęczony. Pójdziemy spać, dobrze? Zrobisz to dla mnie?- spytał. Peter, nie przestając szlochać, pokiwał lekko głową i pozwolił milionerowi zaprowadzić się do swojego pokoju. Tam, Tony ściągnął mu z ramion bluzę i posadził na łóżku, a chłopiec skulił się lekko. Milioner ostrożnie odsunął kołdrę i pogłaskał Petera po włosach.
-Połóż się, Pete- powiedział łagodnie, nawet nie próbując zmusić chłopca do przebrania się w piżamę. Peter był na to zbyt pijany i rozhisteryzowany.
Brunecik posłusznie położył się na materacu i skulił, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Patrzył przed siebie, nie mogąc opanować szlochu, a Tony westchnął cicho. Nie wiedział co robić. Nie mógł odejść, nie mógł go tak zostawić, ale nie wiedział, jak się zachować.
-Nie odchodź- szepnął chłopiec, patrząc na starszego szeroko otwartymi oczami. Tony przełknął ślinę, przykrywając dziecko kołdrą.
-Nigdzie nie pójdę- zapewnił miękko. Peter kiwnął głową i zacisnął na chwilę powieki.
-Źle się czuję. Kręci mi się w głowie- mruknął. Tony uniósł lekko kąciki ust.
-Jesteś kompletnie pijany, dzieciaku. A zabawa zacznie się jutro rano- zauważył. Peter nie zareagował na jego słowa, a jedynie westchnął cicho i poruszył się niespokojnie.
-Tony?- zaczął cicho. Mężczyzna odgarnął mu włosy z twarzy.
-Tak?
-Ja... wiem, że mnie nie lubisz- szepnął chłopiec- ale może mógłbyś... położyć się tu ze mną?
Milioner przez chwilę milczał. Chciał odmówić, to było jasne, ale... jak? Jak mógł mu odmówić?
Położył się więc, nieco niechętnie, a Peter po chwili chwycił jego koszulkę, żeby powstrzymać milionera przed odsunięciem się. Brunecik wcisnął nos w jego klatkę piersiową, szlochając przez zaciśnięte usta, a milioner pogłaskał go lekko po plecach. Peter musiał się po prostu wypłakać i wyrzucić z siebie wszystko to, co trzymał tak długo.
-To nie prawda, że cię nie lubię, Pete- powiedział cicho Tony, obejmując młodszego- lubię cię, kiedy jesteś sobą. Lubię Petera. Nie lubię tylko tego chłopaka, którym próbujesz być.
Peter pokiwał lekko głową, kuląc się w ramionach mężczyzny.
-Ja tylko...- zaczął, pociągając nosem- chciałbym być kimś, kogo nie można skrzywdzić- powiedział, wtulając się w milionera- nie jestem zły, nie jestem...
-Wiem, że nie jesteś- zapewnił miękko starszy. Przez chwilę leżeli w ciszy.
-Od trzech lat nikt mnie nie przytulił- szepnął w pewnym momencie Peter. Tony oparł brodę o czubek jego głowy- zapomniałem, że to lubię.
Mężczyzna mocniej otulił chłopca ramionami i poprawił mu kołdrę. Jego też od dawna nikt nie przytulał. Od bardzo dawna. Tak naprawdę, milioner nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś go przytulił. To musiał być jego przyjaciel, James Rhodney, ale kiedy? Może kiedy Jarvis zmarł?
-Wiesz, czemu wszyscy mnie oddają? Czemu nikt mnie nie chciał?- spytał nagle Peter. Tony pokręcił głową, a młodszy odsunął się lekko, żeby na niego spojrzeć- chcesz znać mój serket, Tony?
Mężczyzna zacisnął usta. Poczuł lekko wyrzuty sumienia. Gdyby Peter był trzeźwy, nie powiedziałby mu tego. Tony czuł, że perfidnie wykorzystuje stan chłopca i nie miał na to żadnego usprawiedliwienia.
-Jeśli... chcesz mi powiedzieć, to...
-Byłem tam- szepnął Peter. Tony uniósł lekko brew.
-Gdzie byłeś?
-W domu. Kiedy May się powiesiła. Widziałem to- powiedział, tak cicho, że Tony przez chwilę zastanawiał się, czy to było naprawdę.
-Twoja ciocia? Ona...- zaczął słabo.
-Powiesiła się- szepnął Peter. Tony zacisnął szczękę, nie wiedząc co ma powiedzieć. Przez dłuższą chwilę analizował w głowie słowa dziecka i starał się zrozumieć, co chłopiec chciał przez to powiedzieć.
-Jak to... w-widziałeś?- wydusił z siebie. Peter posłał mu smutne spojrzenie.
-Ciocia wyrzucała mnie z domu, kiedy chciała się upić. Wtedy... chyba o mnie zapomniała. Bawiłem się w salonie, a ona przyszła z paskiem i... myślałem, że będzie chciała mnie zbić, ale ona...- chłopiec zacisnął powieki i wcisnął twarz w koszulkę Tony'ego. Znów zaszlochał, a milioner poczuł, jak brunecik trzęsie się pod jego palcami.
Przez chwilę leżeli w ciszy. Przytłaczającej, gęstej ciszy. Tony nie umiał nic powiedzieć. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nie chciał sobie tego wyobrażać. Peter miał pięć lat. Na pewno się bał. Nie rozumiał co się dzieje. Milioner miał tyle pytań, chciał wiedzieć, czy psycholog Petera o tym wie, czy o tym rozmawiają i czy ktokolwiek mu pomógł. Ale nie pytał. Nic nie mówił. Tylko przytulił chłopca do siebie, nie rozpoznając własnych opiekuńczych instynktów. Nie wiedział, że to w sobie miał. Że mógł coś takiego czuć. Ale teraz, w tej chwili, poczuł, że musi się nim zająć. Że Peter wymaga jego opieki, ochrony i czułości.
-Może...- zaczął niepewnie chłopiec. Tony pogłaskał go po plecach.
-Tak?
Peter przełknął ślinę.
-Może gdybyś mnie czasem przytulał, to... pamiętałbym, żeby być po prostu Peterem?- powiedział. Tony zacisnął usta i kiwnął głową, przytulając dziecko nieco mocniej.
-Będę miał to na uwadze- mruknął, a młodszy kiwnął głową. Oczy mu się zamykały.
-To dobrze- szepnął, po czym ziewnął i westchnął sennie- ja też nie lubię tego chłopaka.
*****
2367 słów
Hejka!
Tak, to tym się jarałam xD
Miałam to opublikować później, ale nie mogłam się doczekać XDD
Mam nadzieje, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro