Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Ze zmęczeniem opadł na łóżko, od razu zamykając oczy. Słyszał, jak pozostali chłopcy podążają w jego ślady, zbyt zmęczeni pięciogodzinną pracą, by okazywać mu swoją nienawiść. Ignorowali więc Petera, któremu to jak najbardziej odpowiadało. Chciał być ignorowany. Chciał, żeby wszyscy dali mu spokój.

Nie mógł przestać myśleć o milionerze. I nie było mu głupio za to, co powiedział. Wypierał przed sobą myśl, że żałował odrzucenia oferty. Ale bolało go upokorzenie, którego doświadczył. Został potraktowany jak mały, niegrzeczny chłopiec i nie mógł tego znieść. Duma nie pozwalała mu tego przełknąć. Miał ochotę odgryźć się i utrzeć im wszystkim nosa, robiąc coś potwornego. Wielkiego. Chciał pokazać, co tak naprawdę może zrobić. Ile jest wart. Jaki niebezpieczny może być. Ale nie mógł tego zrobić. Nie teraz. Nie kiedy Iron man się nim zainteresował. Był na celowniku Tony'ego Starka i musiał to rozegrać naprawdę sprytnie. Ale nie zamierzał tu tkwić, razem z tą bandą półgłówków.

***

Sen przyszedł szybko. Peter był zmęczony i nie potrzebował wiele, żeby usnąć. Nie trwał jednak długo.

Dwie pary rąk porwały go z łóżka, budząc go brutalnie. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy chłopcy zarzucili mu na głowę prześcieradło i zacisnęli skórzany pasek na brzuchu, krępując mu przy tym ręce. Nie mógł się uwolnić. Nic nie widział.

-Nie!- krzyknął, czując pierwsze uderzenie. Upadł na ziemię. Nie mógł nawet zamortyzować upadku. Zapłakał, gdy uderzył głową o podłogę. Słyszał, jak chłopcy rzucają w jego stronę obelgami, ale nie docierało do niego żadne słowo. Ale czuł za to każdy cios. Każde kopnięcie. Czuł, gdy najstarszy Roger uklęknął na jedno kolano, chwycił go mocno i uderzył pieścią. Peter szarpał się i miotał, starając się uwolnić. Było mu gorąco, a kropelki potu spływały po skroniach chłopca. Zaczął gorączkowo wierzgać nogami, gdy poczuł, jak oprawcy stawiają go do pionu. Nie wiedział, dokąd go prowadzą, ale robił co mógł, żeby im przeszkodzić. Starał się  zaprzeć nogami i wyszarpnąć, ale nie mógł, gdy siedem par rąk ciągnęło go.

-Pomocy!- krzyknął Peter z desperacją w głosie, ale ktoś natychmiast przycisnął mu dłoń do ust.

-Zamknij się, Parker!- ktoś syknął mu do ucha, a on natychmiast rozpoznał głos Rogera. Krzyknął, gdy ktoś mocno go pchnął. Nie mógł ruszać rękami i w żaden sposób chronić się, gdy został zepchnięty ze schodów. Nie widział, skąd nadejdzie ból. Uderzył się w głowę, a potem upadł prosto na twarz. Czuł krew na twarzy, gdy stoczył się na dół. Nie mógł nawet wstać i z godnością uciec do łazienki. Leżał pod schodami i płakał, spocony, zakrwawiony i uwięziony w prześcieradle. Zresztą, był prawie pewien, że nawet gdyby nie był związany, i tak nie dałby rady wstać. Płakał jak małe dziecko, drżąc z bólu i strachu. Bał się, że zaraz usłyszy siedem par stóp zbiegających po schodach, żeby dalej się nad nim znęcać. Nie miał nawet siły wołać o pomoc.

Usłyszał kroki, ale na szczęście nie były kierowane w jego stronę. Chłopcy wrócili do pokoju, zadowoleni ze swojej zemsty. Zostawili go pod schodami, żeby płakał i zwijał się z bólu.

-Pomocy!- zapłakał, kuląc się lekko. To było upokarzające, bezwolne leżenie na podłodze i kwilenie o pomoc, ale nie był w stanie sam się uwolnić.

Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i szybkie kroki. Zapłakał żałośnie.

-Hej, hej, już dobrze- usłyszał łagodny, kobiecy głos. Poczuł, jak starsza odpina pasek i wyplątuje go z zakrwawionego prześcieradła. Spojrzał w wystraszone oczy opiekunki, a jego dolna warga zadrżała. To była pani Katie. Lubił ją. Zresztą, trudno było jej nie lubić. Urocza ciocia Katie, jak nazywały ją inne dzieci, była chodzącą dobrocią. Kobieta zbliżała się wiekiem do sześćdziesiątki, miała własne dzieci i wnuki, ale każde dziecko traktowała jak swoje własne, z miłością i troską. Niestety, miała pod swoją opieką głównie małe dzieci do siódmego roku życia, ale zawsze znalazła chwilę dla każdego, kto tego potrzebował.

-Boże, Pete, kto ci to zrobił?- spytała, pomagając mu usiąść i delikatnie gładząc go po policzku. Peter pokręcił słabo głową, zaciskając usta, żeby nie płakać.

-N-Nie wiem- skłamał drżącym głosem.

-Och, kochanie...- westchnęła, z doświadczenia wiedząc dobrze, że Peter nie zdradzi swoich oprawców- chodź, Pete. Chodź, umyjemy cię trochę- zarządziła, z najwyższą czułością pomagając dziecku wstać z ziemi.

-Poradzę sobie, pani Katie...- wyszeptał słabo Peter, odsuwając się od kobiety.

-Przecież cię tak nie zostawię, Pete. Daj sobie pomóc, kotku. Spójrz na mnie, na pewno wszystko dobrze? A jeśli coś złamałeś? Możesz poruszać rękami? Palcami?- zaczęła, oglądając ciało Petera i ostrożnie dotykając jego rąk. Chłopiec  pokiwał głową.

-Tak, tak- mruknął cicho- wszystko dobrze. Ja... proszę. Dam radę, chcę... chcę sam- wymamrotał, odsuwając się i strącając z siebie jej dłonie.

-To Roger? To on, prawda? Proszę, powiedz mi, Pete- prosiła kobieta, ale Peter pokręcił jedynie głową.

-Nie wiem kto- szepnął. I to zupełnie nie tak, że w jakikolwiek sposób zależało mu na współlokatorach i chciał ich chronić. Wiedział po prostu, że nikt nie byłby w stanie pilnować ich przez cały czas. To była zemsta za mycie łazienek. Nie chciał dowiedzieć się, jak wyglądała by zemsta za naskarżenie na nich.

-Wiesz, że muszę o tym powiedzieć wujkowi Thomasowi?- spytała, a Peter skrzywił się lekko, słysząc jak go nazwała. On nigdy nie mówił do opiekunek i opiekunów "ciociu" i "wujku".

Pokiwał głową, cofając się powoli.

-Chcę iść spać- powiedział cicho, chwytając mocno poręcz schodów. Zaczął wspinać się do góry, choć było mu ciężko.

-Dobranoc, kochanie! Wołaj mnie w razie czego, jestem tu na dole, dobrze?- zawołała za nim pani Katie, na co młodszy pokiwał jedynie głową. Usłyszał, jak opiekunka podnosi prześcieradło, pasek, a potem odchodzi do pokoju. Westchnął. To nie pierwszy raz, kiedy dzieciaki się na nim wyżywały i wszyscy dobrze wiedzieli, że naciskanie na Petera nie ma sensu. Na nikogo nie naskarży i nie pozwoli sobie pomóc. Nie dopuszczał do siebie nikogo i nigdy nie prosił o pomoc, jeśli nie był do tego absolutnie zmuszony.

Peter poszedł spać do schowka na strychu.

***


-A więc jednak należysz do grona, hm, jak to określiłeś? Niekompetentni idioci?

-Nie, nie, piracie. Nie mówię, że go nie znalazłem. Mówię, że nasz haker nie będzie już sprawiać problemów- odparł swobodnie Tony, zakleszczając telefon między policzkiem a ramieniem, gdy wsypywał kawę do kubka. Od pięciu dni, Nick Fury nie dawał mu spokoju, żądając wyników, a on naprawdę nie miał ochoty szczuć biednego dzieciaka. Chłopiec i bez tego miał problemy.

-Go? Chcesz mi powiedzieć, że to jeden człowiek? A ty masz zamiar chronić tego mężczyznę? Tony, przecież...

-No właśnie... problem polega na tym, że to nie jest mężczyzna, Nick- wymamrotał, biorąc kubek i podnosząc go do ust.

-Nie rozumiem.

-Nie musisz wszystkiego rozumieć, piracie. Ważne jest to, że załatwiłem sprawę. Nie będzie się nam naprzykrzał- rzucił Tony, upijając łyk kawy.

-Ach tak? A można wiedzieć, skąd ta pewność?

-Po prostu mi zaufaj. Załatwiłem to już kilka dni temu i teraz...

-Kilka dni temu, tak?- przerwał mu dyrektor- no to chyba ci się nie powiodło, Tony, bo wczoraj niejaki Spider Man ukradł mi z prywatnego konta dziesięć tysięcy dolarów i wysłał wiadomość. Napisał, cytuję, "Niech Stark mnie cmoknie".

Tony zacisnął usta. A więc dzieciak jednak wcale nie był tak wystraszony. Iron Man naprawdę nie zrobił na nim wrażenia?

-Daj mi godzinę- rzucił, rozłączając się. Wypuścił głośno powietrze, marszcząc brwi.

-Pieprzony gówniarz!- syknął, zbiegając do garażu.

Był tak samo rozgniewany, gdy wysiadał z samochodu pod domem dziecka. Wszedł szybkim krokiem do budynku i pomachał do pierwszej opiekunki, którą zobaczył. Ta podeszła do niego z malutką dziewczynką na rękach.

-Dzień dobry. Kogo pan szuka?- spytała, uśmiechając się serdecznie. Tony odwzajemnił grzeczny uśmiech.

-Petera Parkera. Chciałbym z nim porozmawiać- powiedział, a uśmiech opiekunki nieco zbladł. Przełknęła ślinę, pocałowała dziewczynkę w główkę i odstawiła na ziemię, a ta natychmiast pobiegła w stronę zabawek. Konieta odeszła z milionerem na bok.

-Proszę pana, Petera tu nie ma. Um... ja nie wiem, czy wolno mi to panu mówić. Powinien pan porozmawiać z jego wychowawcą. Nazywa się Thomas Hobbes, ma gabinet na drugim piętrze, blisko. Mogę pana zaprowadzić- zaoferowała, ale Tony odmówił grzecznie i sam ruszył w wyznaczonym kierunku. A więc Petera nie było. Tak naprawdę nie liczył, że go tu spotka, ale mimo to, był to najlepsze miejsce, żeby zacząć szukać.

Milioner zapukał w drewniane drzwi i wszedł do pokoju, słysząc przyzwolenie. Gabinet nie wyglądał jak klasyczny gabinet, a raczej jak sypialnia z miejscem do pracy.

Mężczyzna za biurkiem zacisnął usta i pokręcił lekko głową, gdy zobaczył Tony'ego.

-Dzwonił pan na policję?- spytał jedynie, domyślając się szybko, że Peter znów miał kłopoty. Milioner pokręcił głową, siadając naprzeciwko wychowawcy.

-Nie- rzucił jedynie.

-Odwiozłem Petera do szkoły i odprowadziłem pod samą klasę. Nauczycielka mówi, że zniknął po pierwszej lekcji. Ja... powinienem się tego spodziewać, on zawsze ucieka- powiedział blondyn. Tony westchnął głęboko- Zgłosiłem zaginięcie na policję, ale nawet już go nie szukają. Szukali go, kiedy miał osiem lat i wszyscy bali się, że mogło się stać coś złego, ale teraz... on po prostu ucieka. Wie pan, panie Stark, kiedy Peter był mały, ja... naprawdę myślałem, że mu się uda. Że wyjdzie na ludzi, że coś osiągnie. Ale on nic nie osiągnie, prawda? Kolejny dzieciak wyjdzie stąd bez wykształcenia i perspektyw.

Przez chwilę, mężczyźni siedzieli w ciszy, zastanawiając się, jak okiełznać tego wierzgającego nastolatka. W końcu, milioner wciągnął powietrze, odchylając się lekko na krześle.

-Myślę, że mam pewien pomysł.

*****

1519 słów

Hejka!

Taki krótki rozdzialik, żeby umilić Wam ostatnie chwile długiego weekendu❤️

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro