Rozdział 29
Peter czuł, jak skręca go z nerwów. Brzuch go bolał, a on nie był w stanie nic dziś przełknąć. Powodem był egzamin wstępny do Mitdown High. Chłopiec bał się tego. Bał się upokorzenia, które wiązało by się z oblaniem testu. Bał się rozczarowania w oczach opiekuna, który powiedział, że w niego wierzy. Bał się...
-Pete, na pewno nie zjesz śniadania? Mogę zrobić...
-Daj mi spokój!- syknął chłopiec, wychodząc z kuchni. Przystanął na korytarzu i obejrzał się przez ramię. Nie musiał być taki opryskliwy. Wypuścił powietrze. W zasadzie, miły też być nie musiał.
Zatrzasnął drzwi swojego pokoju i szybkim krokiem poszedł do łazienki, gdzie ochlapał twarz zimną wodą. Poczuł kolejny skurcz w żołądku. Nie miał szans, nie miał najmniejszych szans. To było ponad jego siły. Nie chciał tego robić. Nie chciał tego upokorzenia, tego strachu. Chciał zrezygnować. Uciec. Zniknąć!
Gdy wyszedł pewnym krokiem z pokoju, żeby oświadczyć opiekunowi, iż zmienił zdanie i woli przerwać naukę, niż zdawać do Midtown, pan Stark stał już w butach i płaszczu. Zmierzył chłopca wzrokiem, unosząc krytycznie jedną brew.
-Tak idziesz?- spytał. Młodszy spuścił wzrok na swoją bluzę, po czym wzruszył ramionami i posłał starszemu pytające spojrzenie.
-Nie chcę...- zaczął, ale starszy go nie słuchał.
-Okej, rozumiem. Mają się cieszyć, że w ogóle chcesz tam chodzić. Podoba mi się ta postawa, ale mimo wszystko... to jest jednak egzamin, Bambi. Nie masz koszuli?- rzucił, na co młodszy zagryzł wargę.
-Um, nie, ale...- znów spróbował. Starszy westchnął, zerkając na zegarek.
-Kupimy. Ubieraj się- powiedział. Peter zmarszczył lekko brwi.
-Nie mamy czasu. Ale ja i tak nie...
-Powiem to raz, ale zapamiętaj na całe życie, Bambi, bo to będzie moja pierwsza i ostatnia ojcowska rada. Lepiej być spóźnionym, niż źle ubranym- oznajmił milioner, po czym klasnął w dłonie, przez co Peter podskoczył w miejscu- no, ubieraj się, Pete. Czekam w samochodzie- rzucił, po czym wyszedł z apartamentu. Peter zacisnął usta i jęknął cicho. Nie był gotowy. W ogóle nie był gotowy.
Pozbierał swoje rzeczy, ubrał się, po czym z sercem w gardle zjechał windą na sam dół i wsiadł do samochodu, którym milioner podjechał. Chłopiec przycisnął plecak do klatki piersiowej i wypuścił drżący oddech, wyglądając za okno. Miał wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie, a jednocześnie chwila, w której usiądzie do egzaminu, zbliżała się zbyt szybko.
Po dziesięciu minutach, milioner zaparkował w wąskiej, ale eleganckiej uliczce. Oboje wysiedli z samochodu. Peter rozejrzał się i skulił lekko. Nie pasował do tego miejsca. Wiedział to on, pan Stark i wszyscy przechodnie w drogich płaszczach, którzy obrzucali go zniechęconym spojrzeniem. Gdyby nie opiekun Petera, pewnie przegoniliby go, albo wezwali policję. Często wzywano na niego policję, zanim zdążył jeszcze coś ukraść.
-No chodź, Bambi!- ponaglił go milioner, a chłopiec westchnął i wszedł za nim do sklepu. Rozejrzał się po przestronnym pomieszczeniu. Było naprawdę duże. W gablotach, na manekinach zaprezentowane były eleganckie garnitury. Nie było widać żadnych cen. Peter wiedział, że brak widocznych cen nie był przypadkowy.
-Możemy... możemy iść do innego sklepu?- spytał cicho. Starszy zmarszczył lekko brwi.
-Zaufaj mi, Bambi, wiem co robię- odparł Tony. Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogłoby chodzić Peterowi o ceny ubrań. Brakowało mu w tej kwestii subtelności.
-Ale...
-Pan Stark! Jak miło pana widzieć!- powitał ich radośnie niski, opalony mężczyzna. Mówił z włoskim akcentem, żywo przy tym gestykulując- można wiedzieć, kim jest pański towarzysz?
-To jest Peter- oznajmił milioner, wykonując krótki gest ręką w stronę chłopca- Pete, to Lorenzo, najlepszy krawiec, jakiego znam.
Starszy podszedł do nastolatka i entuzjastycznie potrząsnął jego ręką, obejmując ją dwiema dłońmi.
-Bardzo miło mi cię poznać, Peter! Pan Stark to jeden z naszych najlepszych klientów. Nikt nie dobiera dodatków z takim smakiem, aż miło popatrzeć, a uwierz mi, chłopcze, nie każdy robi to dobrze!- mężczyzna mówił stanowczo za głośno, wciąż potrząsając ręką Petera. Chłopiec uśmiechnął się z rozbawieniem- wczoraj mieliśmy tu jednego elegancika. Chciał połączyć granatowy garnitur z czerwonym krawatem, wyobrażacie to sobie?!- wykrzyknął, jakby była to najgorsza zniewaga- nie była to byle jaka czerwień! Amarant! Amarant z granatem! A jakby tego było mało...
-Lorenzo, to naprawdę okropne, jak niektórym brakuje gustu, ale dziś wyjątkowo trochę nam się spieszy- powiedział pan Stark, łagodnym, ale stanowczym gestem chwytając Petera za ramiona i przyciągając do siebie, jednocześnie uwalniając z uścisku Włocha.
-Oczywiście, panie Stark! W czym mogę Wam pomóc?- spytał, nieco spokojniej, jednak wciąż głośno. Tony uśmiechnął się.
-Peter potrzebuje koszuli. Klasyczny krój, śnieżna biel, bez zbędnych dodatków i bez kieszeni. Na cito- oznajmił, a mężczyzna obok klasnął w dłonie.
-A więc dziś stawiamy na klasykę! Oczywiście! Skoro zależy panom na czasie, wybierzemy coś z gotowych projektów i poprawimy! Zapraszam!- zawołał, idąc na zaplecze, które okazało się bardzo elegancką pracownią.
Mężczyzna szybko odszukał na wieszakach odpowiedniej koszuli. Peter przymierzył ją i uniósł brwi, widząc się w lustrze.
-No proszę, jaki przystojny młody młody człowiek!- Lorenzo znów klasnął w dłonie, a Peter posłał opiekunowi zbolałe spojrzenie. Starszy uśmiechnął się jedynie.
Włoch nałożył sobie na nadgarstek poduszkę z powbijanymi w nią szpilkami, po czym podszedł do Petera i, nie przerywając paplaniny, sprawnie podpiął materiał tam, gdzie było to potrzebne. Później, pomógł chłopcu ostrożnie zdjąć koszulę.
-Będzie gotowa za kwadrans!- oznajmił głośno, oddając koszulę pracownicy, którą przywołał gestem dłoni- napiją się panowie czegoś? Kawy? Herbaty? Szampana?
Peter uniósł kąciki ust, ale po chwili, gdy mężczyzna otworzył barek, prezentując trunki, przestał się uśmiechać, zdając sobie sprawę z tego, że to nie był żart.
Zerknął na pana Starka, który oglądał stroje w gablotach. Niektóre z przyjemnością, niektóre krytycznie. Ale jedno było pewne. Milioner był właśnie w swoim naturalnym środowisku, pośród bogactwa i luksusu. Pasował tu jak ulał. W przeciwieństwie do Petera, który wyglądał w tym miejscu śmiesznie. Kompletnie z innej bajki, nie pasował tu pod żadnym względem. Lorenzo to wiedział, a mimo to, był dla chłopca taki miły. To było przyjemne. Choć nastolatek zastanawiał się, czy gdyby zjawił się tutaj sam, bez milionera u boku, też zostałby potraktowany tak gościnnie.
Rzeczywiście, po nieco ponad kwadransie, Peter wyszedł z salonu w nowiutkiej koszuli, idealnie dopasowanej. Jego oczy wciąż były szeroko otwarte, po tym, jak usłyszał czterocyfrową cenę. Ponadto, pan Stark zapowiedział, że niedługo wrócą tu po cały garnitur. Chłopiec nawet nie próbował zgadywać, jak drogi mógłby być taki garnitur.
Dopiero w samochodzie, Peter wydusił z siebie nędzne "dziękuję". Koszula była miękka w dotyku, materiał był delikatny i przyjemny. Nie znał się na krawiectwie, ani tym bardziej na modzie, ale czuł, że koszula jest z najwyższej półki. Guziki były starannie przyszyte, w idealnie równym rządku. Nigdzie nie wystawały skrawki nitki, nawet przy kieszeniach. Nie było też metki, która odznaczałaby się pod koszulą.
-Denerwujesz się?- spytał milioner. Peter nie odpowiedział, a jedynie zmarszczył brwi. Starszy mówił coś jeszcze, ale chłopiec go nie słuchał. Zacisnął dłonie na plecaku i westchnął głęboko, chowając twarz w szorstkim materiale. Tak, denerwował się. Zwłaszcza teraz, gdy milioner znów przypomniał mu o egzaminie. Cały się trząsł i było mu gorąco, choć w samochodzie wcale nie było tak ciepło.
Nie chciał myśleć o egzaminie, chciał zająć się czymś innym, odwrócić swoją uwagę, ale nie mógł. Pan Stark wciąż mówił, dając mu dobre rady i zapewniając, że przecież sobie poradzi, ale to wcale nie dodawało mu otuchy. Wręcz przeciwnie, wzmagało presję. Pan Stark uważał, że Peter sobie poradzi. Co się więc stanie, jeśli okaże się, że nie jest dość dobry?
-Przestań mówić!- warknął w końcu, czując, jak stres coraz intensywniej przeradza się w złość. Starszy rzeczywiście przestał. A potem, zrobił rzecz, której chłopiec najmniej się spodziewał.
Peter poczuł, jak ciepła dłoń milionera przykrywa jego drobne ręce. Wzdrygnął się mocno i szarpnął, wciskając się w drzwi i posyłając starszemu nieco zaskoczone, a nieco zbulwersowane spojrzenie. Tony zerknął na niego, jednak szybko skierował wzrok spowrotem na jezdnię. Cofnął delikatnie dłoń, ale nie zabrał jej całkowicie.
Chłopiec wypuścił powietrze i powoli wrócił na swoje miejsce. Znów wstrzymał oddech, gdy starszy delikatnie złapał jego złączone dłonie, ale nie zabrał ich.
-Wszystko będzie dobrze, Pete- zapewnił miękko starszy. Brunecik dalej wbijał wzrok za okno, zbyt zawstydzony, by powiedzieć coś twórczego. Ale nie chciał, żeby pan Stark puścił jego rękę. To pomagało. Jakoś.
*****
1331 słów
Hejka!
Tadaam, udało się dość szybko napisać, łapcie😘
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro