[1.2] Pierwsze spotkanie
Ostatnio doszłam do wniosku, że pierwsze spotkanie – najczęściej głównych bohaterów – jest często przesadnie dramatyczne. Nie ma w tym oczywiście nic złego. Wiadomo przecież nie od dziś, że im więcej emocji wzbudza tekst, tym lepiej! Dzięki ciekawie poprowadzonemu pierwszemu spotkaniu możemy zatrzymać czytelników przy swoim tekście, a nawet stać się ikonami czy pionierami jakiegoś nowego schematu. Tylko czy ktoś pamięta pierwszego autora, którego bohaterowie poznali się poprzez przypadkowe wpadnięcie na siebie? Ja nie, a sama skorzystałam z tego pomysłu niejednokrotnie... Autorze, który na to wpadłeś, wybacz, że o tobie zapomnieliśmy!
»Byakuya Togami«
Epoka Kodai, Kodai... Ale jaki okres? Chodzi o cesarza Ōgimachiego czy Ōjin? To przecież tysiąc lat różnicy! Może powinnam jeszcze raz sprawdzić polecenie? – głowiła się [Imię] tak bardzo, że wręcz mózg jej parował. Już od ponad godziny siedziała w szkolnej bibliotece, próbując napisać wypracowanie z historii – jak na razie szło jej z marnym rezultatem.
Teoretycznie nie miała się czym martwić, w Akademii Szczytu Nadziei wystarczyło rozwijać swój talent, reszta stanowiła jedynie formalność. Większość nauczycieli nie wymagała od uczniów zbyt wiele. Praktycznie sama obecność na zajęciach gwarantowała zaliczenie danego przedmiotu. Jednakże od każdej reguły istniał jakiś wyjątek i w tym przypadku nie było inaczej – Minamoto-sensei nie dawała nikomu forów. Uważała, że każdy powinien znać historię swojego kraju i żadnych kontrargumentów ani wymówek w tej kwestii nie przyjmowała. Co więcej, jeśli ktoś ośmielał się z nią dyskutować na ten temat, mściła się na całej klasie, zadając referaty lub wypracowania, których napisanie wymagało szerokiego rozeznania.
[Imię] przeszukała cały podręcznik w poszukiwaniu choćby jednej przydatnej informacji na temat najważniejszych wydarzeń i władców Epoki Kodai, ale na próżno. W Internecie natrafiła na same ogólniki, których napisać nie mogła, gdyż Minamoto-sensei od razu taką pracę by przekreśliła. Szkolny księgozbiór był jedynym ratunkiem. Problem jednak polegał na tym, że czas trwania Epoki Kodai różnił się w zależności od źródeł, dlatego [Imię] nie wiedziała do końca, na jakim okresie powinna się skupić. Sprawdziła już kilka książek, ale nadal nie dysponowała żadnymi konkretami, których mogłaby użyć w wypracowaniu.
To wszystko wina Natsume! To on powinien za mnie napisać tę pracę, złorzecząc w myślach na kolegę z klasy, [Imię] uderzyła czołem o stół. Kilka lekkich uderzeń zniosło z niej odrobinę napięcia, ale w żadnym wypadku nie obudziło w niej chęci do dalszej pracy. Tym bardziej że mogła w tym czasie robić znacznie ciekawsze rzeczy
– Może opracuje plan morderstwa Natsume? Pójdzie mi to szybciej... – mruknęła pod nosem. – Ale wciąż może to nas nie zwolnić z napisania wypracowania.
[Imię] westchnęła ciężko, zastanawiając się nad innym rozwiązaniem tej sytuacji, gdy nagle usłyszała nad sobą czyjś głos.
– Żeby w takim wieku nie umieć prostego wypracowania napisać...
[Imię] podniosła głowę ze stołu i spojrzała wprost we wpatrujące się w nią oczy o barwie przypominającej sople lodu. Nawet ich wyraz sprawiał chłodne wrażenie, przez co można było odczuć, że temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła. Ten atrybut pasował do niejednej osoby w Akademii Szczytu Nadziei, jednak nie każdy sprawiał wrażenie dostojnej, wręcz majestatycznej osobistości. Dopiero dłuższe przyjrzenie się wysokiemu, szczupłemu chłopakowi sprawiło, że [Imię] rozpoznała w nim Superlicealnego Panicza, Togamiego Byakuyę. Głównie za sprawą damskich plotek, w których ten nieustannie się pojawiał.
W Akademii Szczytu Nadziei może i każdy ma talent, ale nie każdy jest przystojny i bogaty – mawiały dziewczyny z jej klasy z taką pewnością, jakby była to prawda objawiona.
Tylko w tej prawdzie objawionej brakowało wzmianki o aroganckości dziedzica korporacji Togami.
– Jak jesteś taki mądry, to może mi pomożesz? – odparła [Imię] z prowokującym uśmiechem.
Była gotowa na kontratak w każdym momencie, jednak – ku jej zdziwieniu – Byakuya odwrócił się i podszedł do jednej z przeciwległych półek. Wyciągnął z regału tom gruby na co najmniej tysiąc stron, a następnie położył go tuż przed jej nosem. Otworzył książkę na stronie trzysta pięćdziesiątej ósmej, wskazując palcem na jeden z podtytułów. [Imię] przeleciała wzrokiem treść rozdziału, a kiedy zorientowała się, że dotyczyła tematu jej wypracowania, nieomal nie krzyknęła z radości.
– Następnym razem uważniej szukaj – poradził Byakuya wyniosłym tonem, poprawiając okulary.
[Imię] tylko pokiwała głową. Była w zbyt wielkim szoku, żeby coś więcej powiedzieć odchodzącemu Togamiemu.
Może nie jest taki wredny, jak myślałam.
»Nagito Komaeda«
[Imię] dyszała ciężko, biegnąc wzdłuż wybrukowanego chodnika z przekonaniem, że mimo palących mięśni nogi jej nie odpadną. Nie przypominała sobie, aby na biologii nauczycielka twierdziła inaczej. Ale czy przypadkiem nie groziło jej omdlenie z przemęczenia? Albo kontuzja?
Oba te warianty nie brzmiały za dobrze, mimo to [Imię] nie zwolniła. Wiedziała, że żadne przykre konsekwencje jej nie spotkają za zjawienie się w szkole parę minut po czasie, ale po prostu nie potrafiła tej myśli zdzierżyć. Wolałaby już faktycznie zemdleć lub nadwyrężyć mięsień niż się spóźnić.
Pospiesznie poprawiła pasek zsuwającej się z ramienia torby i rzuciła okiem na zegarek – było kwadrans po ósmej. Miała ochotę wydać z siebie serię niecenzuralnych słów, ale nie chciała tracić energii na taką błahostkę. Poza tym wątpiła, żeby między sapnięciami udało jej się wyartykułować coś brzmiącego jak ludzka mowa, a nie jak konające zwierzę.
Dysząc jak parowóz, zatrzymała się dopiero na wzgórzu, na którym wybudowano Akademię Szczytu Nadziei, i oparła dłonie na kolanach, by uspokoić oddech.
Po chwili wyprostowała się pełna determinacji, wiedząc, że cel znajdował się już naprawdę blisko. Zamierzała ponowić bieg, gdy nagle jej uwagę przykuła osoba po drugiej stronie drogi.
Ktoś stał przed automatem, z którego sama dosyć często korzystała, gdyż zawierał sok jej ulubiony marki Kokoro o smaku [smak]. Niemniej nie zwróciłaby na to miejsce większej uwagi, gdyby nieznajomy nie miał problemu z obsłużeniem maszyny. [Imię] doskonale zdawała sobie sprawę, że to diabelstwo uwielbiało brać pieniądze, nie wydając przy tym napoju. Na szczęście na nią takie numery nie działały, toteż zawsze dostawała to, czego chciała.
Tymczasem centrala w jej głowie nieustannie przypominała o spóźnieniu, ponaglając i nakazując do wznowienia biegu. Naprawdę niewiele dzieliło ją od dotarcia do klasy, ale nie potrafiła zignorować dostrzeżonej sytuacji. Musiała zachować się koleżeńsko i udzielić mu pomocy. W końcu tak postąpiłaby Superlicealna Przyjaciółka.
Podeszła do chłopaka i zatrzymała się tuż za nim. Z tego miejsca doskonale widziała, jak nieskutecznie naciskał na czerwony przycisk, który powinien uruchomić cały mechanizm, by ostatecznie wydać mu upragniony napój.
– Daj, pomogę ci – odparła i wyminęła chłopaka, po czym sama nacisnęła na czerwony guzik. Oczywiście nic się po tym nie stało. – Wrzuciłeś monetę? – Odwróciła nieznacznie głowę do tyłu.
– Tak, nawet trzy.
– I za każdym razem nic się nie wydarzyło?
– Tak, ale nie przejmuję się tym. Moje szczęście jest skrajne z nieszczęściem, więc takie sytuacje często mi się zdarzają – odpowiedział spokojnie.
[Imię] pokiwała powoli głową, jakby rzeczywiście zrozumiała znaczenie jego słów. Z powrotem skupiła się na maszynie, którą w następnej sekundzie bezceremonialnie kopnęła. Stojący za [Imię] chłopak sapnął zaskoczony, a automat niemal od razu wypluł zieloną puszkę. Uśmiechając się triumfalnie, dziewczyna pochyliła się po napój, gdy nagle dostrzegła zbliżającą się w zastraszającym tempie postać.
– Uwaga! – krzyknęła, uskakując na bok tuż przed tym, jak jakiś rowerzysta prawie ich staranował.
Ostatecznie rowerowy pirat uderzył w automat z napojami, który zaraz wyrzucił z siebie cały zasób zielonych puszek. Oniemiała [Imię] patrzyła na rosnącą górę metalu, a chęć władowania jak największej ilości napoju do torby oddalała jej zdrowy rozsądek. Na szczęście jęk bólu oprzytomnił ją na tyle, żeby zainteresowała się sprawcą całego zajścia.
– Wszystko w porządku? – zapytała, pomagając skołowanemu rowerzyście wstać.
– Ech, co? Co się stało? – Chłopak rozglądał się gorączkowo, kompletnie ignorując stojące w pobliżu osoby, dopóki nie napotkał wzrokiem na nieznajomego, któremu [Imię] wcześniej udzieliła pomocy. – Ach! Wiedziałem, że miałeś z tym coś wspólnego!
– Heh, wybacz, Sōda-kun.
– Wybacz?! Prawie umarłem!
– O-oi, chyba trochę przesadzasz – wtrąciła [Imię]. Nie rozumiała, czemu rowerzysta obwiniał kogoś innego za swój niefortunny wypadek, i choć pragnęła mu pomóc, to jednocześnie wolałaby, żeby przestał wisieć na jej ramieniu, skoro miał siłę się awanturować. – To...to pewnie tylko zbieg okoliczności.
– Pff, jasne!
– Co ważniejsze, czy jesteś ranny? Dojdziesz sam do pielęgniarki?
– Mam nadzieję, że tak... – Sōda spojrzał na [Imię] z iskierkami w oczach, jakby dopiero teraz zauważył, że miał do czynienia z ładną przedstawicielką płci przeciwnej. – Może mogłabyś...
– Ja mogę ci pomóc, Sōda-kun. I tak idziemy w tę samą stronę – zaproponował uprzejmie blondyn, co wywołało atak paniki u Sōdy, który odskoczył od [Imię] jak poparzony, wydając przy tym z siebie bardzo dziewczęcy pisk.
– Nie trzeba! Poradzę sobie! – zapewnił i uciekł w kierunku szkoły, jakby go sam demon gonił.
– Zabawny jest, prawda?
– Ta, bardzo. – [Imię] nieco niepewnie odwzajemniła uśmiech chłopak. Na szczęście miała wysoką tolerancję na dziwne sytuacje. – Ach, a co z tobą? Wszystko w porządku?
– W jak najlepszym. Moje szczęście wciąż działa.
– To... świetnie?
Nagle [Imię] przypomniała sobie o upływającym nieubłaganie czasie. Spojrzała szybko na zegarek.
– Kurczę, muszę się pospieszyć. Na razie! – dodała i rzuciła się do biegu, machając chłopakowi na pożegnanie ręką.
Chwila nieplanowanego odpoczynku pozwoliła zebrać jej tyle energii, aby w kilku susach znalazła się przy szkolnej bramie. Wtedy uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać tamtego chłopaka o imię. Na domiar złego sama również się nie przedstawiła. Niestety, nie miała czasu, żeby zawrócić, toteż pocieszała się myślą, że powinna go jeszcze spotkać. W końcu nosił mundurek ucznia Akademii Szczytu Nadziei.
»Kokichi Ōma«
[Imię] z podenerwowaniem wypatrywała swojego celu, obawiając się, że lada moment ktoś ją uprzedzi i pozostawi na pastwę macek rozpaczy. Rozglądała się uważnie na wszystkie strony, aby upewnić się, że nikt nie zmierzał w tę samą stronę, co ona. Korzystając ze sprzyjającej okazji, ruszyła na pozór spokojnym krokiem w kierunku sklepowych zamrażarek.
Krokiem drapieżnika przeszła wzdłuż rzędu urządzeń chłodzących i ani na moment nie spuszczając wzroku z tabliczek z nazwami produktów, aż w końcu napotkała na tę poszukiwaną.
– Bingo.
Rozejrzała się ostatni raz, zanim chwyciła za uchwyt szklanych drzwiczek. Chłód bijący z urządzeń – ku jej uldze – okazał się jedyną napotkaną niedogodnością, ale niewystarczającą, żeby ją zatrzymać. W jej piersi zaczęło rozkwitać poczucie triumfu.
Jednak z jej twarzy zaraz zniknął uśmiech, gdy zobaczyła, że w zamrażarce nie było ani jednego opakowania tuńczyka. Na ten widok lewa powieka jej zadrgała, a z ust wyrwał się histeryczny chichot. Oczami wyobraźni już widziała niezadowoloną minę swojej mamy, gdy powie jej, że ryba, na którą tak ogromnie miała od kilku dni ochotę, została wyprzedana.
Z wyrazem twarzy równie chłodnym, jak powietrze wydobywające się z zamrażalki, zasunęła z powrotem szklane drzwiczki i oparła się na nich łokciami.
Tuńczyk w puszce jej nie podpasuje. W tych małych sklepikach nie mieli świeżego... Może jakbym poszła na rynek, to coś odpowiedniego udałoby mi się znaleźć? Ale te babcie za mną nie przepadają i na pewno każą mi zapłacić podwójnie, a nie mam aż tylu pieniędzy – [Imię] starała się wymyślić jakieś rozwiązanie i to na tyle sensowne, aby nie musieć wysłuchiwać zażaleń swojej mamy.
Co prawda po części zrozumiałaby jej frustracje, gdyż sama często miewała ochotę na różne niestworzone rzeczy. Tyle tylko, że to najczęściej były ogólnodostępne słodycze i przekąski, a nie jakaś droga ryba, której kupienie było trudniejsze niż złowienie!
Lekko spanikowana przejechała dłonią po [kolor] włosach, odgarniając je za ucho, co sprawiło, że zauważyła pojawienie się czyjeś postaci obok siebie. Odwróciła głowę w stronę niewysokiego chłopaka, ubranego w coś na wzór białego garnituru, a jednocześnie przypominającego osobliwy szkolny mundurek. Jego niewinny wygląd sprawiał, że wyglądał na młodszego od niej, ale przeczucie podpowiadało [Imię], że to błędne założenie. Nie dała się zwieść uroczym dołeczkom, które pojawiły się, kiedy nieznajomy się do niej uśmiechnął, ani dużym fiołkowym oczom, gdyż dostrzegła za tą fasadą pewne wysublimowanie i psotliwość.
Mimo to [Imię] ukryła swoje podejrzenia za maską przyjaznego uśmiechu na wypadek, gdyby dokonała złej ocen.
– Och, pewnie chcesz stąd coś wyjąć. Wybacz, już się przesuwam – przeprosiła i zaraz odsunęła się nieco od zamrażarki. Dokładnie na odległość dwóch kroków.
Chłopak otworzył tę same szklane drzwiczki co wcześniej [Imię], pochylił się do przodu i chwilę pogmerał pomiędzy mrożonkami, aż w końcu wyjął ze środka... tuńczyka!
[Imię] nie zdołała w porę powstrzymać się od zdziwionego sapnięcia. Nie mogła uwierzyć, że nie zauważyła tego opakowania wcześniej.
– Słuchaj... – zaczęła ze wzrokiem utkwionym w dłoń chłopaka. Duma kategorycznie zabraniała jej rozpoczynania tematu tuńczyka, jednak rozsądek i pragnienie uniknięcia domowej awantury przekonały ją, aby przynajmniej spróbowała. – Czy potrzebujesz tego tuńczyka?
– Gdybym go nie potrzebował, to bym po niego nie przyszedł, nie?
– No tak, ale... Może mimo to mógłbyś mi go odstąpić? Mojej mamie bardzo, bardzo na nim zależy.
Chłopak spojrzał na nią niewinnym wzrokiem, a następnie na opakowanie, które trzymał.
– Skoro tak bardzo ci na nim zależy, mogę ci go oddać.
– Naprawdę? Dzięku...
Jednak zanim [Imię] zdołała przechwycić opakowanie ze świeżym tuńczykiem, ten znalazł się poza zasięgiem jej rąk.
– No co ty, to było kłamstwo. – Chłopak zaśmiał się złośliwie, po czym odwrócił się na pięcie, machając tuńczykiem na pożegnanie.
[Imię] wciągnęła ze świstem powietrze. Miała ochotę zetrzeć mu ten denerwująco-zadowolony uśmieszek z twarzy i choćby siłą zabrać tę przeklętą rybę. Nie ruszyła jednak za nim, nie chcąc wszczynać awantury z powodu tuńczyka, do którego nie mogła rościć sobie żadnych praw.
Niemniej całą drogę powrotną do domu złorzeczyła na nieznajomego chłopaka pod nosem, obmyślając coraz to barwniejsze wyzwiska. Miała nadzieję, że nigdy więcej się na niego nie natknie, gdyby jednak doszło do takiej sytuacji, chciała być przygotowana do zaserwowania mu odpowiedniej wiązanki przezwisk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro