Epilog
Harry nie mógł opisać szczęścia, jakie obchodziło go każdego dnia. W końcu poczuł się kochany i objęty troską przez drugą osobę. Nie musiał już więcej kłamać, ani zaprzątać swoją głowę myślami „a co jeśli rodzice się dowiedzą?". Żył naprawdę spokojnie, z miesiąca na miesiąc razem ze swoim mężem, Louis'em. Chłopak, na rzecz swojego ukochanego i dziecka, znalazł inną pracę. Teraz dorabia w miejscowej kawiarni, jako kelner, ale lepsze to niż praca w tak ohydnym miejscu jak klub dla zbyt napalonych i zbyt gejów. Tomlinson troszczył się o swojego chłopaka, a dziecko, które nosił, przysparzało im obu masę szczęścia.
Kilka tygodni temu rozpoznali płeć dziecka, które okazało się dziewczynką. Harry płakał, Louis też, nic dodać, nic ująć. Obaj naprawdę cieszyli się, że niedługo zostaną szczęśliwym rodzicami, choć Harry miał cichą nadzieję, że nie tylko jednego dziecka. Myślał o ich przyszłości i chciałby mieć więcej dzieci, przynajmniej dwójkę, do kompletu. Kolekcjoner Styles.
- Hej, kochanie – Louis powitał się z nim, całując czoło kochanka i patrząc jak ten zaczyna płakać, a jego czy zaciskają się – Daj rękę – Tomlinson szybko powiedział, chwytając dłonie loczka, kiedy ten walczył wewnętrznie – Zaraz minie, spokojnie, kotku – starszy uspokajał go, a jego serce kruszyło się przez wyobrażenie, jak Harrego mogą boleć skurcze.
Po kilku, może kilkunastu minutach, Harry otworzył usta przez, które uciekło ciche westchnięcie, a jego oczy otworzyły się, błyszcząc od łez.
- Dziękuję – szepnął, a Louis nawet nie wyobrażał sobie, jak może mu dziękować za rzecz, ewidentnie, potrzebną. Także nie lubił chodzić do pracy, ze względu skurczów swojego kochanka. Wiedział, że Harry nie lubił przechodzić przez nie samemu.
Louis pocałował lekko wydęte usta Harrego, a potem zjechał rękami na brzuszek, obcałowując go. Loczek chichotał co chwila, kiedy lekki zarost drapał jego bladą skórę. Nie mógł uwierzyć, że za kilka miesięcy zostanie ojcem.
- Pamiętasz nasze hasło? - Louis zapytał, słusznie, ponieważ Harry nie miał zielonego pojęcia o czym wygaduję – Och, no kiedy będziesz rodził, krzyknij do mnie „brzoskwinie", pamiętasz?
Loczek zdusił śmiech ręką. Oczywiście, że pamiętał ich głupią obietnicę. Louis zdecydowanie miał coś do Epoki Lodowcowej.
- Pamiętam.
*kilka miesięcy później *
Harry wylegiwał się na łóżku w swojej długiej bluzie, podczas rozmowy ze swoim brzuchem. Kto mu zabroni? Jest przecież tylko młodym ojcem, który naprawdę czułby się źle z faktem, że jego dziecinka nie usłyszałaby taki news'ów, jak to, że tatuś Lou wczoraj spalił naleśniki, czy to, że uprawiali wczoraj bardzo wolny oraz przyjemny seks, chociaż może lepiej nie mówić tego dziecku.
Harry zmartwił się. A co jeśli oni właśnie zdemoralizowali swoje dziecko, ponieważ uprawiali seks, kiedy ono było w brzuchu? Odrzucił te myśli na bok. Stanowczo za dużo kotłuję się w jego głowie.
- Kurwa – przeklął, czując bardzo silny skurcz. Złapał za kant stolika, chcąc żeby zamiast tego kantu, była tu ręką Louis'a, ale niestety, ten jest w pracy – Cholera! - jęknął, czując jak odchodzą mu wody – Akurat teraz, hę?
Bardzo ciężko było mu wstać, kiedy wręcz zwijał się z bólu, a jego grdyka poruszała się niespokojnie. Wrzasnął na cały dom, kiedy uświadomił sobie, że przecież są w mieszkaniu Louis'a, więc jego rodziców tutaj nie ma. No pięknie. Sięgnął po telefon na komodzie, zaciskając oczy, z których polały się łzy. Nacisnął odpowiednie cyfry i czekał, aż jego mąż odbierze.
- Halo? - wesoły głosik po drugie stronie słuchawki dał w kość Harremu. Do cholery, on właśnie rodzi!
Harry krzyknął rozpaczliwie, a jęk bólu wydostał się z jego ust.
- Brukselki – powiedział cicho, a Louis nie wiedział, o co chodzi.
- Brukselki? – powtórzył – Harry, kupię Ci je, kiedy wrócę dobrze, mamy zastój, sporo klientów ...
Nie dał mu dokończyć, kiedy warknął cicho. Jak nazywało się to warzywo? A może to był owoc?
- Mandarynki! - krzyknął, a jego mąż stał jak wryty. Czy Harry ześwirował przez tę ciążę?
Louis odkaszlnął.
- Dobrze, dobrze, kupię Ci i brukselki i mandarynki, ale potem, tak?
Oczy Harrego zaszły łzami, a ból wcale nie pomagał w czymkolwiek. Naprawdę nie pamiętał tej głupiej nazwy owocu! Ona zaczynała się na „b".
- Berlinki! - krzyczał do telefonu, a Louis zaczynał się martwić – Banany! Bakłażan! Brówki! Burak! - chlipał, idąc w stronę komody i przestawiając telefon na głośno mówiący – Brokuł! - założył spodnie, kwiląc i wrzeszcząc przypadkowe nazwy owoców i warzyw na literę „b".
- Harry, czy wszystko gra? - zapytał, cóż, to, że jego kod na rodzenie były chujowy nie było winą Harrego.
- Borówki? Czy to były borówki, Lou? - zakwilił, a gdy założył spodnie na morką bieliznę w końcu się poddał – Kurwa, rodzę Louis, rodzę!
- Brzoskwinie? - dopytał Louis.
- Tak, tak! Brzoskwinie, Lou, brzoskwinie!
***
Louis naprawdę nie wiedział, co ma powiedzieć Harremu, kiedy ten darł się na siedzeniu pasażera, czasami nawet wyrywając Tomlinson'owi kierownicę z rąk, aby ten jechał na skróty. Loczek płakał, krzyczał i śmiał się jednocześnie, gdyby nie fakt rodzenia, Louis zabrałby go do psychologa.
Jednak po niedługim czasie w końcu dotarli do szpitala, a Louis przez cały zabieg, w specjalnym stroju ochronnym, trzymał dłoń Harrego, kiedy ten parł i darł się na całe miasto, dosłownie.
- Och, okej kochanie, widzisz już widać główkę, dajesz radę – pocieszał go, jednak spazmatyczny oddech chłopaka, nie dał się uspokoić.
Po naprawdę długim porodzie, Louis i Harry mogli podziwiać swoją, w pełni zdrową, córkę.
- Jak chcesz jej dać na imię? - Tomlinson zadał pytanie, obejmując ramieniem swojego męża.
- Persici – Harry odpowiedział, lekko się rumieniąc.
Louis zamrugał kilkakrotnie, nie za bardzo wiedząc, czy to jest imię angielskie.
- Co ono oznacza?
Harry odchrząknął.
- Z łacińskiego, brzoskwinka.
----
Także, to oficjalny koniec tego FF :) Dziękuję za 9.4k wyświetleń, 1.2k gwiazdek i około 350 komentarzy <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro