7. Sooner Than You Think
Okej, z góry przepraszam za ten najokropniejszy rozdział w historii rozdziałów XD Naprawdę wyszedł chujowo ...
----
Następnego dnia około dziesiątej rano wraz z zaspanym Louis'em zjawiliśmy się pod kościołem Świętej Monicy. Jak szatyn przyznał miał ciężką noc, co wiązało się z okropnie zapadniętymi oczami. Cały czas myślę, że powinien pójść jeszcze spać, przecież sam mógłbym spotkać się z Liam'em. Chłopak jeszcze nigdy nie widział Liam'a, więc pora mu go przedstawić. Weszliśmy na dziedziniec, gdzie czekał na nas ciemny blondyn.
- Hej Li – przywitałem się z nim szybkim uściskiem.
Gdy już chciałem ich sobie przedstawiać Louis odezwał się.
- Liam? Kopę lat, stary – przytulili się ciasno, a mnie troszkę zżerała zazdrość.
Nie dość, że Liam ma przede mną jakieś tajemnice, to jeszcze Louis czulej tuli się z nim niż z własnym narzeczonym. Znaczy, fałszywym narzeczonym. Chuj z tym, on i tak nie powinien się z nim tak mocno tulić. Głupie humorki ciążowe.
- Znacie się? - zapytałem obojętnie. Miałem dosyć tych wszystkich kłamstw.
- Tak, Liam pracował ze mną w klubie, do czasu, aż rzucił tę pracę.
Jego słowa wmurowały mnie w podłogę. Jak Liam mógł wyginać się na jakiejś pieprzonej rurze dla napalonych czterdziestek? Przecież mogłem mu pomóc. Mam tyle pieniędzy, a muszę je wydawać na jakieś głupie kłamstwa.
Louis zobaczył moją reakcję i szybko poprawił swoje słowa:
- Znaczy, on był barmanem, nie pracował tak samo jak ja.
Poczułem ulgę, choć wciąż czułem się wykluczony z życia Liam'a. Dlaczego wcześniej mi o tym nie wspomniał? Przytaknąłem na słowa Louis'a, a z Liam'em miałem zamiar porozmawiać później.
Szatyn podrapał się niezręcznie po głowie spoglądając w kierunku wielkiego, ceglanego kościoła. Wydawał się bardzo surowy, a z jego środka wciąż dobrze słyszalne były pieśni. Z tego co pamiętam o tej godzinie odbywały się msze dla dzieci. Ale chłopak nadal nie wyjaśnił nam celu przybycia do tego miejsca.
- Więc Liam – zaczął lekko zmartwiony Louis – Po co tu jesteśmy?
W duszy nadal miałem nadzieję, że ciemny blondyn po prostu chciał iść na mszę, ale to coś musiało wiązać się z fałszywym bratem Louis'a, więc się konkretnie denerwowałem. Jego plan robi się coraz bardzie dupny, za przeproszeniem.
- Zaraz poznasz swojego brata, Lou – prychnąłem na zdrobnienie imienia Louis'a. Co jak co, ale mógł sobie oszczędzić tych pieszczotliwych zagrywek. Pozer. Boże, zaczynam gadać jak zazdrosna nastolatka. Czy znów mam zwalić to na ciążę?
- Msza powinna się zaraz skończyć, więc poznasz swoją rodzinę.
Miałem tylko wielką nadzieję, że nie jest to jakiś dzieciak, bo przecież teraz jest godzina poświęcona dzieciom.
Czekaliśmy jeszcze kilkanaście minut zanim z wielkich, kościelnych wrót nie zaczęły sączyć się nadmiary maluszków. Louis uśmiechał się uroczo, kiedy obok przejeżdżały wózki z dziećmi i sam proponował mi zakup jednego. Wymienialiśmy się opiniami dotyczącymi koloru wózka, oraz wzorów na nim. Szatyn obstawiał stworzenia morskie, a ja dżunglę. Nasze idee w ogóle się nie zgadzały, a Liam tylko śmiał się z kolejnych durnowatych sprzeczek na temat kolorowych kocyków.
- Koniec mszy chłopcy – oznajmił mój przyjaciel – Zaraz wrócę, poczekajcie tu.
Zdenerwowani i skłóceni co do koloru dziecięcego kocyka posłusznie czekaliśmy w miejscu na Liam'a z bratem dla szatyna.
- Harry, ja wciąż myślę, że kocyk w małpkami jest zbyt brutalny – wykłócał się Louis – Morskie tworzenia są słodkie, a niebieski jest piękny.
Zaśmiałem się, bo chłopak naprawdę przejął się wyborem zwykłego koca dla mojego dziecka.
- Niebieski jest piękny, bo takie masz oczy.
Nie wiem, kiedy mi się to wymsknęło, ale zanim niebieskooki zdążył przeanalizować moje słowa, Liam pojawił się koło nas z średniego wzrostu blondynem u boku.
Był dość ładny, a jego cera była wręcz dziecięca. Pulchne, malinowe, wąskie usta oraz para szarych gałek ocznych. Zdawał na pozór szczęśliwego, choć pod tym nikłym spojrzeniem wiele się kryło. Mało widoczne kości policzkowe i dość duże czoło, które przez quiffa odznaczało się niezmiernie. Zjechałem wzrokiem w dół i zamarłem. Że co kurwa!?
Chłopak miał na sobie czarną suknię do kostek, tak zwaną sutannę. Na jego palcach widoczne były srebrne sygnety, a stopy zasłaniały czarne, dość małe lakierki. Czy Liam sobie kpi? Przecież, do cholery jasnej, to jest ksiądz. Bardzo młody ksiądz, wyglądał na zaledwie 24 lata. Co prawda nie byłem w kościele od dobrych lat, ale nadal dobrze pamiętam ubiór tych oto osobników.
Przeniosłem spojrzenie na Louis'a, który był tak samo zdziwiony jak ja. No cóż, chyba będzie musiał udawać, że to jego brat.
- Hej, jestem Niall – odpowiedział piskliwym głosem, a mnie zamurowało. Czy Liam jest normalny? Mieszać KSIĘDZA w homoseksualizm. No proszę, myślałem, że to ja jestem tym nie rozważnym skoro wylądowałem w nieoczekiwanej ciąży.
Obaj podaliśmy ręce Niall'owi, panu, księdzu, czy jakkolwiek mam się do niego zwracać.
Chwilę z nim porozmawialiśmy, a moje uszy zalewane były faktami na temat świętych i kościoła. Nakłaniał nas do nawrócenia i po drodze żegnał się z pozostałymi ministrantami. Czy to naprawdę się dzieje?
W końcu zaproponowałem abyśmy udali się do miejscowej kafejki, aby uzgodnić wszystko co jest związane ze stawką oraz zachowaniem przy moich rodzicach i oczywiście Gemmie. Z tego co pamiętam, miała przyjechać ze swoją rodziną i podokuczać mi swoim szczęściem.
Udaliśmy się w stronę bramy wyjściowej od dziedzińca kościoła, a po jej przekroczeniu zastałem coś, czego nigdy bym się nie spodziewał.
- Nareszcie – Niall rozerwał z siebie sutannę, dosłownie. A guziki od niej walały się po ceglanym chodniczku – Kurwa – syknął na zimne powietrze, które okalało jego nagie barki. Czekaj, co? Czy on właśnie przeklnął?
Wszyscy spojrzeli się na niego ze zdziwieniem, a on tylko machnął ręką i narzucił na siebie jeansową kurtkę.
- No co? Po prostu ta cholerna sutanna nie dawała mi powietrza od początku tej mszy. Pieprzone bachory.
Okej, chyba pomyliłem się co do stoicyzmu tego faceta. Na moje szczęście jego cera była nienaruszona żadnym rodzajem tuszu, ale za cholerę nie wiem jak tak młody mężczyzna został przyjęty na księdza.
Był przystojny, szczupły, a do tego posiadał Irlandzki akcent, dlaczego tak ładny chłopak został księdzem? Założę się, że do tego kościoła raczej nie przychodzą gorące nastolatki, a co za tym idzie, nie może uchodzić za pedofila. Poza tym może przez niego więcej idzie na tackę.
W czwórkę pojechaliśmy do mojego domu, aby jednak tam obgadać wszystko, z czym będziemy mieli do czynienia jutro. Tak, już jutro. Coraz bardziej się denerwuję, ale chyba jest to wyjaśnione.
Gdy dotarliśmy pod białą posiadłość, Niall wydał z siebie gwizd aprobaty, a Liam niczym nie wzruszony zaprowadził go pod wejście.
- Boję się – odezwał się Louis, gdy dotrzymywałem mu kroku. Zerknąłem na jego faktycznie wystraszony wyraz twarzy – Wiem, że jeszcze mamy ten jeden dzień, ale to stanowczo za krótko. Nie wyglądam zbyt dobrze.
Zabolało mnie jak o sobie myślał. Był naprawdę uroczym chłopcem, choć jest o 3 lata starszy.
- Jesteś piękny, Lou – nawet nie wiem, kiedy zacząłem zdrabniać jego imię – Ale i tak pójdziemy na zakupy, aby zapewnić Ci dużą ilość ubrań.
Zasiedliśmy przy okrągłym barku z alkoholem i każdy nalał sobie swój wymarzony napój. No może oprócz mnie, bo ja cały czas muszę nosić tego małego bzika w brzuchu.
Niall zgodził się na wszystko, łącznie z zapłatą, która oczywiście była dużo mniejsza od zapłaty za Louis'a. Przecież to nie on musiał wytrzymywać ze mną miesiąc i na dodatek mieć udawany ślub. Skończyło się na tym, że Zayn i Niall mają wziąć po 20 tysięcy. Młodemu księdzu to odpowiadało, choć często pytał się o wygląd Mailk'a, jakby to miało jakieś znaczenie. Przez całą rozmowę Louis kurczowo trzymał mój nadgarstek, wysyłając przy tym po długości mojego kręgosłupa przyjemne dreszcze. Czy on ma pojęcie co ze mną robi?
- Więc Harry – Liam dopił swojego shota i podparł dłońmi o kant blatu – Skąd weźmiesz ojcostwo dziecka. Raczej fałszywe świadectwa ulicami nie chodzą.
Już chciałem wytłumaczyć całą sytuację przyjacielowi, ale ubiegła mnie w tym postać wchodząca bez pukania do mojego domu.
- Przykro mi, ale świadectwa nie chodzą ulicami – zza framugi wyszedł uśmiechnięty Zayn ze świstkiem w ręku – Ale osoby, które fałszują te świadectwa chodzą po ulicy.
Okej, albo mi się wydawało, albo Niall i Zayn przez całe tłumaczenie Liam'owi słów mulata patrzyli na siebie, nie co ja gadam, oni siebie pożerali wzrokiem. Jak głodne hieny, albo gorzej.
W końcu odnalazłem z czwórką chłopców nić porozumienia. Wszystko zostało sowicie obgadane, a także wyjaśnione. Zayn nie mało się zdziwił, gdy dowiedział się o zawodzie jaki wykonuję młody Irlandczyk, ale nie zniesmaczyło go to, wręcz przeciwnie. Czy on ma jakieś fetysze związane z religią, kościołem, czy czymkolwiek innym. Chyba przez ten czas naprawdę dużo dowiem się o tych chłopcach.
Dopiłem swoją szklankę soku bananowego, który Louis na mnie wymusił i lekkim ruchem złapałem za dłoń szatyna.
- Przepraszam was, ale mnie z Louis'em czekają jeszcze zakupy.
Wyszliśmy z mojej posiadłości i pokierowaliśmy się w stronę czarnego SUV. Oczywiście dałem Louis'owi prowadzić widząc jego ekscytację, choć jechał zbyt wolno nie czepiałem się. Może on już tak ma, nie lubi zbytniej prędkości. Po drodze mijaliśmy biedne dzielnice Londynu, które owite były szarym kłębkiem dymu.
Wzrok chłopca był nieobecny, a tym samym utkwiony w drodze. Miałem do niego tyle pytań, ale żadnej sensownej odpowiedzi. Może byłem zbyt ciekawski, a może po prostu nienasycony historią tego chłopca?
- Opowiesz mi kiedyś więcej o sobie? - pytanie było głupie, więc spodziewałem się i głupiej odpowiedzi.
- Wcześniej niż myślisz ...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro