Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. This Is Awful Beanie But I Love This Time, When You Get Worried

Harry mylił się ze wszystkim co poukładał sobie w głowie. Co jak co, ale on naprawdę nie mógł sensownie poskładać zdania przy tym chłopcu. Jego język wymykał się na wszystkie możliwe strony, od podniebienia do dolnych partii zębów. Czasami nawet proste ''tak'' sprawiało mu trudności. Ale nie powinniśmy go winić, bo przecież to nie my zadajemy propozycję chłopakowi, aby ten udawał naszego narzeczonego. Czysta fantazja.

- Że co, kurwa! - krzyknął poirytowany, a jego brwi zsunęły się bliżej oczu – Nie wiem, co ty sobie myślisz, ale jesteś chory!!!

Harry próbował być delikatny, ale sądząc po reakcji Louis'a coś poszło nie tak.

Kędzierzawy przytrzymał ręce chłopca i ciągnął dalej:

- Potem się rozstaniemy – jadeitowe tęczówki chłopca spotkały taflę błękitnego oceanu – Miesiąc, tylko miesiąc. Proszę?

Jego głos załamywał się z każdym słowem. To wszystko w jakiś sposób go przerastało. Wiedział lecz, że ten chłopak jest jego jedynym ratunkiem. Jest naprawdę uroczy, a fakt, że mógłby zostać jego udawanym narzeczonym na miesiąc, wcale nie byłby złą opcją dla Harrego. Poza tym on naprawdę nie chciałby pałętać się po dzielnicach z wielkim napisem ''szukam chłopca'' z małym dopiskiem ''tylko na miesiąc''. Może i był tylko dzieckiem, bo siedemnaście lat nie upoważniało go nawet do spożywania alkoholu, ale wiedział że wszystko czego potrzebuję to miesiąc z tym chłopcem u swojej rodziny. Tylko tego chciał.

- Jesteś popierdolony – powiedział szeptem i wyrwał się z uścisku chłopca. Wstał z niewygodnej ławki i doczłapał do masywnych drzwi. Szybkim ruchem złapał za klamkę, ale jego spontaniczne wyjście przerwała duża dłoń na ramieniu.

- Zapłacę – jego głos był tak zdesperowany, że w każdej chwili mógłby zalać się szlochem. Nie wiedział od kiedy stał się taką beksą, ale płacz przychodził częściej niż się spodziewał. Tak jak teraz. Po jego policzkach spłynęły słone łzy, a niższy widząc to odsunął dłoń od klamki.

- Ile? - chciał się targować. Wiedział, że nie jest tani i nie chciał aby nim pomiatano. Miał swoją godność, choć duża jej cząstka przepadła w tym klubie.

- 70 – powiedział z nadzieją. Wstrzymał oddech czekając na werdykt.

Szatyn prychnął grymaśnie i z powrotem nacisnął klamkę wrót.

- Nie jestem TAK tani.

Niebieskooki zatrzymał puls u Harrego. Nie wiedział co się właśnie stało. Kiedy z powrotem złapał powietrze, a oczy samoistnie otworzyły się u jego boku nie było już uroczego chłopca. Analizował całą sytuację, w czym nie pomógł mu odruch wymiotny. Co zrobił źle? Przecież to wysoka stawka, przynajmniej tak myślał Harry. Faktycznie jest bogaty, ale nie może polegać w stu procentach na rodzicach. Myślał że to naprawdę duża stawka dla kogoś, kto nocami wywija w klubie gejowskim.

Nie mógł go stracić.

Nie teraz, jest zbyt blisko celu.

Zamaszystym ruchem pchnął drzwi i wypłynął niczym fala na ocean pełny podnieconych facetów. Jeszcze tego mu brakowało. Zgubienia jakiegoś chłopca w tłumie pełnym napalonych spaślaków. Nie dość, że przez ciąże cisnęło mu się na wymioty, to teraz ma podwójną chęć wyrzygania swojego śniadania.

- LOUIS!

Zobaczył go. Ten mały chłopak siedział na stołku barowym zakładając płaszcz. Och, tym razem go nie spuści z oka.

- Mówiłem Ci, że ...

- 80! - krzyknął zdesperowany – Proszę, tylko tyle mam zaoszczędzone.

Niższy chłopak wstał ze stołka i podszedł do Harrego, aż ich klatki piersiowe się zetknęły.

- Powiem Ci jedno jeżeli myślisz, że jestem taki tani ponieważ jestem jakimś pieprzonym striptizerem, to się mylisz. Uwierz mi mam swoją godność.

Powiedzieć, że Harry był zły, było niedomówieniem. On był ostro wkurwiony.

Prychnął na niższego chłopca i udał się w kierunku drzwi. Ostatnimi słowami z jakimi opuścił klub były:

- Myślałem, że 80 tysięcy jest pokaźną sumą dla kogoś takiego jak ty.

Wyszedł na świeże powietrze, a jego telefon wydał dźwięk słodkiej pandy, którą ustawił sobie jako wiadomość.

Liam: I jak?

Nie miał ochoty rozmawiać jak bardzo zwalił cały jego plan. Mówiąc szerze, Harry zaczął wierzyć w jakiś sposób dziwną ideę Liam'a. Może była trochę kontrowersyjna, ale miała sens. Taki chłopak za pewne nie ma rodziny, potrzebuję pieniędzy no i raczej nie zaszkodzi mu miesięczny pobyt w wielkiej rezydencji Styles'ów.

- Harry – usłyszał za sobą znajomy głos.

Mrugnął kilka razy aby odczytać zarys ciemnej postaci. Uśmiechnął się szeroko z myślą, że chłopak tego nie widzi, ale chyba zbytnio mu się to nie udało.

- Louis – przytaknął podpierając łokcie o balustradę.

Szatyn podszedł do niego i oparł dłonie na jego barku. Harry lekko się spiął pod jego dotykiem, ale próbował udawać, że wszystko gra. Tak naprawdę jego brzuch miał ochotę zwymiotować jeszcze nienarodzone dziecko, albo raczej jego dziecko fruwało, tak to chyba lepsze określenie.

- Przepraszam – jego głos drżał pod napływem chłodnej zimy – Ja wiesz ... - zaczął się jąkać, a Harry po raz pierwszy poczuł się przy nim pewniej – Myślałem, że chcesz mnie kupić za 80 dolarów.

Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Chłopiec wyglądał niewinnie, a chwilę potem nie był już w pełni potulny. Na pewno był bipolarny, co dawało Harremu kolejny powód do śmiechu.

Jego usta rozszerzyły się w gigantycznym uśmiechu, a ból w dołeczkach dawał o sobie znać. Nie obchodziło go to, bo Louis naprawdę myślał, że Harry chcę go kupić za marne 80 dolarów.

Zanim się obejrzeli obaj wybuchli synchronicznym śmiechem. Gdy ich oddechy się zrównały Harry zaczął rozmowę:

- Więc, zgadzasz się – jego nadzieja była większa od całego wszechświata. Chciał jak najszybciej mieć to za sobą i usłyszeć to głupie ''tak''.

- Ja jeszcze pomyślę – włosy szatyna schowane były pod czerwoną, wzorzystą czapką kończącą się małym, białym kłębuszkiem

Odpowiedź chłopca zawiodła kędzierzawego, ale kto mu powiedział, że ten plan ma być szybki i prosty? Powoli, aż do celu. Co on pieprzy, przecież on ma tylko cztery dni!

Kędzierzawy zapisał szatynowi swój adres, jakby ten chciał się z nim skontaktować, a następnie bujnym krokiem ruszył przed siebie. Jego dom był dość daleko, a taxówka jak najbardziej wchodziła w grę.

- Hey! Podwiozę Cię!

Harry uśmiechnął się nieznacznie i podążył za wprawdzie nieznajomym do samochodu. Cóż, co mu szkodziło. I tak już jest w ciąży i został zdradzony. Wszystko mu jedno.

- Włóż to – podał mu swoją czapkę, na co brunet wywrócił oczami – Hej, nie wywracaj tymi gałami tylko zakładaj to. Jest środek stycznia, a ty jesteś w ciąży, wiesz?

Harry posłuchał się rad niższego chłopca i z czystą przyjemnością nasunął na głowę jego ciepłą czapkę. Albo mu się zdawało, albo mruknął jak kotek, kiedy ciepło otuliło jego uszy.

Gdy jechali wyznaczoną trasą czarnym, trochę starym samochodem chłopca coś głupiego przeszło przez myśl kędzierzawego:

- Skoro masz taką pracę, czemu go nie sprzedaż?

Louis lekko spiął się na to pytanie, ale zgrywał, że nic w tym pytaniu go nie speszyło.

- Dzielę ten samochód z przyjacielem. On jest nam potrzebny po prostu. Raczej trudno zajechać ze środka miasta do tego burdelu autobusem.

Resztę trasy spędzili w ciszy. Harry wykorzystał moment nie uwagi i napisał sms'a do Liam'a.

Harry: Chyba jest dobrze, chyba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro