16. Your Smile Just Faded
*Harry's POV
Czułem się świetnie. Dzisiejsze zaręczyny zdecydowanie poprawiły mój zwiędły humor, który od jakiegoś czasu coraz rzadziej dopisuję. Pomyśleć, że to wszystko przez tą małą kulkę o brązowych włosach i błękicie w oczach. Chciałbym zatrzymać go przy sobie na dużo więcej niż tylko jeden, marny miesiąc. Może gdy to wszystko dobiegnie końca przynajmniej zostaniemy przyjaciółmi, albo zachowamy jakikolwiek kontakt.
Gemma sięgnęła po kolejną porcję ryżu, patrząc na nas z lekka współczującym wzrokiem. Czy ona coś wie? Mam nadzieję, że nie. Nie chciałbym się zbłaźnić przed wszystkimi, szczególnie przed ulubienicą rodziców. Od kiedy powiedziałem im o swojej orientacji, zaczęli traktować Gemmę ulgowo, a mną pomiatali na każdym kroku. Zaczęło się od zwykłych zakazów wyjść na imprezy, potem ograniczyli dostęp do znajomych, a jeszcze potem mogłem jeść tylko 3 posiłki dziennie, bo będę gruby i brzydki, słowa ojca.
- Jestem z was taka dumna – matka popatrzyła na mnie i Lou swoimi typowo szklanymi od łez oczami, na co ojciec podejrzanie prychnął – Coś nie tak Ben?
Ojciec postawił obie ręce na stole, a jego chustka na kołnierzu lekko się osunęła.
- Może powiesz nam czym zajmują się Twoi rodzice, Louis – szatyn od razu spiął się na to pytanie, więc w celu dodania mu otuchy, splotłem nasze dłonie pod stołem. Dokładnie czułem jak się trzęsie. Jak każdy centymetr jego skóry pokryty jest gęsią, szorstką skórką. Masowałem kciukiem wewnętrzną część jego dłoni, a niebieskooki odrobinę poluzował wodze. Wiedziałem, że to pytanie nie zostanie pominięte. Z tego co pamiętam któreś z moich rodziców zapytało o to, przy pierwszym spotkaniu, ale przeszkodzili w odpowiedzi Louis'a chłopcy.
- Czy to pytanie jest konieczne – zapytałem zwracając się do matki, która jako jedyna czasami umiała opanować niestosowne zachowania ojca. Niestety teraz siedziała jak mysz pod miotłą, co mnie rozgniewało.
- Och, a co może masz coś do ukrycia Louis – ojciec zaśmiał się szyderczo, a mnie brało na wymioty. Nie były to nudności związane z ciążą, tylko z czymś obrzydliwszym siedzącym zaledwie metr ode mnie.
Louis ciężko przełknął ślinę, aby potem zabrać głos.
- Moi rodzice nie żyją – tyle zdołał powiedzieć, a ja byłem z niego niezmiernie dumny. Choć wcześniej o tym wiedziałem, chciałem aby bezproblemowo mógł powiedzieć to moim rodzicom.
Ben zaśmiał się ciężko, a obiad, który zjadłem chciał powrócić na światło dzienne.
- Więc z kim się wychowałeś? Kiedy zginęli? - kolejny natłok pytań speszył chłopca. Nie chciałem, aby na nie odpowiadał, ale tak samo chciałem poznać na nie odpowiedź.
- Ja – zaciął się – Wychowałem się w sierocińcu. Moi rodzice oddali mnie prosto po urodzeniu – każdy z uwagą przyglądał się postaci trzęsącego się chłopca, który nie nawiązywał z nikim kontaktu wzrokowego, jedynie z czubkami swoich butów – Gdy miałem 17 lat dowiedziałem się, że zginęli w jakimś wypadku samochodowym – uśmiechnąłem się do niego nie chcąc aby czuł się przytłoczony, ale w środku wręcz serce mi się krajało. To wszystko co powiedział wydawało się tak złe i okrutne, a ja po prostu chciałem go przytulić, bez okazyjnie, od tak – Potem gdy miałem 18 lat wyszedłem z sierocińca i dostałem pracę w kwiaciarni państwa syna.
Kiedy skończył wszystko co miał do powiedzenia, czułem jak wielki głaz spada mu z serca. Pocałowałem go czule w policzek, ale próbowałem zachowywać się jakbym o tym wszystkim wiedział. Tak naprawdę o niczym nie miałem pojęcia i czułem się z tym źle. Miałem jeszcze tyle pytań. To było za wiele, dla niego, dla mnie. Kątem oka popatrzyłem na Liam'a i Niall'a, którzy mieli lekko otwarte buzię analizując każde słowo. Jedynie Zayn mieszał widelcem w sałatce, dokładnie wiedząc, przez co musiał przechodzić szatyn.
- Co z Twoimi braćmi? Też byli w sierocińcu? - ojciec ścisnął w pięści kawałek obrusu, wręcz plując pytaniami w stronę chłopca.
Louis otworzył szeroko oczy, jakby dopiero teraz sobie przypomniał o tym, że wciąż ma grać swoją rolę.
Czułem jak chłopak zaczyna powoli gubić się w tym wszystkim. Dotknąłem jego kolano swoim i lekko uśmiechnąłem się, aby ten wymyślił coś na poczekaniu i tak się stało.
- Oni byli ze mną w sierocińcu – spojrzał na Ziall'a, znaczy Niall'a i Zayn'a, no bo kto łączy dwa imiona w jedno, na pewno nie Larry, znaczy ja i Louis – Tyle, że ich bardzo wcześnie przygarnęła jedna rodzina. Mnie nie wzięli, więc czekałem do osiemnastki w ośrodku – popatrzył kątem oka na mojego ojca, który starał się nie wybuchnąć – Potem, kiedy dorosłem, to znalazłem ich i zamieszkałem z nimi.
Bardzo się cieszyłem z tego jak Louis łatwo umiał nałgać, a raczej nie powinienem. Tak czy siak, większą radość sprawiał mi fakt, że Louis wyznał mojej rodzinie tak poważne rzeczy z jego życia. No chyba, że było to kłamstwem. Całkiem możliwe jest to, że wymyślił wszystko co przeszło przez jego usta. Ale w jakiś dziwny sposób wierzyłem mu. Na samą myśl o swoich rodzicach chłopca przechodziły dreszcze, a gdy o nich mówił jego ciało powstrzymywało się od nagłego ataku szlochu. Tak bardzo chciałem go teraz przytulić. W tym właśnie momencie, gdyby nie to, co uroiło się mojemu ojcu, już dawno tuliłbym się z nim na kanapie, pod kocem i z kakaem w ręce.
Ben walnął pięściami o stół, powodując głęboki haust powietrza zaciągniętego przez malutkiego Des'a.
- Harry jesteś taki głupi – obrzucił mnie swoim typowo odrażającym spojrzeniem – Nie dość, że ten chłoptaś jest z tobą tylko dla pieniędzy, to jeszcze przyprowadziłeś jakąś brudną sierotę do domu. Szczerze nie dziwię się Twoim rodzicom, którzy wystawili cię za próg.
Louis opuścił głowę, a wszyscy oniemiali patrzyli na sfrustrowanego ojca. Byłem gotów wstać od stołu i się na niego rzucić, ale akurat teraz mój brzuch jest kopany od środka.
- Ben przestań – matka chwyciła biceps ojca, ale ten szybko oderwał się od jej dotyku.
- Nie przestanę, chcę po prostu powiedzieć naszemu synowi, że czeka go beznadziejne życie z taką ofiarą losu – patrzyłem jak po policzkach Louis'a zaczynają sączyć się gorzkie łzy, przez co moje serce krajało się niesłychanie – A do tego patrz jaki to łajdak. Jego bracia dostali się do rodziny, a on nawet nie mógł wydostać się z brudnego schroniska – ojciec splunął wzrokiem na Louis'a, który już cały się trząsł. Złapałem go za rękę, ale on ją wyrwał – Nikt cię nie chcę, nawet rodzice.
- DOSYĆ! - krzyknąłem, ale za późno, bo szatyn zdążył wybiec z jadalni zanosząc się histerycznym szlochem – JESTEŚCIE POTWORAMI!
Byłem zły tak samo na ojca, jak i na matkę. Dobrze wiedziałem, że Gemma bała się odezwać ze względu na strach przed ojcem, ale matka ma własny rozum. Co ja gadam, gdyby miała własny rozum już dawno by się z nim rozwiodła.
- Wszystko musicie zniszczyć – powiedziałem na wdechu – Nie chcę cię widzieć na oczy!
Gwałtownie wstałem od stołu, strącając przy tym kilka szklanek, a następnie pognałem schodami na górę. Louis za pewne siedzi w naszej sypialni, więc bez zawahania właśnie tam się udałem. Bałem się zobaczenia spakowanych walizek. Bałem się tego, że przez mojego ojca on ma zamiar odpuścić sobie. Sam bym tak zrobił gdybym był na jego miejscu.
- Louis? - wszedłem do ciemnego pokoju, gdzie rolety były zasłonione.
Chłopak kulił się w kącie cicho łkając. Oczy przyciśnięte miał do zgiętych kolan, a dłonie ułożone na udach, które trzęsły się z każdym jego oddechem. Podszedłem do niego i trąciłem jego ramię. Szatyn natychmiastowo wyprostował nogi oraz swój kręgosłup, dając mi do zrozumienia, abym usiadł na jego udach okrakiem. Spełniłem jego niemą prośbę i siedząc na jego udach pochyliłem się do najciaśniejszego i najczulszego uścisku, jaki kiedykolwiek między nami zaszedł. Był zachłanny i roztrzęsiony, ale z czasem stał się po prostu czuły i delikatny. Oplotłem ręce za jego szyją, a on objął mnie w pasie, przyciskając do siebie tak, że nasze oddechy zlewały się w jedno. Scałowałem każdą łezkę na jego policzkach, nawet tam, gdzie takowych nie było.
- Czy mówiłeś prawdę? - zapytałem, a mój oddech pokrył ciepłem zagłębienie na jego szyi.
- Tak – zawahał się – ale czegoś nie odpowiedziałem.
- Chcesz mi to powiedzieć teraz? - nie chciałem na niego naciskać w szczególności, że cała sytuacja na obiedzie była dla mnie wystarczająco upokarzająca. Tak bardzo było mi go szkoda. Głupi los i głupie przeciwności. Musiał tyle przejść, a nikogo tam nie było. Jestem zadowolony, że Zayn przygarnął go pod swój dach.
- Ja – zaciął się, a po jego czole spłynęła kropla potu.
- Kochanie, spokojnie. Prześpijmy się dobrze, wyglądasz na zmęczonego – niestety ta pozycja w której się znajdowaliśmy była tak ciasna i tak cholernie czuła, że nie miałem żadnej ochoty przeturlać się do łóżka.
Jedyne co potem słyszałem to miarowy oddech szatyna pode mną, a następnie i ja objąłem się w pokrywę snu. Czasem w nocy słyszałem różne szepty chłopców, ale skończyło się na tym, że okryli nas kocem i zostawili nas w istnym spokoju.
---------
Dziękuję serdecznie wszystkim osobom, które to czytają i gwiazdkują, czy komentują <3 Kocham was mocno ^^ Ponad 1000 wyświetleń i 200 gwiazdek *.* Wyprzytulałabym was mocno ^^ *internet hug*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro