Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwa

- Mamo! Mamo, proszę! Nie! - krzyk rozdzierający serce, sprawił, że w oczach wyżej wymienionej kobiety pojawiły się łzy bezsilności. Nie wiedziała zupełnie co robić. Nie miała pojęcia, jak ma pomóc swoim dwóm skarbom, teraz zapłakanym i wystraszonym. Chciała ich ukryć, tak aby nikt ich nie znalazł.

Lecz wiedziała, że to wręcz niemożliwe, skoro znaleźli ich tutaj, to znajdą ich i na drugim końcu świata. Huang taki był. Porywczy i bezwzględny. Robił wszystko, żeby dostać to, co aktualnie chciał. Był gotów nawet zabić, by wyrównać rachunki ze swoimi dłużnikami. Tak, Huang ZiTao był gangsterem w najczystszej postaci. Był jednym z przedstawicieli chińskiej Triady, w kórej to zaporzyczył się mąż Pani Kim - Kim JoonWoo. 

JoonWoo nie był złym mężem. Może tylko trochę naiwnym i wszystko mu można było wmówić. Gdyby go obudzić w środku nocy z informacją, że na podwórku stoją słonie, ten uwierzyłby w to bez wahania i jak gdyby nigdy nic, wróciłby potem do spania. Nie sprawdziłby tego osobiście, no bo w sumie to po co? Skoro ktoś tak mówi, to musi to być prawda. Więc po co się samemu, osobiście fatygować?

Tak było też i w kwestii pożyczki, którą to wziął bez konsultacji z współmałżonką, chcąc zabrać swoją ją i dwóch synów na wakacje życia.Podróż dookoła świata brzmiała magicznie i wyjątkowo, a dla dwóch małych chłopców, wręcz niesamowicie. Byli zafascynowani tym, że zobaczą na żywo to, co do tej pory oglądali na ekranie telewizora. Że poznają innych, obcych ludzi z inną, ale równie bogatą kulturą co ich rodzima. A tata? Tata był wtedy dla nich czarodziejem, dżinem, który chciał spełnić ich największe marzenie. I właśnie dlatego uwierzył tym typom spod ciemnej gwiazdy, że oprocentowanie będzie doprawdy niewielkie, że będą ją w stanie spłacić bez mrugnięcia okiem.

Ale tak się niestety nie stało.

Wakacje też nie doszły do skutku, bo zanim zdążyli się spakować i wyjechać na lotnisko, oni wpadli do ich mieszkania siejąc spustoszenie. Zniszczyli nie tylko mieszkanie, ale i pozbawili ich wszystkich wartościowych rzeczy. Wszystkie pamiątki rodzinne, obrazy, sprzęt elektroniczny i wciąż było im mało. Wówczas stwierdzili, że w zastaw wezmą również wówczas pięcioletniego TaeHyunga i ośmioletniego SeokJina. Wiadomym było to, że państwo Kim dzieci nie odzyskają. To byłoby zbyt piękne gdyby się tak stało, bo ludzie ZiTao, jak i on sam nie mieli w sobie za grosz empatii. Ich plan był bardzo prosty. Zastraszyć małżeństwo, okraść i zabrać bachory i sprzedać do jakiejś agencji czy na organy na czarnym rynku. Przecież nie będą robić im za niańki, bo nie są żadnymi miłosiernymi samarytaninami i nie w głowie im to. Lepiej się pozbyć problemu i mieć spokój.

- Lee, zabierz te szczeniaki - krzyknął Tao, do jednego ze swoich koleżków, który jedynie skinął głową. - i pozbądź się ich. Daj im kulkę albo wywieź gdzieś. Cokolwiek. Nie obchodzi mnie zbytnio co się z nimi stanie. - A z wami moi drodzy - tu zwrócił się do małżeństwa, które na szybko starało się obmyślić jakiś plan ucieczki. - mam do "porozmawiania".

- Zostaw moje dzieci! - krzyknęła Kim MinAh, starając się wyminąć bandziora, chcąc dotrzeć do swoich pociech. - nie pozwolę zrobić im krzywdy! One nie są niczemu winne!

- Zamknij się suko! Ciesz się, że od razu ich nie zabiłem! Mogłem zrobić to już dawno, więc doceń to! Bo zaraz ich może już nie być!

- To... - zaczął Kim JoonWoo. - pozwól nam się chociaż z nimi pożegnać. To tylko chwila, no co ci szkodzi. Ale jeżeli nam nie, to chociaż mojej żonie. Przecież widzisz w jakim jej stanie. Matkom się nie odmawia. Pewnie Twoja na jej miejscu też by się chciała z Tobą pożegnać, więc jak?

- Ma pięć minut, ani chwili dużej. A jeżeli się nie zastosuje, to nie będę miał skrupułów i dam jej kulkę, zrozumiano?

I nawet nie czekając na ich odpowiedź, skinął palcem, a dwaj chłopcy zostali uwolnieni z żelaznych objęć mężczyzny. Nie przeszkadzało im to, że zarówno i oni i ich matka jest zapłakana, a ich gardła są zdarte od krzyków. Najważniejsze było to, że choć przez chwilę mieli swoją utopię, złożoną z matczynych ramion i jej bezgranicznej miłości. Mogli bezkarnie wdychać zapach jej kwiatowych perfum, przyjemnego szamponu oraz proszku do prania. I oderwali się od siebie dokładnie na moment, by Pani Kim zdjęła z ręki zarówno obrączkę, jak i pierścionek zaręczynowy, wręczając je swoim dzieciom.

- Słoneczka - zaczęła cicho, tak, aby ci dwaj jej nie usłyszeli. - trzymajcie to, skarby. Pamiętajcie o waszej mamie, która bardzo was kocha. Jin zajmij się Tae, dobrze? Wiem, że sobie poradzicie, ale musicie być dzielni, dobrze? Chodźcie tu jeszcze, mama chce was jeszcze raz przytulić i się pożegnać.

I właśnie w tej chwili, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Odgłosy pociągania nosem i chlipania przeciął ostry huk wystrzału, zaś ciało Kim MinAh osunęło się bezwiednie w ramiona dwóch przerażonych i ubrudzonych krwią chłopców. A jedyne co mogli usłyszeć zanim zostali wyniesieni z mieszkania, to:

- Ups, to o dwie sekundy za długo, złociutka.

xxx

- Mamo! - krzyknął, zrywając się z łóżka, będąc cały oblany potem. Znowu mu się to śniło. Ten człowiek, który tak perfidnie zamordował jego matkę. Jego najukochańszą mamusię, która gdyby mogła, to uchyliłaby mu nieba. Jemu i SeokJinowi, z którym był jej oczkiem w głowie. Była w stanie dla nich zrobić dosłownie wszystko. Nawet zabić. Szkoda tylko, że została potraktowana gorzej niż pies. Jak śmieć; najgorsze ścierwo. Jak ktoś, kto nie zasłużył na to by żyć i umrzeć wtedy, kiedy przyjdzie na niego czas.

I on już sam nie wiedział co było gorsze. Czy świadomość, że na jego oczach zamordował jego matkę, co wiązało się z conocnymi koszmarami, czy fakt, gdzie znalazł się zaraz potem. A mianowicie w dzielnicy czerwonych latarni, gdzie wspólnie z bratem zostali porzuceni przez ludzi ZiTao. Podrzucili ich pod drzwi burdelu, który kiedyś należał do ich Triady, który chcąc czy też nie, ale przygarnął ich i wyszkolił na najlepsze męskie prostytutki. Byli tam swego rodzaju męskimi gejszami, które oprócz nienagannej etykiety, posiadały w sobie niewątpliwie nienaganną urodę, ale i inteligencje. 

Obaj wiedzieli, jak należy się zachować. Kiedy mogą sobie pozwolić na delikatny, ale i też uwodzicielski uśmiech, a kiedy na zalotne spojrzenie i subtelne odkrycie ramiona. Wiedział też kiedy po prostu ma nie przeszkadzać i siedzieć cicho, albo kiedy nalać klientowi sake, by następnie posłusznie zrobić to co do niego należy. Czyli rozłożyć nogi i jęczeć tak długo i głośno, dopóki on nie zedrze gardła, a jego klient nie będzie w pełni zadowolony.

Czy mu się tu podobało? Zdecydowanie nie.

Czy chciałby się stąd wydostać? Oczywiście, że tak.

Problem był jednak jeden. Niby nic nieznaczący, ale zarazem najważniejszy. Mianowicie miał się wykupić lub znaleźć kogoś kto kupiłby go bez mrugnięcia okiem. Co w tym trudnego, byście spytali? Oczywiście cena, która byłą zbyt wygórowana, nawet dla najbogatszych klientów, którzy po usłyszeniu jej, stwierdzali, że najekonomiczniej będzie jak po prostu wykupią go na jedną noc. I szkoda tylko, że te pieniądze nie szły do niego, tylko na konto tego zapyziałego burdelu, jak to czerwonowłosy zwykł nazywać to miejsce w myślach. Więc marzenie, aby być wolnym ptakiem powoli przelatywało mu jak piesek przez palce lub można nawet rzec, że pękło jak bańka mydlana. 

On sam już tracił nadzieję, jednak łudził się, że może jego los się odmieni.

Westchnął przeciągle, wstając z łóżka i przeczesując swoje czerwone włosy. Nie lubił ich. Zbytnio kojarzyły mu się z incydentem sprzed laty, ale to było polecenie od szefa. Który to wpadł na jakiś kretyński pomysł. Kretyński, czyli taki, który podsunął mu jakiś stary oblech fetyszysta, zapewne jego klient, z jakimś zboczeniem na kolor czerwony. A argumentem pewnie potwierdzającym jego tezę było: "będzie jeszcze śliczniejszy, więc wasz dochód będzie większy, bo będzie jeszcze bardziej rozchwytywany".

To samo słyszał, jeżeli chodziło o wcześniejszy eksperyment z blondem lub lawendą, którą to kiedyś też miał na włosach.

Jednak nieskromnie mówiąc, akurat te uważał za nawet trafione, co nie oznacza, że jednak pałał do nich sympatią. To była zupełna przeciwność przeciwności. Czuł do nich odrazę, ale jednocześnie w jakimś stopniu uznawał je za atrybut dodający mu atrakcyjności. Jeżeli moglibyśmy określić osobę Kim TaeHyunga, zapewne byłby to epitet brzmiący: chodząca sprzeczność.

I potwierdziłby to każdy pracujący tam gdzie on oraz jego brat, który znał go od najmłodszych lat.

I właśnie ta chodząca sprzeczność, jak codziennie rano, ubrała się w swoje dresy do biegania oraz ciepłą bluzę i postanowiła urządzić sobie rundkę truchtania po okolicy. Był wczesny i nieco chłodny ranek, co równało się z tym, że w pobliżu nie było nikogo. I raczej nie zanosiło się na to, aby ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Dlatego też włączył na swoim telefonie ulubioną playlistę, a następnie zaczął bieg.

Lecz nie trwał on długo, bo skręcając w jedną z uliczek zobaczył go. A z jego ust wydobył się nie tylko przeraźliwy krzyk, ale i szloch. Szloch tak gorzki, który doprowadził go do drgawek i spazmów. Nie wiedział co się stało, ani co robi. Łzy zasłaniały mu widok, a gardło zaciskało się od wstrzymywanego płaczu. W głowie miał pustkę, a jedyne co był w stanie wydukać, to:

- Halo, policja?

a/n: witam (:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro