𝓟𝓻𝓸𝓵𝓸𝓰𝓾𝓮
— No tym razem, Iero, przesadziłeś.
Przysadzista kobieta siedząca obok Franka, uśmiechnęła się triumfalnie. Wiele lat czekała, by przyskrzynić młodego Iero na czymś niedozwolonym - czymś, co sprawiłoby, że ten sarkastyczny dupek z kawałkiem metalu wetkniętym w wargę, zniknąłby jej z oczu na całe życie. I, jak sądziła, nareszcie dopięła swego.
— Nie mam bladego pojęcia o czym pan mówi, dyrektorze. Pani Coldbone musiało się coś przewidzieć.
Maureen Coldbone nie miała bladego pojęcia, jakim cudem na ustach tego gówniarza nadal gra ten sam diaboliczny uśmieszek, co zawsze. Tym razem była pewna - wyleją go. Dopilnowała tego z całą precyzją, obserwując dzieciaka, który od kilku tygodni wydał jej się podejrzanie cichy. Rzecz jasna, zwiastowało to ciszę przed burzą. Jak się okazało, szambo wybuchło podczas szkolnych zawodów footballowych, kiedy to Frank (jako, o zgrozo, członek samorządu szkolnego), zgłosił się do pomocy przy przygotowaniu posiłku dla zawodników. Wprawdzie do współorganizacji przydzielono mu kilkoro chętnych uczniów, ale uwadze Maureen nie uszedł fakt, iż młody Iero wydawał się tak piekielnie zaangażowany w owe przedsięwzięcie, że odtrącał każdą wyciągniętą w jego stronę pomocną dłoń.
Czekała. Czekała na jego fałszywy ruch, lecz ten nigdy nie nadszedł.
Frank dopiął swego.
Szkoła w Belleville nigdy nie miała specjalnego powodu do chluby - ot, przeciętny poziom nauczania i zastraszający brak jednostek wybitnych na przestrzeni lat. Nie pomagały wydumane materiały promocyjne, niskie progi punktowe, czy luźna atmosfera. Jedynymi chętnymi zdawały się okoliczne dzieciaki, które były zbyt leniwe na dojazdy, no i, rzecz jasna, totalne matoły, które nie miały już żadnego innego wyboru. Od lat jedynym, co warte uwagi, zdawała się klasa sportowa. Może i nie zawierała ona najtęższych umysłów w okolicy, ale to zdawało się nieistotne; ważne, że potrafili użyć swoich mięśni i lat doświadczenia w praktyce, dzięki czemu owa szkoła miała jeszcze nikłe szanse zaistnieć i kontynuować działalność.
Owe szanse zaprzepaścił Frank Iero, urozmaicając swoje czekoladowe babeczki posypką z środków przeczyszczających.
— Frank... — dyrektor westchnął głęboko — Chcesz mi powiedzieć, że nie masz zupełnie nic wspólnego z... — uniósł zażenowane spojrzenie na Franka, odchrząkując znacząco — ...Z tymi grupowymi rewolucjami jelitowymi?
Iero parsknął szczekliwym śmiechem, za który Maureen miała ochotę go zastrzelić.
— Oliver! — obruszyła się, trzaskając swoją pulchną dłonią w blat dębowego biurka — On ewidentnie z nas szydzi! Nie możesz być aż tak ślepy, sprawy zachodzą za daleko!
— Dyrektorze. — zaczął chłopak, świadomie wytykając jej niewłaściwe zwrócenie się do pracodawcy. Splótł dłonie na kolanach, po czym kontynuował — Dlaczego to zawsze muszę być ja? W sensie, nie to, że to zrobiłem... — dodał pospiesznie, rzucając ukradkowe, rozbawione spojrzenie znienawidzonej profesorce — ...Tylko, jakimś cudem, zawsze jestem o wszystko oskarżany. Pani Coldbone — nagle zwrócił się do niej personalnie, mierząc jej zaróżowioną ze złości twarz swoim przenikliwym spojrzeniem — Dlaczego podejrzewa pani właśnie mnie? Za każdym razem, gdy ląduję w tym pokoju, by zajmować czas panu dyrektorowi, pani mi towarzyszy! Zawsze wychodzę z tego obronną ręką, ale pani... Pani po prostu... N-nawet nie ma pani logicznego dowodu, że to ja!
Nagle, w jego bursztynowych oczach zalśniły najprawdziwsze łzy. Maureen zawsze wiedziała, że ten dziwaczny dzieciak nie ma skrupułów, ale ten numer wysunął pierwszy raz i nawet jeśli nienawidziła go jak jasna cholera, musiała przyznać, że zrobił na niej wrażenie. Nie sądziła, że ten zakapior posiada w ogóle kanaliki łzowe. Zawsze zdawał się jej być kreaturą bez uczuć, która pojawiła się na tym świecie tylko i wyłącznie po to, by uprzykrzać jej życie.
— Właśnie, Maureen. — niezręczną ciszę przerwał słaby, starczy głos dyrektora — Dowody. Jeśli faktycznie chcesz, bym ukarał pana Iero, potrzebuję chociaż jednego świadka, czy nagrania. W innym wypadku... — przerwał, teatralnie rozkładając ręce. Frank miał szczerą ochotę go wyściskać.
— Pomagał przy tym! — fuknęła, niczym rozjuszona kocica — Pierwszy raz! Pierwszy raz od kiedy jakimś cudem trafił do samorządu, aż tak się zaangażował i proszę bardzo! Proszę, jakie mamy skutki! Nie chciał dopuścić dziewcząt do pomocy, potwierdzą to! Ponoć nie pozwalał im nawet...
— To nie ja! — pisnął Iero, głosem o trzy oktawy wyższym niż zazwyczaj — Chciałem pomóc! Chciałem się zaangażować, bo sama pani mówiła, że z tyloma punktami ujemnymi z zachowania, mogą mnie nawet zawiesić w prawach ucznia! — zatrząsł się spazmatycznie, chowając twarz w dłoniach — Ja... Ja chciałem dobrze... Nie wiem, co im za-zaszkodziło! Niby czemu miałbym nie chcieć, by nasza szkoła wygrała mecz?! N-Nie mam w tym żadn-żadnego interesu!
W takich chwilach, Coldbone miała niezmierną ochotę spoliczkować tego przebiegłego gówniarza, nawet jeśli równałoby się to utracie pracy i przymusowym wczasom w pokoju bez klamek.
— Maureen. — wtrącił się dyrektor — Nie powinnaś tak naskakiwać na Franka, jeśli faktycznie nie masz żadnego dowodu jego winy. Ciężko mi to mówić, ale to, co tu wyczyniasz, to są jakieś prywatne wy...
— Jeszcze zobaczysz, Oliverze. — odparła z krzywym uśmiechem na wymalowanych krwistoczerwoną pomadką wargach, po czym z trudem wydostała swój wielki zadek z fotela — Wspomnisz moje słowa, ale ten dzieciak wplącze się kiedyś w coś dużo, dużo poważniejszego. I lepiej módl się, by nie pociągnął ze sobą na dno dobrego imienia tej szkoły.
Zanim którykolwiek z nich zdążył się odezwać, kobieta przedostała się do wyjścia i bez słowa opuściła gabinet. Frank odprowadził ją wzrokiem, lecz gdy tylko huknęły drzwi, poświęcił pełną uwagę dyrektorowi.
— Skaranie boskie z tą kobietą. — wypalił staruszek, rozsiadając się wygodnie — Wiesz, Frank, pomimo, że uważam ją za starą histeryczkę, ty też mógłbyś choć trochę się uspokoić. Nie mogę cię wiecznie kryć. — zauważył, wzdychając ciężko — ... I chcę, żebyś wiedział, że to był ostatni raz. Nie mam zamiaru więcej wysłuchiwać jej litanii na twój temat.
Frank gorączkowo pokiwał głową, nerwowo trącając językiem błyszczący kolczyk w wardze. Po minie dyrektora wywnioskował, że zaraz usłyszy coś, co wcale mu się nie spodoba. I miał rację.
— ... A żebyś nie został całkowicie bezkarny... — Iero wstrzymał oddech — Ponoć tak ciągnie cię do akcji charytatywnych, co? No to co powiesz na pomoc w organizacji koncertu na rzecz szkoły? I chcę, żebyś wiedział, że nie przyjmuję odmowy.
— Wujku! — wypalił Iero, rzucając mężczyźnie udręczone spojrzenie — Przecież wiesz, że ja...
— Jeszcze raz nazwij mnie wujkiem w tym budynku, a osobiście wyślę przedrukowaną kopię twoich śródrocznych wyników w nauce do twojej matki, Frank. — pogroził mu palcem, mimo wszystko uśmiechając się dobrotliwie — Nic ci się nie stanie, jeśli raz faktycznie zdziałasz coś na rzecz szkoły. Staw się jutro po lekcjach do profesora Cohena, zapoznasz się z kółkiem muzycznym. No, a teraz zmykaj.
Nie widząc sensu dalszej dyskusji z krewnym, Frank westchnął boleśnie, zmierzając do wyjścia.
— Frank? Postaraj się tym razem w nic nie wplątać, dobrze?
Pozostawiając staruszka bez odpowiedzi, Iero wyszedł na pełen wrzeszczących uczniów korytarz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro