Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Błądził między kolejnymi ścianami, które pomimo prostego ułożenia, tworzyły labirynt nie do pokonania. Każda z nich była tak samo pusta, jakby była jedynie lustrzanym odbiciem równoległego muru pokrytego farbą.

Stawiał kolejne, pełne niepewności kroki, notorycznie rozglądając się dookoła. Dziwnie przytłaczająca ciemność przerażała go na tyle, że oddychanie zaczynało być jednym z trudniejszych wyzwań. Jednak mimo to wciąż szukał wyjścia, modląc się w duchu, by było ono niedaleko.

W prawo, prosto, znów w prawo, ślepa uliczka. Przeklął pod nosem, cofając się już enty raz podczas tej niekończącej się wędrówki. Miał dość tego bezsensownego błądzenia w niewiedzy. Bo czego on właściwie szukał? Drzwi, które jako jedyne przedzierałyby się przez mrok, tnąc go niczym nożyce? A może końca ścian, które jako jedyne towarzyszyły mu od samego początku drogi? Lecz co za nimi będzie?

Spojrzał przed siebie, zaciskając pięści, i wtedy na jego twarz spadły pierwsze promienie światła. Nadzieja ponownie zawitała w jego umyśle oraz sercu, a wręcz oślepiający blask był celem, który od tak długiego czasu chciał osiągnąć. Położył dłoń na ścianie po swojej prawej stronie i szedł, z każdym kolejnym krokiem czując więcej łez szczęścia, które chciały zacząć pokrywać jego policzki mokrą taflą.

Czar prysł, gdy przepięknie białe światło zostało zasłonięte przez czarną postać.

Wargi Parka mimowolnie oddaliły się od siebie, a nogi niekontrolowanie zadrżały. Zagryzł losowe miejsca na swoich ustach i zacisnął dłoń, zastanawiając się, kim jest tajemniczy osobnik.

W jego głowie tworzyło się wiele spekulacji na temat powodu przybycia odzianego w mrok mężczyzny. Zastanawiał się, czy przybyły gość jest w rzeczywistości gospodarzem, który już dość napatrzył się na sfrustrowanego Jimina, kręcącego się zapewne w kółko.

I wystarczyło, by tajemniczy blask znów zgasł, a po labiryncie rozchodziły się tylko powolne uderzanie podeszew o podłogę, by tląca się nadzieja znów została zakryta grubą warstwą strachu.

Ogarnięty paniką pracownik zaczął się cofać, nie mając pojęcia, co tak właściwie się dzieje. Gdzie jest, dlaczego się tu znalazł i kto go zamknął w tym przeklętym labiryncie.

Niespodziewanie wszystkie ściany zmieniły się w lustra, których ułożenie wywoływało wręcz przerażające złudzenia optyczne. Widział wszędzie swoje odbicie, powoli tracąc wszelaką pewność, której resztki zostawił na ostateczną ucieczkę.

Wtedy obok niego na każdym zwierciadle pojawił się mężczyzna, którego ciało pokryte było cieniem. Nawet tęczówki swoim blaskiem nie potrafiły się przebić przez czerń. Jednak gość nie stał obok Parka, tego był pewien. Dlatego zaraz Jimin zerwał się do biegu, co chwila wpadając na kolejne lustra, tworzące żałosną wizję dalszej drogi.

Wszędzie słychać było głośne sapania i kroki co najmniej dwóch osób. Jedne wolne, jakby ich właściciel delektował się wywoływaną paniką, a drugie na tyle szybkie, że z łatwością usłyszeć można było w nich strach.

W sekundę jedne z nich ucichły. Zostały tylko te dynamiczne, które traciły na swej szybkości. Nie było słychać nic innego, poza przyspieszonym biciem serca Parka, nieregularnymi oddechami oraz żałosnymi odgłosami przerażenia.

Stał, słuchał, obserwował. Chciał mieć pewność, że na pewno pozostał sam w tym cholernym labiryncie, z którego wyjście było tak blisko. Wystarczyła chwila, a wydostałby się, ponownie delektując się upragnioną wolnością i świeżym powietrzem. Tak mało kroków, by móc zakończyć te przedstawienie i podziękować innym za stworzenie tak cudownego scenariusza.

Jednak wystarczyło, by przez jego myśli przeszły słowa "jestem bezpieczny", aby podłoga pod jego stopami się rozstąpiła, a on zaczął nieubłaganie spadać w niekończącą się otchłań. I choć miał wrażenie, że spada z niewyobrażalną szybkością, on tak naprawdę jakby stał w miejscu, niemo prosząc o pomoc.

Opadł na swoje łóżko, a raczej jedynie uniósł gwałtownie powieki. Oddychał szybko, a każdy kolejny wdech przypominał mu o tym przerażającym śnie. Wciąż jakby czuł ten dziwnie charakterystyczny zapach piwonii pomieszanych z wodą kolońską.

Pozwolił uśmiechowi rzucić cień na jego twarz, gdy zdał sobie sprawę, że znajdował się w swojej sypialni, a nie w koszmarze, którego znaczenia nie potrafił pojąć. Jednak ten cień zaraz został przyćmiony przez tego samego mężczyznę, który wszedł do labiryntu luster.

Ta sama budowa ciała, ta sama postura, ten sam chód. Wszystko było identyczne, lecz tak wiele rzeczy różniło się w tej sytuacji. Tym razem Jimin nie mógł się ruszać, leżąc bezwładnie na miękkim materacu, jakby był do niego wręcz przypięty. Jakby jego ciało stopiło się z aksamitną pościelą.

Tajemniczy cień podszedł do niego, rechocząc pod nosem. Cieszył się z widoku obezwładnionego snem i narkotykiem Parka. Te tęczówki, które błyszczały przez strach i łzy jeszcze bardziej motywowały go do zabawy. Do pokazania, kto tak naprawdę ma władzę, trzyma wszystkie sznurki, bezlitośnie zaciskając je na szyjach graczy.

Powoli zsunął z ciała młodego mężczyzny kołdrę i przejechał głodnym wzrokiem po jego nogach, przez tułów, aż po sam czubek głowy. Był tak cudownie bezbronny, nieszkodliwy. Wręcz konający z przerażenia, lecz nie mogący wydusić z siebie żadnego, nawet najcichszego odgłosu bólu.

Tajemniczy gość powoli wszedł na materac, przejeżdżając lodowatymi opuszkami palców po ciele swojej ofiary. Rozgrzana skóra gospodarza cudownie kontrastowała z tą jego, co wywoływało dreszcze u obydwu mężczyzn. Każde miejsce, którego dotknęły te splamione palce, przesiąkało tym dziwnym zapachem, który dla Parka był tak charakterystyczny, lecz nie wiedział, dla czego lub kogo dokładnie.

Nagle na ciele Parka znalazły się wilgotne od śliny usta cienia. Składały one raz za razem kolejne pocałunki na niesamowicie wrażliwej na dotyk skórze, sprawiając, że paraliżujące przerażenie łączyło się z dziwnie relaksującą przyjemnością. Dwa sprzeczne ze sobą odczucia stanowiły tak idealne połączenie.

Jimin w końcu wydusił z siebie jeden odgłos, gdy nieznajomy postanowił zrobić tuż nad jego obojczykiem widoczny ślad, który ukryty był przez mrok. Nerwowo przełknął ślinę, pozwalając w końcu łzom spłynąć na jego skronie. Bał się, cholernie się bał tego, co miało się stać, a przynajmniej tego, co widział w swoich myślach. Zagryzał wargi i łapczywie łapał oddech, starając się pokręcić głową na boki, lecz nie miał na tyle siły.

— Nie płacz, sweetie. — To przezwisko, ten szept. Wszystko tak znajome, lecz wciąż dalekie przez dziwną substancję, która wciąż oddziaływała na jego organizm. — Nie płacz... — Gość ponownie wyszeptał, zlizując każdą ze słonych kropli, by poczuć na języku ten niezastąpiony smak strachu. — Jeszcze chwila, a wszystko się skończy. Koszmar zniknie... — zatrzymał się na chwilę, lecz zaraz po tym spomiędzy jego warg wypłynęło zdanie, które sprawiło, że oddech ugrzązł w gardle Jimina. — zamieniając się w codzienność.

Z głośnym śmiechem cień zniknął za ścianą, nucąc pod nosem dość przerażającą melodie. I wystarczyło, by wszystko umilkło, aby powieki Parka opadły. Jednak zanim całkowicie ogarnął go mrok, dostrzegł twarz przerażającego gościa, na którą na sekundę spadł słaby promień tajemniczego światła.

Jeon Jeongguk.

Otworzył ponownie oczy, głośno sapiąc. Jego ciało trzęsło się przez wszystkie sytuacje, które miały miejsce zaledwie kilka chwil wcześniej. Dla niego było to mrugnięcie, w rzeczywistości było to kilka, dłużących się godzin przepełnionych głuchą ciszą.

Zagryzł dolną wargę i spojrzał na zegarek, wzdychając. Dopiero po chwili dotarło do niego, że za oknem słońce już wyłoniło się zza horyzontu, a jego jeszcze niedawno wręcz przerażający pokój właśnie wrócił do normalności.

Powoli podniósł się do siadu, przeczesując swoje włosy. Ten okropny sen nie mógł zniknąć sprzed jego oczu, wywołując niekontrolowane i nieprzyjemne dreszcze, których tak pragnął się pozbyć. Jednak ta panika, która ogarnęła jego ciało, zostawiła zbyt widoczny ślad, by tak po prostu wszystko wróciło do swojego pierwotnego stanu pozornego spokoju.

Niemrawo ruszył do łazienki, przecierając notorycznie oczy, które piekły go jak nigdy. Przez wylane łzy oraz niewyspanie czuł się, jakby po obowiązkowej nocnej zmianie w jednej pracy, musiał ponownie męczyć się kolejne osiem godzin w miejscu, gdzie zatrudniony był na stałe.

Wszedł do łazienki, zaraz mrużąc oczy przez jasne światło. Jednak wystarczyła jedynie sekunda, by przyzwyczaił się do początkowo zbyt mocnego blasku. Stanął przed lustrem, od razu zaczynając przemywać swoją twarz, żeby nawet w najmniejszym stopniu się ożywić. Dopiero przy wycieraniu twarzy dostrzegł coś, co dało mu do zrozumienia, że sytuacja, którą uznał za zwyczajny koszmar, miała miejsce w tej przerażającej rzeczywistości.

Tuż nad jego obojczykiem widniał czerwony ślad. W tym samym miejscu, w którym na dłuższą chwilę zassał się mężczyzna okryty mrokiem. Niezbyt intensywny, jednak wciąż na tyle widoczny, by serce Jimina zaczęło bić zdecydowanie za szybko.

Nie popadł w paranoje.

Nie był chory.

To wszystko działo się naprawdę.

***

Położył dłonie na swoim karku, odchylając głowę do tyłu. Do końca jego zmiany zostały jedynie dwie godziny, które postanowił zapełnić pracą. I choć jego powieki niejednokrotnie chciały opaść, on postanowił z determinacją wpatrywać się w monitor, poprawiając się w wykonywaniu przydzielonych mu obowiązków i patrząc, co w poprzedniej tabeli było nie tak, jak powinno.

I nie spodziewał się, że odkryje coś, co znacznie zmieni zdanie o tej dziwnie tajemniczej firmie, która ukazywała jedynie swoją perfekcyjną stronę.

Ludzie, którzy zajmowali się tym samym, co on, dzielili się na dwie grupy. Jedna zaniżała przychody, pokazując wyniki pracownikom, by zmobilizować ich do pracy i mieć powód do skrytykowania przez szefa. Druga zaś je nieco zawyżała lub zostawiała w normie, zależało to od tego, jakie wychodziły ostateczne wyniki. Te dane pokazywane były ludziom, którzy nie mieli żadnych styczności z firmą, więc spijali każde kłamstwo, które tylko wypłynęło spomiędzy warg szefa.

Jimin należał do tej pierwszej grupy, o czym początkowo nie wiedział. Dopiero po słowach Jeona zaczął się zastanawiać, co robił źle i wreszcie znalazł rozwiązanie.

Chociaż o jedną zagadkę mniej.

Westchnął, ponownie kładąc dłonie na klawiaturze. Jednak zanim nacisnął jakikolwiek przycisk, do pomieszczenia weszła ta sama kobieta, która kilka dni wcześniej przyniosła mu kubek z lekarstwami w środku. Tym razem w jej dłoni znajdowała się zwyczajna filiżanka, która zaraz swoje miejsce znalazła na biurku Parka.

— Szef prosił, żebym przyniosła ci herbatę z yerbą, bo nie wyglądasz najlepiej — wyjaśniła od razu, wciąż zachowując ten wręcz niepokojący spokój.

— Dziękuję — mruknął, spoglądając na parujący napój.

Przez myśl pracownika przebiegały różne myśli, za którymi ledwo nadążał. Czy w tym z pozoru niewinnym napoju znajdują się jakiekolwiek substancje, które miałyby zaburzyć jego racjonalne myślenie i spowodować na przykład halucynację? Czy Jungkook w ogóle czegoś takiego używał?

Postanowił na chwilę zignorować przyjemnie pachnącą ciecz, chcąc wrócić do pracy, jednak wtedy ponownie coś mu przerwało. Dlaczego podczas swojej zmiany tyle czynników nie pozwalało wykonywać mu swoich obowiązków? I dlaczego najczęściej było to spowodowane jakimkolwiek wezwaniem bądź zleceniem szefa całej tej ogromnej firmy?

"Nie smakuje ci?"

Przeczytał wiadomość, marszcząc brwi. Dopiero po chwili Park zrozumiał, że jego szef, który był nadawcą, miał na myśli herbatę. Jimin spojrzał ponownie na filiżankę, po czym szybko odpisał na maila, minimalizując specjalny czat, który podobno miał ułatwić pracownikom komunikację między rożnymi oddziałami.

Szkoda, że nikt ze sobą tak naprawdę nie zamieniał słowa.

"Smakuje, dziękuję za nią"

Na odpowiedź nie musiał długo czekać, ponieważ dosłownie kilka sekund później usłyszał krótki i cichy dźwięk powiadomienia oraz migające na pomarańczowo okienko aplikacji.

"Dlaczego kłamiesz?

Musisz być szczery, wiesz, sweetie?"

Ponownie to samo zdanie, które za każdym razem wzbudzało coraz więcej niepewności. Ale skąd on wiedział, że nie wziął ani jednego łyka? Jak dowiedział się, że nie poznał smaku tajemniczej cieczy? Czyżby w pomieszczeniu znajdowały się kamery, o których nie wiedział?

"Wiem, szefie. Chciałem skupić się na pracy"

Odpowiedział z nadzieją, że w taki sposób jakkolwiek załagodzi sprawę i zatuszuje fakt, że faktycznie chciał okłamać swojego pracodawce. Jeon miał racje, musiał być szczery. Przeważnie relacja pracownik-szef wiążę się z wzajemnym zaufaniem.

Musiał być szczery.

"Cieszę się, że się starasz. Gdy tylko wypijesz herbatę, wyjdź przed budynek, dobrze?

Siedzę na ławce i cieszę się wolną chwilą, więc na ciebie poczekam.

Nie każ mi na siebie długo czekać, Jiminnie"

Park rozejrzał się po pomieszczeniu, odczuwając nagle dziwne skrępowanie. Jakby był pod stałym nadzorem, a jakakolwiek prywatność była w tym momencie zakłócana. Jednak szybko wyrzucił myśl z głowy i wziął pierwszego łyka gorącego napoju.

Wspaniały smak zielonej herbaty rozszedł się po jego języku, przyjemnie drażniąc kubki smakowe, a ciepło powoli ogarniało jego ciało. Nie mógł zaprzeczyć, była przepyszna, choć naprawdę nie przepadał za tym dziwnym posmakiem, który pozostawiały inne napoje tego pokroju.

Z uśmiechem wypił całą zawartość filiżanki, jeszcze raz patrząc na wiadomości od swojego szefa. Skinął do siebie głową i biorąc swoją marynarkę, wyszedł z pokoju.

Mijał kolejne osoby, patrzące pusto przed siebie. O dziwo, on również na nich nie patrzył, całkowicie ignorując. I gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, stojąc w windzie, zamarł.

Stawał się powoli taką samą maszyną jak inni. Nie zwracał uwagi na ludzi, myślał wciąż o pracy. Każde słowo jego szefa było najczystszą prawdą, w którą wierzył, choć rzeczywistość była inna. Przecież był szczery, to Jeon kazał mu bezczelnie kłamać.

Przyszedł do firmy z uśmiechem na twarzy. Teraz zakryła go obojętność i bezsenne noce.

Wyszedł z budynku i wzrokiem odszukał swojego pracodawcę. Ukłonił się, okazując tym szacunek i spojrzał w te nieco przymrużone oczy. Wydawały się tak czyste, niewinne, a w rzeczywistości to właśnie one bez wzruszenia oglądały agonię kolejnych pracowników.

Po tym "śnie" Jimin był pewny, ze to właśnie Jungkook był jego prześladowcą, koszmarem. Przecież widział jego twarz, słyszał szept. To nie mogło być złudzenie, żaden sen. To była po prostu rzeczywistość, na którą padało coraz więcej słońca.

— Chciał pan ze mną o czymś porozmawiać? — zapytał Park po dłuższej ciszy.

— Tak, ale może zrobimy to przy kawie? Wiem, że przerwa już była, jednak nie ma dziś aż tylu rzeczy do zrobienia. Wyjście będzie w godzinach pracy, więc uznajmy je za służbowe — odpowiedział z uśmiechem Jeon, poprawiając marynarkę pracobiorcy.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł... — powiedział niepewnie Jimin, odczuwając dziwny dyskomfort, gdy tylko dłonie tego mężczyzny zbliżyły się do jego ciała.

A jednak podobało mu się ciepło jego dłoni, które tylko na chwilę zetknęły się z jego koszulą. To właśnie przez ten biały materiał poczuł wręcz parzące muśnięcie.

A przecież cień był lodowaty.

— Spokojnie. Jestem znany z tego, że chcę poznać swoich pracowników. Jesteś nowy, więc niewiele o tobie wiem. Mimo to wydajesz się naprawdę miłym mężczyzną, a takich chciałbym mieć jak najbliżej siebie.

Jedno zdanie, wypowiedziane na końcu. Tylko ono wystarczyło, by Jimin uległ, tracąc wszelkie obawy. Jego umysł powoli coś przyćmiewało, jednak nie wiedział, co to dokładnie było. Po prostu wszystko wydawało się tak pozytywne, szczere, a każdy człowiek wydawał się wart zaufania.

Coś było nie tak.

Mieli już powoli zmierzać w stronę kawiarni, jednak słyszalne wibracje w kieszeni Jimina sprawiły, że nie postawili nawet jednego kroku. Park cicho przeprosił swojego szefa i odszedł nieco na bok, obierając połączenie.

— Halo? — odezwał się pierwszy, nie kojarząc numeru, z którego ktoś dzwonił.

— Pan Park Jimin? — usłyszał męski, dość niski głos, który jakby skądś kojarzył.

— Tak, o co chodzi?

— Jestem komisarz Kantero, wzywał nas pan w sprawie włamania.

— Ach, tak. Coś się stało? — zapytał niepewnie, jednak gdzieś w środku zatliła się nadzieja, która jakby nie miała szans na ponowne odrodzenie.

— Zatrzymaliśmy osobę, która jest głównym podejrzanym w pana sprawie. Sąsiadka zauważyła coś na monitoringu i gdy tylko poznaliśmy tożsamość tego mężczyzny, rozpoczęliśmy poszukiwania. Prawdopodobnie się nas nie spodziewał, przez co wszystko poszło szybko — opowiedział krótko stróż prawa. — Czy mógłby pan przyjechać na komisariat? Chcielibyśmy dowiedzieć się, czy kojarzy pan tego mężczyznę.

— Oczywiście, już tam biegnę — odpowiedział szybko Park, nie zwracając uwagi na to, że jego szef stał tuż za nim, pochylając się do jego ucha, by podsłuchać rozmowę. — Dziękuję bardzo za informację. — Po tych słowach Jimin rozłączył się i odwrócił, zamierając.

Twarz Jeona była blisko, zdecydowanie za blisko. Sytuacja nagle zrobiła się niebywale krępująca dla Jimina, jednak Jeon wciąż nie zmieniał swojego wyrazu twarzy, twardo patrząc na swojego pracownika.

— Przepraszam, ale... muszę gdzieś iść — oznajmił Jimin. — Jutro zostanę dłużej, aby to odpracować. Do widzenia — dopowiedział szybko i ruszył biegiem w kierunku komisariatu.

A Jungkook tylko syknął pod nosem, zaciskając pięści.

Park nie zwracał uwagi na losowych ludzi, których sylwetki tylko migały mu w kącikach oczu. Musiał jak najszybciej dotrzeć do celu i poznać osobę, która niszczyła mu życie. Ale skoro on był ze swoim szefem, to znaczy, że mężczyzna był niewinny. Więc dlaczego to jego twarz widział w nocy? Dlaczego słyszał jego głos?

Ale w sumie to nie był jego zapach.

Droga zajęła mu zaledwie dziesięć minut, w ciągu których zatrzymał się jedynie dwa razy. Wbiegł do budynku i bez znajomości piętra pokonywał kolejne stopnie. I gdyby nie znajomy policjant, który nagle wyłonił się zza drzwi, Park najpewniej pobiegłby dalej, bezsensownie błądząc po całym budynku.

Podbiegł do mężczyzny w mundurze i zasapany chciał zacząć zasypywać komisarza swoimi pytaniami, które dręczyły go od tak długiego czasu. Jednak wtedy ujrzał osobę, której nadgarstki skrępowane by przez kajdanki, co oznaczało, że był to właśnie podejrzany.

Na jego widok nogi ugięły się pod Jiminem. Oczy mimowolnie otworzyły się szerzej, a brwi zmarszczyły z przerażenia. Zaraz do tego dołączyła dolna warga, drgająca ze smutku, który był nie do opisania.

Coś w nim po prostu pękło, widząc osobę, która stała się jego koszmarem i do tego bezczelnie wmawiała mu, że to wszystko był wytwór jego wyobraźni.

Kim Namjoon. 

###

To może dziwnie zabrzmieć, ale tęskniłam :") 

Tak swoją drogą, do końca zostały z trzy rozdziały łącznie z epilogiem.

Ja wiem, cudowna informacja, jak na powrót po miesiącu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro