Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Zrezygnowany opadł na kanapę, nie mogąc uwierzyć, że plan, który od początku spisany był na sukces, upadł przez jedno zdanie. Wspólnie z Namjoonem postanowili w końcu zawiadomić policję. Sprawa robiła się coraz poważniejsza, a samopoczucie Parka z dnia na dzień ulegało pogorszeniu. Jednak te argumenty nie były wystarczające, by przekonać stróżów prawa o tym, że tajemniczy prześladowca to nie wytwór wyobraźni gospodarza.

Podano mu identyczne powody odmowy przyjęcia sprawy, jakie usłyszał od swojego przyjaciela. W jego domu nie było żadnych śladów obecności osób trzecich. Zamek był w idealnym stanie, więc włamanie się było niemożliwe. Kompletnie zignorowali słowa mężczyzny, który oznajmił, że włamywacz ukradł jego klucze, robiąc ich kopię. I ponownie usłyszał to samo zdanie, które sprawiło, że w jego głowie pojawiły się dość niepokojące myśli.

Sąsiadka z góry nikogo nie zauważyła.

Kim właściwie była ta kobieta? Dlaczego wszyscy o niej wspominali? Parka dziwił fakt, iż ta kobieta znajdowała się zawsze na klatce w momencie, kiedy cień dawał o sobie znać.

Zastanawiał się, czy te osoby nie są ze sobą jakkolwiek powiązane. Kobieta nie mogła dostrzec, jak wychodzi z budynku, ponieważ wbiegł na górę. Nie uchwyciły go kamery w momencie wchodzenia do klatki, ponieważ on już w niej na niego czekał. Z łatwością mógł pod osłoną nocy wtargnąć do jego mieszkania, nie zostawiając odcisków butów, ponieważ dokładnie wyczyścił je w mieszkaniu wyżej.

Ten tok myślenia wydawał mu się na chwilę obecną najbardziej logiczny, jednak wciąż zastanawiały go słowa jego współpracownicy. Od tego momentu po jego głowie krążyło pytanie, dlaczego szanowana osoba, która zarządzała tak dużą i popularną firmą, miałaby niszczyć psychicznie zatrudnione osoby? Czy to miało jakikolwiek, choćby najmniejszy sens?

Z głośnym westchnieniem zamknął oczy, czując coraz większą frustrację. Bał się. Cholernie się bał, że kolejnej nocy może nie przeżyć. Że ucierpi lub tajemniczy nieznajomy zabierze mu resztki człowieczeństwa, które dyszało na dnie. Nigdy nie przypuszczał, że cierpienie ma tak ogromną siłę, by jego życie odwrócić do góry nogami. Zupełnie, jakby ktoś zakręcił kołem fortuny.

— Więc? Co robimy? — zapytał Namjoon, kolejny raz pokonując drogę do okna, by zaraz zawrócić.

Martwił się o Jimina, jednak na końcu jego umysłu wciąż te wszystkie słowa mijały się z prawdą, jedynie czasem się o nią ocierając. To wszystko brzmiało tak nierealnie, jakby istniało jedynie w głowie Parka. Był ciekawy, dlaczego nikt nigdy nie widział żadnej z tych sytuacji. Skoro tajemniczy cień szarpał za klamkę i ukazał się w biały dzień, dlaczego żaden z sąsiadów nie zobaczył tej sceny?

Zawsze był sam. Jakby osoba nękająca go była idealnie przygotowana i znała każdy schemat dnia Jimina. Wyglądało to, jakby ktoś przygotowywał się do zbrodni doskonałej. Nie zostawiając po sobie nawet odcisku palca, a jedynie zabierając ze sobą spojrzenie wypełnione przerażeniem.

— Nie wiem — odpowiedział po chwili niższy.

Nie miał pojęcia, co mógł zrobić. Nie miał już do kogo się zgłosić, każdy odmówił mu pomocy, rzucając go w szpony tajemniczego prześladowcy. Czy naprawdę skończy wpatrzony w komputer, zapominając o swoim prawdziwym imieniu?

— Ma klucze do twojego mieszkania, prawda? — zapytał nagle Kim.

Nie wiedział, jakim cudem nie wpadł na tak banalny pomysł wcześniej. Gdyby tylko pomyślał o tym na samym początku i nie doprowadził do tej nieprzyjemnej wymiany zdań, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Bezpieczniej, pewniej, wiarygodniej.

— Tak myślę. Zostawił moje na stole, a drzwi później były zamknięte.

— W takim razie spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Dzisiaj przenocujesz u mnie. Wątpię, że ten ktoś zna mój adres, a ty chociaż pierwszy raz od tygodnia się spokojnie wyśpisz.

Spokojnie... To słowo niesamowicie zdziwiło Parka, jak i rozbawiło jednocześnie. On już nie wiedział, co to spokój. Chociaż nie minęło dużo czasu, nie wiedział już, jak to jest z uśmiechem zamknąć oczy, zapadając w upragniony sen. Jak to jest wrócić do swojego domu, odetchnąć z ulgą i cieszyć się samotnością.

Teraz leżał dwie godziny w łóżku, panicznie rozglądając się po pomieszczeniu i starając się przebić przez mrok. Wciąż czuł na sobie wzrok, który coraz bardziej go krępował. Jakby ktoś zaciskał ciężkie łańcuchy na jego ciele, uniemożliwiając nawet najmniejszy ruch.

Wpadł w stalową pajęczynę, z której nie mógł się uwolnić, a każda kolejna próba ucieczki sprawiała, że wolność coraz bardziej się oddalała, stając się jedynie marzeniem.

Bez zbędnych słów ruszył do swojej sypialni, chwytając po drodze swoją ulubioną torbę. Nie była ona duża, lecz w zupełności wystarczyła, by wszystkie rzeczy, które chciał spakować, znalazły w niej swoje miejsce.

Otwierając szufladę z bielizną, coś w niego uderzyło. Dziwne wspomnienie, które niesamowicie szybko wyparowało z jego umysłu. Przecież pierwszego dnia ktoś był w jego mieszkaniu, poszukując czegoś w owej szufladzie. Jak mógł o tym zapomnieć?

— Nam... — odwrócił się, spoglądając na swojego przyjaciela, który mruknął w odpowiedzi. — Co najczęściej chowa się w szafce z bielizną?

To pytanie całkowicie zbiło z tropu Kima, którego oczy były otworzone szerzej, niż zwykle. Absurdalność tego pytania była nie do opisania. Kto trzyma cokolwiek w szufladzie, przykrywając to bielizną?

— Wiesz — kontynuował Park. — W pierwszy dzień pracy, gdy wróciłem do domu, prawie połowa leżała na ziemi.

— Połowa czego?

— Bokserek. Dlatego jestem ciekawy, co mogło się tam znajdować. Może ten ktoś wciąż tu przychodzi, bo czegoś oczekuje? Chce mi coś zabrać, a nie wie, gdzie szukać?

— Jedyne, co teraz może ci zabrać, to czystość. A teraz się pospiesz, pomyślimy nad tym u mnie.

Pierwsze zdanie zmroziło krew w żyłach Jimina. Zabrać jego czystość? Dlaczego ktoś miałby to robić? I choć pocieszał się tym, że nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy, czuł dziwny niepokój, jeszcze silniejszy niż w nocy. Czuł, że gdy tak dalej pójdzie, zwinie się na podłodze z bólu, nie mogąc wydać z siebie nawet żałosnego kwilenia. Po prostu umrze, milcząc jak grób i uklęknie przed cierpieniem, oddając mu hołd.

***

— Mam już tego dość — oznajmił Namjoon, sięgając po paczkę papierosów, które ukryte były za telewizorem.

— Miałeś nie palić — przypomniał niższy, jedynie obserwując, jak płomień zapalniczki styka się z końcówką papierosa.

— Wiem, ale tego jest za dużo. To wszystko nie ma wspólnego punktu. Jedyne, co łączy wszystkie wydarzenia, to ta sama osoba i ten sam start.

— Start...

— Twoja rozmowa z tą kobietą też była dziwna, nie zaprzeczysz.

— To prawda, ale może ona mówiła prawdę? Firma wewnątrz wygląda trochę inaczej, niż jest przedstawiana. Naprawdę wszyscy zachowują się, jakby zamieniono ich w maszyny stworzone do pracy.

— To się nie nazywa pracoholizm?

— Nie, to na pewno nie jest to. Wszystkie osoby uzależnione od pracy, które spotkałem na swojej drodze, były często poddenerwowane, zabiegane i wiecznie niedostępne. Oni wręcz przeciwnie. Z nikim nie rozmawiają, nie spieszą się i są nieludzko spokojni.

— Nie wiem, idę spać. Już mnie głowa rozbolała od tego wszystkiego. Po śniadaniu jeszcze pomyślimy, a jak nic nie wywnioskujemy, to będzie trzeba się do kogoś zgłosić.

— Dobra. Dobranoc.

— Dobranoc — odpowiedział gospodarz, ziewając. Powoli zmierzał w stronę wyjścia z salonu, jednak wtedy usłyszał ponownie głos swojego przyjaciela, który wypowiedział jego imię. Zaciekawiony odwrócił się i spojrzał na chłopaka.

— Dziękuję — powiedział z błogim uśmiechem Park, który skrywał cały ból ostatnich dni.

— Nie ma sprawy, dzieciaku. Ty lepiej też zaraz przyjdź się położyć, bo będziesz rano nieprzytomny, Sherlocku. — Kim puścił oczko i zniknął za ścianą, zostawiając nikle uśmiechniętego Jimina samego.

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, ponownie tego dnia wzdychając. Na podłodze było pełno zgniecionych kartek, na których uparcie starali się rozrysować wszystko, lecz bezskutecznie. Jedynie pogorszyło to wszystko, co było przeciwieństwem zamierzonego efektu.

Miał w planach posprzątać chociaż trochę, lecz nieprzyjemnie bolące oczy oraz ciężkie powieki skutecznie pokrzyżowały jego plany. Nie czekając długo, również udał się do sypialni, gdzie Namjoon pogrążony był już we śnie. Mieli spać na jednym łóżku, jak wtedy, kiedy Kim miewał koszmary. Budził się nawet kilka razy w ciągu jednej nocy, krzycząc i płacząc. Całe szczęście nie trwało to długo, a obecność Jimina jakby tylko przyspieszyła "terapię".

Widząc odsłonięte okno, bez namysłu do niego podszedł. Zdawał sobie sprawę, że gdy słońce zacznie wyłaniać się zza horyzontu, jego promienie będą drażnić ich oczy swoim blaskiem. I choć w filmach było to tak miło pokazane, żaden z mężczyzn nie przepadał za tą formą pobudki.

Złapał za zasłonę z zamiarem przesunięcia jej, lecz jego wzrok zaraz przykuła postać, stojąca na środku ulicy. Choć nie widział twarzy nieznajomego gościa, nie miał wątpliwości, że ich spojrzenia krzyżowały się w tym momencie. Dopiero po chwili odkrył to przerażające podobieństwo.

Był to cień, nawiedzający go codziennie. Kroczył za nim nieustannie, nie dając mu złapać porządniejszego wdechu. Pozbawiał go powietrza, powoli przylegając do jego pleców. Jego obecność była wyczuwalna nawet wtedy, gdy nie było go w pobliżu.

— Namjoon... Namjoon, obudź się! — krzyczał, czując, że zaczyna wpadać w panikę. Obawiał się, że jego koszmar postanowi wtargnąć również do tego mieszkania, a ten dziwny moment to tylko przedsmak. Zapowiedź, że niedługo ponownie staną naprzeciw siebie, lecz między nimi nie będzie tak znaczącej odległości.

— O co chodzi... Czemu tak krzyczysz? — zapytał zaspany gospodarz, powoli siadając.

Nie wiedział, dlaczego jego przyjaciel wybudził go ze snu. Dopiero, gdy na niego spojrzał, zdał sobie sprawę, że zapewne chce, by do niego dołączył i spojrzał na coś, co znajdowało się za oknem.

— Szybko — wyszeptał Park, starając się powstrzymać drżenie swojego ciała.

Pierwszy krok Namjoona w jego kierunku, nieco więcej pewności siebie. Sekundy dzieliły go od tego, by jego przyjaciel w końcu stanął twarzą w twarz z jego cieniem, o którym tyle mówił.

Sekundy, nawet mniej.

— Patrz! — krzyknął, odwracając się do Namjoona i przyciągnął go bliżej, ponownie przenosząc wzrok za okno. — Widzisz, nie kła... małem... — jego ręce same opadły, a bezsilność w jego ciele wzrosła.

Przecież stał tam, patrzył na niego. Zapewne śmiał mu się w twarz, więc gdzie zniknął? Jakim cudem nie było go już na ulicy? Dlaczego teraz, gdy w końcu miał udowodnić, że zawsze mówił prawdę?

— I? — dopytał Nam. — Obudziłeś mnie, żebym popatrzył na ulicę?

— On tam stał! Naprawdę! Musisz mi uwierzyć! — wyglądał żałośnie, wiedział o tym. Jednak nie mógł dłużej udawać, że nic się z nim nie dzieje. Nie wiedział, czy był to strach przed realnym zagrożeniem, czy może już paranoją, aczkolwiek jego serce niebezpiecznie szybko biło.

— Spokojnie — mruknął wyższy, kładąc dłoń na głowie swojego przyjaciela. — Jesteś przepracowany. Chodź, pójdziemy spać — powiedział z uśmiechem, wracając z powrotem na łóżko.

Sytuacja, która miała miejsce przed chwilą, utwierdziła go w przekonaniu, że Jimin potrzebuje pomocy. Jednak nie policji, a psychiatry. Lecz nie mógł mu tego powiedzieć. Przecież obiecał mu, że będzie mu wierzyć i że mu pomoże. Jak mógłby teraz oznajmić, że problemem jest jego psychika, a nie obsesja jakiejś osoby?

Park w tym czasie wciąż patrzył przez okno, nie mogąc uwierzyć, że jego prześladowca zniknął. Zupełnie jakby rozpłynął się w mroku. Przecież odwrócił wzrok dosłownie na sekundę.

Coraz bardziej wątpił w to, że czyjakolwiek pomoc może być przydatna. Skoro nikt nie może dostrzec jego koszmaru, jak ma udowodnić swoją prawdomówność?

Zmęczony natłokiem myśli, zasłonił w końcu okno. Lecz zanim ciemne zasłony ograniczyły mu widok, ujrzał jedynie, jak liście krzaków nienaturalnie poruszyły się.

A przecież nie było wiatru. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro