Rozdział 6
Zbudzony przez niepokój, który powoli wypełniał jego mieszkanie, westchnął. Potrzebował odpoczynku, tej chwili wytchnienia, lecz dziwne dreszcze postanowiły wybudzić go z upragnionego snu. I choć starał się zmienić swoją pozycję, nie mógł uciec przed tym uczuciem, które niespiesznie zaczęło obejmować każdy kawałek jego wnętrza. Milimetr po milimetrze, wpędzając go w coraz większą panikę.
Uchylił powieki, poddając się. Miał dość czołgania się po łóżku jak jakiś robak, więc z pełnym irytacji westchnieniem opuścił swoją sypialnię, zamykając oczy przez dreszcze wywołane chłodem. Delikatnie położył swoje dłonie na ramionach, chcąc jak najszybciej wrócić do łóżka, jednakże przebył więcej niż połowę drogi przez postawiony sobie wcześniej cel. Odwrót nie miał sensu.
Tak naprawdę nie było już odwrotu.
Nieprzytomnie postawił szklankę na blacie, nalewając do niej odpowiednią ilość wody, i wyciągnął tabletkę nasenną. Nie musiał martwić się, że irytujący budzik, którym niejednokrotnie chciał rzucić o ścianę, nie wybudzi go z tej jakby wymuszonej drzemki. Zgodnie z umową, pracował od poniedziałku do piątku, a kalendarz informował o tym, że nastała sobota.
Odwrócił się w stronę wyjścia z pomieszczenia, lecz nie spodziewał się, że tak szybko tego pożałuje. Upuścił szklankę, która z hukiem roztrzaskała się o kafelki przed jego stopami, tworząc na nich niewielkie rany. Lecz nie to było najważniejsze. Skupiony był na cieniu, który zagradzał mu jedyną drogę ucieczki. Uśmiechał się, widocznie kpiąc z gospodarza. Śmiał mu się w twarz bez żadnego skrępowania, szacunku. Po prostu napawał się widokiem oczu wypełnionych przerażeniem, które powoli w nie wnikało.
Gdy tylko tajemnicza zjawa zaczęła śmiało, lecz powoli, stawiać kroki w stronę młodego mężczyzny, ten cofał się, spodziewając się najgorszego. Bał się, że to właśnie tej nocy zostanie pozbawiony oddechu, a jego oczy umrą, pogrzebane cicho przez powieki. Był tego jeszcze bardziej pewny, gdy jego pośladki zetknęły się z kuchennym blatem.
Z przyśpieszonym oddechem patrzył, jak tajemniczy gość zbliża się do niego, wciąż pozostając przerażająco tajemniczym. Nie mógł dostrzec twarzy, zasłoniętej maską ciemności. Frustracja powoli ogarniała jego ciało oraz umysł. Był bezbronny, niezdolny do czegokolwiek, a strach, który wywoływał dreszcze, oplatał jego ciało swoimi łańcuchami.
Ręka cienia powoli została położona na blacie, obok biodra Parka, a zakapturzona głowa niespiesznie zbliżała się do jego ucha. Widząc gospodarza w takim stanie, nie mógł powstrzymać się od krótkiej gry. Gry, która jeszcze bardziej wyniszczyć miała jego psychikę. I choć nie takie otrzymał zadanie, postanowił dodać coś od siebie.
— To jeszcze nie czas — wyszeptał, wręcz niewyczuwalnie przejeżdżając lodowatymi opuszkami palców po nagim przedramieniu mężczyzny. — Ale godzina sądu się zbliża, kochany. — po tych słowach oddalił się całkowicie od Parka, przyglądając się swojemu dziełu.
W tym czasie Jimin patrzył pusto przed siebie, nie zważając na to, że jego policzki powoli pokrywała tafla łez. Był przerażony, jego strach wylewał się oczami, chcąc dać mu chwilową ulgę. Jednak czując tą samą, nieprzyjemnie chłodną dłoń na swoim prawym licu, spiął wszystkie mięśnie i zacisnął wargi.
— Zachowaj łzy na później. Przydadzą ci się — kolejne niepokojące zdanie, które echem odbijało się w jego głowie, powoli opanowując jego umysł.
Wyciągnął drżącą dłoń przed siebie, jednak zmora już rozpłynęła się w ciemności, pozostawiając po sobie palące ślady palców oraz śmiech, który wydobywał się z głębin piekieł. Zwiastujący nieszczęście, rozpacz.
Opadł bezwładnie na kolana, czując, jak jego nogi straciły siły. Trząsł się niemiłosiernie, skupiając swoje spojrzenie na martwym punkcie gdzieś na podłodze. Nie był bezpieczny nawet we własnym domu. Wymiana zamku okazał się bezskuteczna, czego się spodziewał, jednak nie przypuszczał, że osoba prześladująca go, postanowi bezkarnie wtargnąć do jego mieszkania.
Na drżących nogach ruszył do salonu, chcąc chwilę odpocząć od wszystkiego. Żałował, że sypialnia była dalej niż pokój dzienny, ponieważ najchętniej zaszyłby się pod kołdrą i płakał cicho w poduszkę, która znała niejedną jego historię. W którą przez ostatnie dni wsiąknął co najmniej litr słonych kropli.
Ponownie tej nocy jego oddech zastygł w gardle, widząc na stole swoje klucze, przytrzymujące jakąś kartkę. Nie wiedział, co było silniejsze. Ciekawość, czy jednak strach, który powoli zmieniał się w przerażenie.
Po kilku długich sekundach namysłu podszedł do swojej własności, od razu chwytając za białą kartkę z wiadomością. Niestety, przez słabe oświetlenie, które wpadało przez niezasłonięte okno, nie mógł nic przeczytać. Zapalił więc światło, które nieprzyjemnie drażniło jego oczy poziomem swojej jasności. Gdy tylko przyzwyczaił się, spojrzał na treść listu, która sprawiła, że jego ramiona samoistnie opadły.
Pilnuj bardziej swoich kluczy. Nie ładnie tak zostawiać ich w zamku.
***
Siedział na kanapie, wpatrując się w swoje poranione dłonie. Chciał pozbierać szkło z podłogi, jednak przez wciąż drżące ciało nie było to łatwe i nie wszystko poszło po jego myśli. Wzdychał co chwilę, zastanawiając się, co powinien zrobić. Niestety, moment, w którym mógł w jakikolwiek sposób odpocząć, wszystko przemyśleć, przerwała mu wiadomość, o której poinformowały go wibrację.
Spotkajmy się w parku, do którego zawsze chodziłeś ze swoim przyjacielem. Poczekam trzy godziny na ciebie, później zrezygnuję. Nie mam złych zamiarów. Kolega z pracy.
Powinien iść na to spotkanie? Nie wiedział. Miał masę wątpliwości, które skutecznie zasłaniały rozsądne myślenie. Jednak co mogło mu się stać wśród ludzi?
Tak naprawdę, to samo, co na osobności.
Był pewny, że nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby ciągnięto go w jakieś ciemne miejsce lub do obcego samochodu. W tym mieście każdy zajęty był sobą, swoimi interesami i szczęściem. Gdzieś w tym wszystkim u niektórych wkradała się rodzina. I choć parki powinny stanowić odskocznie od problemów i tego pędzącego świata, to jednak były jedynie skrótem do firmy bądź domu, w którym tak każdy wolał być.
Każdy, oprócz Jimina.
Długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie wiedział, czy w ogóle powinien ją wysyłać. Przecież ta osoba jasno napisała, że będzie czekać niezależnie od tego, czy Park zaszczyci ją swoją obecnością.
Do tego to jedno słowo, które dziwnie rozbiło coś wewnątrz mężczyzny. "Przyjacielem". Czy posiadał go jeszcze? Od tamtej kłótni ze sobą nie rozmawiali, jakby przestali dla siebie istnieć. Jednak Jimin myślał o Namjoonie w każdej sekundzie swojego życia. Niejednokrotnie chciał do niego zadzwonić, lecz bał się wyśmiania, ponownego zwątpienia w jego prawdomówność.
Kolejny raz westchnął tego dnia i wstał z wygodnego mebla, postanawiając przejść się na to tajemnicze spotkanie. Miał zdecydowanie dość jakikolwiek zagadek w jego życiu. Przynajmniej do momentu, aż ten koszmar się nie zakończy.
Wyszedł z mieszkania, nie myśląc o tym, czy aby na pewno je zamknął. Nie miało to dla niego już większego znaczenia, przecież cień i tak posiadał klucze, na pewno zrobił ich kopię. Co do złodziei, wątpił, że komukolwiek chciałoby się wchodzić tak wysoko po kilka błyskotek, które i tak nie były szczególnie cenne.
Szedł wolnym krokiem między budynkami, mijając kolejnych, zapracowanych ludzi. Była sobota, lecz i tak większość dorosłych spieszyła się w nieznane mu miejsce, co chwilę zerkając na zegarek. Szczerze, trochę im zazdrościł. Chciał być w pracy, wypełniając kolejne rubryki i skupiając się w pełni na swoich obowiązkach. Wolał siedzieć zamknięty w tym pomieszczeniu splecionym z ciszy, niż patrzeć, jak niepokój w zastraszającym tempie plecie sieć na ścianach jego mieszkania.
Pochłonięty przez własne myśli, nie do końca zdał sobie sprawę, kiedy dotarł na miejsce. Ta z pozoru długa droga minęła mu w sekundę. Rozglądał się dookoła, szukając osoby, która mogłaby być poszukiwaną przez niego personą. Ledwo dostrzegł drobną dłoń, która niepewnie machała w jego kierunku.
Podszedł do kobiety, siadając obok niej na ławce i cicho podziękował za kawę, która została mu wręczona.
— Dlaczego napisałaś "kolega z pracy"?
— Nie wiem
— A... dlaczego chciałaś się spotkać?
— Muszę ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego.
— Słucham.
Między nimi zapadła dziwna cisza, której Jimin nie chciał przerywać. Wolał usłyszeć tą ważną informację, nie wychodząc przy tym na osobę niecierpliwą. Zamiast słów, wpatrywał się w profil kobiety, zdając sobie sprawę, że to ta sama osoba, która parsknęła śmiechem, gdy starsza pracownica przyniosła mu lekarstwa.
— Odejdź z pracy — powiedziała nagle, wciąż patrząc w parujący napój w jej dłoniach.
— Słucham?
— Zwolnij się, dopóki masz taką możliwość.
— Ale... dlaczego?
— To nie jest normalna firma. Nie jest idealna, jak wszyscy mówią. To tylko sposób, by zwabić kolejne osoby.
— To zauważyłem.
— Nie byłeś jedynym kandydatem. Zostałeś przyjęty tylko dlatego, że wyglądasz na słabego.
O mało nie zakrztusił się własną śliną, słysząc taki komentarz ze strony praktycznie nieznajomej mu kobiety. Nigdy nie pomyślał, że mógł wyglądać bezradnie czy słabo, więc czy jej słowa były prawdziwe?
— Dlaczego parsknęłaś śmiechem, gdy dostawałem lekarstwo?
— Lekarstwo... W tej firmie nie ma lekarstw — stwierdziła.
Jej głos był dziwnie przerażający. Bez żadnych emocji, prosty. Mówiła, jakby przypuszczenia Parka sprawdziły się, a ona była jedną z kilkudziesięciu maszyn w wielkiej firmie.
— Więc, co to było?
— Jakieś świństwo, które ma zrobić z ciebie wariata. Każdy przez to przechodził.
— Każdy... Mogę wiedzieć, dlaczego mi to mówisz?
— Chcę, żeby ta firma w końcu upadła, ale nikt mnie nie słucha.
— Nie brzmisz wiarygodnie... Em, przepraszam, jak masz na imię?
— Nie wiem.
— Co?
— Nie pamiętam. Dano mi plakietkę z imieniem "Mia", więc to chyba moje imię, prawda?
— Ty... Nie pamiętasz?
— Ty też niedługo nie będziesz Jiminem... Będziesz kolejnym żywym robotem. — po tych słowach kobieta wstała, w końcu zerkając na zdezorientowanego współpracownika. — Możesz się jedynie poddać, bo z nimi nie wygrasz.
Odeszła, zostawiając Jimina całkowicie samego z własnymi myślami. Więc każdy przechodził przez takie piekło? On również stanie się kimś takim, kogo nie potrafił zrozumieć? Czyli te wszystkie miłe słowa i troska szefa był przedstawieniem, odgrywanym na konieczność jakiejś chorej gry?
Tak dużo pytań, na które nie uzyska odpowiedzi. I to pewne stwierdzenie, że walka nie przyniesie żadnych rezultatów.
Jednak on się nie podda. Będzie walczyć o wolność i spokój, choćby miał stanąć sam do tej walki. Dlatego, chcąc wykorzystać swoją chwilową determinację, wybrał numer Namjoona, od razu naciskając zieloną słuchawkę. Odetchnął z ulgą, gdy mężczyzna odebrał po dwóch sygnałach.
— Jimin! Martwiłem się o ciebie. Bardzo.
— Nic mi nie jest, jeszcze.
— Jeszcze?
— Wszystko wyjaśnię ci w domu. Możesz do mnie przyjechać?
— Pewnie, zaraz będę.
— Nam?
— Tak?
— Dziękuję.
— Za co?
— Że zostałeś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro