Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Ta cała sytuacja po prostu go przerosła, a wszelakie rozwiązania i spekulacje, które utworzyły się w jego głowie, po prostu pękły niczym zbyt mocno nadmuchany balon. Nie mógł uwierzyć, że jego własny przyjaciel posunął się do takich czynów i perfidnie patrzył, jak się rozpada, nie kiwając nawet palcem. Co takiego musiał mu zrobić, że odbiło się to na nim w tak brutalny sposób?

Siedział na parapecie, przyglądając się słońcu, które wyłaniało się zza horyzontu. Jego twarz była nieco spuchnięta przez godzinny płacz, który ustał niespodziewanie. Łzy w sekundę przestały skapywać na jego policzki, a gdy ostatnia zetknęła się z przesiąkniętą poduszką, nastała głucha cisza i nieokreślona pustka.

Nie potrafił opisać tego uczucia, było takie inne, nowe. Nigdy nie czuł się tak wyprany z uczuć, jak w tamtym momencie. To, czego doświadczyła jego psychika było nie do opisania, nawet wyobrażenie sobie było dla większości wręcz niemożliwe.

Wciąż miał przed oczami widok Namjoona, który próbował mu wytłumaczyć to wszystko, przekierować na swoją stronę. Dlatego Park uciekł stamtąd jak najszybciej, zdając sobie sprawę, że podczas działania tej dziwnej substancji, uwierzyłby w każde jego słowo, nawet te najbardziej absurdalne.

Po jego głowie wciąż krążyły myśli odnośnie firmy. Skoro Namjoon był jego koszmarem, dlaczego prawdopodobnie szef karmił go bliżej nieokreślonymi lekami, by nie mógł myśleć logicznie? Jaki miał w tym cel, że wszystko, co nielogiczne, nabierało swojego sensu, a nawet czarny kot wydawał się być przerażającym cieniem?

O co w tym wszystkim właściwie chodziło?

Niespodziewanie po jego ciele przeszedł tajemniczy dreszcz. To uczucie, które wciąż w nim tkwiło, zostało przygaszone, jednak on wiedział, że wciąż na niego oddziałuje. Ta cholerna niepewność, której nie mógł się pozbyć, choć tak bardzo chciał. To przeczucie, że coś zostało pominięte. Coś bardzo ważnego.

Wpatrzony w jasną gwiazdę nie zważał na mijający czas, który przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Dla niego liczył się po prostu spokój i cisza w jego własnym pokoju. Czy w końcu mógł nazwać go swoim azylem? Nie był pewny. Wciąż tkwił w nim cień wątpliwości, że jednak ktoś do niego podejdzie, położy lodowate palce na jego szyi i powoli zacznie je zaciskać, pozbawiając go oddechu.

Strach przejął nad nim kontrolę, a on już nie potrafił myśleć w pozytywny sposób. Niegdyś tląca się nadzieja teraz jakby całkowicie zniknęła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

Westchnął ciężko i chwycił telefon, by wysłać do swojego szefa maila odnośnie jego nieobecności w pracy. Wiedział, że było to bardzo nieodpowiedzialne i mógł przez to stracić nawet posadę, jednak przestało być to dla niego ważne. Wizja bezrobocia już nie wprawiała go w masę niepewności i lęk przed brakiem środków do życia.

Przecież pieniądze nie przywrócą mu tego, co właśnie stracił.

Ten dzień mijał mu wyjątkowo monotonnie. Po prostu siedział w swojej sypialni, pusto patrząc na losowe obiekty i starał się wszystko sobie ułożyć, coś poczuć. Żal, wściekłość, cokolwiek. Jednak wszystkie uczucia oraz myśli zlały się w jedno, nie pozwalając, by pracownik określił choć jeden element tej bolącej układanki.

Gdy tylko za oknem zaczęło się ściemniać, a jego podkrążone oczy przestały być aż tak widoczne dzięki dwugodzinnemu snu, który przyszedł niespodziewanie, postanowił się ubrać i odwiedzić swojego przyjaciela w areszcie. Chociaż, czy wciąż mógł go tak nazywać? Czy on kiedykolwiek był w ogóle jego przyjacielem? Może te wszystkie lata były tylko przykrywką, by ostatecznie pozbawić go wszystkiego, zostawiając sam na sam z przytłaczającą pustką?

Bez jakiegokolwiek posiłku wyszedł z domu, nie martwiąc się o to, czy na pewno go zamknął. Jeżeli ktoś miałby się włamać, zrobiłby to niezależnie od przekręconego zamka. Powoli stawiał kroki, nie zwracając uwagi na nic. Świat dookoła kompletnie przestał go interesować, a ciche syczenia, gdy niechcący szturchnął kogoś barkiem, były mu po prostu obojętne. Chciał dowiedzieć się jedynie prawdy, która najpewniej wszystko by zmieniła. Zabrała niepewność, którą wcześniej zasiała, ukrywając się.

Choćby miał kompletnie zatracić się w strachu, musiał poznać prawdę.

***

Nie czekał długo na Namjoona, którego przyprowadziła policja. Był wdzięczny, że pozwolono mu porozmawiać z mężczyzną, bo nie był umówiony ani nawet nie zapowiedział swojej wizyty. Dlatego ta dobroduszność komisarza sprawiła, że odczuł lekką nadzieję.

Spojrzał na starszego i zaraz odwrócił głowę, czując łzy w oczach. Tak wiele chciał mu powiedzieć, tak wiele wypomnieć. Rozpłakać się, nakrzyczeć, ale coś go blokowało.

Nie mógł krzyczeć przez ścisk w gardle, który powodowały łzy. Te zaś nie chciały wypłynąć, jakby się skończyły. Dlatego krzykiem rozdzierał swoją wewnętrzną ciszę, drżąc z nadmiaru emocji.

— Jimin...

— Dlaczego? — przerwał Park, w końcu znów krzyżując ich spojrzenia. — Dlaczego?

— Ja... To nie tak — mówił ze słyszalną skruchą w głosie. Jednak Park potrafił usłyszeć w niej sztuczność.

— Dlaczego to zrobiłeś? To było aż tak zabawne? — mówił, zaciskając dłonie na swoich spodniach. — Uśmiałeś się?

Namjoon jedynie westchnął i spojrzał pewny siebie w oczy niższego.

— Okej, nawaliłem jako przyjaciel. Tak, to ja cię nachodziłem — oznajmił, na co Jimin zagryzł dolną wargę. — Ale nie byłem sam.

— Co? — Słowa Kima wstrząsnęły pracownikiem.

Nie był jedyny? Więc kto jeszcze zmieniał jego życie w jakiś popieprzony obóz przetrwania? Kto tym wszystkim dowodził i kto go nachodził? Dlaczego ta sytuacja przynosiła tyle pytań bez jakiejkolwiek odpowiedzi?

— Myślisz, że zrobiłbym coś takiego? — zapytał z kpiną. — Bardzo cię lubię i ufam, więc nie miałem powodu, by to robić. A raczej powodem nie byłeś ty.

— Więc co? Co było tym cholernym powodem?! — uniósł głos, wstając z nerwów.

— Uspokój się — powiedział Nam, pokazując swojemu przyjacielowi, by wrócił na miejsce. — Skoro policja mi nie wierzy, ty również tego nie zrobisz.

— Po prostu to powiedz.

— Po co? — zaśmiał się, spuszczając wzrok na swoje dłonie. — To i tak bez znaczenia.

— Mów — powiedział oschle Park, pusto wpatrując się w Kima. Miał po prostu dość.

— Pamiętasz moją siostrę? — zapytał nagle z lekkim uśmiechem, który przepełniony był smutkiem.

— Co to ma do rzeczy?

— Gdybym tego nie zrobił, stałaby jej się krzywda. Wybacz, ale logiczne jest, że wybrałem rodzinę. — W końcu przeniósł swój wzrok na młodszego. Był bliski łez, lecz nie zamierzał tego ukrywać. — To nie ja byłem szefem — szepnął. — Nie obwiniaj mnie za podjęcie tak trudnej decyzji.

I wtedy serce Parka jakby pękło w kolejnym miejscu. Ktoś niszczył mu życie, jednocześnie szantażując Namjoona. I choć brzmiało to absurdalnie, Jimin za bardzo w to wierzył i ufał Kimowi, by na starcie przekreślić taką możliwość. Nawet nie potrafił pewnie stwierdzić, że w to wątpi.

Porozmawiał z wyższym jeszcze chwilę, aż policja nie uznała, że dobiegł koniec odwiedzin. Pożegnali się krótko, nawet na siebie nie patrząc i każdy ruszył w swoim kierunku. Namjoon do celi, Jimin do... no właśnie, dokąd?

To było pytanie, które krążyło mu nieprzerwanie po głowie. Gdzie miał iść, skoro nawet w swoim domu nie czuł się pewnie? Pierwszy raz jego głowa była zapełniona taką ilością pytań, które błądziły po niej, szukając swojego miejsca, rozwiązania.

Z cichymi westchnieniami ruszył w stronę parku, gdzie usiadł na jednej z pobliskich ławek, by poczuć chwilowy spokój. By poczuć od dłuższego czasu ulgę, która mogłaby zdominować wszystkie negatywne emocje. Jednak to było niemożliwe, było ich zbyt wiele.

Dlatego siedział, wpatrując się w ludzi, którzy go mijali. Jedni mu się przyglądali, inni odruchowo jedynie zerkali. Lecz dla Jimin wciąż byli tacy sami. Zapatrzeni w swoje smartfony lub biegnący do domu, ewentualnie pracy, by tylko zapunktować u swojego szefa. Nieprzerwanie wpatrzeni w zegarek, by być na czas.

Ciemne niebo oraz słabe światło latarni nadawały temu pięknemu miejscu klimat, którym Jimin nie potrafił się już cieszyć. Nie potrafił wpatrywać się z uśmiechem w ganiające się psy, w idealnie komponującą się z otoczeniem fontanne. Nie potrafił dostrzec magii tego miejsca, którym kiedyś się zachwycał.

To nie był on, on zniknął wraz z jego przyjacielem. Wraz z ostatnią łzą, która wsiąkła w poduszkę.

Czując coraz większe zmęczenie postanowił wrócić w końcu do domu, by zapaść w upragniony sen. Sen, z którego nie miał ochoty nigdy się budzić. Nie chciał wracać do tej brutalnej rzeczywistości, która raniła go z każdym dniem coraz bardziej, wpędzając w coraz większe zakłopotanie oraz niepewność.

Westchnął cicho i ruszył dobrze znaną sobie drogą, obserwując, jak coraz mniej ludzi go mija. Nic dziwnego, był wieczór, a on właśnie oddalał się od centrum miasta. W jego okolicy raczej większość ludzi o tak późnej porze siedzi już z rodzinami w salonie, radośnie dyskutując odnośnie zdarzeń, które miały miejsce podczas dnia.

Czując dziwnie palący wzrok na sobie, odwrócił się. Wtedy poczuł, jak jego serce chwilowo zamiera, jednak nie zwalniał. Szła za nim jakaś osoba odziana w czarne ubrania. Było to co najmniej niepokojące, jednak nie mógł od razu popadać w panikę. Przecież mógł to być zwyczajny przechodzień, który również miał mieszkanie w tamtym kierunku.

Odetchnął, gdy nieznajoma mu osoba skręciła, zostawiając go znów samego na ulicy. Czuł się o wiele bezpieczniej w samotności, która znów stanęła u jego boku. Zwłaszcza po tym, jak Namjoon oznajmił, że nie tylko on go nachodził.

Zamknął na chwilę oczy, nieprzerwanie stawiając kroki. Postanowił porozmawiać z szefem następnego ranka, by przyniósł mu niezbędne papiery i pozwolił na prace w zaciszu domowym. Ponownie wymieni zamki, a klucze trzymać będzie przy swoim boku, nie pozwalając, by ktoś zrobił ich kopię.

Uchylił powieki i zatrzymał się, przełykając dziwnie gęstą ślinę. Niespełna dwadzieścia metrów przed nim stała ta sama osoba, która jeszcze niedawno szła za nim.

Nieco zaniepokojony odwrócił się, czując, jak jego ciało drży. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że Namjoon nie kłamał. Czuł się jak ptak zamknięty w klatce, gdy przed nim i za nim znajdowały się nieznajome mu osoby.

Panicznie rozejrzał się po okolicy i zaczął biec różnymi zaułkami, mając nadzieję, że nie znajdzie się w martwym punkcie. Nie słyszał za sobą żadnych kroków, nawet najcichszego sapania, jednak nie miał zamiaru się zatrzymywać.

Co chwilę wpadał na kolejną ścianę, by zaraz ponownie rozpocząć bieg. Zagryzał notorycznie wargę, zaciskając również powieki, by jego widok był wyraźniejszy. Miał wrażenie, że ten przeklęty labirynt nie miał końca, a on jedynie coraz bardziej oddala się od jakiejkolwiek cywilizacji.

Jednak zatrzymał się nagle, marszcząc brwi. To wszystko było tak znajome... Ucieczka, labirynt nie do pokonania, przerażenie. Identyczne jak w jego ostatnim śnie.

Spuścił głowę, zaciskając dłonie na swojej koszulce i zaraz poczuł, jak dłonie na jego plecach z dużą siłą popychają go do przodu, by boleśnie uderzył w mur. Jęknął z bólu, jednak przestał mieć on znaczenie, gdy na jego szyi pojawił się oddech, a jego ciało ponownie zostało sparaliżowane przez strach.

Przecież nikogo miało już nie być. Miałem znów wieść spokojne życie. Dlaczego to wszystko się dzieje?

Czuł, jak smukłe palce zaczynają jeździć po jego plecach, a ich chłód wyczuwalny był nawet przez materiał koszulki. Słyszał ten kpiący śmiech, którego tak nienawidził. Który zatrzymywał jego akcje serca na kilka sekund, uniemożliwiając mu również oddychanie. 

Dość...

Zbierając w sobie resztki utraconej odwagi złapał za czapkę tajemniczego cienia i odwracając się, zdjął ją z jego głowy. Chciał w końcu poznać tożsamość tej osoby, by wydać ją na policji i posłać za kratki.

Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy spod nakrycia głowy wysunęły się długie włosy, mieszające się z panującym mrokiem. Nie sądził, że kobieta mogłaby go nachodzić. Ba! Przecież słyszał zawsze męski głos oraz widział sylwetkę, więc jakim cudem płeć żeńska postanowiła dołożyć do tego swoje trzy grosze? Niestety, nim zdążył cokolwiek z siebie wydusić, nieznajoma jakby rozpłynęła się w otaczającej go czerni.

Wzdrygnął się, słysząc nagle swój dzwonek telefonu. Niespiesznie wyciągnął urządzenie z kieszeni i nie patrząc na nazwę kontaktu, po prostu odebrał.

— Halo? — szepnął wystraszony, czując łzy w oczach wywołane paraliżującym strachem.

— Jimin? Wszystko okej? — zapytał Jeon ze słyszalną troską.

I wystarczyły te trzy słowa, by Park rozpłakał się na dobre, kucając i chowając twarz w swoich dłoniach, tym samym upuszczając telefon.

Chciał po prostu, by to wszystko dobiegło końca.

— Hej, Jimin! Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie — mówił na tyle głośno, że jego pracobiorca z łatwością mógł go zrozumieć.

— Nie wiem — wyszlochał. — Nic nie wiem...

I to były słowa, na które Jungkook szeroko się uśmiechnął. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro