Rozdział 5
Wzdychał cicho, przecierając palcami zmęczone oczy. Od czterech godzin nieprzerwanie wpatrywał się w monitor, dokładnie wszystko sprawdzając. Pierwszy raz mu nie przerwano, więc postanowił to wykorzystać. Zwłaszcza, że za niespełna dwie godziny jego szef powinien odebrać wszystkie pliki, by poddać je ostatecznej analizie, a raczej je do niej wysłać.
Na jego niekorzyść, podczas wypełniania ostatniej rubryki, w jego głowie zaczęły pojawiać się myśli opisujące firmę. To, jak funkcjonuje, ile zarabia, jakie ma wpływy i atmosferę, która w niej panowała. Wszystko dla osoby z zewnątrz wydaje się idealne, dopracowane. Efekty pokazywane są jak wyszlifowane diamenty, wprawiając ludzi w podziw. Jednak rzeczywistość była nieco inna.
Nie było tu pracy zespołowej, długich negocjacji z dyrektorem oraz wielokrotnych spotkań z różnymi firmami, które zainteresowane byłyby pomysłem. O wszystkim decydował Jeon, nie informując pracowników o jakichkolwiek ofertach, które po części Jimin musiał segregować.
Młodego mężczyznę dalej ciekawił fakt, dlaczego wszystko jest tu tak sztuczne. Zastanawiał się, z jakiego powodu jedyną odzywającą się osobą w firmie jest recepcjonistka ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Na pierwszy rzut oka wyglądała miło, lecz w rzeczywistości był on przerażający, wręcz niepokojący. Jakby minimalne poruszenie kącikami ust było zakazane. A może faktycznie było?
Podrapał się po głowie, biorąc łyk wcześniej zrobionej kawy, która zdążyła już wystygnąć. Zaparzył ją dla siebie, chcąc wypić, gdy nieco ostygnie, lecz ostatecznie zapomniał o niej, mrużąc oczy przed komputerem. Mimo to, nie straciła swojego smaku, który lubił czasem czuć na języku. Jego kubki smakowe co jakiś czas potrzebowały tego przyjemnego, gorzkiego smaku z nutką słodyczy.
Jeszcze raz dokładnie wszystko przejrzał, w niektórych miejscach używając kalkulatora, by nie popełnić głupiego błędu, i z głośnym westchnieniem wysłał efekty swojej pracy do szefa. Był nieco zestresowany, nie mógł zaprzeczyć. Martwił się, że obliczył wszystko źle, przez co długie godziny pracy i cały stres poszłyby na marne.
Nie chcąc marnować czasu, wziął się za kolejne zadanie, które zostało mu powierzone. Niestety, nie dane było mu nawet wpisać jednej cyfry, ponieważ damski głos, który rozbrzmiał w głośnikach, oznajmił wszystkim, że dyrektor wzywa pracowników na spotkanie. Na nieszczęście Jimina, nie wspomniano, w jakim pomieszczeniu.
Ruszył za swoimi współpracownikami, starając się dokładnie zapamiętać każdy szczegół, detal. Coś, czym dana droga się charakteryzowała, lecz było to trudne ze względu na puste korytarze, które wyglądały wręcz identycznie. Jedyną różnicą były numery na drewnianych drzwiach.
Cisza, jedynie dźwięk podeszew co chwilę stykających się z wykładziną, którą wyłożona była droga do specjalnego pomieszczenia. Zero szeptów, brak jakichkolwiek spojrzeń. Wszyscy zmierzali po prostu przed siebie, pusto patrząc w jeden punkt. Jedynie tęczówki Parka wciąż jakkolwiek błyszczały, wyróżniając się w tłumie. Ciekawskie spojrzenie przepełnione strachem z życia prywatnego. Był wyjątkowy.
Jeszcze.
Stanął przy ścianie, jednak nie oparł się o nią. Czułby się jeszcze dziwniej, mając świadomość, że pracownicy stoją jakby na baczność, gotowi do ukłonienia się prezesowi, a on przyjąłby wręcz znudzoną pozycję. Nie mógł pozwolić sobie na tego typu zachowania, musiał przystosować się do reszty. W końcu Jeon wystarczająco się o niego martwił, poświęcał mu za dużo uwagi, by ponownie wymawiał jego imię z troską w głosie. Z tą udawaną troską, którą Jimin słyszał za każdym razem, lecz wolał trwać w niepokojącej ciszy, zadręczając siebie pytaniami.
Gdy tylko szef postawił pierwszy krok w pomieszczeniu, wszyscy zgromadzeni, niczym zaprogramowane roboty, pochylili się do przodu, patrząc na swoje błyszczące buty. Jedynie Park zareagował później, mając dziwne wrażenie, że jako jedyny nie pojął zachowań, które najwidoczniej obowiązywały w firmie. I choć równie dobrze mógł być jedyną osobą przyjętą na okres próbny, ta myśl wydawała mu się dziwnie absurdalna, więc od razu ją od siebie odrzucał.
— Witam, zapewne wszyscy doskonale wiecie, dlaczego zwołałem zebranie. Nie będę owijał w bawełnę, wyniki są tragiczne. W porównaniu do poprzedniego miesiąca, odnieśliśmy więcej strat i mniej zysków. — mężczyzna wskazał dłonią na białą, dużą kartkę, na której widniał wydrukowany wykres słupkowy. — Widzicie, że nie jest dobrze, mam rację?
Jeon co chwilę wzdychał, unikając wzroku Parka, o którego tak bardzo martwił się w przeciągu ostatnich dni. Nie chciał, by tak szybko dostrzegł w jego oczach pogardę, której nie potrafił ukryć, patrząc na tych wszystkich ludzi, którzy byli uzależnieni od niego.
Dokładnie omawiał każdy z problemów, czasem zbyt koloryzując niektóre sprawy, aczkolwiek żaden ze słuchaczy nie miał na tyle odwagi, by nawet uchylić wargi. Nawet głośniejsze wciągnięcie powietrza było niemożliwe w tamtym momencie.
Park jedynie stał, zaciekawiony obserwując przedstawiany wykres. Nie należał do niego, wszelkie obliczenia nie były jego autorstwa. U niego wszystko wyszło wyżej, a różnice były wręcz niezauważalne. Jakim więc cudem osobie, która odpowiedzialna była za to samo, wyszły zupełnie inne wyniki? Czy to możliwe, że pomylił się o tak wielkie liczby?
W pewnym momencie jakby przestał wsłuchiwać się w słowa wypowiadane przez najważniejszą osobę w firmie. Jego umysł ogarnęły przemyślenia odnośnie jego pracy i tego, jak wykonywał swoje obowiązki. Nie miał wątpliwości, że Jungkook nie miał czasu, by wezwać go do siebie i przedstawić zarzut, wytknąć wszystkie błędy. Zrobi to więc po zebraniu? Zaprosi do siebie i zmieni się w wymagającego szefa, który nie widzi żadnych plusów, zwalniając niedawno zatrudnionego pracownika?
Ścianę różnorakich myśli rozbiło jedno zdanie, którego nie spodziewał się na tym spotkaniu. Które powoli oplatało jego umysł, ponownie więżąc go w klatce przemyśleń. Zdanie, po którym zwątpił we wszystko, co dotychczas uważał za dopracowane.
Park Jimin, przyłóż się.
***
Wracał do domu okrężną drogą, nie mogąc ułożyć z rozsypanki myśli sensownej historii. Dowiedział się od jednego z pracowników, co było wręcz nadludzkim wysiłkiem, że wykres, do którego odwoływał się prezes, był mocno przesadzony, a wyniki widocznie zaniżone. I choć powinien poczuć ulgę, że jego praca jednak nie posiadała tak znaczących błędów, poczuł jeszcze większy niepokój, który rozrywał go od środka.
Dlaczego tak ważna osoba miałaby kłamać o osiągnięciach? Z własnego doświadczenia wiedział, że pracowników mobilizuje, gdy ktoś ich chwali, lecz dodaje do tego jedynie szczyptę krytyki. Tymczasem Jeon po prostu karcił bez zawahania wszystko, co zostało zrobione, nie ukrywając swojej irytacji. I choć niezbyt wsłuchiwał się w monolog pracodawcy, doskonale widział po mimice Jungkooka, że powstrzymał się od rzucania niecenzuralnymi słowami.
Z natłoku myśli co jakiś czas zamykał oczy. Nie sądził, że w tak krótkim czasie ta firma stanie się jednym wielkim znakiem zapytania, który krył w sobie odpowiedzi na wszystkie zagadki. Czy takie podejście do pracobiorców było kluczem do sukcesu?
Chciał poprosić o radę Namjoona, jednak gdy sięgał po telefon, przypomniał sobie o ich ostatnim spotkaniu. Nie należało ono do najmilszych, lecz jak mógł zareagować? Jego przyjaciel łagodnie sugerował, że powoli popada w paranoje, nawet nie zaprzeczając, gdy Park o tym wspomniał. Dlaczego miałby kłamać w tak poważnej sprawie? To było realne zagrożenie życia, o które obawiał się od tych z pozoru niedługich dni. Czy jego strach nie był uzasadniony?
Jakby nieprzytomnie podszedł do odpowiedniej klatki, szukając kluczy, które rano wrzucił do jednej z kieszeni. Czuł dziwną presję, przez co jego dłonie zaczynały drżeć, a sprawcą był tajemniczy mężczyzna z zasłoniętą większą częścią twarzy, stojący bokiem i kątem oka obserwujący każdy, nawet najmniejszy ruch Parka. Jimin miał wrażenie, że nieznajomy widział, jak pojedyncze i najmniej widoczne włoski są poruszane przez ledwo wyczuwalny wiatr.
Gdy w końcu odnalazł pęczek kluczy, otworzył klatkę, pospiesznie wchodząc na odpowiednie piętro. Zaniepokoił go fakt, że będąc w połowie drogi nie usłyszał, jak drzwi ponownie się zamykają. Popadając w coraz większą panikę robił większe kroki, słysząc odgłos innych podeszew, uderzających o podłogę z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem. Zagryzł wargę i niczym szaleniec zaczął podejmować próby trafienia w zamek.
W głowie odliczał sekundy, które pozostały mu, zanim za jego plecami znajdzie się ów mężczyzna, przylegając wręcz klatką piersiowa do jego ciała. Będzie czuł jego oddech na szyi, wzrok, który przeszywałby jego ciało na wskroś, oplatając je dziwnym, niewidocznym dla ludzkiego oka sznurem, stworzonym z tych pozornie niewinnych oddechów.
W końcu udało mu się uchylić drewno, dzielące klatkę schodową od jego mieszkania, do którego wręcz wpadł. W mgnieniu oka zatrzasnął za sobą drzwi, ciężko dysząc. Nie miał siły, ledwo łapał powietrze, lecz strach skutecznie wszystko przyćmiewał.
W momencie, gdy przekręcił zamek, osoba po drugiej stronie nacisnęła na klamkę, zaczynając zaraz za nią szarpać. Gospodarz upadł na podłogę, ciężko dysząc i ze łzami w oczach obserwował zachowanie tajemniczego "gościa". Cieszył się, że udało mu się w samą porę, lecz ciarki przechodziły po jego ciele, gdy tylko starał się wyobrazić sobie moment, w którym drzwi z hukiem otwierają się, ukazując sylwetkę jego koszmaru. Osoby, która nawiedzała go w snach, choć nie minęło wiele czasu od pojawienia się jej w życiu Parka.
Wszystkie jego mięśnie spięły się, kiedy usłyszał ten znajomy śmiech przepełniony kpiną i sapanie, które wdzierało się do mieszkania, odbijając się od wszystkich ścian. W pewnym momencie ujrzał kartkę, którą potencjalny napastnik wsunął pod drzwi. Dźwięk oddalających się kroków uspokoił go nieco, jednak tajemnicza wiadomość wciąż pozostawała dla niego zagadką. I choć pragnął poznać treść listu, obawiał się tego, co tam ujrzy.
Po kilku długich minutach namysłu w końcu sięgnął po papier, niepewnie go rozkładając. Wiadomość była niejasna, jednak wciąż niepokojąca. Zapowiadająca tragedię, do której Jimin miał się przygotować.
"Niedługo zobaczę twój strach z bliska, czekaj na to"
Myślał, że nie mógł bać się bardziej, niż w momencie, gdy stał praktycznie twarzą w twarz z cieniem, nawiedzającym go co noc, kryjącym się w mroku. Pomylił się, z każdym kolejnym spotkaniem obawiał się coraz bardziej, drżąc całymi godzinami pod ciepłą kołdrą.
Jedynym plusem całej zaistniałej sytuacji był fakt, że skoro szarpał za klamkę, nie posiadał klucza, nie mógł wejść do środka. Nie przyjdzie do niego w nocy, nie będzie obserwował go podczas snu, wybudzając gospodarza.
Dopiero po kolejnych minutach, które nagle zaczęły płynąć niewyobrażalnie szybko, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę był sam.
Tylko on i cień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro