Rozdział 4
Kolejny dzień, podczas którego znosić musiał irytujące korki oraz kierowców, którzy prawdopodobnie jeszcze bardziej podnosili mu ciśnienie. Był rozdrażniony po wydarzeniu, które miało miejsce wczorajszego wieczoru. Stał twarzą w twarz z tajemniczym cieniem, który nawiedzał go w snach. Był zawsze za nim, niespiesznie kładąc swoje lodowate dłonie na jego szyi. Pozbawiał go powietrza. Powoli, jakby niepewnie, lecz zdecydowanie. Z uśmiechem na ustach wywoływał łzy.
Wszedł do ogromnego budynku, starając się odtrącić wszystkie dotychczasowe myśli na sam koniec swojego umysłu. Miał zamiar pracować w spokoju, by wrócić do domu, pozwolić wymienić zamki i w końcu czuć się bezpiecznie. Móc nazwać któreś z miejsc swoim własnym domem. Azylem, do którego wracał z uśmiechem.
Schody, korytarze, krótkie spojrzenia lub kompletny ich brak. Kolejne osoby mijały go, zachowując się jak zaprogramowane maszyny. Jeszcze nigdy nie usłyszał żadnego, nawet najcichszego głosu. Oprócz tej osoby w swój pierwszy dzień, która zwróciła mu uwagę, co było wciąż dla Parka zagadką. Jedynie się uśmiechał, więc jak wyprowadził kogoś z równowagi?
Bez słowa zajął swoje stanowisko, będąc pewnym, że nawet, gdyby obraził wszystkie osoby, znajdujące się w pomieszczeniu, nie dostałby żadnej odpowiedzi. Uruchomił monitor, dokładnie przeglądając dokumenty, które musiał wypełnić i wysłać do Jungkooka. Zbliżał się termin, w którym musiał wszystko przekazać i poznać opinie odnośnie jego pracy.
Chwycił w dłoń plik kartek, z których musiał przenieść dane i w odpowiednich miejscach wszystko podliczyć oraz przejrzeć propozycje współpracy, wybierając z nich najkorzystniejsze. Odpowiedzialna praca, do której został przydzielony, jakby zaczęła go przerastać. Stres łączył się niedbale z przerażeniem, powodując niekontrolowane drżenie poszczególnych części ciała.
Może to przez stres nie mogę spać? — pomyślał, zaraz kręcąc głową na boki, ponownie podejmując próbę chwilowego oczyszczenia swojego umysłu.
Spojrzał jako jedyny w stronę drzwi, które zostały otwarte. Stała w nich starsza kobieta, trzymająca w dłoni biały, plastikowy kubeczek. Ostro spojrzała w stronę Jimina, zdecydowanym krokiem idąc w jego kierunku. Czuł się dziwnie zmieszany. Nie znał tej kobiety, pierwszy raz widział ją na oczy, więc dlaczego tak pewnie się do niego zbliżała?
Bez zbędnych emocji i spojrzeń postawiła plastik na biurku młodszego od siebie mężczyzny i westchnęła cicho.
— Szef kazał ci to wypić. Stwierdził, że skoro wczoraj słabo się czułeś, dziś również powinieneś to wziąć — stwierdziła, zadziwiając Parka.
Miała piękny głos, którego Jimin by się po niej nie spodziewał. Większość kobiet, które znał, wyglądając jak ona, miały dość nieprzyjemny dla ucha głos, którego tak bardzo chciał nie słyszeć. Lecz ona brzmiała młodo, miło, co było przeciwieństwem jej wyglądu.
Mężczyzna skinął głową, niemo dziękując uśmiechem. Chwycił kubeczek i spojrzał na zawartość.
Znów ta mętna ciecz o dziwnym zapachu. Ponownie niepokojące myśli, z pozoru bezpodstawne obawy. Jedynie zarys postaci odbijał się w wodzie, powodując kolejną "falę" wspomnień.
Znów widział przed oczami ten przerażający cień. Osobę, która idealnie wpasowywała się w mrok, bezwstydnie go obserwując. Stał i kpił z jego reakcji. Patrzył w te pełne przerażenia oczy, kiedy pracownik upadał na podłogę. I śmiał się, powodując dreszcze, które przeszyły mężczyznę od stóp po sam czubek głowy. Lecz dlaczego Park miał wrażenie, że ten przerażający odgłos słyszał jedynie on?
Zamknął oczy, ciężko wzdychając, i szybko wypił przyniesioną mu ciecz. Stwierdził, że zmarnował i tak wystarczająco dużo czasu na rozmyślaniu o czymś, co nie miało znaczenia w obecnej chwili.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, napotykając zaraz wzrok jednej z kobiet, która jedynie parsknęła śmiechem i wróciła do pracy. Przerażające i intrygujące zarazem. Zachowanie tych wszystkich ludzi było niewyjaśnione, przez co ciekawość nowego pracownika rosła z każdą sekundą.
Poczuł wibracje w kieszeni, co niesamowicie go zdziwiło. Był przekonany, że wyłączył je przed przekroczeniem progu ogromnego budynku. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy zobaczył wiadomość od swojego szefa.
"Przyjdź do mojego gabinetu, sweetie"
Zacisnął oczy, nie mogąc uwierzyć, że zapewne kolejny dzień okaże się jedynie stratą czasu. Od początku uzupełnił tyle co nic, przez ciągłe wyjścia oraz wydarzenia. Jednak nie mógł sprzeciwić się Jeonowi, który trzymał swoich pracowników za smycz, prowadząc ich po płaskim chodniku kariery. Czasem pozwalał wejść wyżej, jednak czasem wręcz przeciwnie, potrafił zepchnąć kogoś na samo dno.
Wręcz niesłyszalnie wyszedł ze swojego miejsca pracy, udając się do wspomnianego przez pracodawcę pomieszczenia. Jechał windą kilka pięter, co dłużyło mu się strasznie. Miał wrażenie, jakby cała konstrukcja miała za chwilę stanąć, uniemożliwiając wyjście oraz dalsze funkcjonowanie. Jednak drzwi w końcu rozsunęły się, a on ponownie ujrzał doskonale znany sobie korytarz.
Szedł przed siebie, co chwilę wypuszczając gorący dwutlenek węgla z płuc, który jakby palił jego wargi. Nie wiedział, w jakiej sprawie został wezwany do gabinetu, lecz za każdym razem stresował się tak samo.
Uniósł powoli dłoń, stukając delikatnie w drewno i po usłyszeniu pozwolenia, wszedł do środka, kłaniając się. Usiadł we wskazanym miejscu i obserwował Jungkooka, który w skupieniu podpisywał odpowiednie papiery. Park nie mógł zaprzeczyć, wyglądał bardzo przystojnie. Poważny wyraz twarzy bardzo do niego pasował.
— Czujesz się już lepiej? — zapytał Jeon, w końcu zaszczycając swojego pracownika ciepłym spojrzeniem.
— Tak, dziękuję za leki — odpowiedział cicho, niezbyt wiedząc, dlaczego tak ważna osoba się o niego martwi.
— Cieszę się. Ale dlaczego wciąż się trzęsiesz i zatrzymujesz przed wejściem do firmy? Nie podobają ci się warunki? A może któryś z pracowników jest niemiły?
— Skądże — zaprzeczył szybko. — To sprawy osobiste. Przepraszam, jeżeli poczuł się pan zmartwiony.
— Nie przepraszaj — mruknął cicho wyższy. — Wyglądasz na wciąż wystraszonego. Nie powinienem rozmawiać z tobą na takie tematy, jednak bardzo dbam o swoich pracowników — stwierdził, przysuwając papiery w stronę Parka.
— Nic się nie dzieje... — powiedział nieco zmieszany. — Co to za dokumenty?
— Twoja umowa. Miałem czas, więc postanowiłem ją skończyć. Oczywiście musisz przejść okres próbny, więc jest ona jedynie na sześć miesięcy.
Park skinął głową i spojrzał na papier, uważnie czytając każde zdanie. Nie chciał przeoczyć ważnej rzeczy, która później by go zdziwiła. W najgorszym wypadku doprowadziłby do tego, że w oczach swojego pracodawcy straciłby cenne punkty, po kilku miesiącach tracąc pracę.
— I jak? Czy wszystkie punkty ci odpowiadają?
— Oczywiście — szepnął niższy. — Wszystko zrozumiałem. — Po tych słowach chwycił długopis i złożył podpis w odpowiednim miejscu.
— Cieszę się. Możesz śmiało mówić głośniej. W moim gabinecie nie ma kamer, które wyłapują dźwięk.
— Wiem, proszę pana, ale po prostu nie czuję się zbyt pewnie — przyznał pracobiorca, niewinnie się uśmiechając.
— Co jest, sweetie? — ponownie to określenie. Znów słowo, przez które czuł niemałe zakłopotanie. — Na pewno wszystko jest w porządku?
— Tak, to naprawdę nic takiego. Mogę wrócić do pracy, szefie?
— Oczywiście. Spisz się dobrze.
Park jedynie skinął głową i wyszedł w pośpiechu z gabinetu, wydychając powietrze z ulgą. Pozostało mu sześć godzin pracy, więc musiał się przyłożyć, by nie dostarczyć wymaganych danych po czasie.
***
Opierał się o ścianę, pozwalając jakiemuś mężczyźnie wymieniać jego zamek. Mimo zapewnień ze strony swojego przyjaciela, wciąż nie wierzył, że to cokolwiek zmieni. Skoro raz ta osoba zdobyła klucze, drugi raz również to zrobi.
— Jimin, muszę z tobą porozmawiać — stwierdził Kim, prosząc młodszego, by przeszli do salonu.
— O co chodzi? — zapytał, gdy zasiedli na szarej kanapie.
— Rozmawiałem wczoraj ze znajomymi. Zwykle przesiadują w okolicach twojego bloku, więc zapytałem, czy nie widzieli, by ktoś wychodził stąd około godziny, o której do mnie dzwoniłeś.
— I jak?
— Nikt nikogo nie zauważył, Chim. Jedna osoba nawet w tym czasie wchodziła do klatki, a mieszka wysoko i wchodzi naprawdę powoli.
— Mógł wejść do piwnicy, prawda?
— Czy wtedy nie minęliby się? Na kamerach też nikogo nie widać. Poprosiłem panią z twojego bloku, by mi pokazała nagrania. W końcu wszystko jest u niej w domu.
— Nie zmyślam, Nam. On naprawdę przede mną stał.
— Wierzę ci, a raczej naprawdę chciałbym to zrobić, ale nie uważasz, że wygląda to dość niekorzystnie?
— Nie mam halucynacji, on tam stał. Przede mną, patrzył mi w oczy, wiem to.
— Więc dlaczego wciąż mówisz, że nie wiesz, jak wygląda?
— Bo nie wiem... — westchnął Park, opierając czoło o dłonie. — Ja już nic nie wiem. Dlaczego to wszystko jest tak cholernie skomplikowane?
— A może to z przepracowania? Wszedłeś wczoraj zmęczony i coś ci się przywidziało. A co do światła, o którym mówiłeś wcześniej, to wszędzie był prąd.
— Ja nie mogłem oświetlić przedpokoju...
— To wszystko wygląda dziwnie, naprawdę. Mniejsza, jeżeli ktoś wchodził do twojego domu, to teraz raczej tego nie zrobi. Masz nowe klucze, nowy zamek, więc wszystko wróci do normy.
Wrócić do normy... Te słowa rozchodziły się echem po głowie niższego, który pragnął w nie wierzyć. Jednak miał wrażenie, że popadał w coraz większą panikę. W każdym napotkanym mężczyźnie zaczął dostrzegać zagrożenie. Nawet Namjoon stał się dla niego chodzącą zagadką, choć jeszcze niedawno był przejrzysty.
— Oby było tak, jak mówisz... — szepnął do siebie.
Słysząc starszego mężczyznę, który poinformował, że zakończył swoją pracę, wstał. Odliczył odpowiednią sumę pieniędzy i podarował nieznajomemu, dziękując mu przy okazji za ciężką pracę.
— Właśnie, Namjoon poprosił, bym sprawdził poprzedni zamek. Bez żadnych wątpliwości mogę stwierdzić, że nic nie było uszkodzone.
— Dziękuję — odezwał się Kim, żegnając się uściskiem dłoni ze starszym. — Mówiłem ci? — tym razem zwrócił się do swojego przyjaciela. — Jak ktoś mógł się włamać, nie uszkadzając zamka?
— Miał klucz? Czy ty podejrzewasz mnie o kłamstwo?
— Nie, to nie tak... Mówiłem ci już, jest za dużo zaprzeczających sobie rzeczy.
— Więc jak wyjaśnisz spodnie, które dostałem. Te same, z których zrezygnowałem, bo były za drogie.
— Może nie zamknąłeś drzwi? Masz tajemniczego adoratora, który postanowił ci je kupić i po prostu skorzystał z okazji.
— Napisał, że dla niego też wyglądałem w nich świetnie. To był ten sam rozmiar.
— Może był przypadkowo w tym samym sklepie?
— A może po prostu chcesz zrobić ze mnie wariata — warknął Jimin. — Idź już, nie chcę mi się z tobą gadać — mruknął od niechcenia, wchodząc do swojej łazienki.
Nie zwracał uwagi na ciche nawoływania, przeprosiny czy westchnienia pełne irytacji. Po prostu siedział na podłodze, opierając się plecami o ścianę, i rozmyślał. To wszystko traciło sens, jednocześnie go nabierając. Do tego jego przyjaciel, który jeszcze niedawno go wspierał, teraz wszystkiemu zaprzeczał. Sam stwierdzał, iż to sprawa dla policji, więc co sprawiło, że osądzał Parka o takie kłamstwo? Niczego już nie wiedział, na nic nie znał odpowiedzi. W tym wszystkim był pewien tylko jednego.
Jeżeli sytuacja się powtórzy, zadzwoni na policję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro