Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Zaniepokojony przez sytuację, która miała miejsce dzień wcześniej, Jimin ponownie nie zmrużył oka. Wciąż obawiał się, że nie jest sam. Że ktoś go obserwuje, stojąc w mroku i wtapiając się w cień. Obawiał się, że wystarczy dłuższe zatrzaśnięcie powiek, a więcej nie będzie mu dane ich otworzyć.

I sam nie wiedział, dlaczego w jego głowie nagle pojawiły się takie myśli. Osoba nic mu nie zrobiła, a jedynie zostawiła prezent i grzebała w jego szafce z bielizną. Choć może sam fakt, że ktoś mógł swobodnie wchodzić do jego mieszkania tak bardzo go przerażał?

Od kilkudziesięciu minut siedział w pracy, pusto patrząc na swoje dłonie. Wiedział, że miał dużo obowiązków, lecz nie potrafił nic zrobić. Ponownie nie mógł się na niczym skupić, przez co czuł się jeszcze gorzej. Dopiero zaczął pracę, a już pokazywał, że się do niej nie nadaje.

Jednak szef wciąż trzymał go u siebie, jedynie rozmawiając. Do tego dzień wcześniej nazwał go pieszczotliwie, co spowodowało burzę dziwnych myśli w głowie Parka, której nie mógł w żaden sposób uspokoić. Dopiero ta chwila relaksu, którą miał podczas zakupów, pozwoliła mu odpocząć od tego wszystkiego.

— Park Jimin proszony do gabinetu prezesa — usłyszał, zaraz zagryzając wargę z nerwów.

Nienawidził być wzywanym, ponieważ nie wiedział, w jakim celu go wywołano spośród tłumu. Od początku swojej pracy, która nie zaczęła się szczególnie dawno, nie usłyszał ani jednego innego imienia, niż swoje. Czuł się dziwnie z myślą, że wszyscy znają jego, a on nie zna nikogo. Był zagubiony, gdy przychodził czas na przerwę i musiał spędzić piętnaście minut w towarzystwie tych wszystkich ludzi, którzy pomimo odpoczynku, nie zamieniali ze sobą słowa, o spojrzeniu nie wspominając. Chwila relaksu tak naprawdę wciąż była stresująca.

Odchrząknął cicho, stając przed znanymi sobie drzwiami i wziął głęboki wdech, pukając. Oczywiście poczekał na pozwolenie i niepewnie uchylił drewno, powoli wchodząc do środka i kłaniając się swojemu pracodawcy.

Jungkook widząc swojego pracownika, nie wiedział, jak zareagować. Cienie pod oczami były doskonale widoczne, nawet gdy w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, pomagający mu się odprężyć. Idealnym dodatkiem była jasna skóra, która wyglądała nieco bardziej blado niż dwa dni temu. Dlaczego tak nagle się zmienił?

— Usiądź, proszę — odezwał się bez zbędnej sympatii w głowie i wstał, podchodząc do automatu z wodą. — Coś się dzieje?

— Uhm, nie, w żadnym razie. Po prostu mam lekkie problemy ze snem.

— Nie jesteś chory przypadkiem? Wyglądasz naprawdę blado.

— Oh... Nie, czuję się dobrze, proszę pana.

— Gdybyśmy nie byli w pracy, skarciłbym cię za to określenie. Ale to dobrze, że dalej okazujesz szacunek.

I wiesz, jak nisko jest twoje miejsce — dopowiedział w myślach Jeon.

— To oczywiste. Jest pan moim szefem, szacunek to podstawa.

— A jednak tak dużo osób o nim zapomina — westchnął i postawił plastikowy kubeczek przed Parkiem. — Napij się. Może poczujesz się nieco lepiej.

— Dziwnie pachnie i... jest jakby mętna — zauważył Jimin, przyglądając się podanej cieczy.

— Obok automatu zawsze leżą leki. Nie mam zbyt dobrej odporności, więc nie musisz się o nic martwić. To zwyczajne lekarstwa, byś poczuł się dobrze.

— W takim razie dziękuję za troskę... — powiedział cicho pracobiorca, spieszając się przez swoją nieufność.

Jeszcze nie jesteś gotowy, by umrzeć na moich oczach — pomyślał Jungkook, delikatnie uśmiechając się do Jimina. Tak niewinnie, miło, tajemniczo.

— Zrobiłeś coś już? — Pytanie, które padło z ust Jeona, sprawiło, że niższy o mało nie zachłysnął się wodą.

Powinien powiedzieć prawdę? A może skłamać? Nie wiedział, która opcja będzie bezpieczniejsza i bardziej pewna. I choć zdawał sobie sprawę, że jego pracodawca w każdej chwili może sprawdzić jego postępy, schodząc na dół, coś namawiało go do tego, by jednak nie przyznawał się do swojego zachowania, które w oczach szefa może wydawać się lenistwem.

— Przepraszam, źle się czułem — odpowiedział, wybierając tę opcję, ponieważ wydawała mu się najbardziej rozsądna. Taka, którą przyznał się, lecz jednocześnie usprawiedliwił, nie wygłaszając męczącego monologu.

— Rozumiem. W takim razie wróć do siebie i dokończ. Gdy wszystkie obowiązki zostaną wykonane, będziesz mógł wrócić do domu.

Park jedynie skinął głową, uważając, że dodatkowe słowa byłyby zbędne. Kierował się do wyjścia, popędzany przez wzrok. Spojrzenie, które przyprawiało go o ciarki na plecach i wpędzało w coraz większą panikę, której starał się nie pokazywać.

Widzę cię...

Wchodząc do swojego miejsca pracy, zobaczył coś, co kompletnie zwaliło go z nóg. Widok, który widział jedynie w filmach.

Godzina trzynasta, wszyscy pracownicy wstali w tym samym momencie, od razu powoli wychodząc z pomieszczenia. Nikt nie przyspieszał, nikt nie zwalniał. Żadnych słów i spojrzeń. Jedynie maszerujące jednostki, które szły w jednym rzędzie, niewzruszone wolnym czasem.

Zdziwiony Jimin postanowił nie dołączać do swoich współpracowników. Za wszelką cenę chciał skończyć wcześniej i spotkać się ponownie ze swoim przyjacielem.

Usiadł na swoim stanowisku i zaczął wypełniać odpowiednie rubryki cyframi, które pisał w takim tempie, jakby znał je na pamięć. W taki sposób, że patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że nawet po przebudzeniu go w środku nocy, potrafiłby wyrecytować je bezbłędnie.

Jednak z każdą minutą czuł się coraz dziwniej. Kręciło mu się w głowie, a dłonie czasem zastygały, nie reagując na jego chęć poruszenia nimi. Do tego kątem oka zaczął dostrzegać jakieś czarne postacie, chowające się przed jego spojrzeniem. Mimo to wciąż bacznie go obserwowały, niczym drapieżniki, które czają się na swoją ofiarę.

Widzę cię.

Usłyszał przy prawym uchu, więc wystraszony wręcz odskoczył, panicznie rozglądając się po pomieszczeniu. Jednak oprócz niego, nie było nikogo. Tylko on był żywy, co martwiło go jeszcze bardziej.

Przełknął nienaturalnie gęstą ślinę, postanawiając po prostu to zignorować i skończyć zaczętą czynność. Wrócić w końcu do domu i poczuć się bezpiecznie. Lecz wiedział, że nawet tam odczuwać będzie skrępowanie. Że miejsce, które powinno być azylem, było jego kolejnym więzieniem. Celą, którą dzielił z jakimś prześladowcą, lubiącym zabawę.

Nigdzie nie był bezpieczny.

***

Wyszedł z budynku, wdychając świeże powietrze, które przyjemnie wypełniało jego płuca. Z lekkim uśmiechem wyciągnął swoją komórkę, wybierając odpowiedni numer. Musiał spotkać się ze swoim przyjacielem, by zapytać go o radę.

Nie wiedział, co robić. Wciąż zastanawiał się, czy wezwanie policji byłoby słusznym wyjściem. Nie posiadał dowodów, oprócz prezentu, lecz jaki włamywacz zostawia tak drogie podarunki? Jednak myśl, że ktoś bezkarnie wchodzi do jego mieszkania i może swobodnie wpełznąć do niego w środku nocy, stresowała go niemiłosiernie.

W końcu nie wiedział, jakie zamiary ma nieznajomy i skąd go zna, jakim cudem go odnalazł. Równie dobrze może być to któryś z jego znajomych, który chce zrobić mu wyjątkowo nieśmieszny żart, aczkolwiek Park nie znał ludzi, którzy mogliby pozwolić sobie na zakup tak drogich spodni.

Westchnął i gdy miał naciskać odpowiedni przycisk, ujrzał znanego mężczyznę, który zmierzał w jego kierunku. Nieco poszerzył swój uśmiech, również ruszając z miejsca, by szybciej usłyszeć głos bliskiej sobie osoby.

— Cześć, Jimin. Nie spóźniłem się?

— Nie, przyszedłeś idealnie, Kim — odpowiedział z uśmiechem.

— To dobrze. Chodźmy może do kawiarni. Z tego co pamiętam, chciałeś porozmawiać.

— Tak, ale... nie sądzę, żeby takie miejsce było odpowiednie. Nie chcę, by ktokolwiek to usłyszał.

— Spokojnie. W tych czasach ludzie nie zwracają uwagi na problemy innych. Nawet jeżeli coś usłyszą, to zaraz zapomną. W końcu nic dla nich nie znaczysz, racja? Nie znają cię, ani ty nie znasz ich.

— Niby masz rację, ale świadomość, że ktoś się dowie...

— No już, uspokój się. Po prostu chodźmy — przyjaciel uśmiechnął się do Parka, uspokajając go tym nieco.

Posłusznie poszedł za starszym do kawiarni, która była dosłownie za rogiem. Ku jego zaskoczeniu, w środku nie było wielkiego tłumu, więc na spokojnie mogli usiąść gdzieś w kącie i porozmawiać tak, by nikt nie usłyszał jego obaw, uznając go za osobę z problemami psychicznymi.

Usiedli na samym końcu lokalu, czego nie mieli w zwyczaju robić, po drodze podchodząc do lady i zamawiając gorące napoje, które umilić miały im tę poważną i niepokojącą rozmowę. I faktycznie, ciepła kawa uspokoiła Jimina, który chwilę później zaczął mówić.

— Dobrze wiesz, gdzie mieszkam i że nie mam żadnych zapasowych kluczy obok drzwi.

— Tak, wiem to.

— Jednak, nie mam pojęcia jakim cudem, ale ktoś wciąż wchodzi do mojego mieszkania. Może dwa dni to nie jest bardzo długo, ale naprawdę zaczynam się martwić.

— Czekaj, ktoś wchodzi do twojego mieszkania?

— Tak. Najpierw grzebał w mojej szafce z bielizną, a wczoraj dał mi spodnie, które patrzyliśmy. Te same, rozumiesz?

— Przecież one były drogie. Kto normalny by coś takiego zrobił?

— Nie wiem, Nam — westchnął młodszy. — Nie mam pojęcia kim jest i co robić.

— Zmień zamki, to dobry początek.

— Myślisz, że coś to da?

— Jeżeli miałby klucze, to dzięki temu już nie będzie w stanie otwierać drzwi. Proste.

— A jak dalej będzie mu się to udawać?

— Wtedy będzie to sprawa dla policji, Jimin. Nie, to już jest sprawa dla policji. To zwyczajne włamanie!

— Wiem, ale, cholera, boję się tam zadzwonić!

— Po dwóch dniach wpadłeś w taką panikę?

— Nie. Ale skoro może wejść do mnie do domu, to raczej będzie wiedział, że gdzieś to zgłosiłem.

— Może dla niego to dodatkowa atrakcja — wzruszył ramionami. — Pamiętasz Mingiego? Jego ojciec jest ślusarzem. Zadzwonię do niego dzisiaj i poproszę, żeby jutro wymienił ci te zamki, bo to sytuacja awaryjna.

— Dzięki.

— Nie ma sprawy. Informuj mnie na bieżąco, dobra? Nie chcę, żeby coś ci się stało. Jesteś jak mój młodszy brat, ale z innej matki.

— Jesteś głupi — parsknął młodszy, biorąc łyka napoju. I choć powiedział to w taki sposób, to on również traktował tak swojego przyjaciela. Jak brata, którym musi się opiekować, by nie zrobił sobie krzywdy.

***

Jakby nieprzytomny wrócił do swojego mieszkania, uśmiechając się nikle. Uwielbiał spędzać czas z Namjoonem, nie miał co do tego wątpliwości. I pomimo swojego dobrego humoru i ledwo otwartych oczu, spoważniał, gdy nie mógł zapalić światła.

Drżącymi dłońmi wyjął z kieszeni telefon, włączając latarkę i świecąc nią dookoła. Odczuwał coraz bardziej wyczuwalny niepokój, który paraliżował jego ciało. Miał ochotę jedynie upaść na kolana i zacząć płakać z bezsilności.

Chwiejnym krokiem ruszył przed siebie, chcąc dostać się do bezpieczników. Jednak z każdym krokiem był coraz mniej pewny swojej decyzji, a chłodne spojrzenie, które czuł na sobie, przyprawiało go o dreszcze. Jego oddech stawał się nierówny, niespokojny, jakby ktoś nagle zacisnął dłonie na jego szyi.

Upuścił urządzenie, gdy usłyszał, jak za jego plecami zaskrzypiała podłoga. I choć światło informowało gospodarza, gdzie znajduje się urządzenie, on nie miał odwagi po nie sięgnąć. Po prostu stał, wielkimi oczami patrząc w mrok.

Niepewnie odwrócił się i przez półmrok, który panował dzięki telefonowi, mógł dostrzec sylwetkę mężczyzny. Wysoki, zdecydowanie wyższy od niego. Lecz tylko tyle mógł zobaczyć.

Nie mógł uciec, bo włamywacz stał na jego drodze.

Nie mógł zostać w miejscu, bo gość zapewne rzuciłby się na niego.

Zabije, zgwałci, okradnie lub zrobi coś, czego nawet nie widział w swoich koszmarach.

Nie mógł krzyczeć, bo mężczyzna uciszyłby go. Na zawsze.

Jimin postawił krok do tyłu, widząc, że nieznajomy zrobił to samo w jego kierunku. Chciał utrzymać odległość między nimi, choć było to jedynie sześć metrów. Tyle co nic.

Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy usłyszał ciche parsknięcie i postać zaraz zniknęła z zasięgu jego wzroku. Rozpływając się w mroku, w który idealnie się wtapiała. Usłyszał później jedynie zamykanie drzwi wejściowych.

Upadł na kolana, głośno szlochając. Strach wciąż powodował, że jego ciało niepokojąco drżało. Bał się, cholernie się bał zasnąć tej nocy. Nawet ruszenie się z miejsca było czymś niemożliwym dla niego w tym momencie.

Niepewnie chwycił telefon i ponownie tego dnia zadzwonił do Namjoona, błagając w myślach, by odebrał. By nie zostawiał go teraz samego. Żeby był przy nim i pomógł mu w chwili zagrożenia.

— Jimin, nie mogę te....

— On tutaj był... — wyszlochał Park, kuląc się bardziej na podłodze. — On znowu tu był...

— Hej, spokojnie. Kto to był?

— N...Nie wiem.

— Ech, Jimin. Nie popadasz w paranoje?

— Widziałem go!

— Jutro do ciebie przyjadę, dobrze? Teraz muszę kończyć, pa!

Zanim Park zdążył się odezwać, połączenie zostało zakończone, co go jedynie dobiło. Został sam, pogrążony w mroku z drżącymi nogami i mokrymi policzkami. Spanikowany, niezwykle płochliwy. Można by odnieść wrażenie, że wystarczy jedno skrzypnięcie paneli, by ponownie skulił się, prosząc o spokój. 

— Cholera... — szepnął do siebie. — Nie rozumiesz, że boję się o swoje życie? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro