~43~
Zgodnie z obietnicą.
2/3
Tymczasem w kasynie, gdy nowy rekrut Avengers- agent Loki Laufeyson zniknął, już wszyscy wiedzieli, że to nie może zwiastować nic dobrego. Tony, Steve i reszta drużyny nie mogła nawiązać z nim kontaktu, co oznaczałoby, że zgubili już drugiego magicznego członka zespołu w tym miesiącu. Nie za dobrze to świadczyło o zorganizowaniu Avengersów.
-I co teraz?- spytał Thor.- Sprawdziłem najbliższą okolicę, ale nigdzie ich nie dostrzegłem.
-Czyli albo Loki zwiał z Venus, albo wyczuł okazje i zaszył się gdzieś, żeby zaplanować ponowne przejęcie władzy nad światem.- podsumował Clint. Wszyscy nadal siedzieli w kasynie. A właściwie to byli na lotnisku dla helikopterów, które znajdowało się na dachu.
-Tak czy inaczej, nasza ostatnia nadzieja na odnalezienie Venus właśnie przepadła.- podsumował wszystko Kapitan Ameryka.
-Może Loki uciekł z powrotem do Asgardu?- spytała Natasha. Wszyscy spojrzeli na Thora.
-Teoretycznie jest to możliwe.- odpowiedział blondyn.
-No to leć sprawdzić młotku!- zawołał za nim Tony Stark.
-Dam znać, jeśli go znajdę.- powiedział Thor, po czym zniknął w świetle tęczowego mostu. Na dachu wypalił się znak, który świadczył o tym, że przed chwilą zostało otworzone przejście między światami.
-Sądzicie, że ją znalazł i porwał?- zapytał wszystkich Clint. Reszta Avengers zamyśliła się na chwilę.
-Kto wie? Może wcale nie musiał jej porywać.- Stark wzruszył ramionami. Od dawna widział uczucie między tą dwójką i wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że razem uciekli. Nagle do Natashy zadzwonił Nick Fury. Ruda odeszła kawałek od przyjaciół, by na spokojnie porozmawiać ze swoim szefem. Gdy wróciła do ekipy, miała bardzo poważny i zmartwiony wyraz twarzy.
-Trwają rozróby w Nowym Jorku.- powiedziała.- Ponoć jest bardzo poważnie i musimy wracać.
-Skąd prowadzone są ataki?- spytał Barton. Romanoff przełknęła głośno ślinę. Widać było, że ta nieugięta zabójczyni jest czymś poważnie zmartwiona.
-Z Avengers Tower.
~~*~~
Podczas tego cudownego dnia (wcale nie mówię tego z sarkazmem), dowiedziałam się, że jesteśmy w domu pewnej pary bogaczy, która uśpiona zaklęciem przez Lokiego, leży sobie spokojnie w piwnicy. Nie żebym była zdziwiona. Po bożku mogłam się tego spodziewać.
Dom był wielki i nowoczesny. No i postawiony w środku lasu, niecałe 100 km od Nowego Orleanu. Szafy były pełne pięknych ubrań, lodówka pełna jedzenia, a piwniczka pełna wytrawnych win. Żyć nie umierać.
Po mimo moich uczuć do Lokiego (z tego co mi wiadomo to odwzajemnionych), czarnowłosy na moment nie spuszczał mnie z oka. Nie żeby mi się to nie podobało. Jego bliskość, pocałunki i cała reszta czułości, były bardzo miłą odmianą. Jednak wiem, że powinnam czuć się tu jak w więzieniu. Jedyne czego byłam pewna, to to, że musimy uciekać. Do miejsca, gdzie nie znajdzie nas Tyler.
-Asgard?- zdziwił się Loki, gdy mu to zaproponowałam. Nie powiedziałam mu o swojej wizji, ale czułam, że to, że jako małżeństwo zamieszkaliśmy z krainie Asów, mogło zostać zapoczątkowane moim konfliktem z Tylerem.
-Tyle o nim mówiłeś.- powiedziałam mu.- Pomyślałam, że dobrze by było odwiedzić to miejsce.
-No nie wiem.- zastanowił się głębiej Loki.- Nie jestem tam mile widziany.
I tak odpowiadał mi za każdym razem. Że nie ma tam dla niego miejsca. Że musielibyśmy się ukrywać. Że Odyn za nim nie przepada. Wymówki, wymówki, wymówki. A czasu mieliśmy coraz mniej.
Nie chciałam mówić mu, że się boje. Nie lubię własnej słabości i nawet w takiej sytuacji jak ta, nie przyznam się do strachu. Może głównie chodziło o to, że bałam się o niego? Nie mam pojęcia, ale wiedziałam, że nasz mały leśny azyl, na dłuższą metę nie wypali.
Loki zaś był innego zdania. Powtarzał, że sobie poradzimy. Że jesteśmy potężni. Że to tylko śmiertelnik. Że nie ma szans, żeby nas ktokolwiek tu znalazł. Kolejne wymówki.
Może Tyler jest tylko śmiertelnikiem. Ale Avengers również nimi są, a jakoś tyłek mu skopali. Gdy mu to powiedziałam, cały dzień się nie odzywał.
Tak więc, nie pozostało mi nic innego, jak siedzieć na czterech literach, pilnowana przez Lokiego- mojego nowego Cerbera. Może nie uwierzycie, ale zaczęłam się już po kilku dniach nudzić. Nie miałam co ze sobą zrobić. Siedziałam więc w salonie i przeglądałam książki, które stały na półkach, gdy nagle zadzwonił telefon stacjonarny, położony na stoliczku.
Małżeństwo, ku mojemu zdziwieniu, dość często musiało z niego korzystać, gdyż telefon dzwonił co najmniej raz dziennie. Zrobiłam sobie z tego zabawę, gdyż zawsze odbierając, mówiłam jakieś głupie rzeczy, albo zmyślałam sytuacje typu, że właściciele pojechali na wakacje, a ja jestem kuzynką z Francji, która przyjechała zająć się domem. Tak było i tym razem.
-Pizzeria "Pod Osiołkiem", słucham?- powiedziałam pierwsze co mi przyszło do głowy. Dobrze, że Loki brał prysznic na górze, bo pewnie skarciłby mnie za głupotę.
-Jak miło znów usłyszeć twój głos.- zamarłam. W słuchawce wyraźnie słyszałam Tylera. Zaklęłam w duchu i usiadłam na kanapę. Skąd on do cholery znał ten numer? To nie wróży nic dobrego.- Dawniej nie byłaś taka dowcipna.
-Może dlatego, że miałam dość życia z psychopatą, który dostawał orgazmu, za każdym razem, gdy miał okazje roztrzaskać komuś łeb.- odgryzłam się, czując, że tryb "złośliwa" właśnie się odpalił. Nie dobrze. Venus, czy życie jeszcze cię nie nauczyło, że psycholi się nie drażni?
-Tak jak mówiłem. Strasznie jesteś zabawna.- zaśmiał się krótko, aż mnie przeszły ciarki.- Więc teraz ja powiem ci coś zabawnego, dobrze?
-Jakoś wątpię, że mnie to rozbawi.- mruknęłam bardziej do siebie niż do niego.
-Nie! Jestem pewien, że się uśmiejesz!- ponownie się zaśmiał, a ja zignorowałam ochotę, żeby rzucić słuchawką.- Wyobraź sobie, że kiedy twoi kochani przyjaciele z Avengers, pojechali cię szukać, postanowiłem pomyszkować trochę w tym ich budyneczku. Mają tu sporo zabawek.
-Zawsze wiedziałam, że jesteś lekko niezrównoważony, ale że wciąż bawisz się klockami? Tego bym nie pomyślała.- matko kochana, co ja robię? Kobieto, przestań się z nim droczyć!
-Ale nie to jest w tym zabawne.- ciągnął dalej.- Okazało się, że zadziwiająco prosto jest tu wejść. A jeszcze bardziej rozśmiesza mnie fakt, że Avengers tu wrócili. I wiesz co? Wykorzystałem ich własne gadżety, żeby ich złapać! Gdybyś tylko widziała ich miny! Nie spodziewali się niczego!
Zamilkłam. Nie miałam pojęcia co teraz robić. Ani co powiedzieć. Musiałam czkać, aż Tyler przejdzie do sedna.
-W każdym razie, nie zabiłem ich.- cicho odetchnęłam z ulgą.- Jeszcze. Ale to już zależy od ciebie.
-Jak to?- spytałam.
-Masz dokładnie dwanaście godzin, żeby wrócić do Nowego Jorku i się ze mną spotkać. Twoja mała ucieczka, trochę mnie poirytowała, gdyż nie miałem ochoty się za tobą uganiać. Tak więc, trzeba było sprowadzić cię z powrotem. Proste!
-Obiecaj, że nic im nie zrobisz.- zażądałam, chociaż zdawałam sobie sprawę, że obietnice szaleńca są mało wartościowe.
-Nic nie obiecuje, wiesz jak jest.- westchnął.- Będę czekać na tej pięknej kanapie w waszym salonie. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania, siostrzyczko.
Przesadził. Chwyciłam telefon i rzuciłam nim o ścianę. Niech go szlag trafi. Jego i tych głupich Mścicieli za to, że dali mu się złapać. Teraz już nie miałam wyboru. Musiałam wrócić.
~~*~~
Czekałam, aż Loki wyjdzie spod prysznica. Otworzył drzwi, był w samym ręczniku i wycierał sobie włosy kolejnym. Idealny moment. Wyskoczyłam zza rogu i wskoczyłam mu na plecy, przystawiając mu szmatkę z substancją usypiającą do ust i nosa. Może chloroform pierwszej klasy to nie jest, ale na szczęście zawsze interesowała mnie chemia w praktyce. No cóż, może trochę nietypowej praktyce, ale zawsze.
-Nie wierć się tak! Robię to dla dobra ogółu!- krzyknęłam jeszcze mocniej chwytając bożka. Tego się obawiałam. Specyfik był słabszy, a do tego Loki był silniejszy ode mnie, więc musiałam dłużej go trzymać. To wcale nie było takie proste. W końcu po kilku minutach mordęgi i siłowania się z czarnowłosym, Loki zaczął słabnąć.
-Tak jest, bardzo dobrze.- powiedziałam ciepłym i delikatnym głosem.- Słoneczko zachodzi, a Loki idzie spać.
W końcu mi się udało. Korzystając z okazji, szybko zaciągnęłam go z powrotem do łazienki. Następne kilka minut. Kolejne pół godziny, zajęło mi przywiązywanie go grubym łańcuchem do muszli klozetowej. Łańcuch znalazłam gdzieś w garażu i musiałam się upewnić, że gdy już Loki się obudzi, nie uwolni się z moich sideł. Gdy robota wydawała się skończona, spojrzałam na zegarek. Teraz mam już tylko jedenaście godzin.
Zbiegłam na dół i wsiadłam za kółko samochodu. Odpaliłam silnik. Pojechałam na spotkanie z przeznaczeniem.
Kolejny o 20:25.
Szybciutko nie? XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro