~37~
Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Nie mogłam do tego znowu dopuścić. Błyskawicznie wstałam i odwróciłam się twarzą do szyby, zasłaniając Lokiego własnym ciałem. Zaczęłam wypatrywać miejsca, gdzie mógł być snajper. Moje oczy wędrowały od jednego wysokiego budynku do drugiego, aż w końcu wypatrzyłam skurczybyka. Zauważyłam jego sylwetkę w oknie magazynu, naprzeciwko kawiarni. Spojrzałam na swoją klatkę piersiową i dostrzegłam tam czerwoną kropkę. Strzelec jednak nie strzelił. Najwyraźniej nie chciał mnie zabić.
-Wszystko w porządku?- spytał mnie Loki. Zignorowałam jego pytanie, wciąż spoglądając w stronę, z której miał nadejść strzał. Nagle moja kropka zniknęła, co oznaczało, że snajper zaczął zwiewać. Nic z tego.
-Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj!- krzyknęłam do Lokiego i wybiegłam z lokalu. Pędziłam ile sił w nogach, by dobiec do tego magazynu. Znajdowałam się już kilka metrów od budynku, gdy nagle, przez drzwi wypadł zakapturzony mężczyzna, ubrany cały na czarno. W ręku trzymał karabin snajperski.
-Stój!- krzyknęłam za nim, ale (kto by się spodziewał?) mężczyzna się nie zatrzymał. Zaczął biec prosto w tłum ludzi, którzy przyszli do wesołego miasteczka. Ruszyłam za nim, jednak natłok osób, utrudniał mi pościg. Co chwile musiałam kogoś popychać, trącać i przepraszać. Tłum cały czas przysłaniał mi snajpera. W końcu go zgubiłam. Zatrzymałam się nagle i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czarnego kaptura, jednak nic takie nie rzuciło mi się w oczy. Niech to szlag.
Wróciłam do Lokiego, który stał zły przed kawiarnią.
-Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, co to...- zanim zdążył skończyć, rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Poczułam, że cały się spiął, jakby nie rozumiał o co chodzi.
-Tak się cieszę, że nic ci nie jest.- po moich policzkach poleciało kilka łez, które spadły na ramię bożka. Loki w końcu odwzajemnił mój uścisk i staliśmy tak, wtuleni w siebie przez chwilę. Czarnowłosy musiał przerwać te chwilę czułości.
-O co chodzi?- spytał. Spojrzałam w jego oczy i zauważyłam, że się martwi. Tego jeszcze nie było.
-Wracajmy do domu.- poprosiłam.- Chyba pora, żebym wszystkim o tym powiedziała.
~~*~~
Gdy przyjechaliśmy do domu, zwołałam zebranie. Wszyscy się zjawili. Całą drogę, w samochodzie, zastanawiałam się, co im powiem. Wiedziałam jedynie tyle, że sama już sobie nie dam rady. Najwyraźniej mój prześladowca był lepszy ode mnie. Choć bolało mnie to, że będę musiała poprosić ich o pomoc, wiedziałam, że tak powinnam postąpić. Ostatnio przybyło trochę osób, na których mi zależy, a sama nie dam rady ich ochronić.
Usiedliśmy więc, w tym eleganckim pokoju konferencyjnym i zaczęłam mówić. Opowiedziałam o wszystkim, zaczynając od tej babci z jej skarpetkami, przechodząc do egzemplarzu "Małego Księcia", po sprawę z dziewczyną oraz narkotykami. Wyjawiłam im, co chłopak powiedział mi w knajpie przed śmiercią oraz wyjaśniłam, jak te zdarzenia łączą się z moją przeszłością. Powiedziałam też o sprawie z Goldmanem oraz dzisiejszej próbie zabójstwa Lokiego. Koniec z sekretami.
-Czuję, że już dłużej nie mogę tego sama kontrolować, dlatego jestem zmuszona prosić was o pomoc.- zakończyłam i czekałam na jakąkolwiek reakcje z ich strony.
-Dlaczego nie przyszłaś z tym do nas od razu? Pomoglibyśmy ci.- spytał czule Kapitan, jednak w jego głosie wyczułam nutkę urazy.
-Myślałam, że sama sobie z tym poradzę. Ta sprawa nie wyglądała na groźną, a wy napewno mieliście jakieś ważniejsze rzeczy do roboty.- wzruszyłam ramionami.
-Jesteś częścią drużyny, bez wahania zrobiliśmy wszystko by ci pomóc.- powiedział Clint. Miło, że uważają mnie za część zespołu. Nigdy chyba jeszcze nie czułam się tak...ważna.
-Masz pojęcie, kto to mógłby być?- spytała Natasha. Spojrzałam na rudowłosą i zamyśliłam się trochę.
-Nikt nie przychodzi mi do głowy. Z sierocińca uciekłam w wieku szesnastu lat i od tamtej poty, nie utrzymywałam kontaktu z żadnym z wychowanków.- powiedziałam.
-Ale to musi być ktoś, kto wychowywał się razem z tobą. Skąd by wiedział o skarpetkach i o książce?- powiedział Tony, jakby sam do siebie.
-Czy ktoś, może mi wytłumaczyć, o co chodzi z tymi skarpetami?- spytał Thor.
-To była pierwsza rzecz, jaką ukradłam. Wciąż je nawet mam.- zaskoczyła mnie własna sentymentalność.
-Ten koleś, to jakiś chory psychol.- powiedział Loki. Wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem.- No co? Próbował mnie zabić!
-Wezmę tą książkę i zrobię kilka testów. Może uda mi się coś znaleźć.- zaproponował Banner. Tony powiedział, że z chęcią mu pomoże. Natasha i Clint zapowiedzieli, że przeszukają bazę danych T.A.R.C.Z.Y., może uda im się coś znaleźć.
-Jestem wam naprawdę wdzięczna za pomoc.- powiedziałam.
-Nie ma sprawy, tylko kiedy następnym razem jakiś wariat zacznie cię prześladować, bądź tak łaskawa i poinformuj nas od razu.- uśmiechnął się Tony. Odwzajemniłam jego gest.
Nagle w całej wieży rozbrzmiał alarm.
-J.A.R.V.I.S. co się dzieję?- spytał Bruce.
-W mieście trwają teraz trzy ataki terrorystyczne. Każdy w innej części miasta.- na ekranie w sali wyświetliła się mapa Nowego Jorku, a na niej, nasz domowy komputer zaznaczył trzy lokalizacje.- Terroryści przejęli budynki publiczne, trzymając w środku zakładników.
-Bomby?- spytał szybko Tony.
-Trzy. Również w tych samych miejscach. Sprawcy grożą, że uruchomią ładunki, jeśli nie zjawią się Avengersi.- dokończył J.A.R.V.I.S.
-Co robimy?- spytałam. Steve od razu przejął inicjatywę.
-Ubierajcie się. Za minutę przy quinjetcie.- zarządził, po czym rozeszliśmy się. Krótko po tym, jak dołączyłam do drużyny, Tony zaprojektował mi kombinezon. Ubrałam go, chwyciłam wysokie buty i broń. Pobiegłam na dach, gdzie stała już odpalona maszyna. Wszyscy byli gotowi do akcji.
-Thor i Stark polecą na wschód.- powiedział Rogers. Kilka sekund później patrzyliśmy jak ta dwójka odlatuje.- Clint następnie podrzuci mnie i Venus południe. Natasha, Loki i łucznik polecą na północ. Wszystko jasne?
-Jak słońce, Kapitanie.- powiedziała Natasha ze swoim zawadiackim uśmieszkiem.
Kilka minut później byliśmy już na miejscu. Zjechaliśmy po linach na dach okupowanego budynku i schodami bezpieczeństwa, schodziliśmy na dół. Steve i ja mieliśmy odbić centrum handlowe.
-Trzymaj się mnie.- powiedział Rogers, schodząc pierwszy. Serce mi łomotało, choć nie dawałam tego po sobie poznać. Gdy w końcu znaleźliśmy się na samym dole, zauważyliśmy, że nigdzie tu nie ma ludzi, a prąd został wyłączony.
-Zasadzka?- spytałam, widząc, że wszystko świeci pustkami.
-Możliwe.- powiedział Steve. Szliśmy dalej, gotowi by komuś przyłożyć. Nagle ze sklepu wyszła dwójka mężczyzn, którzy mieli karabiny w dłoniach. Schowaliśmy się za reklamą perfum i czekaliśmy, aż tu podejdą. Gdy byli dostatecznie blisko, zdjęliśmy po jednym, przyduszając ich i zostawiając za kartonową reklamą.
-Ja pójdę w lewo, a ty w prawo. Szybciej ich załatwimy.- powiedziałam. Widziałam, że Kapitan nie był przekonany do mojego pomysłu, jednak ostatecznie skinął głową i poszedł w swoją stronę. Zrobiłam to samo. Szłam pomiędzy ławkami, reklamami i manekinami. Przez okrągłą minutę nic się nie działo. Doszłam jednak do ruchomych schodów, które prowadziły na niższy poziom. Jako, że nie było prądu, maszyna stała nieruchomo. Podeszłam do schodów i wychyliłam się za barierkę, by spojrzeć na dół. Zauważyłam trzech kolesi w kominiarkach, którzy stali niedaleko, każdy z nich z bronią w ręku.
-Znalazłem zakładników, byli w sali kinowej. Załatwiłem tych tutaj. Gdzie jesteś?- Steve odezwał się w mojej słuchawce.
-Na dole!- krzyknęłam i w tej samej sekundzie wyskoczyłam przez barierkę. Wylądowałam na jednym z terrorystów. Przetoczyłam się po podłodze i zanim ktoś zdążył się zorientować, postrzeliłam dwóch pozostałych. Oczywiście tak, żeby ich nie zabić.
-Proszę, proszę, jednak jesteś.- odwróciłam się i zobaczyłam pięciu kolejnych. Po środku stał najwyraźniej ich szef. Jego twarz zasłaniała jednak czapka z daszkiem. Był ubrany w czarne spodnie i eleganckie buty. Nosił również ciemną koszulę i skórzaną kurtkę. Jego przydupasy stały po dwóch stronach parami i każdy z nich celował we mnie z karabinu. Nie dam im rady, muszę poczekać na wsparcie. Opuściłam więc pistolety i postanowiłam grać na zwłokę.
-Wysadzanie ludzi w powietrze to bardzo głupi pomysł wiesz?- powiedziałam. Koleś tylko się roześmiał.
-Zabawne, że tak mówisz, biorąc pod uwagę co kiedyś zrobiłaś.- odpowiedział. Dobra, zaczyna się robić dziwnie.
-Słuchaj, ty i twoi koledzy wyjdziecie stąd po dobroci, albo zrobi się nieprzyjemnie.- wzruszyłam ramionami. Koleś zaczął podchodzić bliżej, więc zaczęłam minimalnie się cofać.
-Całe moje życie było raczej nieprzyjemne, więc zniosę jeszcze kilka minut.- powiedział i zaczął zbliżać się coraz szybciej.- Tęskniłem za tobą, wiesz? Chociaż podejrzewam, że ty za mną nie za bardzo.
-Koleś, serio nie wiem o co ci chodzi. Przecież cię nie znam.- powiedziałam spokojnie. Nagle mężczyzna rzucił się na mnie i chwycił mnie za ramiona. Byłam zbyt oszołomiona, by się ruszyć.
-Nie poznajesz mnie?!- wrzasnął i zerwał z głowy czapkę. To było niemożliwe. Ta twarz nie istniała. Nie mogła. Przecież on nie żył.
-Ale...- tylko tyle mogłam z siebie wykrztusić. Nagle zachciało mi się wymiotować. To był jakiś cholerny żart! Całe ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Wpatrywałam się w te brązowe oczy, które oglądałam tak wiele razy i nie wierzyłam. Nie mogłam uwierzyć.
Nagle mężczyzna został odrzucony siłą tarczy Kapitana. Odleciał na kilka metrów. Stałam i nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam wymyślać jakieś logiczne rozwiązania tej zagadki, ale nic nie przychodziło mi do głowy. To było po prostu nierealne. On nie żył. Sama widziałam jak umierał, więc co się stało, że stał tuż obok?
Terroryści jakby się rozpłynęli. Zostaliśmy sami.
-Venus? Nic ci nie jest?- spytał Steve. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zaczęłam płakać. Upadłam na ziemię. Miałam wrażenie, że zaczynam wariować. Rogers usiadł przy mnie i złapał mnie za ramiona.
-Nic ci nie zrobił?- ponownie zapytał. Pokręciłam tylko głową.- Znasz go?
Przytaknęłam. Nie mogłam wykrztusić tego imienia. Czułam, że jak je wypowiem, cały świat zwali mi się głowę. I miałam racje.
-To Tyler.
Trochę długi, ale mam nadzieję, że nie nudny.
Do zaczytania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro