Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~31~

-Potrzebuję dobrego prawnika.- rzuciłam szybko przez telefon. Wiem, że te imitacje budek na komisariacie mają limit czasu. Ręce i nogi miałam skute, gdyż na moje nieszczęście, szarpanie się i dość głośnie tłumaczenie, że nie robię nic złego, tylko zaostrzyło rygor policjantów.

-Niby po co ci, prawnik? I dlaczego dzwonisz z jakiegoś nieznanego numeru, gdzie masz komórkę?- spytał mnie Tony. Był mi jedyną znaną osobą, która mogłaby mnie wyciągnąć z tego bagna. Poza tym tylko jego numer znałam na pamięć.

-Pójdę z tym prawnikiem na zakupy, może się nawet zaprzyjaźnimy.- odpowiedziałam. Przysięgam, że jeszcze chwila, a oderwę kabel od słuchawki i się na nim powieszę.

-Venus...- jego ton dał mi do zrozumienia, że nie ma ochoty na żarty i zaraz się rozłączy, a ja będę musiała radzić sobie sama.

-Zostałam aresztowana. Pomożesz mi?- zawsze zdawanie się na łaskę innych bardzo mnie wkurzało, nienawidzę prosić się o pomoc. Ale niestety już nie mam wyjścia.

-Co? Coś ty znowu zrobiła, kobieto?- zapytał, a w jego głosie nie było słychać irytacji, raczej zaciekawienie.

-Tak się składa, że próbowałam pomóc córce tej klientki od ciebie i złapali nas obie. Poszłam za nią do takiego budynku i okazało się, że bawią się tam w fabrykę małego chemika i tak się akurat nieszczęśliwie złożyło, że wpadło tak kilku niebieskich.- oficer, który stał obok i mnie pilnował, spojrzał na mnie karcąco. Uśmiechnęłam się do niego.

-Dzwonie do prawnika. Przyjechać po ciebie?- westchnął. Chyba czuł się trochę winny tego, że teraz jestem zakuta. I dobrze, właśnie o taki efekt mi chodziło.

-Miło by było.- mruknęłam.

-Tylko siedź spokojnie i nic nie mów. Nie rozrabiaj.- zagroził niczym ojciec małemu dziecku.

-Dzięki.- powiedziałam i się rozłączyłam.

Mundurowy podszedł do mnie i ponownie zaczął mnie prowadzić do mojego małego pokoiku, w którym miałam czekać na adwokata.

-I co? Udało się?- zagadnął mnie.

-Na to wygląda.- odpowiedziałam.- Chyba już się więcej nie zobaczymy.

-Nie wydaje mi się.- zaśmiał się cicho.- Tacy jak ty, zawsze, prędzej czy później wracają.

-Uwierz mi. Takich jak ja nie ma.- odparłam ponuro i wylądowałam w zamkniętym pomieszczeniu.

~~*~~

Po wszystkim uścisnęłam rękę prawnikowi i pożegnaliśmy się przed wejściem. Wyszłam przed budynek w poszukiwaniu samochodu Starka. Gdy w końcu odszukałam wzrokiem moją zgubę, zdałam sobie sprawę, że za kółkiem siedzi Steve. Przewróciłam oczami. Czyżby czekała mnie pogadanka? Jakaś nagana? Już się cieszę.

-Myślałem, że trochę dłużej to zajmie.- skomentował Rogers, gdy tylko weszłam do samochodu.

-Najwidoczniej Tony ma dobrego prawnika.- odpowiedziałam.- Kiedy ty właściwie nauczyłeś się prowadzić?

-Jestem bardzo pojętnym uczniem.- odparł tajemniczo. Czyżby przyjechał, żeby zabić mnie w wypadku samochodowym?

-Jeśli chodzi o to aresztowanie, to ja nic złego nie robiłam...

-Wiem.- przerwał mi.- Jedziemy?

-No właśnie się zastanawiałam, czemu nadal stoisz.- odpowiedziałam.

Rogers ruszył i niecałą godzinkę później byłam znów w wieży. Spotkałam Lokiego w salonie, jednak ten minął mnie tylko bez słowa i zniknął w kuchni.

-A temu co?- zwróciłam się do Clinta, który właśnie jadł lody na kanapie.

-Wkurzył się na ciebie, bo nie wzięłaś go ze sobą.- odpowiedział z pełną buzią.

-Yhym.- mruknęłam i poszłam do siebie. Weszłam po schodach myśląc, jak wcisnąć Lokiemu jakąś dobrą bajeczkę, żeby się nie dąsał. Miałam przeczucie, że to będzie nie lada wyzwanie.

-Hej! Wszystko w porządku?- zawołał za mną Barton. Odwróciłam się patrząc na niego przez chwilę. Oczywiście, że nie było w porządku. Miałam tyle spraw na głowie.

-Jasne.- uśmiechnęłam się sztucznie i zniknęłam w korytarzu. Pod drzwiami do mojego pokoju, stała duża paczka. Ze zdziwieniem wzięłam pudełko do siebie i położyłam na łóżku. Usiadłam. Ostatnia paczka, jaką dostałam przyprawiła mnie o ból głowy i dostarczyła jedną, niewyjaśnioną wciąż zagadkę. Mam nadzieję, że ta będzie inna.

Chwyciłam karteczkę przyczepioną do wieczka i przeczytałam ją.

Uważam inaczej. Zielony do zdecydowanie twój kolor.

Zielony? Otworzyłam pudełko i ujrzałam sukienkę, w kolorze wiosennej trawy. Wyjęłam ją i dokładnie obejrzałam. Nie wierzyłam własnym oczom. To była ta sama sukienka, którą zauważył Loki, w tym drogim sklepie. Najwyraźniej mi ją kupił.

Czułam jak moje policzki płoną. Jeszcze nigdy nie czułam się tak...doceniona. To był zdecydowanie najdroższy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zależy mu.

~~*~~

Zapukałam. Jak zwykle nic. Powinnam się była już przyzwyczaić. Najwyraźniej wielki książę Asgardu, nie przywykł do wszystkich drzwiowych uprzejmości, które panują na Ziemi.

-Loki, mogę wejść?- spytałam. Po chwili czarnowłosy otworzył mi drzwi. Jego zielone oczy błyszczały w półmroku.

-Powinnaś wiedzieć, że zawsze jesteś tu mile widziana.- powiedział i gestem zaprosił mnie do środka. Jak dla mnie, trochę za oficjalnie.

-Przyszłam podziękować ci za sukienkę. Jeszcze nikt nie podarował mi czegoś tak pięknego.- miałam ochotę się rozpłakać. Chyba się nazbyt wzruszyłam, lecz po mimo tego zmusiłam się do zachowania spokoju i mówiłam dalej.- Zrobiłam zapiekankę. Zjesz ze mną?

-Przymierzyłaś ją?- spytał. Domyśliłam się, że chodziło mu o sukienkę, nie o zapiekankę.

-Tak. - odpowiedziałam. Pokręcił z uśmiechem głową.

-Rozmawiasz z bogiem kłamstwa. Naprawdę myślisz, że mnie oszukasz?- spojrzał na mnie z politowaniem. Poczułam się jak mała dziewczynka, przyłapana na gorącym uczynku.

-No dobra, przyznaje. Nie zakładałam jej jeszcze, ale to tylko dlatego, że pobiegłam szybko zrobić pyszną zapiekankę w ramach podziękowań.- uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do drzwi.- Idziesz?

Poszedł za mną. Wcześniej pogadałam ze Starkiem i dowiedziałam się, że lotnisko na dachu wieży, będzie wolne tego wieczora. Rozłożyłam tam więc koc i kilka poduszek. Na środku stał talerz z jedzeniem i dwie lampki na wino. Mieliśmy idealny widok na gwieździste, nowojorskie niebo.

-Ta daaaa.- wskazałam teatralnie na przygotowaną przeze mnie scenerie.

-Postarałaś się.- pochwalił mnie Loki. Usiedliśmy na poduszkach i zaczęliśmy jeść.

Wieczór upłynął nam bardzo miło. Po zjedzonej kolacji, położyliśmy się na poduszkach i wpatrywaliśmy się w gwiazdy. Loki zaczął się przede mną otwierać, gdyż opowiadał o swoim domu i rodzinie.

-Chciałbym cię kiedyś tam zabrać.- zakończył swój wywód na temat piękna Asgardu.- Napewno pokochałabyś to miejsce.

-Z twoich opowieści wnioskuje, że rzeczywiście jest tam cudownie.- przytaknęłam.- Z chęcią bym kiedyś odwiedziła kraj, w którym się wychowałeś.

-A ty gdzie się wychowałaś?- położył się bokiem i spojrzał na mnie ciekawskim wzrokiem. Wzięłam drżący oddech. Drażliwy temat.

-Nigdzie.- mruknęłam wymijająco.- To dość nudna część mojej historii.

-Nudna, czy może niechciana?- spojrzałam na niego. Cholera, nienawidzę takich sytuacji.

-Nieważne.- machnęłam ręką.- To już przeszłość.

-Przeszłość jest bardzo istotna. Napewno musiałaś mieć jakąś rodzinę.- powiedział, a mi przypomniała się sytuacja z początków naszej znajomości, gdy wyjawiłam mu, że jestem sierotom.

-Nigdy nikogo nie miałam.- odparłam.- I nie było mi z tego powodu jakoś specjalnie przykro. Jak można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie miało?

-Wiesz chociaż co się stało z twoimi rodzicami? W końcu nie przyniósł cię bocian.- spojrzał na mnie wymownie. Ale z niego śmieszek.

-Skupiam się na teraźniejszości. I przyszłości. Dla mnie to już nie ma znaczenia.

-Jak możesz tak mówić? W końcu to twoi rodzice. Napewno, któreś z nich musiało być wyjątkowe, skoro posiadasz teraz te moce.- dalej szedł w zaparte. Czułam, że ma jakąś swoją teorię na temat mojej rodziny, lecz nie chciał mi jej wyjawiać, bo to nic pewnego. Szanowałam go za to; nie robił złudnej nadziei.

-Moce są i tyle. Czasem się przydają, czasem wręcz przeciwnie. Nic wielkiego.- wzruszyłam ramionami i ponownie zaczęłam spoglądać w gwiazdy.

-Nie wiem jak możesz żyć, w takiej niewiedzy.- powiedział, a jego wzrok również powędrował ku niebu.

-Tak się mają rzeczy z informacjami, Loki. Bywają bardzo przydatne, to muszę przyznać. Są kluczem to wszelkiej władzy i mądrości. Lecz niektóre informacje, mogą być bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w nieodpowiedniej głowie. Jeszcze inne, zadają tylko ból i cierpienie, a każdy kto je pozna, odczuwa tylko smutek. To właśnie taki rodzaj informacji. Nie mam ochoty psuć sobie życia, zastanawiając się, czemu mnie opuścili, albo jak wyglądałoby życie z nimi. To i tak już nic nie zmieni. Poza tym, samotność mi służy.- zamknęłam oczy, by nie widział łez, które zbierały mi się w kącikach. Na ustach miałam sztuczny, lekki uśmiech.

-Teraz masz mnie, już nie musisz być sama.- rzekł i złapał mnie za rękę. Leżeliśmy tak, odsłonięci pod gołym niebem. Dwoje dziwadeł, skrzywdzonych przez życie, których palce ogrzewały się wzajemnie w szczelnym, lecz delikatnym uścisku.

  


No i proszę, obietnica spełniona.

Do zaczytania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro