~22~
Gdy obudziłam się w zupełnie innym miejscu, niż to, w którym zasnęłam, pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam, czy moje ubrania są na swoim miejscu. Dzięki Bogu, były. Nie miałam tylko futra, ale nie brakowało mi go, gdyż strasznie drapało. Nie wiem, czemu te wszystkie bogate mamuśki tak się nim zachwycają, serio, nie ma czym.
Okazało się, że leże w skrzydle szpitalnym. O ile wieża może mieć jakieś skrzydła. Byłam podłączona do masy pipkających rzeczy, a w moim ramieniu tkwiła rurka. Super, zawsze o tym marzyłam. Gdy już odpięłam się od tej całej aparatury, spytałam mojego komputerowego kolegę, czy może do mnie przysłać jakiegoś żywego kolegę.
-Pan Stark i pan Banner już tu schodzą.- poinformował mnie J.A.R.V.I.S.
-Dzięki, od razu czuję się jakaś taka bardziej żywa.- powiedziałam padając ciężko na poduszki. Podczas czekania na tych dwóch geniuszy, doszłam do wniosku, że powinnam podziękować Lokiemu. Może i ja pozbyłam się gangsterów, ale to on tak naprawdę uratował sytuacje.
-Jak tam, Śpiąca Królewno?- spytał Tony z wielkim uśmiechem gdy wszedł do sali.
-Wyśmienicie. Czemu tu leżę?
-Po tym jak twój książę, położył cię lulu, dość długo nie chciałaś się obudzić. Chcieliśmy nawet spróbować tej sztuczki z pocałunkiem prawdziwej miłości...
-Twój organizm był wycieńczony i potrzebował odpoczynku, to wszystko.- dokończył Bruce.
-Właśnie uratowałeś swojego kolegę od dość bolesnej rozmowy.- zwróciłam się z wdzięcznością do Bannera. Słuchanie żartów Starka, nie jest moim ulubionym zajęciem.
-Wiem o tym.- mrugnął do mnie naukowiec.
-Sranie w banie, mocna to ty jesteś przeważnie w gębie.- twórca Iron Mana wystawił mi język. Był dość blisko mojego łóżka, więc bez problemu sprzedałam mu silnego kuksańca w ramię.- Auć.
-Mówiłeś coś?- spytałam retorycznie.
-Powiedziałem "przeważnie", a to zasadnicza różnica.- bronił się Stark.
-Wiem, dlatego nie dostałeś, aż tak mocno.- podniosłam ręce do góry w geście obrony. Na moich ustach gościł uśmiech. Chyba po raz pierwszy od wielu tygodni, naprawdę się wyspałam.- Długo byłam nieprzytomna?
-Jakieś...dwa dni?- odparł Bruce.
-Niecałe.- poparł go Tony.
-Cóż, to wcale nie tak dużo.- wzruszyłam ramionami.- Idziemy coś zjeść?
-No proszę, obudziła się i już do lodówki?- zaśmiał się miliarder.
-Uważaj, bo powiem Clintowi, kto w nocy podżera jego ciasteczka.- zagroziłam.
-Wziąłem tylko jedno!- bronił się Tony.
-Jasne, a ja wcale nie zmieniam się w wielkiego, zielonego potwora.- dogryzł mu Banner.
-Dziwie się, że Barton jeszcze się nie zorientował, że to ty. Chyba wszyscy w tym budynku wiedzą, że cichym podjadaczem jest niejaki Anthony Howard Stark.
-Też mnie to dziwi.- przyznał Tony.- Ale, skoro już się obudziłaś, to zmykaj do siebie, za pół godziny będzie obiad. Rogers dziś gotuje.
-Świetnie! W końcu zjemy coś smacznego.- ucieszyłam się i zgarnąwszy swoje szpilki z podłogi, wyszłam z gabinetu. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale Steve na prawdę dobrze gotuje. To trzeba mu przyznać.
Pojechałam windą do salonu. Natknęłam się jedynie na Clinta, reszta zapewne musiała być u siebie.
-Miło, że w końcu się ocknęłaś.- zwrócił się do mnie Barton.
-Jeszcze będziesz miał mnie dosyć.- krzyknęłam, po czym wymieniliśmy się uśmiechami i zniknęłam na schodach. Już miałam wejść do siebie, lecz nagle przypomniał mi się Loki. Przeszłam kawałek dalej i stanęłam przed drzwiami do jego sypialni. Zapukałam. Nikt mi jednak nie odpowiedział. Gdy przyłożyłam ucho do drzwi, usłyszałam dźwięk spływającej wody.
A więc, nasz bożek bierze prysznic. Cóż, nie powiem, żebym nie dostrzegła idealnej możliwości do zemsty. Cichutko weszłam do jego pokoju i usiadłam na łóżku. Nie był jakoś specjalnie udekorowany. Zero plakatów, roślinek, zdjęć czy jakiś specjalnych maskotek czy kolorowych poduszek. Po prostu pokój.
Siedziałam opierając się z tyłu na dłoniach i założywszy nogę na nogę, wpatrywałam się w widok z okna. To zajęcie chyba nigdy mi się nie znudzi.
-A co gdybym wyszedł nagi?- bożek stał w drzwiach od łazienki z ręcznikiem w okół bioder. Nie był zadowolony.
-Wtedy byłoby ciekawie.- odparłam. Przyglądałam się jego nagiemu torsowi. Zawsze wiedziałam, że ma tam trochę wyrzeźbionych mięśni. Natasha wisi mi piątaka.
-Rozumiem, że to miała być mała nauczka.- rzekł i poprawił mokre włosy, które wpadały mu do oczu. Ci Asgardczycy mają w sobie coś takiego...pięknego. Czasem mi się wydaje, że każdy z nich ma ciało boga. Swoją drogą, to całkiem dziwne dobranie słów.
-Powiedzmy.- potwierdziłam. Chociaż kto wie, może nie każdy z Asgardu jest taki, w końcu widziałam tylko dwóch.
-...nago, prawda?- powiedział, ale chyba nie za bardzo go słuchałam. Ach, te rozkminy o istotach z innej planety.
-Słucham? Wybacz, ale wyłączyłam się na chwilę.- przyznałam obojętnie.
-Spytałem czy może przyszłaś tu po prostu by pooglądać mnie nago, ale twój brak koncentracji spowodowany moim widokiem mówi sam za siebie.- jego uśmiech wyraźnie się powiększył. Przewróciłam oczami.
-Wmawiaj sobie co chcesz, przyszłam tu by ci podziękować.- pragnęłam zrobić swoje i stąd wyjść. Moja obecność w jego pokoju schodziła na niebezpieczny tor.- Gdyby nie ty, z pewnością byśmy zginęli...
-Z pewnością.- przytaknął.
-Tak więc dziękuję.- dokończyłam.
-Nie ma za co, po prosty następnym razem nie zwal na budynku na głowy, to będzie dobrze.
-Co? Jakiego budynku?- cholera, nie mówcie ze zburzyłam coś zburzyłam tym trzęsieniem.
-Tego, w którym byliśmy. Zawalił się, na krótko po tym jak cię uśpiłem. Nikt ci nie powiedział?- Loki wydawał się zdziwiony. Zaczęłam panikować. Czemu nikt mi nie powiedział?
-Ktoś zginął?- spytałam szybko. Zielonooki zauważył moje przerażenie i jeszcze bardziej się zmieszał.
-Nie jestem pewien...hej, a ty dokąd?- zawołał za mną, gdy wybiegłam z jego pokoju. Zbiegłam po schodach i dopadłam Clinta w salonie.
-Czemu nikt mi nie powiedział, że budynek się zawalił?!- zaczęłam krzyczeć na łucznika. Przecież to powinna być pierwsza informacja, jaką powinnam otrzymać po przebudzeniu!
-Hej, hej! Uspokój się!- Clint próbował mnie jakoś okiełznać, ale byłam teraz chodzącą bombą złości i niepewności z domieszką paniki. Spokój nie wchodził w grę.- Mieliśmy ci powiedzieć.
-Kiedy?!
-Potem.- minęła chwila, zanim zdecydował się co odpowiedzieć.- Posłuchaj, nie chcieliśmy tak od razu wyjeżdżać ci z taką wiadomością...
-Ktoś zginął, prawda?- spytałam. Gdy to do mnie dotarło, wszystkie emocje ze mnie wyparowały, została ta nienawistna pustka, której tak bardzo pragnęłam nigdy więcej nie poczuć.
-Dwóch członków gangu.- przyznał Barton.- Ale to przecież nie twoja wina...
-Nie pocieszaj mnie. Nie potrzebuje tego.- powiedziałam i oddaliłam się do siebie.
Dwadzieścia minut później, byłam po krótkim prysznicu. Ubrana w jeansy i czarną bluzę z kapturem, zjechałam windą na sam dół. Olałam Tony'ego, który chciał ze mną porozmawiać. Musiałam odwiedzić jedno miejsce.
Znacie to powiedzonko, które mówi, że kto raz się uzależni, będzie uzależniony do końca życia? Muszę powiedzieć, że coś w tym jest.
Coś mnie tak dzisiaj od matmy trzymało, żeby napisać ff, tak oto jest rozdział xD
Do zaczytania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro