Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~18~


No dobra. Trzeba to jakoś ogarnąć.

-Dam radę, spotkamy się u mnie.- wyszeptałam do Josha, który cofnął się delikatnie za mnie.- Posłuchaj Steve, on jest zupełnie niewinny, to ja go o to poprosiłam, musimy go wypuścić...

-Coś tak czułem, że nie można Ci ufać. Co cię w ogóle łączy z tym chłopakiem?- powiedział. Trochę mnie to zabolało, myślałam, że kwestie zaufania mamy już za sobą. Zaczęłam do niego powoli podchodzić.

-To mój przyjaciel i nie pozwolę go zamknąć.- dzieliły nas już tylko cztery metry. Widziałam jak mięśnie Rogersa napinają się, gotowe odeprzeć atak. Chyba nie myśli, że jestem aż tak głupia, żeby z nim walczyć, prawda?

-Ty wiesz coś o tych trzęsieniach.- to z pewnością nie było pytanie. Jednak Kapitan nie jest wcale taki głupi.

-To jest trochę bardziej skomplikowane. Wybacz Steve.- gdy tylko to powiedziałam, moje oczy przyjęły barwę zieleni. Uniosłam ręce w górę, by móc swobodniej i szybciej załatwić Rogersa.

Po tym jak się wprowadziłam, cała wieża wypełniła się roślinami. Nawet korytarz wejściowy. Młode pędy zaczęły rozrastać się z niesamowitą szybkością. Oplotły Kapitana tak by nie mógł się ruszać. Blondyn wierzgał i wyrywał się, więc czułam, że dłużej go tak nie utrzymam.

-No biegnij, na co czekasz!- zawołałam do Josha, który stał sparaliżowany. Fakt, sytuacja była dość nietypowa. Czerwonowłosy w końcu wybiegł. Przestałam owijać Steve'a i postanowiłam pójść w ślady mojego przyjaciela. Wiedziałam, że będę musiała tu wrócić, ale najpierw miałam kilka spraw do załatwienia.

Przeskoczyłam nad pnączami i zniknęłam w łunie poranka nad Nowym Jorkiem.

~~*~~

Pobiegłam wprost do swojego mieszkania. Mogę się założyć, że Rogers zaraz po moim wyjściu postawił całą wieżę na nogi i teraz zapewne Stark siedzi w piżamce przed komputerem i przeklina mnie za to, że palma postanowiła mi odbić o tak wczesnej godzinie. Nie zajmie mu długo namierzenie mojej lokalizacji. Wbiegłam po schodach i na górę i otworzyłam drzwi. Tak jak się domyśliłam, Josh zostawił wejście otwarte. Czerwonowłosy stal w salonie i tuptał nerwowo w miejscu czekając na moje przyjście.

-Jedź do swojej siostry. Weź motor mojego sąsiada.- wydałam krótkie polecenie i weszłam do sypialni.

-Ten czerwony?- upewnił się.

-Tak, wyjechał z dziewczyną do Paryża, więc nie będzie go w domu przez następny miesiąc. To Ci da trochę czasu.- otworzyłam szuflade i wyciągnęłam motocyklową kurtkę, którą kiedyś ukradłam. Już nawet nie pamiętam komu.

-A co z Tobą?- wziął ode mnie kurtkę, ale wcale nie zaczął jej ubierać.

-O to się nie martw. Dam sobie radę.- uśmiechnęłam się pocieszająco, choć oboje wiedzieliśmy, że jest to sztuczne. - Nigdy nie powinnam była Cię w to mieszać, przepraszam.

Josh, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu podszedł do mnie i mnie przytulił. W sumie to chyba naturalne zachowanie i gdybym miała więcej doświadczeń w relacjach między ludźmi to pewnie bym się tego spodziewała.

-Daj spokój. Tak robią przyjaciele.- uśmiechnął się do mnie. Tym razem to nie było sztuczne. Cmoknęłam go szybko w policzek.

-Jedź już, bo okaże się, że skopałam tyłek Steva na darmo.- po raz ostatni obdarzył mnie uśmiechem i wybiegł z mieszkania. Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest, że tak szybko umiem pakować się w kłopoty. To musi być jakiś specjalny dar.

Poszłam do salonu i czekałam. Nie ma sensu już nigdzie uciekać, znajdą mnie prędzej czy później, a ja  wolałam mieć to już za sobą.  Tylko jak im to wszystko wyjaśnić? Sama do końca nie wiem czemu się tak dzieje. To przekleństwo nachodzi mnie od pewnego czasu, ale tak na dobrą sprawę, nic o tym nie wiem. Mam zero kontroli. Jak wyjaśnić coś, czego samemu się nie rozumie?

W końcu się zjawili. Tak jak się domyślałam, nie trwało to długo. Pierwszy do mieszkania wszedł Steve w swoim idiotycznym, widocznym z kilometra stroju i podniesioną tarczą, a za nim człapał Tony w czerwonej, lśniącej zbroi. Domyślałam się, że Clint jest na sąsiednim dachu i ma na wszystko oko, a Czarna Wdowa zapewne czeka na dole, w razie gdybym chciała ponownie uciec. Bruce i Thor pewnie zostali by pilnować Lokiego.

Nie mieszkałam z nimi długo, ale zdążyłam poznać ich tryb działania. Jako, że Kapitan nimi dowodził, stał się najbardziej przewidywalny. Myślał bardzo schematowo, niczym żołnierz. Którym zresztą kiedyś był. 

-Przepraszam, że tak to musiało wyjść.- powiedziałam. Chyba pierwszy raz w życiu było mi głupio. Nie całkiem głupio, ale odrobinę głupio.

-Dlaczego to robisz?- spytał Rogers. Zmarszczyłam brwi.

-Ale co dokładnie?

-Mrożonka zakłada, że to ty wywołujesz te trzęsienia ziemi.- wyjaśnił Stark. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam, że nie zgadza się z opinią Rogersa.

-Zastanów się Steve, gdybym to ja niszczyła te wszystkie miejsca, to po co wysyłałbym wam ostrzeżenie. To nie ma sensu.- powiedziałam. Kapitan opuścił niżej tarcze i westchnął. Chyba on sam miał wątpliwości, co do swojej tezy.

-Mówiłem ci, że to głupie.- rzekł Iron Man, a w jego głosie słychać było satysfakcję.

-W takim razie o co w tym wszystkim chodzi?- spytał już całkowicie zbity z tropu Kapitan.

-Pojedziemy do wieży i tam wszystko wyjaśnię, dobrze?- powiedziałam najłagodniej jak tylko umiałam. Głównie dlatego, że nie chciałam tam znowu wracać w kajdanach.

-Spotkamy się na dole.- odparł Rogers, po czym zostawił mnie sam na sam z tą kupą żelaza. A więc jednak.

-Tylko nie za mocno.- powiedziałam wystawiając ręce do Tony, ego, który założył mi podrasowane kajdanki. Tym razem był nadzwyczaj delikatny.

~~*~~

Tym razem zaprowadzili mnie do sali obrad. Bez kajdanek. Chyba jednak choć trochę mi ufają.

-Zaczynaj, nie jadłem jeszcze śniadania.-ponaglił mnie Tony.

-A od kiedy ty jadasz śniadania?- spytała go Natasha. Steve posłał im karcące spojrzenie, wiec oboje na tym poprzestali.

-No więc, sprawa ma się tak: od czasu do czasu odlatuje i moja postać duchowa jest w miejscach, gdzie ma nastąpić katastrofa. Tyle.- powiedziałam i wzruszyłam ramionami.

-Jak to: tyle?- Rogers wyglądał na sfrustrowanego i zawiedzionego jednocześnie.- A skąd znasz dokładne miejsce i datę?

Liczyłam, że nie będę musiała im tego pokazywać. No cóż, nigdy nie byłam dobra z matmy. Podwinęłam rękaw i powoli odwinęłam bandaż. Nie mogłam nawet na to patrzeć. Pomarszczona, zaróżowiona skóra z mnóstwem blizn, jedna na drugiej. Najświeższy ślad wciąż był bardzo widoczny.

-O mój Boże.- wszeptał pod nosem Bruce, który siedział najbliżej.

-Zawsze tutaj pojawia się napis. Dość boleśnie.- wyjaśniłam niby obojętnie. Prawda jednak była taka, że wstydziłam się o tym mówić. To było coś mojego, jakaś dziwna intymność, którą bardzo rzadko się dzieliłam.

-Jak często się to zdarza?- spytał Clint.

-Nie wiem.

-Jest jakiś ustalony rytm, terminy?- dopytywał się Thor.

-Nie wiem, raczej nie.

-Od zawsze tak masz?- spytał Bruce.

-Nie.- nie miałam ochoty odpowiadać na ich pytania.

-To od kiedy?

-Nie wiem.- odparłam znowu. Zgodnie z prawdą. Na tym chyba kończy się moja wiedza, na temat tego zjawiska.- Słuchajcie, wiem tyle ile wam powiedziałam. Nic ponadto.

Na sali zapadła cisza. Wszyscy powoli układali w głowach nowe wiadomości i zdarzenia.

-Więc ten chłopak wiedział o tym wszystkim i poprosiłaś go by dostarczył nam wiadomość.- stwierdził Tony. To najbardziej w nim lubię. Wielu rzeczy nie trzeba mówić na głos, gdyż on z łatwością się tego domyśli.  

-Dokładnie.- potaknęłam. Znów zapadła martwa cisza, pełna niewypowiedzianych pytań i domysłów.  Gdy myślałam, że to już koniec zebrania, dało się usłyszeć głupi chichot.

-Więc to dlatego zawsze nosisz bluzki z długim rękawem. Wiedziałem, że wtedy w hotelu mnie okłamujesz.- Loki zaśmiał się tak, jakbym opowiedziała mu jakiś dobry kawał.

Ten człowiek jest jakiś dziwny. 

Tutaj trochę mało Lokiego, ale w następnych będzie więcej ;)

Do zaczytania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro