Rozdział 5 Przyszłość
Całe moje ciało było jednym wielkim kłębkiem bólu. Każda próba ruchu którąkolwiek z kończyn zazwyczaj kończyła się mimowolnym sykiem, bądź też nieprzyjemnym napinaniem posiniaczonych mięśni twarzy. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie obecnie się znajduję, gdyż wszechobecna czarna pustka jedynie nasuwała kolejne pytania:
Co się ze mną stało ? Czy jest tu pani Mary ? Czy jestem bezpieczny ?
Zdawało mi się słyszeć dobiegające gdzieś z zewnątrz głosy, zazwyczaj współgranie z delikatnym poklepywaniem prawego policzka.
- Tommy jesteś tam...halo !...słyszysz mnie w ogóle ?!
Chciałem odpowiedzieć, lecz moje usta wydały jedynie coś na wzór żałosnego jęku.
- czyli żyjesz...proszę otwórz oczy...przecież wiem że tam jesteś!
O moją skórę obiły się kolejne uderzenia, zapewne mające na celu wywołanie w moim niby martwym ciele czegoś na wzór oznak życia. Tego, że wciąż tu jestem.
Czułem jak moje powieki powoli się unoszą, a do oczu dostają pierwsze promyki sztucznego, żarówkowego światła.
- już...? Wszystko dobrze...? – pierwszym dźwiękiem jaki to wówczas udało mi się usłyszeć, był delikatny i niezwykle melodyjny głos starszej kobiety.
Widziałem jak czujnie przypatruje się mojej twarzy, jednocześnie starannie zawiązując kokardkę na jednej z obandażowanych rąk.
-Kim jesteś ? – Zapytałem niemal szeptem, wciąż osowiały niedawnymi wydarzeniami.
- nazywam się doktor Sue, ale możesz mówić mi siostro – staruszka poprawiła delikatnie spadający z jej jasnych włosów, welon zakonny. – słyszałam że sporo narozrabiałeś mały...
- Nic nie zrobiłem ! – oburzony fałszywymi oskarżeniami, skrzyżowałem obolałe ręce – to one zaczęły się ze mnie śmiać kiedy próbowałem się z nimi zaprzyjaźnić...
- i dlatego rzuciłeś w Adriena zabawką...
- zdenerwowałem się – wyznałem szczerze – nie chciałem zrobić nikomu krzywdy...naprawdę...
Wierna jedynie delikatnie kiwnęła głową.
- Osierocone dzieci zazwyczaj bywają nieprzyjemne i faktycznie można stracić do nich cierpliwość. Po prostu cię nie zaakceptowały i raczej nic już z tym nie zrobisz...
- nic...?
- nic. – postać odłożyła trzymany w rękach bandaż, po czym zajęła miejsce na klozetce, tuż obok mnie – nie myśl o tym jednak zbytnio. Wiem że z perspektywy sześciolatka może być to niezwykle trudne i przygnębiające, ale po co smucić się faktem na który po prostu nie mamy wpływu ?
- chciałbym mieć przyjaciół...i rodziców...tych prawdziwych, nie bijących mnie za karę. – pociągnąłem nosem, po czym spuściłem wzrok na kafelkową podłogę gabinetu.
- Samotność faktycznie bywa męcząca. Wiem coś o tym...
- naprawdę ? – tym razem z zaciekawieniem spojrzałem w rozmarzoną twarz kobiety
- za młodu byłam sanitariuszką na wojnie w Wietnamie...
- prawdziwej wojnie ???
- najprawdziwszej. Konkretnie mówiąc, w życiu przeżyłam ich aż dwie...chyba lecę po rekord – na twarzy medyczki pojawił się delikatny uśmiech – niestety, ale poza zdobytymi doświadczeniami, więcej straciłam niż zyskałam. Podczas drugiej wojny światowej, zginął mój walczący na froncie ojciec oraz dwoje dziadków poległych podczas obecnej kilka lat wcześniej pandemii hiszpanki. Zaginęli jeszcze zanim zdążyłam się urodzić.
- to bardzo smutne... - dla zajęcia sobie rąk zacząłem bawić się niedokładnie zawiązanym opatrunkiem, przez co ten całkowicie się rozplątał, odsłaniając nieprzyjemnie wyglądające rany.
- tak...to było smutne – potwierdziła, jednocześnie przystępując do drugiej już walki z irytującym bandażem – ale nie miałam innego wyboru jak po prostu tego zaakceptować...
- a ta druga? mówiłaś że byłaś na dwóch !
- widzę że jesteś bardzo ciekawski. – zakonnica obdarzyła mnie szczodrym uśmiechem – na wojnie w Wietnamie straciłam swojego najlepszego przyjaciela, a nawet i w pewnym momencie sama bardzo mocno otarłam się o śmierć....Zostałam postrzelona przez jednego z wrogich żołnierzy i gdyby nie szybka interwencja rodaków, za pewne już od dawna spoczywała bym gdzieś w opuszczonych zakątkach jednego z cmentarzy dla żołnierzy, o ile moje ciało nie zostało by tam gdzie zakończyło swój żywot, czyli gdzieś pomiędzy zbombardowanymi Wietnamskimi wioskami...To dzięki mojej silnej wierze i opatrzności Bożej wciąż mogę tu być. To jemu zawdzięczam możliwość opatrywania twoich ran w bezpieczeństwie i tak długo wyczekiwanej wolności.
- naprawdę...? - dla pewności spojrzałem w jasno zielone oczy kobiety – i dałaś sobie radę...?
- no jak widzisz... - weteranka puściła mi oczko – po prostu starałam się zapomnieć o tym co przeżywałam w chwili obecnej, a bardziej skupić się na przyszłości a konkretnie fakcie jak piękna może być...Oczywiście moją tragedią, nie zamierzam ubliżać tej twojej, gdyż uważam że jest równie poważna, a słynne stwierdzenie ,,inni mają gorzej" to zwyczajne świństwo. Chce ci jedynie przekazać, żebyś nigdy nie tracił nadziei a przede wszystkim nie zapominał jak piękny potrafi być świat – spoglądałem w jej pomarszczoną, acz anielską twarz jak zahipnotyzowany – że zawsze jest jakieś wyjście, a najważniejsze w tym wszystkim to po prostu się nie poddawać i liczyć że któregoś dnia wszystko się zmieni. Wiem że brzmi to strasznie głupio a nawet i prozaicznie, ale to właśnie te myśli pozwoliły mi przetrwać wszystkie koszmary, i dożyć dnia dzisiejszego.- kobieta wzięła głęboki wdech - Jestem tu, bo od zawsze byłam pewna że tu dotrę.
- czyli jeszcze kiedyś będzie fajnie ?
- nawet nie wiesz jak ! Bóg dla każdego z nas ma jakiś plan. Wystarczy chwilę poczekać...
- nie lubię czekać – oznajmiłem szybko.
- nie dziwie ci się – z ust siostry wydobył się przyjazny śmiech – ale na szczęście znam na to świetny sposób. Możesz pomarzyć o tym jak będzie wyglądało twoje życie za parę lat ! To nie tylko umili czas oczekiwań, ale i realnie wpłynie na ich późniejszy efekt. A co najlepsze, za marzenia nie krają!
- czyli mogę być kim tylko chcę ??
Sue znacząco pokiwała głową.
- kim więc chcesz być gdy dorośniesz ?
W odszukaniu odpowiedzi na to niby proste pytanie, długo jeszcze błądziłem po wszystkich obecnych w pokoju półkach z lekarstwami, by ostatecznie zatrzymać się na dłoniach, a następnie tych pięknych, tak bardzo przyciągających oczach kobiety.
Na mojej dotąd pochłoniętej grymasem twarzy, pojawił się najszczerszy, praktycznie zapomniany już uśmiech.
- po prostu dobrym człowiekiem.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
𝖏𝖚ż 𝖕𝖗𝖆𝖜𝖎𝖊 100 𝖜𝖞ś𝖜𝖎𝖊𝖙𝖑𝖊ń !
𝕯𝖟𝖎𝖊𝖐𝖚𝖏𝖊 !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro