Rozdział 4 Beksa
Kolejne dni nie okazały się moim wybawieniem, lecz jedynie kontynuacją zbieranych już od samego początku koszmarów. Nie miałem siły, lub też po prostu nie chciałem integrować się z przebywającymi tu rówieśnikami, którzy sami z siebie również nie zamierzali do mnie lgnąć. Nie przejmowałem się tym, szczególnie że w czasie żałoby najchętniej zamknął bym się w pokoju, i przytulony do misia modlił o magiczne przywrócenie nieistniejących już rodziców.
Wszystko zmieniło się jednak, równie dwa tygodnie po pierwszym przekroczeniu progu, wówczas nieznanego mi budynku sierocińca. Moja extrawertyczna dusza, po prostu potrzebowała do swojego życia ludzi, obojętnie w jak dramatycznym okresie by się nie znalazła. Taki się już urodziłem.
Za odpowiedni czas do rozpoczęcia swojego życia społecznego, uznałem pewien chłodny dzień, który to z powodu śnieżycy i prawie dwudziestu stopni na minusie, wszyscy spędzili w tutejszej świetlicy.
Pewnie podszedłem do zdającego się wyglądać przyjaźnie, blond włosego chłopca, zajętego układaniem wierzy z drewnianych klocków.
- hejka – rozpocząłem śmiało, podając nowemu znajomemu dłoń – jestem Tommy, i mieszkam tu dopiero od dwóch tygodni !
- em...- twarz dziecka ukazywała bardziej pogardę, niżeli jakiekolwiek chęci wejścia ze mną w bliższą relację – ja jestem Liam. Nie szukam przyjaciół...
Wiedząc że chyba się nie dogadamy, bez większej urazy podreptałem do kolejnych kandydatów – małej grupki bawiących się dziewcząt i chłopców.
- czego chcesz ? – tym razem jako pierwszy głos zabrał wysoki brunet, zajmujący miejsce tuż obok drobnej blondynki.
Po głosie oraz dość masywnej budowie ciała mogłem łatwo stwierdzić że jest ode mnie starszy, może nawet z parę lat.
- chcielibyście się poznać ?
- em...- jego chudszy znajomy podrapał się po brodzie – raczej nie.
- nie widzisz że wszystkie miejsca w naszym klubie są już zajęte ?
Przecząco pokiwałem głową.
- idź do kogoś innego. Może nerdy cię przyjmą...
Nigdy nie uważałem się za bystrzaka, ani tym bardziej nikogo przemądrzałego, ale pomimo wszystkiego uznałem że może jednak warto spróbować z kolejnymi, możliwie nawet ostatnimi kandydatami.
Tak więc podszedłem do dużego, okrągłego stolika przy którym to niewiele starsze dzieciaki zajęte były rozwiązywaniem wykreślanek.
Nie co mocniej zatupałem przy ostatnim odcinku trasy, by zwrócić na siebie uwagę skupionych uczniów.
- cześć ! co tam robicie ? -spytałem, dla lepszego wrażenia przeczesując swoje gęste, czarne, lekko opadające na twarz, włosy.
- rozwiązujemy zadanie domowe dla chętnych – oznajmił jeden z nich, poprawiając zsuwające się z nosa, zdecydowanie zbyt duże okulary.
- wow, to brzmi ciekawie !
Oczywiście dla młodego mnie (i w sumie nie tylko) rozwiązywanie nudnych zadań domowych nie było niczym wartym uwagi, ale chcąc przystosować się do nowego towarzystwa, nie miałem innego wyboru, jak udawać że ich nawet beznadziejne zainteresowania, fascynują również i mnie,
- kocham się uczyć ! – dodałem jeszcze dla podważenia swojej racji.
- dlatego możesz usiać razem z nami i zająć się matematyką ! tam leży podręcznik – chłopiec pokazał usadowioną na stole książkę, po czym odsunął krzesło na którym to chwilę później usiadłem.
Z początku szczęśliwy, przekartkowywałem kolejne strony ćwiczeń.
- zrób dodawanie. Jest fajne – doradził mi jeden.
Postanawiając nie stawiać sprzeciwów już na samym stracie, odszukałem podanego przez niego arkusza.
Jako że byłem znacznie młodszy niż oni, pomimo starań nie mogłem zrozumieć tajemniczego zbioru cyferek, jakimś dziwnym cudem, niby łączących się w całość.
Czułem na sobie oceniający wzrok całej grupki nowo poznanych kolegów. Nie pomagało mi to, wręcz przeciwnie.
- i jak ci idzie ? – rzucił w końcu siedzący nieopodal mnie blondyn.
- dobrze... - skłamałem
Z nerwów zacząłem rysować po książce nierówne szlaczki, zupełnie zapominając że nie należy ona do mnie.
- to ile wyszło ci w pierwszym ?
- em...- jedynie nerwowo się uśmiechnąłem
- no zrobiłeś coś czy nie ?
Chłopiec wyrwał mi ćwiczenia, po czym dokładnie przeskanował całą stronice.
Dokładnie widziałem jak marszczy wzrok.
- przecież oprócz jakiś bazgrołów nic tu nie zrobiłeś...
- nie umiałem... - spuściłem utkwiony gdzieś w dali wzrok.
- ale ty wiesz że to podstawy...?
- cicho on jest przecież młodszy... - w mojej obronie stanął zapewne przyjaciel oprawcy
- to żadne usprawiedliwienie. Umiałem to nawet w pierwszej klasie podstawówki...specjalnie dałem mu najprostsze !
Oponent delikatnie szturchnął mnie w bok.
- jesteś strasznym nieukiem...- zawtórował mu drugi.
- przestańcie ! – syknąłem oburzony.
- jeśli coś ci się nie podoba, możesz sobie stąd iść. Nie potrzebujemy cienkich bolków ! – brunet pociągnął nosem – nie mówiąc już o tym jak wybiłeś nas z rytmu pracy !
- tak, idź sobie !
Wyraźnie urażony, po prostu wstałem z miejsca i udałem się do stojącej mniej więcej po środku Sali zielonej pufy by z żalem na nią opaść.
Dlaczego do nich nie pasuje ? co tym razem zrobiłem źle ?
Po mojej głowie znowu biegało pełno szamoczących się myśli, nie kiedy zaprzeczających swoim poprzednikom. Wiedziałem że nie mogę zostać sam, szczególnie kiedy nie mogę liczyć na pomoc rodziców, ani nawet swojego własnego brata, który to w przeciwieństwie do mnie, zdążył znaleźć już sobie małą, acz własną grupkę znajomych.
Czułem jak po moich podrażnionych od soli policzkach, spływają kolejne kropelki, za wszelką cenę szukających drogi wyjścia emocji.
Ukryłem głowę w materacu, jakby z nadzieją na szybkie nastąpienie tak długo wyczekiwanego cudu w postaci powrotu rodzicieli.
Wiedziałem że odeszli. Wierzyłem więc, że wrócą.
- patrzcie jaka beksa !
Za moimi plecami rozległ się grupowy śmiech zebranych dookoła poduchy dzieci.
- to przez zadania z dodawania?
Chciałem przestać ryczeć by chodź trochę zaoszczędzić sobie wstydu, ale po prostu nie byłem w stanie zmusić rozedrgane ciało do odwrotu.
- nie płacz...to dziecinne...- z ust wspomnianego już wcześniej blondyna, wyraźnie czuć było przeplataną śmiechem drwinę. – znajdź sobie przyjaciół...
- idźcie sobie !? – krzyknąłem, nerwowo podnosząc leżącego na ziemi, drewnianego klocka.
- bo co mi zrobisz dzieciaku ? – tym razem głos podniósł na oko dziesięcioletni chłopak. – beksa...
Nie zastanawiając się zbyt długo, z całej siły rzuciłem kurczowo zaciskaną w lewej dłoni, tylko czekającą na odpowiedni moment zabawką.
Przez mgłę widziałem jak przedmiot z impetem uderza w ciemną twarz dręczyciela, jednocześnie jeszcze bardziej skupiając uwagę wszystkich otaczających nas ludzi.
- no i spójrz co zrobiłeś smarkaczu...
Kątem oka dostrzegłem spływającą po skórze chłopaka krew, którą to ten nieudolnie próbował zatamować przykładanym do rany rękawem, obecnie zabrudzonego czerwienią mundurka.
No i spójrz co zrobiłeś...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
𝘿𝙕𝙄Ę𝙆𝙐𝙅𝙀 𝙕𝘼 𝙋𝙊𝙉𝘼𝘿 50 𝙒𝙔Ś𝙒𝙄𝙀𝙏𝙇𝙀Ń ! 𝙅𝙀𝙎𝙏𝙀Ś𝘾𝙄𝙀 𝙎𝙐𝙋𝙀𝙍 !
𝙉𝘼𝙋𝙄𝙎𝘼Ł𝘼𝙈 𝙅𝙐Ż 4 𝙍𝙊𝙕𝘿𝙕𝙄𝘼Ł, 𝘼𝙇𝙀 𝙐𝙆𝘼𝙍𝙕𝙀 𝙎𝙄Ę 𝙋𝙍𝘼𝙒𝘿𝙊𝙋𝙊𝘿𝙊𝘽𝙉𝙄𝙀 𝘿𝙊𝙋𝙄𝙀𝙍𝙊 𝙒 𝙎𝙊𝘽𝙊𝙏Ę...𝙋Ó𝙆𝙄 𝘾𝙊 𝙈𝘼𝙈 𝙉𝘼𝘿𝙕𝙄𝙀𝙅Ę Ż𝙀 𝙅𝙀𝙎𝙏𝙀Ś𝘾𝙄𝙀 𝙕𝘼𝘿𝙊𝙒𝙊𝙇𝙀𝙉𝙄 𝙕 𝙏𝙀𝙂𝙊 𝘾𝙊 𝙈𝘼𝘾𝙄𝙀...𝙃𝘼𝙃𝘼 ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro