Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 tata

 Łzy nie spływały mi tyko i wyłącznie po twarzy, ale i powoli moczyły kolorowe, dziecięce ubrania, bardzo nieadekwatne dla dramaturgii jaką wówczas to przechodziło moje ciało.

- wstawaj. Jeff pokaże ci twój nowy pokój. – kobieta przełknęła ślinę, obrzucając siedzącego obok niej staruszka pogardliwym spojrzeniem.

- nie chcę tu mieszkać. – oznajmiłem stanowczo, krzyżując ręce.

- a masz jakiś inny wybór ?

- nie wiem...- zachlipałem – mama mówiła że zawsze jest jakiś wybór...

- twoja matka nie żyje.

Coś w środku mnie jakby boleśnie się zacisnęło, a serce na moment zwolniło swój bieg. Pomimo że przecież dobrze wiedziałem już o tym fakcie, każde kolejne jego wypomnienie było jak tępo wbijany gwóźdź, powoli acz dosadnie dobijający ostatnią cząstkę mnie. Traciłem siły.

- nie gap się tak na nas, tylko idź posłusznie z wujkiem. Wyobraź sobie że mam też inne sprawy, znacznie ważniejsze od użerania się z ryczącym bachorem.

Zapewne odkrzyknął bym coś w rodzaju ,,nie jestem ryczącym bachorem" lub ,,nigdzie nie pójdę", ale byłem zbyt zmęczony i słaby. Czułem jakby całą moją energię wyssała jakaś nadludzka siła, która to przed momentem odebrała mi moich rodziców. Marzyłem by wzięła również mnie.

Pokój do którego zaprowadził mnie mężczyzna, nie wiele różnił się od tego, w którym to jeszcze niedawno doświadczyłem tak ogromnej tragedii. Po prawej stronie, gdzieś w głębi brudnych żółtych ścian oraz niepewnie trzeszczących drewnianych płytek, stało stare i zapewne wielokrotnie używane już łóżko piętrowe, obecnie okupowane przez zajmującego górny szczebel brata. Po lewej natomiast, stała duża, brązowa szafa, a tuż obok wykonane z tego samego materiału pokryte kurzem biurko. Moją szczególną uwagę, przykuł jednak duży obraz modlącego się na górze oliwnej Jezusa, oraz rzucającą na niego ciepłe światło, irytująco pukającą lampę jarzeniową. Nie myślałem o fakcie spędzenia w tym miejscu kolejnych kilkunastu lat mojego życia, przez dziecięcy mózg zapewne przerobionych na całe stulecia. Nie miałem wystarczająco odwagi. Bałem się.

- w szafie masz obowiązkowy mundurek i parę szmat po poprzednikach – mężczyzna wzrokiem błądził po każdej omawianej rzeczy – łóżkiem i biurkiem musisz podzielić się z bratem. Harmonogram zajęć lekcyjnych oraz posiłków masz przedstawiony na leżącej na szafce nocnej kartce, a zasady i wszystko inne opowie ci Lucas.

Zapatrzony w ścianę chłopak jedynie niechętnie skinął głową.

- będę tam skąd przyszliśmy, ale z dobrego serca stanowczo odradzam zawracania głowy mi, lub w szczególności pani Mary. – oznajmił, po czym wolnym krokiem skierował się w stronę drzwi, które to potem z hukiem zatrzasnął.

Odetchnąłem ciężko, po czym otarłszy wciąż cieknące po moich policzkach łzy, klapnąłem na twardy materac dolnej części łóżka.

- co my teraz zrobimy...? – żałobnym tonem zwróciłem się do wciąż nie dających żadnych znaków życia krewnego.

Długa chwila dzieląca nasze wypowiedzi zdawała się ważyć co najmniej sto powiększających się z każdą sekundą ton. Słyszałem każde, choćby najcichsze westchnienia, a moje oczy, tępo wpatrzone przed siebie, zdążyły przestudiować chyba wszystkie malutkie potknięcia artysty, tworzącego wspomniane już wcześniej ewangelickie dzieło.

- przede wszystkim nie płacz. – dwunastolatek pociągnął nosem – wiem że teraz może być to trudne, ale jedyne co nam to da to problem ze znalezieniem sobie znajomych.

- nie rozumiem...

Mimo że siedziałem tuż pod nim, doskonale widziałem jak przewraca oczami.

- po prostu nie mazgaj się, przynajmniej w mojej obecności. Uwierz że nie mam zamiaru pozostać bez przyjaciół na dobre parę lat siedzenia tutaj, i to na dodatek przez natrętnego, młodszego brata. Na początku w ogóle staraj się trzymać ode mnie z daleka, chyba że sprawa będzie naprawdę ważna, a ja nie będę z kolegami oczywiście.

Usilnie powstrzymywałem usta w obawie przed kolejnym wydaniem z siebie żałobnego jęku, w obecnej sytuacji zapewne spychającej mnie jeszcze niżej na dno.

- idę do świetlicy poznać jakiś ludzi – chłopak zwinnie zeskoczył z łóżka, po czym prostując nowy mundurek, udał się do drzwi – poczekaj tu na mnie, do dwóch godzin powinienem wrócić.

Coraz to mocniej wtulając się w kurczowo ściskaną zabawkę, posłusznie pokiwałem głową.

Czułem jak moje łzy powoli moczą puchatą sierść niedźwiadka, czasem zawadzając również o roztrzęsione ręce.

~ straciłeś go...

O moją głowę począł obijać się nieznany dotąd szum, jakby ktoś lub coś magicznie dostał się do mojej głowy, zapewne w celu dobicia ostatniej normalnie funkcjonującej szarej komórki.

Jako że głos ten brzmiał naprawdę realnie, przestraszony zatkałem uszy, z nadzieją że prędko minie.

Myliłem się. Znowu.

~ straciłeś wszystkich aniołku. Zostałeś sam.

Pragnąłem wciąż twierdzić, że to jedynie szalejący na wskutek przeżytej tragedii mózg dorabia sobie nowe scenariusze, bądź też z uwagi braku wsparcia z zewnątrz, sam postanowił wcielić się w rolę tak potrzebnego mi wtedy opiekuna – terapeuty. Nie byłem jednak uwczas dorosłym człowiekiem, a jedynie nieznającym życia pięciolatkiem, którego to umysł w przeciwieństwie do pozostałych zmysłów nie zdążył się jeszcze w pełni rozwinąć. Dzieckiem które z natury wiedziało więcej.

~ zdaje sobie sprawę że jesteś załamany malutki, patrząc w twoje załzawione oczy, też jestem.

Czułem niepokojącą woń dochodzącą od nieznajomej postaci, w rzeczywistości będącej jedynie głuchym, biegającej od ucha do ucha pogłosem. Nie wiedziałem czy istnieje, ale dobrze zdawałem sobie sprawę że nie powinien. Nie chciałem go tu.

Zatkałem uszy, cicho powtarzając w obecnej już przeszłości często śpiewaną przez mamę kołysankę ,,Twinkle, twinkle little star" . Mówiła że odstrasza potwory. Że mogę spać spokojnie.

~ Nie bój się mnie. Nie skrzywdzę cię...

- idź sobie ! – oznajmiłem poirytowany – nie chcę cię tu ! zostaw mnie !

Czułem jak brzmienie staje się głośniejszy, a po chwili i zmienia swoją barwę.

~ nie bój się mnie – powtórzył, tym razem z dobrze znaną mi intonacją – nie poznajesz mnie skarbie ?

- Tato ! – krzyknąłem rozradowany – gdzie jesteś ? Tatusiu !

Na mojej twarzy pojawił się dorodny banan, podczas gdy ręce nerwowo potrząsały głową z nadzieją wydobycia rodzica z jej wnętrza, w którym to jedynie głucho tkwił.

- wyjdź z stamtąd...zabierz mnie stąd...tato – uklęknąłem na łóżku i nerwowo rozejrzałem się po pokoju, jakbym chciał się upewnić czy aby na pewno już go ze mną nie ma.

~ bądź cierpliwy mój mały...zabiorę cię stąd, ale za chwilkę.

- Nie...tata nigdy tak do mnie nie mówił – nagły przypływ radości znowu zastąpiła wymieszana ze złością niepewność.

Dosłownie czułem jak mój organizm głupieje od nadmiaru tak przeciwnych do siebie emocji. Jak przestaje dawać radę.

~ przecież jestem przy tobie...byłem cały czas.

- nie...nie wierze ci...mój tatuś by po mnie przyszedł...mój tatuś nie istnieje !

~ ależ aniołku...- wyraźnie czułem jak wszelakie odgłosy słabną ~ pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć...że zawsze przy tobie będę

I znowu zostałem sam.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------DZIĘKUJE ZA 30 WYŚWIETLEŃ I TAK DUŻE ZAINTERESOWANIE !                                                                        KOCHAM WAS <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro