Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌹ROZDZIAŁ 7🌹

Perspektywa: Mike

Byłem szczerze zaniepokojony zachowaniem Liama. Zamknął się w swoim pokoju i wyszedł tylko na kolację. Próbowałem dowiedzieć się co mu jest, ale zbywał mnie lub po prostu kłamał, co od razu wyczułem. Miałem dziwne wrażenie, że chodzi o tego alfę, który przyszedł po laleczkę. Jeśli on w jakiś sposób skrzywdził mojego brata i ja się o tym dowiem, zabiję.

- Liam! - natknąłem się na niego rano w kuchni, gdy robił sobie płatki z mlekiem - Muszę wiedzieć co się dzieje z tobą. Jak mam ci pomóc, skoro ze mną nie rozmawiasz? - upomniałem.

- Ile razy mam mówić, że nic się nie dzieje? Wczoraj zgubiłem się w mieście i trochę przestraszyłem. To wszystko. A teraz idę do pokoju dalej rysować. - wziął miskę z jedzeniem i wbiegł szybko po schodach.

Westchnąłem z bezsilnością i spojrzałem na Thomasa, który siedział cicho w kącie i również zajadał śniadaniem.

- Jesteś jego przyjacielem. Nie mówił ci nic? - spytałem.

- Nie, Mike. Też jestem trochę zaniepokojony. - wyznał.

- No cóż...miejmy nadzieję, że niedługo dowiemy się o co chodzi. - stwierdziłem - Idę na spacer czy coś, bo dostaje szału. - zdecydowałem.

Ogólnie łaziłem po domu na boso i aby sprawdzić pogodę, bo nie wiedziałem czy ubierać się ciepło, wyszedłem na ganek bez butów. Nie zauważyłem czerwonych róż zaraz pod drzwiami i wlazłem w nie bosymi stopami.

- AŁA KURWA! - wrzasnąłem, po czym wywaliłem na ziemię, kiedy niektóre kolce wbiły mi się w piętę.

Zezłoszczony wziąłem do ręki karteczkę, która leżała na bukiecie róż.

Mój śliczny Tommy,

Nadal czekam na tę kawę z Tobą! Proszę, spotkaj się ze mną. Bardzo mi na tym zależy. Niżej podaje swój numer. Mam nadzieję, że się odezwiesz.

Twój Dylan

*

(*dop.aut. tu jest jakiś tam numer telefonu jakby co)

Wyjąłem sobie dwa kolce z pięty i wstałem, zabierając jednocześnie bukiet. Wróciłem się do kuchni, gdzie Thomas nadal jadł śniadanie.

- I co? Jednak nie idziesz? - zdziwił się, a potem jego wzrok spoczął na kwiatach.

Położyłem je centralnie przed nim na stole.

- Co to ma być? Czemu ja nic nie wiem o żadnym Damianie? - sprawdziłem jeszcze raz karteczkę - Dylanie. - poprawiłem.

Blondyn na moje słowa zarumienił się lekko.

- To od niego? - niedowierzał, biorąc w dłoń jedną z róż - Nigdy nie dostałem kwiatów. - wyszeptał jakby do siebie.

- Halo! - pstryknąłem go w nos i skupił swoją uwagę na mnie - Nie mam nic przeciwko temu, abyś się z kimś spotykał, ale mów mi o takich rzeczach, dobra? Jestem twoim tak jakby opiekunem. - oznajmiłem, podając mu karteczkę.

- Przepraszam. W sumie to go nie znam. Przyczepił się do mnie wczoraj. - wyjaśnił.

- Jeśli będziesz miał problemy z nim, powiedz. Pomogę ci. - obiecałem.

Thomas posłał mi lekki uśmiech i przytaknął głową.

Miałem nadzieję, że przynajmniej on będzie ze mną szczery, gdyby coś się działo. Nie rozumiem dlaczego trzymają wszystko w tajemnicy. Przecież jestem tu po to, by im pomagać.

Ubrałem na siebie skórzaną kurtkę i buty, po czym wyszedłem z domu. Musiałem rozejrzeć się za jakąś pracą. Mamy w sumie pełno kasy, ale wolę coś robić w ciągu dnia, a nie siedzieć bezczynnie. Szybko dotarłem do centrum miasta. Szedłem chodnikiem, patrząc na wystawy sklepowe. W jednym z nich potrzebowali pracownika, ale sprzedawcy, w dodatku to był sklep monopolowy. Klimaty nie dla mnie.

Ruszyłem dalej, przechodząc obok parku w którym dostrzegłem chłopaka. Serce zabiło mi szybciej. To był Mój Theo. Znaczy, jeszcze nie Mój, ale już niedługo.

Z uśmiechem podszedłem do niego. Chodził bez celu po murku.

- Nudzi ci się, piękny? - zaczepiłem.

Uniósł na mnie swój śliczny wzrok i westchnął głośno.

- Znowu ty. - jęknął z niezadowoleniem.

- Tak, wiem, że się cieszysz i już ci mokro na mój widok. - posłałem mu zmysłowy uśmiech.

- Sprzeprzaj. - warknął, po czym zeskoczył z murku i ruszył przez park.

Dogoniłem go szybko. Nie mogłem pozwolić, aby mi gdzieś uciekł.

- Opowiesz mi coś o sobie, laleczko? - byłem ciekaw tego chłopaka.

- Nie. - burknął.

- Och, rozumiem, że zostawiasz ten temat na naszą randkę? - wywnioskowałem.

- Nie idziemy na żadną randkę! - wysyczał.

- Oczywiście, że tak, skarbie. - puściłem mu oczko.

Beta zatrzymała się gwałtownie, piorunując mnie wzrokiem.

- Słuchaj, mam dość. Przestań robić sobie ze mnie jaja, okej? - wybuchł.

- Czemu myślisz, że nie mówię wszystkiego na poważnie? Podobasz mi się i chcę cię zabrać na randkę. Co w tym dziwnego? - zapytałem.

- Nie wierzę ci. Ktoś taki jak ty nie mógł się zainteresować kimś takim jak ja. Ja nawet nie mam domu! - wykrzyczał ostatnie zdanie, a mi serce ścisnęło z bólu.

- Theo...- wyszeptałem z troską i chciałem go objąć, ale się odsunął.

- Odpieprz się! - warknął, po czym wznowił marsz.

- Nie odpieprzę! - uparłem się i znów go dogoniłem - Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Możesz nawet zamieszkać u mnie, jeśli chcesz. - zaproponowałem.

- Po pierwsze, nie znam cię. A po drugie, mam stado i go nie zostawię. - powiedział z determinacją.

- Więc kupię ci dom. - zdecydowałem.

Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

- Czy ty myślisz, że polecę na twoją kasę?! Nie jestem dziwką! - wykrzyczał naprawdę głośno, przez co ludzie aż obejrzeli się na nas.

- Nie jesteś. - wyszeptałem łagodnie, nie wiedząc dlaczego tak bardzo się wkurzył - Jesteś ślicznym, młodym chłopakiem, który potrzebuje pomocy. A ja chcę ci pomóc i wcale nie liczę na żaden seks w zamian. Chcę się tobą zaopiekować. - wyznałem.

- Każdy tak mówi. - prychnął.

- Skarbie, czy ktoś...cię wykorzystał? - spytałem, gotując się ze złości w środku na tę myśl.

Nikt nie ma prawa krzywdzić tego pięknego chłopaka!

- Nie powinno cię to interesować. - wymamrotał, przyspieszając kroku.

- Powiedz kto. - nakazałem.

- Co? - zdziwił się.

- Powiedz kto śmiał cię skrzywdzić w ten sposób. Zabiję drania. - zdenerwowałem się.

- Zajmij się swoim życiem, Mike. - westchnął, a ja uspokoiłem się trochę, bo ucieszyła mnie informacja, że zapamiętał moje imię.

Czyli myślał o mnie. Mam nadzieję, że w nocy. Dotykając się.

- Zajmuję się swoim życiem. - zapewniłem - Tak ogólnie to naszym. - dodałem.

- Nie mamy nic "naszego". - zauważył.

- Ale możemy mieć. Musisz mi po prostu zaufać. Nie skrzywdzę cię. - przyrzekłem.

Theo zatrzymał się i spojrzał mi niepewnie w oczy.

- Jeśli powiem, że się zastanowię nad tą randką, przestaniesz na dziś za mną łazić? - zapytał z irytacją.

- Ale masz się porządnie zastanowić. - odparłem.

- Cokolwiek. - westchnął - Żegnam. - dodał, ruszając w jakąś uliczkę.

- Do zobaczenia, lalka. - wyszeptałem do siebie, patrząc na odchodzącą sylwetkę bety.

Moje wnętrze buzowało od przeróżnych uczuć, a moja natura alfy odezwała się we mnie mocno. Chciałem otoczyć Theo opieką. Chciałem, aby był szczęśliwy, bezpieczny i tylko Mój.

Pragnąłem tego jak nic innego na świecie.

No i oczywiście, gdy wróciłem do domu, znalazłem pod drzwiami kolejny bukiet róż dla Thomasa...

Ten dzieciak to ma powodzenie!

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Theo

NOTKA OD AUTORA
A może dam wam dziś dwa rozdziały...bo w sumie jest poniedziałek, najgorszy dzień tygodnia, a ja chcę poprawić Wam humor ❤

O 16stej, może być? 😊

Ave!

😈🔨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro