🌹ROZDZIAŁ 7🌹
Perspektywa: Mike
Byłem szczerze zaniepokojony zachowaniem Liama. Zamknął się w swoim pokoju i wyszedł tylko na kolację. Próbowałem dowiedzieć się co mu jest, ale zbywał mnie lub po prostu kłamał, co od razu wyczułem. Miałem dziwne wrażenie, że chodzi o tego alfę, który przyszedł po laleczkę. Jeśli on w jakiś sposób skrzywdził mojego brata i ja się o tym dowiem, zabiję.
- Liam! - natknąłem się na niego rano w kuchni, gdy robił sobie płatki z mlekiem - Muszę wiedzieć co się dzieje z tobą. Jak mam ci pomóc, skoro ze mną nie rozmawiasz? - upomniałem.
- Ile razy mam mówić, że nic się nie dzieje? Wczoraj zgubiłem się w mieście i trochę przestraszyłem. To wszystko. A teraz idę do pokoju dalej rysować. - wziął miskę z jedzeniem i wbiegł szybko po schodach.
Westchnąłem z bezsilnością i spojrzałem na Thomasa, który siedział cicho w kącie i również zajadał śniadaniem.
- Jesteś jego przyjacielem. Nie mówił ci nic? - spytałem.
- Nie, Mike. Też jestem trochę zaniepokojony. - wyznał.
- No cóż...miejmy nadzieję, że niedługo dowiemy się o co chodzi. - stwierdziłem - Idę na spacer czy coś, bo dostaje szału. - zdecydowałem.
Ogólnie łaziłem po domu na boso i aby sprawdzić pogodę, bo nie wiedziałem czy ubierać się ciepło, wyszedłem na ganek bez butów. Nie zauważyłem czerwonych róż zaraz pod drzwiami i wlazłem w nie bosymi stopami.
- AŁA KURWA! - wrzasnąłem, po czym wywaliłem na ziemię, kiedy niektóre kolce wbiły mi się w piętę.
Zezłoszczony wziąłem do ręki karteczkę, która leżała na bukiecie róż.
Mój śliczny Tommy,
Nadal czekam na tę kawę z Tobą! Proszę, spotkaj się ze mną. Bardzo mi na tym zależy. Niżej podaje swój numer. Mam nadzieję, że się odezwiesz.
Twój Dylan
*
(*dop.aut. tu jest jakiś tam numer telefonu jakby co)
Wyjąłem sobie dwa kolce z pięty i wstałem, zabierając jednocześnie bukiet. Wróciłem się do kuchni, gdzie Thomas nadal jadł śniadanie.
- I co? Jednak nie idziesz? - zdziwił się, a potem jego wzrok spoczął na kwiatach.
Położyłem je centralnie przed nim na stole.
- Co to ma być? Czemu ja nic nie wiem o żadnym Damianie? - sprawdziłem jeszcze raz karteczkę - Dylanie. - poprawiłem.
Blondyn na moje słowa zarumienił się lekko.
- To od niego? - niedowierzał, biorąc w dłoń jedną z róż - Nigdy nie dostałem kwiatów. - wyszeptał jakby do siebie.
- Halo! - pstryknąłem go w nos i skupił swoją uwagę na mnie - Nie mam nic przeciwko temu, abyś się z kimś spotykał, ale mów mi o takich rzeczach, dobra? Jestem twoim tak jakby opiekunem. - oznajmiłem, podając mu karteczkę.
- Przepraszam. W sumie to go nie znam. Przyczepił się do mnie wczoraj. - wyjaśnił.
- Jeśli będziesz miał problemy z nim, powiedz. Pomogę ci. - obiecałem.
Thomas posłał mi lekki uśmiech i przytaknął głową.
Miałem nadzieję, że przynajmniej on będzie ze mną szczery, gdyby coś się działo. Nie rozumiem dlaczego trzymają wszystko w tajemnicy. Przecież jestem tu po to, by im pomagać.
Ubrałem na siebie skórzaną kurtkę i buty, po czym wyszedłem z domu. Musiałem rozejrzeć się za jakąś pracą. Mamy w sumie pełno kasy, ale wolę coś robić w ciągu dnia, a nie siedzieć bezczynnie. Szybko dotarłem do centrum miasta. Szedłem chodnikiem, patrząc na wystawy sklepowe. W jednym z nich potrzebowali pracownika, ale sprzedawcy, w dodatku to był sklep monopolowy. Klimaty nie dla mnie.
Ruszyłem dalej, przechodząc obok parku w którym dostrzegłem chłopaka. Serce zabiło mi szybciej. To był Mój Theo. Znaczy, jeszcze nie Mój, ale już niedługo.
Z uśmiechem podszedłem do niego. Chodził bez celu po murku.
- Nudzi ci się, piękny? - zaczepiłem.
Uniósł na mnie swój śliczny wzrok i westchnął głośno.
- Znowu ty. - jęknął z niezadowoleniem.
- Tak, wiem, że się cieszysz i już ci mokro na mój widok. - posłałem mu zmysłowy uśmiech.
- Sprzeprzaj. - warknął, po czym zeskoczył z murku i ruszył przez park.
Dogoniłem go szybko. Nie mogłem pozwolić, aby mi gdzieś uciekł.
- Opowiesz mi coś o sobie, laleczko? - byłem ciekaw tego chłopaka.
- Nie. - burknął.
- Och, rozumiem, że zostawiasz ten temat na naszą randkę? - wywnioskowałem.
- Nie idziemy na żadną randkę! - wysyczał.
- Oczywiście, że tak, skarbie. - puściłem mu oczko.
Beta zatrzymała się gwałtownie, piorunując mnie wzrokiem.
- Słuchaj, mam dość. Przestań robić sobie ze mnie jaja, okej? - wybuchł.
- Czemu myślisz, że nie mówię wszystkiego na poważnie? Podobasz mi się i chcę cię zabrać na randkę. Co w tym dziwnego? - zapytałem.
- Nie wierzę ci. Ktoś taki jak ty nie mógł się zainteresować kimś takim jak ja. Ja nawet nie mam domu! - wykrzyczał ostatnie zdanie, a mi serce ścisnęło z bólu.
- Theo...- wyszeptałem z troską i chciałem go objąć, ale się odsunął.
- Odpieprz się! - warknął, po czym wznowił marsz.
- Nie odpieprzę! - uparłem się i znów go dogoniłem - Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Możesz nawet zamieszkać u mnie, jeśli chcesz. - zaproponowałem.
- Po pierwsze, nie znam cię. A po drugie, mam stado i go nie zostawię. - powiedział z determinacją.
- Więc kupię ci dom. - zdecydowałem.
Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Czy ty myślisz, że polecę na twoją kasę?! Nie jestem dziwką! - wykrzyczał naprawdę głośno, przez co ludzie aż obejrzeli się na nas.
- Nie jesteś. - wyszeptałem łagodnie, nie wiedząc dlaczego tak bardzo się wkurzył - Jesteś ślicznym, młodym chłopakiem, który potrzebuje pomocy. A ja chcę ci pomóc i wcale nie liczę na żaden seks w zamian. Chcę się tobą zaopiekować. - wyznałem.
- Każdy tak mówi. - prychnął.
- Skarbie, czy ktoś...cię wykorzystał? - spytałem, gotując się ze złości w środku na tę myśl.
Nikt nie ma prawa krzywdzić tego pięknego chłopaka!
- Nie powinno cię to interesować. - wymamrotał, przyspieszając kroku.
- Powiedz kto. - nakazałem.
- Co? - zdziwił się.
- Powiedz kto śmiał cię skrzywdzić w ten sposób. Zabiję drania. - zdenerwowałem się.
- Zajmij się swoim życiem, Mike. - westchnął, a ja uspokoiłem się trochę, bo ucieszyła mnie informacja, że zapamiętał moje imię.
Czyli myślał o mnie. Mam nadzieję, że w nocy. Dotykając się.
- Zajmuję się swoim życiem. - zapewniłem - Tak ogólnie to naszym. - dodałem.
- Nie mamy nic "naszego". - zauważył.
- Ale możemy mieć. Musisz mi po prostu zaufać. Nie skrzywdzę cię. - przyrzekłem.
Theo zatrzymał się i spojrzał mi niepewnie w oczy.
- Jeśli powiem, że się zastanowię nad tą randką, przestaniesz na dziś za mną łazić? - zapytał z irytacją.
- Ale masz się porządnie zastanowić. - odparłem.
- Cokolwiek. - westchnął - Żegnam. - dodał, ruszając w jakąś uliczkę.
- Do zobaczenia, lalka. - wyszeptałem do siebie, patrząc na odchodzącą sylwetkę bety.
Moje wnętrze buzowało od przeróżnych uczuć, a moja natura alfy odezwała się we mnie mocno. Chciałem otoczyć Theo opieką. Chciałem, aby był szczęśliwy, bezpieczny i tylko Mój.
Pragnąłem tego jak nic innego na świecie.
No i oczywiście, gdy wróciłem do domu, znalazłem pod drzwiami kolejny bukiet róż dla Thomasa...
Ten dzieciak to ma powodzenie!
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Theo
NOTKA OD AUTORA
A może dam wam dziś dwa rozdziały...bo w sumie jest poniedziałek, najgorszy dzień tygodnia, a ja chcę poprawić Wam humor ❤
O 16stej, może być? 😊
Ave!
😈🔨
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro