🌹ROZDZIAŁ 56🌹
Perspektywa: Carlos
Minęły dokładnie cztery tygodnie odkąd Andrew przyznał się, że mu się podobam, a ja nadal nic z tym nie robiłem. Co prawda zostałem u niego, odszedłem z FBI i w sumie pomagam mu prowadzić nielegalną działalność, gdzie całe życie uczyłem się, iż to jest złe. Brawo ja.
Dlaczego to robię? No cóż...za każdym razem, gdy błaga mnie, abym nie odchodził, zostaję. A zostaje dlatego, że kiedy patrzę w te jego proszące spojrzenie, nie potrafię postąpić inaczej.
Poza tym biznes idzie nam świetnie. Mam parę haków na tutejsze władze, także już nikt nie może nam nic zrobić. Jesteśmy nietykalni, przynajmniej ze strony policji, bo jeśli liczyć inne gangi, mamy przejebane.
A jeśli chodzi o to, że FBI wie o stadach, to i tak jest to tajemnica rządowa, więc ludzie się o niczym nie dowiedzą. Andrew odetchnął dzięki temu z ulgą.
Czasami wpadam w odwiedziny do stada Nathana, bo w końcu spędziłem dużo czasu z Theo i Brett'em, są moimi przyjaciółmi. Wyznałem im prawdę o tym, że pracowałem dla FBI, ale ukryłem fakt dlaczego. Nie chciałem mówić o Joe'm, a raczej Zane'm. On już mnie nie interesuje. Niech ktoś inny go ściga.
Mimo, że jestem człowiekiem, narazie nikt nie ma nic przeciwko mi.
- Carlos...- usłyszałem męski głos, więc oderwałem wzrok od warzyw, które kroiłem i uniosłem go na chłopaka przede mną.
Phil. Jeden z głównych ziomków Andrew. Zawsze umie podkraść się cichutko i mnie przestraszyć, ale tym razem co innego mnie przestraszyło. Jego mina.
- Co się stało? - spytałem, czując jak serce przyspiesza mi w piersi.
- Andrew nie żyje. - powiadomił.
Cofnąłem się w tył, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. Nogi się pode mną ugięły, więc przytrzymałem się kuchennego blatu.
Andrew porwał mnie, chciał zmusić do robienia za swoją kucharkę, zresztą nią zostałem tak czy inaczej, nalegał, abym rzucił pracę w FBI i czasami był strasznym kutasem, ale przywiązałem się do niego. Zaczęło mi zależeć. I nawet nie zdążyłem mu tego powiedzieć.
- Jak? - zapytałem, jednocześnie czując łzy, które niewiadomo kiedy spłynęły mi po policzkach.
- Gang Will'a zaatakował. Rozpętała się niezła jadka. Udało mi się uciec. Chyba jako jedynemu. Nie chciałem, ale Drew mi kazał. Powiedział, że mam się tobą zaopiekować. - wyjaśnił Phil.
Nastała cisza podczas której jeszcze bardziej się rozpłakałem.
- Carlos...- chłopak podszedł do mnie z zamiarem przytulenia, ale uniosłem dłoń przed siebie, zatrzymując go.
- Chcę zobaczyć ciało. - zdecydowałem.
- To nie jest dobry pomysł. - pokręcił głową.
- Czemu? - spytałem.
- Zapewne zabrali już ciało. Słuchaj, muszę cię zabrać w bezpieczne miejsce. Spakuj się. - nakazał.
- Nie. - nie chciałem nigdzie wyjeżdżać.
- Jesteś tylko człowiekiem. Nie masz takiej władzy, jaką miał Drew. Oni przyjdą także po ciebie i po mnie. Musimy wiać. - oznajmił poważnie.
- Ale...- zacząłem.
- Nie ma czasu! - przerwał mi.
- Może Andrew jednak żyje. Na pewno zginął na twoich oczach? Widziałeś to? - dopytałem.
- Nie żyje! Pogódź się z tym! - nakazał.
Chwyciłem nóż, którym jeszcze niedawno kroiłem warzywa.
Phil zaśmiał się z mojej reakcji.
- Serio? - pokręcił głową - Dobra, rób jak uważasz. Mi tam życie miłe, więc spadam stąd. - prychnął.
Odłożyłem nóż na blat.
- Przepraszam. - wyszeptałem - Po prostu nie mogę uwierzyć w to wszystko. - wyznałem ze smutkiem.
- Mi także jest przykro. Drew był dla mnie jak przyjaciel. - powiedział łagodnie.
- Pójdę się spakować. - zdecydowałem jednak.
- Okey. Poczekam. - przytaknął.
Wyszedłem z kuchni i w momencie, kiedy przechodziłem przez salon, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem.
Odskoczyłem ze strachu w tył.
Stał w nich Andrew, ledwo trzymając za futrynę, a w zakrwawionej ręce trzymał pistolet, który wycelował prosto we mnie. Znieruchomiałem. Nie wiedziałem co się właściwie dzieje. Wystrzelił, ale nie poczułem żadnego bólu. Nie trafił?
Coś upadło na podłogę za moimi plecami. Odwróciłem się. Na dywanie leżał martwy Phil z kulką w głowie.
- Trzeba zrobić przesiew wśród naszych, bo mamy kilku zdrajców. - stwierdził, następnie ześlizgując się po futrynie w dół.
- Andrew? - podbiegłem do niego.
Miał okropną ranę w boku. Spojrzałem mu w oczy.
- Powiedz, że się uleczysz. - błagałem, nie zdając sobie sprawy, że ciągle łzy spływają mi po twarzy.
- Bywało gorzej. - wyjąkał z bólem - Ale musisz zatamować krwawienie, bo zaraz naprawdę walnę w kalendarz. - ostrzegł.
Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem go na kanapę. Następnie szybko pobiegłem po apteczkę. Kiedy wróciłem do alfy, od razu podwinąłem mu koszulkę do góry. Rana była rozległa.
- Cholera. - Andrew spojrzał w dół - Musisz to jednak zszyć. - stwierdził, a ja zrobiłem wielkie oczy.
- Ccc-o? - zająkałem się mocno - Ja nie umiem nawet zszyć dziury w skarpecie. - wyznałem zestrachany.
- To proste. Weź na początek tamtą igłę i dobrze odkaż. - poinstruował.
Wziąłem wspomnianą rzecz do ręki. Była to wielka, zaokrąglona igła.
- Nie, ja nie dam rady. - powiedziałem, patrząc z paniką na przedmiot w swojej dłoni.
- Dasz. Wiem, że dasz. Wierzę w ciebie. - zapewnił.
- Ale ja to zchrzanię. - wyjąkałem.
- Nawet jeśli, to i tak nie będę miał blizny. Chodzi tylko o zatamowanie krwawienia. Ale dobrze, skoro nie chcesz szyć. Rozpal ogień w kominku. Przypalisz mi tę ranę. - zdecydował.
- To chyba jeszcze gorsze! - oznajmiłem, szybko odkażając igłę.
Następnie naplotłem na nią specjalną nić.
Spojrzałem na niego.
- Tak bez znieczulenia? - spytałem.
- Dam radę. - zacisnął powieki oraz szczękę i odwrócił głowę w stronę oparcia sofy.
Przebiłem igłę przez skórę. Usłyszałem jak syknął. Starałem się szyć jak najrówniej i najdelikatniej. Odetchnąłem z ulgą, gdy założyłem ostatni szew, a następnie przykryłem całość opatrunkiem.
- Jesteś dzielny. Dobrze się spisałeś. - wymamrotał Andrew, chyba powoli usypiając.
Bałem się, że to z powodu utraty krwi i zaraz straci przytomność.
- Wcale nie. To było okropne. - wyznałem z płaczem, następnie kładąc ostrożnie głowę na piersi alfy.
- Nieprawda. Uratowałeś mi życie. - powiedział łagodnie.
- Phil mówił, że umarłeś. Nie chciałem w to wierzyć, ale część mnie przyjęła to do wiadomości. Cholernie zabolało. Obiecaj mi, że będziesz uważał. Nie chcę cię stracić. Oszalałbym, okej? - uniosłem na niego swoje spojrzenie - I nie chcę tracić już więcej czasu, więc to powiem. Zależy mi na tobie. - wyznałem.
- Wiem, księżniczko. - uśmiechnął się lekko, jednocześnie wplatając mi swoje palce we włosy.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Jakoś w tamtym tygodniu mi to powiedziałeś. - wyjaśnił, a ja zamarłem - Patrzyłeś jak śpię. No cóż, nie spałem i słyszałem każde słowo. - przyznał się.
Retrospekcja:
Wszedłem do sypialni Andrew, aby zabrać ciuchy do prania, bo dziś miałem ochotę trochę posprzątać. Alfa spał sobie smacznie. Wczoraj wrócił bardzo późno, bo odbierał dostawę koki.
Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, ale podszedłem do łóżka i zacząłem patrzeć na niego.
- Ty cholerny dupku, dlaczego musiało mi zacząć zależeć akurat na tobie? - wyszeptalem cicho, po czym kręcąc głową, odpuściłem pokój, wcześniej zabierając brudne ubrania.
-------
- I za tego cholernego dupka ci się oberwie. - ostrzegł.
- Nie pobijesz swojej sprzątaczki, kucharki, wspólnika i chłopaka. - zaprzeczyłem.
- To ostatnie miano mi się bardzo podoba. - stwierdził wesoło.
- Mi również. - uśmiechnąłem się.
Złączyliśmy swoje usta i zauważyłem od razu jak bardzo idealnie do siebie pasują.
Jak my cali idealnie pasujemy do siebie.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Andrew
NOTKA OD AUTORA
Został nam jeszcze Epilog i chociaż ostatnio nie mam weny do niczego, jak Wam obiecałam, druga część będzie;*
Ave!
😈🔨
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro