Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌹ROZDZIAŁ 51🌹

JESTEM PAULA!!!

Ave!

😈🔨

Perspektywa: Mike

Sam nie wiedziałem co ja tu jeszcze robię. Joe pobiegł na górę, zaraz po tym jak go uderzyłem. Było mi głupio z tego powodu, ale gdy tylko usłyszałem słowo "diler" pomyślałem o skurwysynie, który wykorzystywał Moją laleczkę.

- Rozumiem, że jednak się nie łączymy. - wywnioskował Nathan - Mimo wszystko chciałbym, aby między naszymi stadami panował pokój, a Dylan z Thomasem mogą dowolnie wybrać do której grupy chcą należeć. - dodał przyjaźnie.

Zawsze zależało mi najbardziej na innych niż na sobie. Nie mogłem podjąć tej decyzji sam. Rozejrzałem się po salonie i kiedy napotkałem wzrokiem Theo, nagle wiedziałem jak postąpić.

Cody z Liamem na początku zgarnęli do siebie Thomasa, a potem omega Nathana nieśmiało przyciągnęła do nich również Moją lalkę. Omegi zaakceptowały siebie nawzajem i posyłały sobie lekkie uśmiechy, prowadząc jakąś nieistotną rozmowę i zajadając ciastem z wiśniami.
Widziałem w oczach Theo, że jest szczęśliwy. Nigdy nie miał normalnego stada ani domu.

- Spójrz na nich. - wyszeptałem do Nathana - Mimo swojej głupiej pomyłki z Joe'm, nie zabrałbym im szczęścia. Lubią swoje towarzystwo. Połączmy nasze stada. - zdecydowałem.

Bo najbardziej uszczęśliwia mnie fakt, że wszyscy wokół są szczęśliwi.

- Ktoś widział Carlosa? - spytał nagle Dylan.

- No tak. Jak zawsze. Znudziło mu się spotkanie, to poszedł do swoich ziomków. - westchnął Theo.

- Skoro ich lubi, to niech tam siedzi. - uśmiechnąłem się do swojej omegi.

I gdy go odwzajemnił pomyślałem, że chciałbym patrzeć na jego piękny uśmiech po wsze czasy.

Czy zgodzi się już teraz na połączenie ze mną?

Perspektywa: Carlos

Obudziłem się w tym samym miejscu i nadal byłem związany. Nie wiem ile czasu minęło, ale zapewne już dawno powinienem wziąć zastrzyk, bo ostatnio była chyba noc, a teraz jest widno za małym okienkiem. Andrew na sto procent wyczuje tym razem, że nie jestem ani betą, ani wilkołakiem.

W ogóle gdzie jest pomoc? Ile czasu tu siedzę? Czy ktoś się zorientował, że zaginąłem?

Usłyszałem skrzypnięcie drzwi i szczerze mówiąc, przeszły mnie lekkie dreszcze strachu. Obawiałem się, że alfa mnie przemieni. Nie chciałem tego. Chcę pozostać człowiekiem. Może mnie nawet zabić, byle by nie zmieniał w wilkołaka.

- Dzień dobry, księżniczko. - przywitał się - Jeśli tym razem będziesz grzeczny, to cię nie uśpię. - zapewnił, nawet nie podchodząc do stolika w rogu, tylko od razu skierował się w moją stronę.

Serce zabiło mi mocniej, gdy uklęknął przede mną, lecz jego mina pozostawała bez zmiany. Rozluźniłem się trochę. Chyba nadal pachniałem betą.

- Zastanawiałem się co z tobą zrobić, bo wypuścić cię nie mogę, a zabijać też nie chcę. - stwierdził i ku mojemu zdziwieniu zaczął rozwiązywać mi nogi - I wpadłem na fajny pomysł. - posłał mi uśmiech mówiący, że mam przejebane.

Pochylił się ku mojej twarzy, po czym zaczął uwalniać z więzów moje ręce. W połowie przestał i spojrzał mi w oczy.

- Czy ty jesteś...- urwał, zmarszczył brwi ze zdziwienia, a następnie musnął nosem moją szyję - Nie no, zajebiście! Mogłem się domyślić! - wkurzył się.

- Nie przemieniaj mnie. Proszę. - wyszeptałem, czując coraz większy strach.

- Nie zamierzam. - odparł, co mnie miło zaskoczyło.

- Nie? - upewniałem się, zastanawiając czy to nie podpucha.

- Nie. - odpowiedział tylko i rozwiązał do końca moje dłonie.

Następnie złapał mnie za bluzę i podniósł w górę. Kiedy ustałem na nogi, pociągnął mnie za sobą do drzwi za którymi znajdowały się schody. Weszliśmy po nich na parter. Otworzyłem szeroko oczy widząc drogo urządzony salon. On musiał mieć kasy jak lodu z tego handlu narkotykami. Jedyne co nie pasowało do wystroju wnetrza to długi łańcuch rozłożony na podłodze.

Andrew złapał za jego koniec i nałożył mi metalową obręcz wokół kostki na nodze.

- Łańcuch jest na tyle długi, abyś chodził po salonie i kuchni. Ostatnio zwolniłem gosposię, bo była do bani, więc zajmiesz jej miejsce. - wyjaśnił, a mnie zatkało.

Czy ja się przesłyszałem?

- Zacznij od kurzy. - wręczył mi ściereczkę - Potem odkurz dywan, zmyj podłogę, a gdy już skończysz, to zasuwasz do kuchni i robisz obiad. - nakazał.

Patrzyłem na niego przez chwilę zdezorientowany i gdy dotarło do mnie co powiedział, rzuciłem mu w twarz ścierką.

- Chyba cię pojebało! - wybuchłem - Nie będę twoją gosposią do cholery! - wykrzyczałem i nawet nie przejąłem się tym, że jego oczy zaczęły jarzyć się na czerwono.

- Zawsze możesz wrócić do piwnicy. Wybór należy do ciebie. - wysyczał, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

- Nie wrócę tam! Sprzątać też nie będę! Weź ty mnie zabij już lepiej! - wkurzyłem się.

- Mówiłem ci, że cię nie zabije, księżniczko. Bierz tę szmatę i do roboty. - wcisnął mi ścierkę w dłoń, a następnie udał do jakiegoś pokoju.

Pierdolę to! Nie będę sprzątał!

Usiadłem na podłodze ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Zdawałem sobie sprawę, że muszę wyglądać w tym momencie jak obrażone dziecko, ale nie przejmowałem się tym.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z wielkim rozmachem i z hukiem zderzyły ze ścianą. Przez pierwsze sekundy ucieszyłem się, że moi ludzie po mnie przyszli, ale przyjrzałem się dwóm typom i to na pewno nie był nikt z FBI.

Andrew od razu znalazł się w salonie, zaalarmowany zapewne hałasem.

- Kultura nakazuje najpierw zapukać do drzwi. - upomniał z powagą.

- Zamknij mordę! Raz na zawsze w końcu pozbędziemy się ciebie z rynku. - odezwał się groźnie jeden z nich, wyjmując nóż.

Domyśliłem się, że to są jakieś porachunki. Każdy wie, że wszyscy kupują towar tylko od Andrew, przez co początkujący dilerzy nie mogą rozwinąć własnej działalności i wydaje mi się, że o to chodzi i chcą się go pozbyć.

- Możecie próbować. - wyśmiał ich.

- Albo...- zaczął drugi i wbił we mnie swoje spojrzenie - Potniemy ci twoją zabawkę, skoro twoja krzywda nie robi na tobie wrażenia. - zdecydował.

- Dotknij go tylko, a będziesz wąchał kwiatki od spodu. - zagroził poważnym tonem Andrew.

Spojrzałem na niego w niemałym szoku. Dlaczego mnie broni? Dlaczego mnie tu trzyma i nie chce zabić? I czemu do cholery mam robić za jego gosposię?
Może chce się w taki sposób poznęcać nade mną?

Moje rozmyślania zostały przerwane, bo nagle jeden z napastników złapał mnie od tyłu i przyłożył mi nóż do szyi.

- Wycofaj się z rynku, a twój człowieczek nie straci życia. - zażądał.

On chyba nie wiedział, że zadarł z agentem FBI! Nikt nie będzie mi tu wymachiwał nożem przed twarzą! Uderzyłem go z całej siły łokciem w żebra. Andrew widząc to, złapał mnie za rękaw od bluzy i odciągnął od zbirów, zasłaniając własnym ciałem. Wymierzył parę mocnych ciosów w twarz temu drugiemu i gdy upadł na podłogę, zajął się tym z nożem. Ostrze przecięło skórę na ramieniu alfy, ale szybko zablokował kolejny zamach na siebie i wytrącił mu nóż z ręki. Dwaj mężczyźni zrozumieli szybko swoją porażkę i potykając o własne nogi, wybiegli z domu.

Spojrzałem na Andrew, który trzymał się za krwawiące ramię. Mimo, że jestem jego zakładnikiem, to nie pozwolił tym oprychom, aby zrobili mi krzywdę.

- Gdzie masz apteczkę? Opatrzę cię. - zdecydowałem.

- Rany alf...- zaczął, ale jakby się rozmyślił - W kuchni. Pierwsza szafka koło okna. - poinformował.

Skierowałem się do pomieszczenia na które kiwnął głową. Za mną szeleścił łańcuch i poczułem się trochę jak duch z horrorów. Znalazłem apteczkę. W tym czasie Andrew przyszedł za mną i usiadł na jednym z krzesełek przy ładnym, rzeźbionym stole. Ustawiłem drugie krzesełko na przeciw mężczyzny, następnie zajmując na nim miejsce. Patrząc mi w oczy, zdjął koszulkę, a ja by nie gapić się na jego tors, wziąłem wacik i nalałem na niego trochę odkażacza do ran. Zaraz potem przyłożyłem go do nacięcia, lecz szybko zaprzestałem czyszczenia rany, kiedy zobaczyłem, że krew nie leci, a ona jakby zmalała. Zmrużyłem oczy w zdziwieniu.

- Rany alf goją się natychmiastowo. - wyjaśnił, więc spojrzałem mu w oczy.

Czemu mi tego nie powiedzieli? Ja rozumiem, że miałem udawać betę, ale o alfach też powinienem wiedzieć takie rzeczy!

- To na cholerę ja cię opatruję? - spytałem.

- Żeby było miło. - uśmiechnął się.

Nagle poczułem pieczenie na całej swojej buzi.

Czy ja się zarumieniłem? No chyba nie...

- Okłamałem cię. Nie śledziłem cię, bo wydawałeś mi się podejrzany, a dlatego, że mi się zawsze podobałeś i sprawę z FBI odkryłem przypadkowo. - wyznał, patrząc na mnie intensywnie.

Serce zabiło mi jak szalone. Nie wiedziałem jak się zachować, więc milczałem, a chwilę później patrzyłem jak Andrew wstaje i odchodzi w stronę jednego z pomieszczeń.

Chyba mu nie powiem, że także wodziłem za nim wzrokiem, gdy sprzedawał Brett'owi kokę.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Carlos

NOTKA OD AUTORA
Powoli zbliżamy się do Epilogu...

Ave!

😈🔨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro