Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌹EPILOG🌹

Pół roku później...

Perspektywa: Thomas

- I co my tu robimy? - spytałem Dylana, który przyprowadził mnie do parku.

- To tutaj po raz pierwszy cię zobaczyłem. - wyjaśnił.

- I oplułeś się colą. - wytknąłem.

- Tsa, to też. - przytaknął.

Usiadłem na ławce, lecz chłopak zamiast zająć miejsce koło mnie, uklęknął centralnie przed moją osobą.

- Myślałem, że po tamtej wpadce z Liamem, odpuściłeś sobie proszenie mnie o rękę. - zaśmiałem się.

- Nie, po prostu musiałem uzbierać kasę na nowy pierścionek, bo tamten zostawiłem Liamowi. - uśmiechnął się - Więc...- wyjął małe pudełeczko z kieszeni - Mój uroczy Tommy, czy uczynisz mi ten zaszczyt i...- zaczął, lecz przerwał mu dźwięk syren karetki, która podjechała pod posesję Runner'a.

(Dop.aut. Mogliście zapomnieć, dlatego przypominam, że park znajdował się zaraz obok domu stada Nathana)

Spojrzeliśmy się na siebie z Dylanem zmartwieni, a następnie zgodnie opuściliśmy park, udając na teren domu.

Byłem pewny, że to Liam zaczął rodzić czy coś, ale to nie jego ratownicy z Loganem prowadzili do karetki, tylko Theo.

- Co się stało? - spytałem ze strachem.

Serce miałem przy samym gardle. Biedny Theo.

- Zaczął się dusić. Nie mógł oddychać. - wyjaśnił mi Brett, stojący obok z Kendallem.

- Logan podejrzewa zapalenie płuc. - dopowiedział Kendall, bawiąc się bransoletką, którą od niego dostał na pierwszej randce.

- Miejmy nadzieję, że będzie dobrze. - stwierdził Brett, patrząc na odchodzącego od zmysłów Mike'a - Wracam do Liama. Zostawiłem go z Cody'm. - zdecydował, po czym skierował w stronę domu.

- Chodź, pojedziemy do szpitala. Nie martw się. Sam wiesz, że Theo jest chorowity. Na pewno wyzdrowieje. - Dylan opiekuńczo zaprowadził Mike'a do samochodu.

Logan jako lekarz pojechał karetką razem z Theo. Ja wsiadłem do auta razem z Dylanem i Mike'm. Musiałem mieć pewność, że Theo nic nie jest.

- Mogłem go cieplej ubierać. Albo...- zaczął cicho Mike.

- To nie twoja wina. Jest początek jesieni. To normalne, że wszyscy wokół łapią jakieś choróbska. - przerwał mu Dylan, patrząc uważnie na drogę.

Zrobił sobie prawo jazdy za dziesiątym razem, ale jednak.

Mike schował twarz w dłonie. Objąłem go ramieniem dla pocieszenia. Mogłem sobie tylko wyobrażać co teraz czuje mężczyzna.

Dojechaliśmy do szpitala. Mój telefon wibrował mi w kieszeni, ale tyle się działo, że nie zwracałem na to uwagi.

Dowiedzieliśmy się, że Theo leży pod tlenem i narazie nie można go odwiedzić. Zajmował się nim Logan, który zapewniał nas, że wszystko będzie dobrze. Czekaliśmy na korytarzu, aż zrobi więcej badań.

- Moja laleczka. - Mike chodził w tę i z powrotem - Chciałbym być na twoim miejscu. Ty nie powinieneś tak cierpieć. - posmutniał.

Dylan zaskoczył mnie bardzo, bo podszedł do zmartwionego alfy i zamknął go w swoich objęciach. Mike oddał uścisk. Stali tak przez jakiś czas. Nie będę kłamać, wzruszyłem się trochę. No dobra, nawet bardzo się wzruszyłem, ale to było takie kochane ze strony Mojej alfy.

Po chwili szatyn odsunął się od alfy i wyjął telefon ze swojej kieszeni. Patrzył przez chwilę w ekran, po czym rzucił urządzeniem o ścianę.

- O chuj! Liam urodził! - wykrzyczał wesoło - O chuj, mój telefon! - przestraszył się i zaczął zbierać kawałki komórki z podłogi.

- Urodził? - zainteresował się Mike i także ja wstałem, podchodząc do nich.

- Zdenerwował się z powodu Theo, co przyspieszyło poród. - wyjaśnił Dylan.

Wyjąłem swój telefon. Miałem pełno sms-ów oraz nieodebranych połączeń od Kendall'a i Cody'ego.

- Jedźcie sprawdzić co z nim oraz dziećmi. Ja poczekam na Logana. - zdecydował Mike.

- Nie zostawimy cię tu samego. - zaprzeczyłem.

- Jedźcie. - nakazał - Macie mnie powiadomić czy z moim braciszkiem wszystko okej. - dodał.

Niechętnie zostawiliśmy alfę samego na korytarzu.

Perspektywa: Liam

Leżałem obolały w łóżku, a po policzkach leciały mi obficie łzy, gdy wpatrywałem się w zawiniątko, które trzymałem w ramionach.
Obok mnie siedział Brett, trzymając drugie zawiniątko. Widziałem w jego oczach samą dumę i miłość.

- Są takie śliczne. - zapłakałem.

- To prawda. Dzielnie się spisałeś. - Mój alfa ucałował mnie w skroń.

- Jest taka jak ja. - spojrzałem w małe oczka dziewczynki z omegowym zapachem, którą trzymałem w swoich ramionach.

- Natomiast ten tutaj to istny ja. - stwierdził Brett, przez co zwróciłem tym razem uwagę na chłopca, którego tulił do siebie.

Pachniał alfą z daleka. Coś mi się wydaje, że łobuz z niego będzie po tacie.

- Nathan, kochanie, nie mdlej, dobrze? - usłyszałem, więc skupiłem się na chwilę na Nathanie i Cody'm.

Przywódca naszego stada siedział w fotelu, cały blady na twarzy, no ale to moja wina, że Logan pojechał do szpitala z Theo i nie miał kto odbierać porodu? Więc Nathan to zrobił i naprawdę nie wiem kto się bardziej denerwował, ja czy on w tamtym momencie.

- Nigdy więcej. - wyszeptał cicho Nathan - Nigdy więcej. - powtórzył, po czym wziął głęboki, uspakajający oddech.

- Nie było tak źle. - uśmiechnął się Brett, cmokając naszego synka w nosek.

- Zrobię ci meliski. - zdecydował Cody, klepnął swojego alfę po nodze i wyszedł z pokoju.

- Chyba nawet to mi nie pomoże. - wymamrotał.

- Będziesz synkiem tatusia, prawda, mały? Wyrośniesz na silnego przystojniaka i będziesz skradał serca niewinnych dziewcząt...lub chłopców. - wymruczał czule Mój alfa do niemowlaka.

Spiorunowałem go wzrokiem.

- No ty chyba żeś na głowę upadł! - oburzyłem się - Ma skraść tylko jedno serce. Te mu przeznaczone, a nie uczysz go bycia jakimś alfonsem! - ochrzaniłem.

- Uspokójcie się. To dopiero niemowlaki. - westchnął ciężko Nathan.

Nagle drzwi od pokoju się otworzyły. Uśmiechnąłem się, widząc Dylmasa.

- Jakie słodziuchne! O jejku, jejku! - szatyn podbiegł do mnie, podziwiając twarz małej omegi, a następnie również małego alfy - Hej, jestem waszym wujkiem, berbecie. - zagruchał uroczo do dzieci.

- Co z Theo? - spytałem, martwiąc się.

- Mike czeka na wyniki badań, ale Logan mówił, że będzie dobrze. - wyjaśnił Thomas, podchodząc do nas.

- Jejku, one są takie śliczne! - Dylan nadal przeżywał, na co Brett przewrócił oczami - Zróbmy sobie takie, Tommy. - dodał.

- Co?! - blondyn spojrzał na niego wielkimi oczami.

- One są takie...- alfa urwał, gdy Thomas walnął go dłonią w tył głowy.

- Ogarnij się, Dylan! - nakazał mu.

Coś czuję, że ta dwójka będzie miała wiele dzieci w przyszłości.

Perspektywa: Mike

Podszedłem do łóżka na którym leżał Mój skarb. Logan pozwolił mi na chwilę zajrzeć do Theo. Badania wyszły dobrze i beta od początku miał rację. Omega złapał zapalenie płuc.

- Hej, lalka. - wyszeptałem, łapiąc go za dłoń, podpiętą do kroplówki.

- Hej, misiu. - wymamrotał cicho.

Wyglądał na mocno wykończonego.

- Jak się czujesz, kochanie? Potrzeba ci czegoś? - przejechałem wolną ręką po policzku omegi.

- Czuję się...lepiej. Przynajmniej mogę teraz oddychać normalnie. - powiedział powoli z lekkim trudem - I nic mi nie potrzeba. Mam już tu wszystko. - oznajmił, ściskając mocniej moją dłoń.

Uśmiechnąłem się z czułością.

- Och, lalka, jak ja cię kocham. Tak się martwiłem. - cmoknąłem go w czoło.

- Ja ciebie też. - odrzekł, następnie lekko przekrzywiając głowę na bok - Gdzie Logan? - zapytał.

- Pojechał na chwilę do domu. Liam urodził. - poinformowałem.

- Naprawdę? - ucieszył się - I jak wyglądają? Są zdrowe? - zasypał mnie pytaniami.

- Chyba tak. Nie wiem, nie widziałem ich. Cały czas czekałem na korytarzu, aż mnie do ciebie wpuszczą. - wytłumaczyłem.

- Michaelu Parkerze, proszę natychmiast jechać do domu, zrobić mi zdjęcie tych słodkich pociech, wycałować je ode mnie, wyściskać Liama i wrócić. - nakazał z oburzeniem.

- Ale...- zacząłem.

- Bo się obrażę. - dodał, na co się poddałem.

- Zgoda. - przewróciłem oczami - Ty Mój mały cwaniaku. - cmoknąłem go raz jeszcze w czoło.

Kocham całym sercem tego łobuza.

* * *

Wszedłem do domu. Wokół panowała cisza. No może oprócz odgłosów buziaków jakie dawali sobie Nathan z Cody'm, siedzący na kanapie w salonie. Oni tak zawsze.
Minąłem ich, po czym wspiąłem się na schody.

Powoli wszedłem do pokoju Liama. Braciszek spał spokojnie w łóżku, a obok siedział Brett, tuląc dwa małe zawiniątka. Podszedłem do niego i położyłem mu dłoń na ramieniu. Uniósł głowę i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale do twarzy ci z dziećmi. - skomentowałem.

- Spadaj na szczaw. - zaśmiał się, znów wracając czułym wzrokiem do niemowlaków.

- Jak Liam? - spytałem.

- Dobrze. Jest szczęśliwy. Ja też. - odpowiedział - A jak Theo? - zadał pytanie, po czym posłał buziaka w powietrzu wpatrzonej w niego córeczce.

- Czuje się już lepiej. Wykopał mnie ze szpitala, żebym zobaczył co z wami. - westchnąłem.

Brett zaśmiał się krótko na moje słowa. Widać, że był cholernie szczęśliwy. Ja nigdy nie będę trzymał swojego dziecka w ramionach, ale już się z tym pogodziłem.
Kocham Theo bez względu na wszystko. Zresztą Logan z Kendallem również mają taką samą sytuację i im to nie przeszkadza.

- Jak je nazwiecie? - spojrzałem na zawiniątka.

- Devon i Blanka. - odparł z uśmiechem.

- Ładnie. - przytaknąłem - A gdzie podział się Dylmas? - rozejrzałem się po pokoju.

- Dylan coś mówił, że idzie w końcu oświadczyć się Thomasowi, bo nie wytrzyma. - wyjaśnił Brett.

- Żeby znowu kogoś nie otruł. - skomentowałem.

Ale dobrze, niech mu się w końcu oświadczy, bo ile można?

Nagle do pokoju wszedł wspomniany chłopak.

- Przepraszam. Nie chciałem przeszkadzać...- zaczął rozglądać się po podłodze - Ja tylko ten...- zajrzał pod łóżko.

- Co ty robisz, Dylan? - zdziwił się Brett.

- No ten...zgubiłem pierścionek. - wyznał ze skruchą.

Zakryłem sobie oczy dłonią.

- Myślicie, że jak kupię pierścionek zrobiony z cukierków, to Tommy się ucieszy? Bo kurdę kasy nie mam na trzeci. - stwierdził.

- Kupię ci ten cholerny pierścionek, tylko oświadcz się w końcu Thomasowi do chuja wafla! - wkurzyłem się.

- Ale nie przeklinaj przy dzieciach. - skarcił mnie Brett.

- Jejku! Dziękuję ci, Mike! Obiecuję, że to już ostatni raz jak się oświadczam Tommy'emu! - przysiągł.

No mam, kurwa, nadzieję!

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Wilczek Devon

Obraz 1: Dylmas

Obraz 2: Liam z dziećmi

Obraz 3: Theke

NOTKA OD AUTORA:
Wybaczcie za brak Nady, ale nie miałam pomysłu na nich, w sumie to są razem szczęśliwi, to co tu jeszcze pisać o nich xD

Ave!

😈🔨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro